Leave a Comment Opowieść o zmagającym się z nałogiem pijaństwem kapitanie linii lotniczych Williamie „Whip” Whitakerze. Gdy pewnego dnia, kierując pasażerskim samolotem, lądując awaryjnie, ocala od śmierci 96 ze 102 pasażerów, mimo że przez mass media, zostanie okrzyknięty bohaterem, okaże się, iż to wydarzenie stanie się dla niego wielką życiową próbą, w ramach której będzie miał okazję rozprawić się ze swym alkoholizmem. Whitaker mimo tego, iż dzięki swym wielkim zdolnościom lotniczym uratował niemal wszystkich z powierzonych sobie ludzi, w chwili wypadku był jeszcze pod wpływem alkoholu (poprzedniej nocy oddawał się bowiem rozpuście i pijaństwu), a w pobranej u niego krwi wykryto obecność tej substancji. Choć prawnik reprezentujący głównego bohatera doprowadza do tego, iż wyniki wykazujące obecność alkoholu we krwi zostają unieważnione, przed Williamem w pewnym momencie i tak staje dylemat, czy przyznać się, iż pilotował samolot pod wpływem alkoholu, czy jednak temu zaprzeczyć?
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej film ten – pomimo poważnych wad (o których szerzej poniżej) – niesie za sobą lekcje moralne, których pozytywne przesłanie trudno zakwestionować lub zlekceważyć. Jak się już zapewne Czytelnik tego opisu domyśla, najważniejszą lekcję zawartą w tej produkcji jest pokazanie destrukcyjnej siły tkwiącej w grzechu pijaństwa, przy jednoczesnym wskazaniu na to, iż można zeń się wyzwolić, choć droga do tego nie musi być prosta, łatwa i usłana różami. Film ów wynosi też na piedestał takie cnoty i dobre postawy życiowe jak uczciwość, prawdomówność oraz gotowość do brania odpowiedzialności za własne czyny. Należy też przy tym wspomnieć, iż osoba Pana Jezusa oraz chrześcijaństwo są tu – choć może nie tak często – pokazywane w przychylnym i aprobatywnym tonie. Co więcej, przynajmniej w jednej ze scen, widzimy, jak główny bohater w bardzo krytycznej dla niego sytuacji prosi Boga o pomoc i udaje mu się z owej okoliczności wyjść w sposób właściwy i godny do naśladowania.
Niestety jednak, jak to już zostało wspomniane wyżej, film ów ma też swoje poważne wady. Obok obfitości wulgarnej mowy, taką wadą jest tu sposób pokazywania wolnego związku, w jaki jest zaangażowany William Whitaker. Jest on mianowicie po rozwodzie, a mimo to angażuje się w intymną, seksualną relacją z Nicole (która nota bene zmaga się z uzależnieniem od narkotyków). Ten niemoralny i występny przecież związek nie jest tu nie tylko wyraźnie krytykowany, ale nawet został pokazany w sposób, który może zasugerować, że stał się on jednym z ważnych źródeł ratunku dla głównego bohatera. Nie możemy zgodzić się na takie przedstawianie owego występku, gdyż jednego grzechu (pijaństwa) nie wypędza się drugim grzechem (cudzołóstwem).
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Oparta na prawdziwych wydarzeniach opowieść o Wyattcie Earpie, ukazująca jego życie od czasu, gdy był nastolatkiem, aż do wieku dojrzałego. W filmie tym widzimy zatem, jak nastoletni Wyatt pragnie walczyć w wojnie secesyjnej po stronie Unii, by następnie będąc dwudziestokilkuletnim, przebywającym na tzw. Dzikim Zachodzie, mężczyzną, zakochać się w pewnej młodej damie i ożenić się z nią. Niestety jednak kobieta ta w niedługim czasie po ich ślubie, umiera na tyfus, w skutek czego Wyatt popada w rozpacz, pijaństwo i materialną nędzę. To z kolei kończy się dla głównego bohatera tym, iż pewnego dnia, nie mając za co pić, napada i bije Bogu ducha winnego, a co więcej gotowego mu pomóc człowieka, by potem ukraść jego konia. Na „Dzikim Zachodzie” w XIX wieku koń był jednak uważany za rzecz niemal konieczną do przetrwania, przez co jego kradzież była karana nawet śmiercią. Gdy więc Wyatt zostaje złapany, grozi mu powieszenie. Ostatecznie jednak skórę ratuje mu ojciec, który co prawda ze wzgardą dla syna, pomaga jednak Wyattowi uciec z aresztu. Ów fakt okaże się dla Wyatta okazją do nowego życia, z której skorzysta, stając się po kilku latach, jednym z szanowanych i cenionych stróżów prawa na „Dzikim Zachodzie”.
