Mocno zmitologizowana historia Bonnie Parker i Clyda Barrowa, dwójki młodych ludzi, którzy wraz ze swą bandą siali postrach w amerykańskich miasteczkach w dobie Wielkiego Kryzysu. Specjalizowali się w napadach na banki, w wyniku których zginęło kilkanaście niewinnych osób.
Dzięki przemyślnemu scenariuszowi, sprawnej realizacji i sugestywnemu aktorstwu, film ten wszedł już niestety do klasyki kina. Niestety, gdyż obraz ten jest wzorcowym przykładem czegoś, co można nazwać „demoniczną hagiografią”, która jest zabiegiem polegającym na zastosowaniu sposobu narracji, konstrukcji sylwetek bohaterów oraz symboli charakterystycznych dla opowieści o świętych (bądź innych pozytywnych bohaterach) dla gloryfikacji jakiegoś złoczyńcy. Romantyczni kochankowie Bonnie i Clyde przedstawieni są tu w taki sposób, by sympatia bohaterów musiała odruchowo kierować się w ich stronę, ścigający ich zawzięcie stróż prawa jest oczywiście antypatyczny. Walka, którą prowadzą jest nierówna i skazana na tragiczny koniec, zdradzi ich osoba z najbliższego otoczenia, „męczeńska” śmierć celebrowana będzie długimi ujęciami kamery, w końcu media dopełnią historię wynosząc parę na ołtarze. Zaś po skończonym seansie widzowi powinno pozostać wrażenie , że oto otarł się o jakąś wielkość bohaterów, którzy zginęli niezrozumieni przez ten świat, ale coś przecież po nich zostało -jakaś idea, przesłanie … Mamy tu więc koncepcję świętości przewróconą na głowie, gdyż bohaterami są tu przestępcy, czarnymi charakterami -stróże prawa, cnotą jest bunt przeciw ładowi społecznemu, występkiem przeciw wolności człowieka – uczciwe, proste życie.
Co gorsza, film ten, siłą rzeczy, największe spustoszenie siać może w umysłach młodych widzów. Ci bowiem często właśnie w kinematografii poszukują atrakcyjnych wzorców, z którymi mogliby się identyfikować. Bonnie i Clyde pokazują im zaś jak można uciec od norm moralnych i społecznych, prowadzić życie „dzikie i wolne”, czy jak, stając się celebrytą, pozbyć się lęku przed byciem „nikim” -osobą niewidzialną i niesłyszalną”. Film więc oferuje młodym ludziom gotowe wzorce radzenia sobie z frustracją. Oczywiście nie każdy młody widz zaraz chwyci za broń, ale wielu chętnie na mniejszą skalę wcieli w życie pomysł na walkę z opresyjnym systemem (jakkolwiek rozumianym) poprzez chociażby akty wandalizmu czy cyberprzestępczości. Wielu też chętnie uchwyci się myśli, że warto przekroczyć każdą moralną granicę, jeśli za nią czeka pięć minut sławy.
Mimo najlepszych chęci, trudno w tym filmie dostrzec jakieś pozytywne moralnie treści. Nawet takie wątki jak miłość braterska czy przyjaźń są tu skażone, ponieważ uczucia te tylko mocniej łączą ludzi we wspólnym złym działaniu. Być może pewnym plusem filmu jest to, że ilustruje on, jak młodzi ludzie pozbawieni perspektyw i pozostawieni sami sobie zagrożeni są szybki schodzeniem na złą drogę. Ten element jednak w żadnej mierze nie równoważy negatywnych wzorców gloryfikowanych w tym filmie. Obraz ten podobny jest do złego drzewa, po którym próżno spodziewać się dobrych owoców.
Marzena Salwowska
/.../
Opowieść o długoletniej walce z instytucją niewolnictwa, którą stoczył działający na przełomie XVIII i XIX wieku, brytyjski działacz polityczny i religijny – William Wilberforce. W filmie możemy zatem podziwiać wytrwałość, odwagę, a także roztropność, z jaką tej sprawie poświęcił się ów członek brytyjskiego parlamentu. Początkowo niemal całkowicie osamotniony, wyśmiewany i wyszydzany, krok po krok, Wilberforce zdobywa nowych zwolenników w swej walce o zniesienie legalności najpierw handlu niewolnikami, a później niewolnictwa jako takiego (co nastąpiło zresztą w 1833 roku na kilka dni przed jego śmiercią). Jednocześnie w filmie widzimy, iż główny bohater choć walczy o daleko idące zmiany w prawodawstwie i mentalności mieszkańców Wielkiej Brytanii, dystansuje się od rewolucyjnych dążeń jednego ze swych przyjaciół i współpracowników, który za cel stawiał sobie obalenie władzy królewskiej, tak jak to miało miejsce pod koniec XVIII stulecia we Francji.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej, „Głos wolności” ma szereg bardzo mocnych punktów i elementów:
1. Brak jest w nim wulgarnej mowy, obscenicznych dialogów, scen seksu, a pojawiające się czasem ujęcia niezbyt skromnych strojów nie są specjalnie eksponowane. Z kolei, pokazana w filmie przemoc nie sprawia wrażenia takiej, której celem jest ekscytowanie widza obrazami przelewanej krwi i brutalności (co jest wadą wielu współczesnych produkcji filmowych). Przemocy tu nie ma zresztą w nadmiarze, choć tematyka filmu mogła by po części to uzasadniać.
2. Szlachetna walka głównego bohatera z niewolnictwem jest ukazana jako powiązana z faktem wyznawania przez niego wiary chrześcijańskiej. Widzimy zatem nawrócenie Wilberforce’a z grzesznego życia, ufność jaką pokłada on w Panu Bogu, zaś wspaniały hymn „Amazing Grace” („Cudowna Boża Łaska”) poza tym, że stał się oryginalnym tytułem filmu, nieraz pobrzmiewa w czasie jego trwania.
3. Zło nowożytnej odmiany niewolnictwa zostało ukazane w tym filmie w sposób jasny i nie nasuwający wątpliwości. Wilberforce jest tu tym, który odważnie wzywa, aby „rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić na wolność uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać” (Izajasza 58, 6).
4. Jednocześnie główny bohater wyraźnie dystansuje się od naśladowania rewolucji francuskich Jakobinów, która jak wiemy przyniosła więcej zła i nieporządku, niż to co miała naprawić. William Wilberforce chce sprawiedliwych i mądrych reform, a nie bezbożnej i niszczycielskiej rewolucji.
Mirosław Salwowski /.../
Mianem „małpiego procesu” określa się sprawę sądową, która w 1925 r. przykuła uwagę światowej opinii publicznej. Wówczas to, w miasteczku Dayton w Tennessee, w USA odbyła się rozprawa wytoczona przez władze stanowe młodemu nauczycielowi John’owi T. Scopesowi. Scopes został wtedy oskarżony o złamanie obowiązującego w Tennesee prawa (tzw. „Butler Act”), które zakazywało nauczania w szkołach dotowanych przez stan teorii głoszących pochodzenie człowieka od istot niższych, tj. zwierząt. Obrony Scopesa podjął się Clarence Darryl, prawnik o ateistycznych przekonaniach. Stronę oskarżenia reprezentował William J. Bryan, znany polityk, trzykrotny kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych, a zarazem gorliwy chrześcijanin. W ten sposób doszło więc nie tylko do sądu nad samym Scopesem, ale również do publicznego starcia na linii darwinizm – chrześcijaństwo.