Gdy zabierałem się do oglądania tego filmu, miałem mniej więcej takie oto nastawienie: „To chyba dobra produkcja. Coś w rodzaju tradycyjnych westernów z jasnym podziałem na dobro i zło, której morałem jest to, iż mimo wielu przeszkód warto postępować przyzwoicie”. Niestety jednak w miarę zapoznawania się z jego treścią byłem coraz bardziej zawiedziony i zniesmaczony. Początek filmu zapowiadał się owszem obiecująco. Ot, widzimy tu młodego człowieka, wychowanego w normalnej rodzinie, któremu ojciec stara się wszczepić poszanowanie dla prawa i zwykłą ludzką przyzwoitość. Później widzimy, Wyatta jak co prawda bywa w niebezpiecznych dla moralności miejscach (czyli tzw. saloonach), ale potrafi się oprzeć pewnym seksualnym pokusom, gdyż jak mówi „jego serce ma już wybrankę”. I, nawet gdy widzimy go już na samym dnie moralnego upodlenia, gdy ciężko bije i okrada swego niedoszłego dobroczyńcę, to przy tej okazji, słyszymy przynajmniej krytykę grzechu pijaństwa, a co więcej widzimy, do czego ów może doprowadzić. Wreszcie, kiedy patrzymy na Wyatta kilka lat później, gdy jako stateczny obywatel, strzeże prawa i opiera się nieuczciwym propozycjom, to ciągle można mieć nadzieję, iż będzie to utrzymany w tradycyjnym duchu western. Niestety jednak później, jest już tylko gorzej. Wyatt sypia bowiem z kobietą, która nie jest jego żoną, a następnie nawet ją zdradza z inną niewiastą (mimo, że ta pierwsza popada z tego powodu w rozpacz i chce się nawet w związku z tym zabić). Nawet praworządność głównego bohatera ulega ostatecznie poważnemu nadszarpnięciu, gdy w akcie krwawej zemsty zabija mordercę swego brata (co prawda jako jeden z szeryfów miał on moralne i cywilne prawo to uczynić, jednak zrobił to w sposób ewidentnie wykraczający poza granice konieczności i z intencją dokonania prywatnej pomsty).
Summa summarum: mamy tu więc mało budującą opowieść o tym, jak człowiek z biegiem lat staje się gorszy. Powie ktoś, że to przecież jeden z bardzo realistycznych i życiowych scenariuszy, niejako „Samo życie”. Pewnie i tak, ale czy aby zadaniem sztuki jest maksymalnie wierne odwzorowywanie otaczającej nas rzeczywistości? Czy aby może słuszniejszym nie jest bardziej tradycyjne spojrzenie na rolę kultury w naszym życiu, wedle którego ma ona nas raczej uwznioślać, dodawać otuchy, wskazywać na ideały i podnosić na duchu? Czy zamiast kolejnych filmów o tym, jakie to życie jest złe, paskudne i do kitu, nie lepiej jest kręcić obrazy o tym, że coś się może udać, z jakiegoś bagna można wyjść i że zło nie zawsze uchodzi płazem? Ta druga opcja też będzie wszak odpowiadać pewnej części rzeczywistości, a przy okazji nie będzie przynajmniej dołować widzów i podświadomie pogrążać w przekonaniu, iż świat jest tak bardzo zły, że nawet nie ma sensu cokolwiek z tym robić.
Ps. Spodobała Ci się ta recenzja? Przekaż nam choćby symboliczną darowiznę w wysokości 2 złotych. To mniej, niż kosztuje najtańszy z tygodników opinii, a nasze teksty możesz czytać bez żadnych limitów i ograniczeń.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Starcie właścicieli dwóch siłowni. Z jednej strony, mamy tu Petera, który zarządza małą, podupadającą i zadłużoną na 50 tyś. dolarów salą gimnastyczną. Z drugiej zaś White’a, właściciela doskonale prosperującej sieci siłowni. Jedynym ratunkiem dla siłowni Petera okazuje się wzięcie udziału w turnieju gry w dodgeballa (tzw. zbijaka), gdzie główną nagrodą jest właśnie 50 tysięcy dolarów. Z pewnymi wahaniami, przy zachęcie i pomocy przyjaciół Peter postanawia podjąć to wyzwanie. Dowiaduje się o tym White, który mając stare porachunki z Peterem, chce pokrzyżować jego plany i formułując silną drużynę też decyduje się zagrać na turnieju „zbijaka”. W ten sposób, White chce przejąć podupadającą siłownię Petera.
Czytając powyższy opis filmu „Zabawy z piłką” można zadać sobie pytanie: co jest w nim takiego złego, że został oceniony na jedną z najbardziej negatywnych not? Czy w sumie sympatyczny i tradycyjny dla amerykańskiego kina motyw o wytrwałej walce wbrew przeciwnościom i nadziei może być punktem wyjścia dla przekazywania widzom bardzo wielu złych treści? To pytanie jest dość naiwne, gdy zważy się, że, w istocie rzeczy, nieraz dobre idee i postulaty były wykorzystywane i zniekształcane w celu szerzenia różnych nieprawości, herezji i fałszywych doktryn. Prosty przykład – chrześcijańska zasada troski o ubogich i pewnego rodzaju podejrzliwości wobec bogatych (proszę jednak nie mylić „pewnej podejrzliwości” z potępianiem bogatych i bogactwa, gdyż są to dwa różne ciężarowo pojęcia) została wykorzystana przez komunizm do zwalczania religii, chrześcijańskiego porządku społecznego i wielu z tradycyjnych wartości. I podobnie jest również w przemyśle filmowym, gdzie często nie tylko, że złe rzeczy są mieszane z dobrymi, ale pewne szlachetne pragnienia i tęsknoty ludzkich serc są wykorzystywane do promowania nieprawości oraz błędu. Film „Zabawy z piłką” jest właśnie jednym z tego przykładów, a jako że natężenie zawartego w nim zła jest bardzo duże, zasługuje on na jedną z najsurowszych ocen.
Ale do sedna, co konkretnie sprawia, iż ów obraz trzeba zdecydowanie napiętnować? Są to następujące rzeczy:
1. Cały ów film jest naszpikowany obscenicznymi, sprośnymi i seksualnymi odniesieniami, tak w sferze słownej jak i wizualnej. Praktycznie nie da się go oglądać, nie będąc narażonym na potok owych obrzydliwości. A to widzimy tu wyjątkowe erotycznie sugestywne tańce półnagich kobiet, a to startująca drużyna „zbijaczy” jest ubrana w stroje „sado-maso”, albo też słyszymy jakiś „gruby” żart. I tak w kółko … O ile w części filmów da się pominąć tym podobne elementy bez straty dla zrozumienia ogółu fabuły, o tyle w wypadku „Zabaw z piłką” podobna cenzura skończyłaby się straceniem wielu wątków i niezrozumieniem jego pokaźnej części. Ten film nie jest więc czymś, co my nazywamy „rybą z ościami”, ale przypomina pajdę chleba ze wszystkich stron gęsto umoczony w fekaliach.
2. Kontrowersje wzbudza też sposób, w jaki przeciwstawieni tu zostali sobie główni bohaterowie. Peter jest w tym filmie „dobrym gościem”. Biedny, skromny, na skraju bankructwa, który podejmuje walkę o przetrwanie – to zazwyczaj budzi pozytywne emocje. Z drugiej strony, mamy zaś White’a – on tu jest „antybohaterem” (butny, pyszny, bezwzględny, dążący do zniszczenia tych, których nielubi). Ale, uwaga, jest w tym kontraście owych postaci jeszcze coś. Otóż, Peter dawniej seksualnie uwiódł ukochaną White’a i ten ostatni mści są na nim za ów postępek. Czy nie widzisz drogi Czytelniku w takim ustawieniu sporu pomiędzy głównymi bohaterami pewnej zasadzki? Otóż, zdrada, uwodzenie czyichś kobiet (bądź mężczyzn) nawet na płaszczyźnie bardzo naturalnej, odruchowo budzi w nas wstręt. Tymczasem to karygodne postępowanie jest zanurzone w kontekście wielu rzeczy, które wzbudzają raczej sympatię niż niechęć. Nie jest wówczas trudno o wywołanie w widzach pewnego rodzaju lekceważenia dla negatywnej powagi cudzołóstwa, czegoś na zasadzie: „No dobra, może i ten gościu uwiódł cudzą kobietą, ale w końcu to on jest tu tym biednym, zaszczutym i walczącym o przetrwanie facetem„. Ktoś może powie: „Ale przecież nie można wykluczyć tego, że podobne sytuacje zdarzają się naprawdę”. Owszem, być może się zdarzają (choć do uwodzenia cudzych żon czy kobiet bardziej pasują właśnie bezwzględność, buta, pyszność, „parcie po trupach do celu”). Tyle tylko, że w tym filmie, nie widzimy ani jednej sugestii, z której wynikałoby, że Peter żałuje swego występku. Wkomponowanie więc w taką historię motywu cudzołóstwa jest bardzo dwuznaczne. To tak, jakby kręcić film o facecie, który zabijał w czasie II wojny światowej Żydów i nie pokazując, że żałował on za to, skupiać się na tym, iż później był ścigany, poniżany, bity, lżony. Owszem, w sensie historycznym i coś takiego mogło się wydarzyć, ale właśnie taki sposób przedstawienia tej historii (zero żalu ze strony mordercy, a skupianie się na cierpieniach, których on później zaznał) musiałoby rodzić uzasadnione pytania o to, czy celem takiego filmu nie było wybielanie tak owej postaci, jak i tego co uczyniła?
3. Elementem „Happy Endu” tego filmu jest swoiste ujawnienie się jednej z pozytywnych postaci kobiecych ze swymi homoseksualnymi skłonnościami. Jakby tego było mało, to jest to jeszcze osadzone w kontekście sugestii, iż owa niewiasta będzie oddawać się erotycznym uciechom tak ze swą kobiecą kochanką, jak i z Peterem. To budzi podwójną zgrozę. Raz, że w dobie dzisiejszej wojny kulturowej, w której legitymizacja sodomii jest jednym z bardzo ważnych elementów, wszelkie wątki o „coming out” można spokojnie traktować jako głos na rzecz poparcia tego zboczenia. Dwa, zapowiedź biseksualnej rozpusty to w istocie rzeczy zapowiedź wiecznej męki w ogniu piekielnym, podczas gdy w tym filmie sugerują nam, byśmy traktowali to jako element „Happy Endu”.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Ekranizacja jednej z powieści autorstwa Katarzyny Grocholi. Małżeństwo Judyty, po latach w miarę zgodnego związku, rozpada się, gdy wychodzi na jaw, że mąż Judyty, Tomasz, nawiązał romans z o wiele młodszą od siebie kobietą. W wyniku rozwodu, Judyta zostaje sama wraz z dorastającą, 15-letnią córką Tosią, a na dodatek ma wyprowadzić się do znacznie mniejszego mieszkania. W pewnym momencie, główna bohaterka za namową swej przyjaciółki Uli podejmuje ryzykowną decyzję o budowie nowego domu na wsi pod Warszawą. Kiedy zaś ów dom zostanie wybudowany, Judyta pozna pewnego przystojnego i sympatycznego mężczyznę – Adama, w którym to zakocha się z wzajemnością i ostatecznie zwiąże z nim swe nowe życie.