Na kanwie „Małpiego procesu” do dziś buduje się obraz chrześcijan jako zacietrzewionych i agresywnych ignorantów. Do ukształtowania takiej mitologii „Małpiego proces” walnie przyczynił się hollywoodzki dramat pt. „Kto sieje wiatr”. Owa nakręcona przez Stanleya Kramera w 1960 r. produkcja (ze Spencerem Tracey w jednej z ról głównych) zaliczana jest do klasyki światowego filmu i po 30 latach doczekała się ponownej ekranizacji (tym razem z Kirkiem Douglasem w jednej z głównych ról). Choć film (vel oba filmy) jest dobrze zrobiony, wciągając widza w wir fabularnej opowieści, mało w nim jest historycznej rzetelności, a ilość wprowadzonych tam przeinaczeń każe mocno zastanowić się, czy nie mamy w jego wypadku do czynienia z ewidentnie antychrześcijańską propagandówką i fałszywką.
Zacznijmy jednak od tego co, w tym filmie zostało pokazane prawdziwie? Niestety prócz ukazaniu faktu, iż John T. Scopes nauczyciel w jednej ze szkół w Tenneese został w 1925 t. postawiony przed sądem za nauczanie swych podopiecznych teorii ewolucji, niewiele w owej produkcji znajdziemy prawdziwych informacji. Już sama postać oskarżonego, a także okoliczności postawienia przed sądem i sposób jego traktowania zostały w filmie przekłamane. W ekranowej wersji widzimy jak miejscowy pastor wraz z grupą wpływowych obywateli miasteczka wkracza na salę lekcyjną, w trakcie nauczania przez Scopesa teorii Darwina i przerywa mu lekcję. W rzeczywistości takie wydarzenie nie miało miejsca, a do samego procesu doszło na skutek prowokacji zwolenników ewolucjonizmu, którym zależało na doprowadzeniu w jego wyniku do obalenia prawa zakazującego nauczania darwinizmu. Sam John Scopes nie przesiedział w więzieniu ani chwili (w filmie widzimy zaś, jak patrząc z celi trafia go kamień rzucony przez jednego z protestujących przed celą chrześcijan). Poza tym oskarżony w „małpim procesie” był tak naprawdę trenerem futbolu i nauczycielem matematyki, który biologii uczył przez 2 tygodnie w zastępstwie.
W „Kto sieje wiatr” mieszkańcy Dayton zostali przedstawieni jako agresywny i nieżyczliwy tłum. Świadczy o tym, choćby wzmiankowana powyżej scena, w której z tłumu demonstrantów leci kamień uderzający Scopesa w głowę. Sam sposób przedstawienia tejże demonstracji sugeruje też, iż protestujący chrześcijanie byli gotowi zlinczować Scopesa. Inna scena filmu pokazuje, jak do Darrowa (obrońcy Scopesa) podchodzi jeden z mieszkańców, prosząc go, by wyniósł się z ich miasteczka. Tego rodzaju sceny, przy braku innych, które ukazywałyby życzliwość i dobroć mieszkańców Dayton, kształtują w widzu ich zdecydowanie negatywny wizerunek. Tymczasem to sam Clarence Darrow książce „The World Famous Court Trial” wspominał mieszkańców Dayton w następujący sposób:
„… byłem traktowany lepiej, milej i bardziej gościnnie niż wyobrażam sobie jak byłoby to w przypadku Północy”
Także liczni przybyli na proces reporterzy stwierdzali, iż obywatele tego miasteczka byli nadzwyczaj łagodni i życzliwi.
W jeszcze bardziej zakłamany i nieprawdziwy sposób film „Kto sieje wiatr” prezentuje postać Williama J. Bryana, oskarżyciela w „małpim procesie”. Pomijając już fakt, iż – w przeciwieństwie do ukazanego w owej produkcji – finału, Bryan nie umarł na sali sądowej w ataku czegoś co można by nazwać szałem, lecz w 5 dni po zakończeniu procesu, to niemal cała aktywność tego człowieka jest tu przeinaczona. W filmie więc Bryan pytany o to, czy czytał dzieło Darwina „ O powstawaniu gatunków” odpowiada, iż nigdy nie czytał i zamierza czytać „tych herezji”. Wedle twórców obrazu „Kto sieje wiatr” William J. Bryan miał też sprzeciwiać się powołaniu naukowców, jako ekspertów w procesie. Znacząca jest również scena, w której Bryan przepytując w sądzie narzeczoną oskarżonego. Jest on względem niej bardzo agresywny, wręcz krzycząc na tą niewiastę. I znów widać, że takie, a inne przedstawienie Williama Bryana miało wykreować go na ograniczonego, tępego i agresywnego ignoranta. Tymczasem faktem jest to, iż Bryan nie tylko czytał dzieło Darwina, ale znał jego treść wyśmienicie, co udowadniał często i obszernie cytując twórcę ewolucjonizmu w czasie procesu. Bryan nie tylko, że nie sprzeciwiał się udziałowi naukowców w procesie, ale sam wysuwał tenże wniosek. Co warto zauważyć Bryan nie był też absolutnym i fanatycznym przeciwnikiem teorii ewolucji. Jedynym co budziło u niego zdecydowany sprzeciw w wywodach Darwina, była teza o powstaniu człowieka ze zwierzęcia. Oskarżyciel w „małpim procesie” nie wykluczał jednak różnych form przeobrażeń w ramach niższych gatunków. Nieprawdziwa, z dwóch powodów, jest też wymowa sceny, w ktorej Bryan krzyczy w sądzie na narzeczoną Scopsa. Po pierwsze, nawet, gdyby Bryan miał takowy chamski i agresywny charakter, to i tak nie byłby go w stanie okazać w czasie procesu żadnej kobiecie, a to z tej prostej przyczyny, iż na sali sądowej nie zeznawała ani jedna niewiasta. Po drugie: oskarżyciel w „małpim procesie” miał opinię łagodnego i uprzejmego człowieka. Jeden z niezgadzających się z nim ekspertów w procesie tak charakteryzował jego charakter:
„Jako mówca, Bryan promieniował szczerością nacechowaną dobrym poczuciem humoru. Jako osoba był silnym, energicznym o ustalonych poglądach lecz dobrotliwym, życzliwym, szczodrym, miłym i czarującym. Okazywał godną pochwały tolerancję względem tych, którzy nie zgadzali się z nim. Bryan był największym amerykańskim oratorem w swym czasie i być może we wszystkich czasach”.
Rola łagodnego, rozsądnego i uprzejmego dżentelmena, przypadła jednak w filmie „Kto sieje wiatr”, nie Bryanowi, lecz Clarencowi Darrow. Zapiski sądowe „małpiego procesu” wydają się jednak temu przeczyć. Pokazują one bowiem, iż to Darrow był agresywny i chamski, co wyrażało się obrażaniu sędziego. Tym kto sprzeciwiał wystąpieniu na sali sądowej naukowców był też nie kto inny, jak Clarence Darrow. Obrońca oskarżonego nie chciał również, by naukowcy złożyli świadectwo w sądzie jako eksperci.
W ten sposób Stanley Cramer, reżyser tej produkcji, postawił całą historię „małpiego procesu” na opak. Niestety bijąca w oczy nierzetelność i kłamliwość jego filmu, nie dająca się tłumaczyć choćby i jego fabularną, a nie stricte dokumentalną naturą, została nagrodzona, a nie napiętnowana. Film „Kto sieje wiatr” został więc nominowany do Oscara, a obraz „małpiego procesu” jaki przedstawił pokutuje aż po dziś dzień. Można powiedzieć, iż produkcja ta, była – być może jeszcze nieśmiałą – zapowiedzią antychrześcijańskich oszustw i prowokacji przemysłu rozrywkowego, tj. „Ostatnie kuszenie Chrystusa” czy „Kod da Vinci”.