Film pt. „Nigdy w życiu!” zdecydowanie nie zasługuje na pochwałę, gdyż jako jeden z ważnych elementów nowego szczęśliwego życia głównej jego bohaterki, a także swoistego „happy endu” pokazuje wejście jej w cudzołożny związek z Adamem. Co więcej, Judyta postanawia trwać w owym występku, mimo, że Tomasz, jej prawowity mąż, w końcu skruszony pragnie do niej powrócić. A jakby tego było mało, to jeszcze dodatkowo, Judyta intymnie obcuje z Adamem, nawet bez prawnego sformalizowania owego związku (co i tak w tej sytuacji byłoby nieprawością, ale przynajmniej ujętą w ramy jakichś wzajemnych prawnych zobowiązań).
Tak też morał owej produkcji wydaje się być jasnym – rzucił cię mąż, jesteś wolna, jeśli zakochasz się w kimś innym, możesz z nim uprawiać seks i da ci to szczęście. To jest jednak coś zupełnie innego od Bożego polecenia zawartego w Piśmie świętym: Tym zaś, którzy trwają w związkach małżeńskich, nakazuję nie ja, lecz Pan: Żona niech nie odchodzi od swego męża! Gdyby zaś odeszła, niech pozostanie samotną albo niech się pojedna ze swym mężem. Mąż również niech nie oddala żony (1 Kor 7: 10 – 11).
Wbrew temu i tym podobnym filmom pamiętajmy jednak, że żaden grzech szczęścia nie daje, a przeciwnie – jak mawiał św. Jan Vianney – najmniejszy nawet grzech jest gorszy od śmierci.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment „Drobny” dealer narkotyków Dawid po tym, jak zostaje okradziony z towaru, dostaje od swego szefa propozycję „nie do odrzucenia”. By uniknąć drastycznych konsekwencji, ma dla niego przywieźć z Meksyku kilkaset kilogramów marihuany. By ograniczyć ryzyko ściągnięcia na siebie podejrzeń o nielegalną działalność i w miarę niezauważonym przedostać się do Meksyku i z powrotem do USA, Dawid wpada na specyficzny plan. Otóż, postanawia namówić kilku swych znajomych, by razem z nim udawali przeciętną, normalną, kochającą się amerykańską rodzinę. Sęk w tym, że wszystkie osoby mające wziąć w tym udziałem – delikatnie mówiąc – „nie za bardzo” nadają się do odgrywania takiej roli. Mająca wszak udawać żonę Dawida, Rose to striptizerka; Kenny, który ma wcielić się w jego syna to de facto opuszczony przez swych rodziców młody chłopiec, a Casey grająca nastoletnią córkę jest bezdomną, która uciekła z domu na ulicę i od czasu do czasu pomieszkuje u swych znajomych. Wszystkie te postaci mają zaś od tej pory być normalną amerykańską rodziną Millerów.
Na płaszczyźnie etycznej i światopoglądowej, gdyby próbować doszukiwać się czegoś dobrego w tym filmie, to można by przede wszystkim wskazać na pewne – nazwijmy to „pro-rodzinne tęsknoty” w nim zawarte. Choć bowiem owszem, w pewnych wątkach i scenach „Millerów” widzimy ironiczne spojrzenie na tradycyjną amerykańską rodzinę, to z drugiej strony koniec końców „Happy Endem” w tej produkcji jest to, że główne postaci w nim występujące w pewien sposób tworzą coś w rodzaju namiastki takiej wspólnoty. I ów „prorodzinny” wątek tego filmu widzimy nie tylko w jego zakończeniu, ale też wcześniej, gdy udający Millerów zaczynają się o siebie troszczyć oraz przejawiać pewne typowe i naturalne dla członków rodziny zachowania i odruchy.
Niestety jednak, ów – relatywnie zdrowy – wątek „prorodzinnych tęsknot” został w tym filmie głęboko zanurzony w wyjątkowo wielki kubeł pełnym śmierdzących nieczystości, rozkładających się odpadków i odrażających widoków. Ilość, natężenie i drastyczność obsceniczności, sprośności, wulgarności, nieprzyzwoitości oraz bezwstydu tu zawarta są bowiem zatrważające. Szkoda – bo przy odrobinie pomysłowości, mogła to być całkiem ciekawa komedia z umiarkowanie tradycyjnym, konserwatywnym i prorodzinnym przesłaniem. A tak mamy do czynienia z wyjątkowo plugawym, ohydnym, wstrętnym i bezbożnym tworem.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Główna bohaterka filmu to osiemnastoletnia Juliette Hardy. Dziewczyna została powierzona opiece pewnego małżeństwa, które traktuje ją raczej jako darmową siłę roboczą niż członka rodziny. Juliette nie zawraca sobie zresztą zbytnio głowy pracą w sklepie, bardziej zainteresowana jest adoratorami, z pośród których szczególnymi względami obdarza Antoine. Chłopak jednak nie traktuje jej poważnie i po krótkim romansie porzuca. O względy Juliette zabiega również otwarcie dużo starszy od niej biznesmen, podkochuje się też w niej skrycie młodszy, dość nieśmiały, brat Antoine’a -Michel. Tymczasem Juliette grozi odesłanie do sierocińca ze względu na niemoralne prowadzenie (gdzie musiałaby przebywać do 21 roku życia). Przed tą perspektywą uratować ją może jedynie szybkie małżeństwo …
Gdyby brać pod uwagę jedynie samą fabułę, to film ten (poza pewnymi sugestiami, o których później) można by uznać za w miarę budujący. Przedstawia on bowiem trudną historię bardzo młodego małżeństwa, które przetrwa głównie dzięki cierpliwej miłości i nieoczekiwanej dojrzałości młodego męża. Również dla współczesnego widza krzepiące mogą być sceny, w których młodzi małżonkowie starają się budować trwałą jedność wbrew przeszłości, niechęci otoczenia i rodziny, czy wreszcie własnym skłonnościom i złym nawykom.