Mirosław Salwowski /.../
Film ten został oparty na prawdziwych wydarzeniach, a jego kanwą są działania kilku analityków ekonomicznych, którzy jako nieliczni przewidzieli światowy kryzys finansowy z 2008 roku, wykorzystując tę sytuację do osobistego wzbogacenia się. Produkcja ta przybliża nam przy tym mechanizmy, które doprowadziły do wspomnianych wydarzeń, odsłaniając i uwydatniając przy tym chciwość, nadużycia i nieodpowiedzialność ludzi kierujących światowym systemem bankowym.
„Big Short” ma sporo poważnych wad. Jest tu wiele wulgarnej mowy, dużo bezwstydnych i nieskromnych scen (choć te akurat pojawiają się bardziej w kontekście negatywnych moralnie zachowań), a przy tym w niektórych scenach sugeruje się, iż kontestacja religii i Słowa Bożego stanowi rzecz właściwą, będącą jednym z elementów krytyki autentycznie złych zjawisk. Mimo wszystko, główny motyw i przesłanie tego filmu wydają się być właściwe i budujące, gdyż pokazują one do czego może prowadzić chciwość pieniędzy, a także oparty na bardzo wątpliwych fundamentach system udzielania przez banki oprocentowanych pożyczek. Można oczywiście zastanawiać się, czy główni bohaterowie postępują tu lepiej od krytykowanych chciwych bankowców, wszak postanawiają oni zarobić wielkie pieniądze na swych przewidywaniach tyczących się krachu tego systemu, jednak ostatecznie rzecz biorąc to nie oni manipulowali naiwnymi ludzi, zachęcając ich do brania coraz to bardziej wątpliwych i niepewnych kredytów. Ich działanie polegało bowiem nie na na oszukiwaniu czy manipulowaniu ludzką naiwnością, ale na wykorzystaniu swej wiedzy i przewidywań odnośnie sytuacji wytworzonej przez nieodpowiedzialne i chciwe działania wielkich banków. Choć zapewne, moralnie bardziej klarowna byłaby sytuacja, w której wielkie zyski uzyskane z tego tytułu zostałyby przeznaczone na rzecz pomocy milionom zwykłych ludzi, poszkodowanych przez kryzys wywołany ową chciwością i nieodpowiedzialnością systemu bankowego.
Przy okazji omawiania tego filmu, warto przypomnieć, co na temat lichwy (czyli udzielania pożyczek z oprocentowaniem mającym na celu czerpanie z tego tytułu zysku i zarobku) mówi nauczanie katolickie:
„Pismo święte, w wielu miejscach najwyraźniej potępia lichwę: „Nie weźmiesz lichwy od brata twego, ani więcej niżeś dał ” (Kapłańska 25, 35); „Jeśli pożyczysz ludowi memu ubogiemu, który mieszka z tobą, nie będziesz mu przynaglał jako wyciągacz, ani lichwami uciśniesz” (Wyjścia 22, 25); „Bratu twemu tego, czego mu trzeba, bez lichwy pożyczysz” (Powtórzonego Prawa 23, 20); „Miłujcie nieprzyjacioły wasze, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się stąd nie spodziewając” (Łukasz 6, 35).
Ojcowie Kościoła mocno powstają przeciwko lichwie i głośno mówią, że wszystko co się bierze nad pożyczkę jest niesprawiedliwością. Święty Bazyli przedstawia lichwę jako zbytek niesprawiedliwości: „Jest to przeklęta córka chciwości i przywiązania do rzeczy ziemskich”; „Pismo święte (są to słowa świętego Grzegorza Nysseńskiego) zabrania wyraźnie lichwy, jako nieprawego środka wzbogacenia się (…) Nasze księgi święte zabraniają we wszystkim wymagać więcej nad to, co dano. Wszystko czego się żąda więcej nad pożyczkę, nazywa się lichwą; nakazuję lichwiarzowi zwrócić co wziął”; „Lichwa (mówi święty Jan Złotousty) zarówno szkodliwą jest dla tego kto ją płaci, i dla tego kto ją bierze; gubi duszę ostatniego a nędzę pierwszego powiększa”. Posłuchajmy jeszcze świętego Leona: „Jakikolwiek obrót rzeczy wezmą, lichwiarz zawsze traci, jeśli postrada to co pożyczył; lecz jeszcze nieszczęśliwszy, gdy bierze więcej nad to co pożyczył. Ciągnie zyski ze swych pieniędzy, śmierć zadaje duszy swojej”.
Wszystkie sobory także potępiły lichwę. Drugi sobór powszechny lugduński (Lyon) pod Grzegorzem X rzucił klątwę na lichwiarzy, a Sobór powszechny wienieński, pod Klemensem V, żądał aby karano jako heretyków tych, którzy uparcie twierdzili, że nie jest grzechem zajmować się lichwą, to jest wymagać i brać więcej niżeli kto pożyczył.
Wszyscy papieże, aż do Piusa IX, ciągle powtarzali te same zasady. Benedykt XIV, między innymi w swym liście encyklicznym z dnia 1 listopada 1745 roku, wydanym do wszystkich biskupów włoskich, zaczynającym się od słów: „Vix pervenit”, mówi, że po roztrząśnięciu przedmiotu przez najuczeńszych kardynałów i teologów, postanowiono jednozgodnie, że wszelka lichwa, wszelki zysk wymagany nad kapitał, to jest nad sumę pożyczoną, z tytułu samej tylko pożyczki, jest niegodziwym i lichwiarskim, jakikolwiek byłby majątek osoby, od której wymaga się ten zysk, i na jakikolwiek cel używałaby ona sumy pożyczonej.
Lichwę więc potępiają: Pismo święte, tradycja czyli podanie i Ojcowie Kościoła, tudzież Papieże i Sobory. Lichwiarze zatem, którzy każą sobie płacić bez prawnej zasady, procenty od pożyczonych pieniędzy, pobierają to, co do nich nie należy; przywłaszczają cudzą własność i obowiązani są zwrócić ją, bo inaczej Niebo zamknięte jest dla nich na zawsze. „Złodzieje (mówi św. Paweł Apostoł) nie wnijdą do Królestwa Bożego” (1 Koryntian 6, 10), a lichwiarze czymże są, jeżeli nie złodziejami? Starożytny pisarz nazywał ich zbójcami, Zapytany, co znaczy pożyczać na lichwę, odpowiedział: „jest toż samo co zabijać”. (Ks. Ambroży Guillois, „Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej. Dzieło ofiarowane Ojcu św. Piusowi IX, zaszczycone podziękowaniem Jego Świątobliwości, tudzież aprobatą i pochwałami wielu kardynałów, arcybiskupów i biskupów „, Wilno 1863, s. 345 – 346).
Jak więc, widać, Boże przestrogi i w kwestiach ekonomicznych okazują się być najlepsze. Dobrze, że pomimo swych ciężkich wad film pt. „Big Short” przynajmniej pośrednio wskazuje na słuszność Bożych przykazań w tej kwestii.
Mirosław Salwowski /.../
Jeden z nielicznych polskich filmów poświęcony wojskowemu przewrotowi z maja 1926 roku, za pomocą którego marszałek Józef Piłsudski obalił dotychczasowego Prezydenta i rząd Rzeczypospolitej i sam faktycznie przejął władzę w naszym kraju. Obraz ten pokazuje przygotowania do zamachu majowego, jego przebieg, a także owoce i skutki tego wydarzenia w następnych latach (np. represje wobec opozycji politycznej, umacnianie swoistego kultu marszałka Piłsudskiego, etc.).