Niestety, od pewnego momentu obraz ten dryfuje w niebezpiecznym kierunku, by wreszcie osiąść na moralnej mieliźnie. Pokazuje bowiem seksualne pożądanie jako popęd, któremu nie sposób się właściwie oprzeć, nawet kiedy prowadzi to do cudzołóstwa. Takie myślenie jest sprzeczne już nie tylko z moralnością chrześcijańską, ale z etyką każdej (niezdegenerowanej ) cywilizacji, która w człowieku widzi więcej niż uległe instynktom zwierzę.
Największą wadą filmu nie jest jednak jego fabuła , lecz lubieżny klimat. Warto przypomnieć, że produkcja ta wchodząc na ekrany w 1956 r. wywołała lawinę protestów oburzonych widzów. Natomiast już współczesnemu odbiorcy, przywykłemu do pornograficznych wstawek w zwykłych serialach, emitowanych przed godziną 22.00, film Vadima może wydawać się wręcz niewinny. Ta różnica w odbiorze wcale jednak nie świadczy na korzyść filmu (czyniąc go rzeczywiście „niewinnym”), lecz raczej pokazuje, jak przez raptem pół wieku stępiła się nasza moralna wrażliwość. Film Vadima jest też przykładem tego, jak kino cynicznie wykorzystuje hasło „seksualnego wyzwolenia”, by łatwiej kupczyć ciałami kobiet. Ta francuska produkcja posługuje się bowiem (tak powszechnym dziś) prostym chwytem – ponętna aktorka ma za zadanie przede wszystkim tak wdzięczyć się w zmysłowych pozach na ekranie, by wzbudzać wiadomego rodzaju zainteresowanie mężczyzn i chęć naśladownictwa u (zwykle spragnionych męskiego zainteresowania) kobiet. Chwyt ten, tak popularny w dzisiejszym kinie, w latach 50-tych potrafił wzbudzić jeszcze słuszne oburzenie. Dziś niestety już rzadko kogo brzydzi takie kupczenie kobiecym ciałem – oferowanie zmysłowej seksualności niewieściej (w Bożym zamyśle będące darem dla jej męża) każdemu, kto zechce zapłacić za bilet.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Rob Cole, główny bohater filmu, przychodzi na świat w XI-wiecznej Anglii. Wychowuje się wraz z rodzeństwem pod opieką samotnej matki. Razem stanowią ubogą lecz szczęśliwą rodzinę. Niestety matka chłopca umiera nagle na nieuleczalną wówczas chorobę, zwaną „chorobą boczną” (prawdopodobnie zapalenie wyrostka robaczkowego). Siostry Roba zostają przygarnięte przez pewną rodzinę, która jednak odmawia zajęcia się trudniejszym do wyżywienia chłopcem. Zaradny Rob znajduje sobie więc sam opiekuna w postaci wędrownego cyrulika. U boku tego wiecznego tułacza zdobywa nieco medycznej wiedzy, która jednak szybko przestaje mu wystarczać. Pewnego dnia, zdawszy sobie sprawę, że cyrulik nie jest w stanie nauczyć go niczego więcej, wyrusza w podróż do dalekiego perskiego miasta, gdzie zamierza zostać uczniem największego lekarza swoich czasów, legendarnego Ibn Siny.
Już od pierwszych kadrów filmu uwagę przyciąga płytkie i pełne uprzedzeń podejście jego twórców do okresu Średniowiecza w Europie. Widać to już w warstwie wizualnej, gdzie zanim bohater opuści Europę, niemal wszyscy, których napotka na swej drodze są brudni, brzydcy i odziani w łachmany. Opisywaną tu epokę twórcy filmu przedstawiają jako okres całkowitego upadku nauki (w tym medycyny), zapominając chociażby o tym, że to właśnie wtedy, a nie w Starożytności, powstały pierwsze z prawdziwego zdarzenia uniwersytety (których poziomu wiele współczesnych uczelni może tylko pozazdrościć) oraz szpitale. Niestety film nie ogranicza się do niezbyt zgodnego z prawdą obrazu naukowej zapaści w Średniowieczu, ale daje również gotową odpowiedź na pytanie o jej przyczyny. I jest to odpowiedź aż nadto przewidywalna: wszystkiemu winni są różnej maści religianci (zwłaszcza chrześcijanie, ale też żydzi i muzułmanie). Oni to hamują swobodny rozwój nauki, stwarzając, w oparciu o religie, różne granice i zapory dla jej swobodnego rozwoju. Mamy tu więc, dość topornie zaprezentowany, popularny mit konfliktu pomiędzy wiarą a rozumem. Twórcy filmu oczywiście nie dopuszczają do siebie myśli, że wiara nie tylko nie sprzeciwia się rozumowi, ale nieraz może go wyprzedzać, oświecać i prowadzić we właściwym kierunku. W dziedzinie medycyny jest to świetnie widoczne na przykładzie pewnych nakazów higienicznych zawartych w Starym Testamencie. Nakazów tych żydzi prawdopodobnie nie rozumieli, ale przyjmowali je przez wiarę. I tak, na przykład, musieli zburzyć każdy dom, z którego nie udało się usunąć pleśni (a nie mogli przecież wiedzieć, że znajdują się w niej rakotwórcze mikotoksyny), nie wolno im było też spożywać szeregu zwierząt, których mięso nie jest zalecane przez współczesną dietetykę, a którymi bez obaw delektowały się ościenne narody.
Dodatkowe przesłanie filmu ma zdaje się stanowić teza, iż lekarz powinien być nieograniczony w swojej badawczej swobodzie i praktykach, o ile w swoim sumieniu uznaje je za słuszne. Jeśli taka rzeczywiście idea przyświecała twórcom „Medicusa” to bliżej jej do doktora Mengele niż do Hipokratesa. Uznawany bowiem za ojca medycyny Hipokrates stawia medykom takie ograniczenia jak zakaz podawania środków poronnych czy trucizny (nawet na życzenie chorego). Oczywiście, zawsze istnieją ograniczenia sztuczne i bezsensowne, z którymi warto walczyć, zwłaszcza dla ratowania życia czy zdrowia bliźniego; i jeśli taka myśl przyświecała twórcom „Medicusa” to mogę ją tylko pochwalić.
Niestety, poza wyżej wymienionymi zastrzeżeniami, obrazowi temu można również zarzucić lekki i przychylny stosunek do rozwiązłości i cudzołóstwa. Nadto w filmie pokazany jest przykład zaparcia się wiary chrześcijańskiej dla zamierzonych korzyści (tu możliwości kształcenia). Tej apostazji dokonuje główny bohater – udaje żyda poprzez obrzezanie, uczestnictwo w żydowskich modlitwach i obrzędach.
„Medicus” jest oczywiście nie całkiem pozbawiony pozytywnych elementów, takich jak na przykład piękna postawa Ibn Siny i jego uczniów podczas szalejącej w mieście zarazy. Oczywiście „napędzające” głównego bohatera pragnienia bycia jak najlepszym lekarzem i towarzyszący temu głód wiedzy, też są same w sobie wartościowe. Godny pochwały jest też jego pełen empatii i nieprzedmiotowy stosunek do pacjentów. Niestety jednak, jako całość, film ten, który mógłby być piękną opowieścią o dobrej pasji, przygodzie czy podróży człowieka Zachodu wgłąb bajecznego Orientu, jest filmem nie nadającym się do rodzinnego oglądania.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Słynny i wielokrotnie nagradzany film zaliczany do tzw. kina drogi. W wypadku tej produkcji nowością było jednak, iż główni, przemierzający długą trasę, bohaterowie, to nie mężczyźni, a kobiety – a konkretnie tytułowe Thelma i Louise. Głównym tematem owego filmu jest pewnego rodzaju ucieczka bohaterek w podróż po wielkich połaciach USA od codziennych problemów i bolączek. W tle pojawia się tu jednak wątek kryminalny, gdyż Thelma i Louise, w nie do końca zamierzony sposób, zabijają człowieka i chociaż, obiektywnie rzecz biorąc, sytuacja, w której to uczyniły, sprawiała, iż mogły w dość łatwy sposób dowieść swej niewinności (gdyż była to obrona przed zgwałceniem) to jednak nie wierzą one, iż sąd da wiarę ich wersji wydarzeń – dlatego też postanawiają uciekać przed wymiarem sprawiedliwości.
„Thelma i Louise” niestety nie jest tylko opowieścią o podróży, w której odrywamy się na chwilę od codziennych trosk i kłopotów. Nie jest to też tylko film o wadach ludzkiego systemu niesprawiedliwości i zagubionych przez to ludziach. Ta produkcja jest bowiem bardziej historią uciekania od tradycyjnej moralności chrześcijańskiej i sugestią, że „patriarchalne” społeczeństwo niemal zawsze musi być złe. Podczas tej podróży, bohaterki nadużywają alkoholu, palą papierosy, używają wulgarnego języka, nieskromnie tańczą z mężczyznami, uczą się kradzieży i braku szacunku dla władzy, a jedna z nich nawet zdradza swego męża z dopiero co poznanym młodym kowbojem. Wszystko to zaś jest pokazane w takiej otoczce, by na płaszczyźnie emocjonalnej widz raczej sympatyzował z wymienionymi wyżej występkami, aniżeli odwracał się od nich z obrzydzeniem. I tak np. Thelma, owszem, cudzołoży, ale wszak jej prawowity mąż to brutal, który ją bije i poniża (w takim kontekście nasze serce łatwo powie nam: „Ach biedna kobieta, niech przynajmniej teraz trochę cieszy się życiem„). Kobiety co prawda kradną i łamią prawo, ale są przecież ścigane przez policję, więc już „z tyłu głowy” podsuwane jest nam tłumaczenie, że „przecież nie mają innego wyboru” i „muszą jakoś przetrwać„.