Choć film ów był czasami przedstawiany jako radykalna krytyka ukazanych w nim działań marszałka Piłsudskiego, my ze swej strony raczej widzimy w owym obrazie próbę dość zrównoważonego i starannego ukazania racji i motywów stojących po różnych stronach owego politycznego sporu. Owszem, można powiedzieć, że widać w tej produkcji pewien nacisk położony na pokazywanie zwłaszcza lewicowej części opozycji wobec rządów Piłsudskiego i skupionego wokół niego obozu sanacji, co prawdopodobnie wynikało z politycznych sympatii samego reżysera, jednak raczej nie widać tu jakiejś całkowitej jednostronności w tym względzie. Ogólnie rzecz biorąc, można powiedzieć, iż twórcy filmu starali się oddać sprawiedliwość wszystkim stronom pokazanego w nim konfliktu politycznego, ukazując ich jako często kochających Polskę patriotów, jednak różniących się w ocenie tego, w jaki praktyczny sposób chcą ową miłość do ojczyzny realizować. Choć prawdopodobnie więc słuszną jest powszechnie przyjęta interpretacja tego obrazu jako krytyki działań obozu sanacji, to mimo wszystko nie wydaje się, by była to krytyka absolutna oraz jednostronna.
Pod omawianym wyżej względem można więc zaryzykować opinię, iż film „Zamach stanu” jest dziełem wartościowym, gdyż może skłaniać bardziej uważanych jego widzów do pogłębionych refleksji na temat tego, jak powinien objawiać się patriotyzm, służba ojczyźnie, gdzie przebiegają etyczne granice odnośnie tego, w jaki sposób realizować te cele.
Ponadto, dużym atutem omawianej produkcji wydaje się być umiar i powściągliwość użytych w niej środków wyrazu. Nie ma tu wszak żadnych scen seksu, obscenicznych aluzji, nie jest eksponowana nieskromność, bezwstyd oraz wulgarna mowa, a przemoc została pokazana w bardzo stonowany sposób (mimo, iż tematyka tutaj poruszona mogła stanowić pretekst do epatowania widokami przelewanej krwi, etc.).
/.../
Film ten opowiada autentyczną historię procesu sądowego, który wytoczyła grupa rodziców reprezentowanych przez wziętego adwokata Johna Schlichtmanna przeciwko jednej z wielkich korporacji. Firma ta miała zatruwać swymi odpadami wodę, która z kolei wykorzystywana przez miejscową ludność, powodowała wzrost zachorowań na białaczkę. W skutek tego zmarło dwoje dzieci. Schlichtmann początkowo niechętnie bierze tę sprawę i nie ma zamiaru poważnego zaangażowania się w nią (gdyż nie widzi tu perspektywy zysków). Ten stan rzeczy zmienia się, kiedy, przypadkowo, na własne oczy widzi zanieczyszczoną rzekę, odkrywając dowody na to, że korporacja z którą ma się procesować wyrzuca do niej chemikalia. Schlichtmann zaczyna więc całym sercem angażować się w sądową batalię, ale wraz z upływem czasu, on i jego współpracownicy z kancelarii stają na progu finansowego bankructwa. Ostatecznie, główny bohater traci w walce z korporacją nie tylko pieniądze, ale też partnerów i przyjaciół.
STOSUNEK DO NIEKTÓRYCH Z WARTOŚCI MORALNYCH
Omawiana produkcja pokazuje przemianę początkowo cynicznego i nastawionego na zyski oraz robienie kariery Schlichtmanna w człowieka, który gotów jest poświęcić wszystko, by dochodzić praw należnych słabym i pokrzywdzonym. Ten adwokat z wyrachowanego karierowicza staje się prawdziwym i niemalże heroicznym obrońcą sprawiedliwości. Chociaż, w filmie tym brak jest jasnych odwołań do chrześcijaństwa, pomimo to można go uznać za swego rodzaju przypowieść, w której chrześcijańskie prawdy o tym, że należy kochać sprawiedliwość oraz brać w obronę słabych i skrzywdzonych, lśnią jasnym blaskiem.
NIEPRZYZWOITY JĘZYK
W filmie zawarte zostały trzy wulgarne (słowo f**ck w j. angielskim) wyrażenia oraz kilka bardziej lekkich, ale również uważanych za nieprzyzwoite zwrotów.