Wielka szkoda, że ten zły, bezbożny i niemoralny film wszedł do klasyki hollywoodzkiej i światowej kinematografii. Dałby Bóg, aby kiedyś on popadł w kompletne zapomnienie.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Młoda niewiasta po prawniczych studiach podając się za mężczyznę zatrudnia się do jednej z renomowanych kancelarii prawniczych w Warszawie, by tam od wewnątrz zapobiec planowi przejęcia terenów warszawskiej dzielnicy Praga.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej film ten ma następujące wady:
Obfitość obscenicznych i wulgarnych odniesień oraz aluzji. Być może pewną niesprawiedliwością byłoby powiedzieć, iż rozpustnicy oraz cudzołożnicy są tu pokazywani w przychylny sposób. Tak naprawdę bowiem postacie, które ukazane są jako najbardziej rozwiązłe, zarazem nie budzą sympatii widza (np. korzystający z usług prostytutek Jarek Pokrzywa to jeden z „czarnych charakterów”, podobnie jak grająca dla przyjemności w filmach porno, Wiktoria). Nie zmienia to jednak faktu, iż widownia tego filmu bawiona jest potokiem obscenicznych żartów i scen, których tematem jest cudzołóstwo, pornografia, homoseksualizm i bezwstyd.
Sympatia dla homoseksualizmu i transwestytyzmu. Przesłanie to jest niesione przede wszystkim przez wątek Bogumiła, wuja głównej bohaterki, który jednocześnie jest jedną z bardziej sympatycznych postaci tego obrazu. Bogumił to „gej” odrzucany przez swego rodzonego brata i cierpiący z powodu rozstania ze swym partnerem Robertem (będącym jednocześnie transwestytą wykonującym w klubach dla homoseksualistów piosenki w kobiecym przebraniu). Ów wątek kończy się tym, iż Bogumił jest w końcu zaakceptowany przez swego brata i ponownie wiąże się z Robertem.
Dwuznaczne przedstawienie przestępczego stylu życia. Wydaje się, iż mamy tu dwie grupy kryminalistów. Tych złych, ubranych w „białe kołnierzyki” (adwokatów, polityków) oraz swojskich rzezimieszków z warszawskiej Pragi. Działalność tych drugich wydaje się być wręcz niewinna, tym bardziej, że praktycznie w filmie niemal zawsze pojawiają się w pozytywnych sytuacjach i kontekstach (np. biorą udział w ratowaniu dzielnicy, są troszczącymi się o rodzinę ojcami, itp).
Przychylność dla kłamania i oszukiwania. Pozytywni bohaterowie kłamią tutaj oraz oszukują, co jest pokazane jako środek osiągnięcia dobrych celów.
/.../
Leave a Comment Rachel Watson codziennie jeździ do miasta tą samą trasą kolejową. Jej zwyczajem jest obserwowanie podczas podróży życia mieszkańców przydrożnych domów. Czy jeździ do pracy? Nie, choć wszyscy myślą, że jest inaczej. W rzeczywistości jej życie legło w gruzach. Mąż, Tom, rozwiódł się z nią i związał ze swą dawną kochanką, Anną. Rachel jest przekonana, że to ona ponosi winę za rozkład pożycia. Na dodatek popadła w alkoholizm i straciła przez to dotychczasową posadę. Głównymi jej zajęciami są teraz bezproduktywne rozpamiętywanie przeszłości i złorzeczenie teraźniejszości. Podróże, które odbywa, to okazja do nieco zazdrosnej obserwacji dawnego domu, w którym mieszka teraz Tom ze swą nową towarzyszką. Czasem podchodzi do tej siedziby, co oni odczytują jako nękanie ich. Inny dom, który uważnie obserwuje, jest własnością nieznanego jej małżeństwa (są to Scott i Megan Hipwellowie). Rachel wyobraża ich sobie jako idealną parę, taką, jakiej nigdy nie udało jej się stworzyć. Pewnego razu, będąc pod wpływem alkoholu, myli biegającą po parku Megan z nową „żoną” jej męża. Idzie za nią, aby ją znieważyć. Później „urywa jej się film”. Niedługo potem Megan zostaje znaleziona martwa. Policja szuka sprawcy, a Rachel, aby jej pomóc, usiłuje sobie przypomnieć, co zobaczyła tamtego dnia. Żal jej kobiety, którą uważała za ideał, ucieleśnienie marzeń dotyczących własnego losu. Okazuje się, iż bardzo wiele łączyło zabitą z nową rodziną Toma – była nianią dziecka, które urodziła Anna. A może miała tam też inną rolę?
Z zadowoleniem stwierdzam, że owo dzieło, prócz niewątpliwych walorów artystycznych (zwłaszcza świetnego aktorstwa Emily Blunt), niesie ze sobą niezwykle cenny bagaż subtelnie, ale zdecydowanie wyrażonych wskazówek moralnych sprzężonych z ciekawymi spostrzeżeniami psychologicznymi.
Po pierwsze – film ma ogromny potencjał wzbudzania odrazy wobec cudzołóstwa. Małżeństwo niewinnej niczego Rachel rozpadło się wskutek tego grzechu (popełnianego przez jej męża). To wywołało dalsze nieszczęścia w jej życiu – depresję, alkoholizm, utratę pracy. Cudzołóstwo (jak się w końcu okazuje) stało się też powodem śmierci Megan – Tom, który nie był wierny również swej kochance Annie, zabił opiekunkę, z którą miał romans, po to, aby nie wyszedł on na jaw. Nadto nie chciał, aby Megan w przyszłości domagała się od niego alimentów (zaszła ona w ciążę, prawdopodobnie z nim). W tym celu starał się też on wcześniej zmusić ją do aborcji, a cynizm i werbalna brutalność z jakimi to robił, mogą budzić u widza pożądany wstręt wobec mordowania nienarodzonych.