SEKS, NAGOŚĆ I NIESKROMNOŚĆ
Nie ma tu żadnych scen nagości, seksu albo innych czynności o charakterze ewidentnie erotycznym (np. zmysłowych pocałunków). W omawianej produkcji nie są też eksponowane nieskromne ubiory.
PRZEMOC
Nie ma tu żadnych scen przemocy.
/.../
Film ten został oparty na autentycznych wydarzeniach, w których udział brał znany i ceniony amerykański muzyk Don Shirley. A jako, że człowiek ten był z pochodzenia Murzynem i przyszło mu żyć także w czasach prawnie usankcjonowanej dyskryminacji oraz segregacji rasowej, fakt bycia cenionym artystą nie sprawiał, iż był on wolny od wszelakich kłopotów wynikających z tego stanu rzeczy. „Green Book” poświęca uwagę m.in. właśnie temu aspektowi życia Dona Shirleya pokazując podróż jaką odbył po południowych stanach USA wraz z wynajętym przez siebie kierowcą Tony’m Vallelonga. Jedną z rzeczy, którą pokazuje ów film jest kontrast pomiędzy wielkim uznaniem jakim cieszył się Don Shirley jako muzyk (również na Południu Stanów Zjednoczonych) a z drugiej strony jednoczesnym pogardliwym traktowaniem go jako zwykłego Murzyna. Przykładowo, oklaskiwany i wychwalany za swój talent przez gospodarzy jednego z bogatych domów, w których przyszło mu występować, Shirley nie mógł w tym samym domu skorzystać ze znajdującej się tam toalety.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej produkcja ta zasadniczo rzecz biorąc zasługuje na uznanie i pochwałę. Motywem przewodnim jest tu bowiem piękna opowieść o przełamywaniu rasistowskich uprzedzeń oraz praktycznym uczeniu się miłowania swych bliźnich bez względu na ich kolor skóry. Co się z tym też wiąże film ów wskazuje również na takie cnoty i wartości jak prawdziwa przyjaźń, lojalność oraz oddanie. W pobocznych jego wątkach widzimy również raczej przychylnie pokazaną modlitwę przed posiłkiem a także kochającą siebie rodzinę i grono przyjaciół, co w pewien sposób może być skontrastowane z samotnym stylem życia, jako prowadzi Don Shirley. Nie będzie też chyba zbyt daleko posuniętą nadinterpretacją, gdy stwierdzimy, iż niektóre z grzechów i wad Tony’ego Vallelonga jak np. skłonność do kłamstwa, oszustwa czy nadmiernej przemocy, zostają w filmie przynajmniej lekko zganione (krytykuje je bowiem Don Shirley). Z drugiej pijaństwo, jakiego dopuszcza się Shirley też nie zostaje raczej ukazane w pozytywnym świetle, gdyż zostaje ono osadzone w kontekście jego osamotnienia, a także jednej z bardzo przykrych sytuacji, z którą przyszło mu się zmierzyć.
Niestety, są w omawianym obrazie też elementy, które wzbudzają poważniejsze wątpliwości. I tak np. Tony Vallelonga w pewnym momencie proponuje łapówkę policjantom, którzy złapali Don Shirleya na homoseksualnym występku dokonanym w jednej z publicznych łaźni. Nie jest to w filmie raczej poddane krytyce, podobnie jak same homoseksualne czyny Shirleya. Można nawet powiedzieć, że w lekki sposób owa ohyda jest usprawiedliwiana przez Tony’ego, który kwituje skłonności swego szefa stwierdzeniem, iż „Pracował wiele lat w Nowym Jorku i wie, że świat jest skomplikowany”.
Podsumowując, polecamy film pt. „Green Book” ale zalecamy zachowanie sporej ostrożności wobec niektórych zawartych w nim wątków i elementów.
Mirosław Salwowski /.../