Wielkim plusem obrazu jest też ukazanie żałosności mężczyzn uważających się za „macho”, mierzących swą wartość liczbą wykorzystanych kobiet. Na przykładzie Toma ukazano prawdę o tym, iż taka postawa często wynika po prostu z licznych kompleksów, płynących z nieumiejętności zadowolenia swej prawowitej żony w życiu uczuciowym i płciowym. W żadnym wypadku takie zachowanie nie jest dowodem moralnej i psychicznej siły cudzołożnika.
Ponadto film przedstawia uzależniającą siłę grzechu – Tom, raz zdradziwszy Rachel, skłonny jest później do ciągłego szukania „nowych wrażeń”, bez względu na krzywdę innych osób. Widać tu też, iż łatwo kumulują się grzechy różnego rodzaju – prócz cudzołóstwa bohater ów w krótkim czasie staje się przecież winnym również podżegania do aborcji, własnoręcznego morderstwa, a także niesłusznego obarczania Rachel winą za rozpad ich małżeństwa. Co do tego ostatniego, możemy tu ujrzeć, jak podłym jest zrzucanie własnych przewinień na inne osoby, zwłaszcza takie które są słabsze psychicznie i podatniejsze na różne sugestie. Długo bowiem trwało nim Rachel uwolniła się od niesłusznego poczucia winy, będącego jednym ze źródeł jej załamania.
Wzruszającym, choć pobocznym, wątkiem jest walka głównej bohaterki o to, by zerwać z nałogiem i na nowo odczuć swą godność. Można przy tym wyczuć, jak ważne jest wsparcie udzielane w takich chwilach przez bliźnich.
Prócz wyżej wspomnianej niechęci, z jaką film odnosi się do aborcji, wartość życia ludzkiego zasygnalizowana jest we wspomnieniach Megan, która straciła w przeszłości swe, narodzone już, dziecko. Odcisnęło się to niezatartym piętnem na jej psychice, wpływając na dość nieustabilizowane życie uczuciowe, determinację z jaką chciała urodzić kolejnego potomka, a być może także na odmowę sugerowanej przez Toma aborcji.
Co ważne – zło jest w tym filmie ukarane. I tutaj znów należy pochwalić twórców. Choć bowiem karą jest tu śmierć, jaką z rąk Rachel ponosi czarny charakter tej produkcji, to nie jest ona wymierzona w ramach jakiejś prywatnej zemsty ze strony zdradzanej żony. Działa ona bowiem w granicach obrony koniecznej przed Tomem, który pewnie zabiłby ją, po tym jak odkryła prawdę. Udało się tu też uniknąć np. jakiegoś, łatwego przecież do umieszczenia wątku, w którym Rachel wspierałby jej nowy, będący pozytywną postacią, partner, z którym związałaby się mimo, iż jej mąż wciąż byłby przy życiu.
Po pokonaniu Toma między jego ofiarami oraz dotychczasowymi rywalkami, Rachel i Anną – odpowiednio zdradzaną żoną i zdradzaną kochanką – powoli rodzi się przebaczenie i nawiązuje się nić porozumienia; wyzbycie się przez nie mściwości także można poczytać filmowi za zaletę.
Nie mam więc praktycznie żadnych zastrzeżeń co do samego przesłania filmu. Można się paru takowych doszukać w formie, w jakiej zostało ono podane. Pojawia się tu przede wszystkim kilka krótkich scen seksu i nagości, związanych przede wszystkim z kwestią romansu Toma. Choć objętościowo stanowią one drobną część filmu, to niektóre z nich są dość wyraziste. Mimo, iż składają się na wątek o zdrowym moralnie przekazie, to jednak raczej nie są one szczególnie potrzebne. Rachel raz używa kłamstwa, aby skłonić do współpracy ze sobą męża zabitej kobiety; później jednak przyznaje mu się do tego, że go oszukała, co wydatnie osłabia szkodliwość tego elementu fabuły. Ostatnim dwuznacznym aspektem jest tu też fakt, iż co prawda Rachel nie mści się na Tomie, ale przez krótki moment wydaje się to robić Anna, gdy w pewien sposób wyładowuje negatywne emocje na świeżych zwłokach Toma.
Jest to zatem film o bardzo silnych moralnie walorach. Myślę, że nie przesadzę, gdy napiszę, iż stanowić on może prawdziwy drogowskaz dla ludzi decydujących się na zawarcie małżeństwa lub przeżywających różnego rodzaju kryzysy życiowe związane z relacjami z mężem lub żoną. Promocja zdrowych wzorców postępowania zdecydowanie góruje tu nad pewną dozą nieskromności i paru mniej znaczących dwuznaczności. Dla niektórych może też być punktem wyjścia do przemyśleń na temat zasadności karania cudzołóstwa. Dominuje bowiem zasadniczo słuszna koncepcja materialnej istoty przestępstwa, pogląd mówiący, iż prawodawca powinien zakazywać pod groźbą kary jedynie czynów szkodliwych społecznie, a w to iż zdrada małżeńska takim jest nikt chyba po obejrzeniu „Dziewczyny z pociągu” nie powinien wątpić. Zatem każdego (dorosłego) widza zachęcam do jej zobaczenia z zachowaniem niejakiej ostrożności co do niektórych jej mankamentów.
Michał Jedynak
/.../