Leave a Comment Czy wyobrażamy sobie rzeczywistość, w której nikt, nigdy nie kłamie, a za to przy każdej nadarzającej się okazji, mówi całą prawdę i tylko prawdę? Właśnie taka wizja relacji międzyludzkich została przedstawiona w filmie „Było sobie kłamstwo”. Taka absolutna prawdomówność trwa tu jednak do momentu, w którym Mark, główny bohater, nagle staje się zdolny do kłamstwa, co okazuje się odmienić życie jego i innych na lepsze. Kłamstwo sprawia bowiem, iż Mark odzyskuje utraconą pracę i zaczyna zarabiać wielkie pieniądze, będący na skraju samobójstwa Frank znów chce żyć, a na twarzach pensjonariuszy domu starców znów pojawia się uśmiech. Kiedy zaś matka Marka leży na łożu śmierci, rozpaczając, iż po śmierci czeka ją wieczna nicość, ów by ją pocieszyć wymyśla nowe kłamstwo, twierdząc, że kiedy umrze będzie już na zawsze szczęśliwa, spotka wszystkich tych, których kochała i którzy ją kochali oraz zamieszka w willi. Pech jednak chce, że świadkami tego kłamstwa Marka było więcej osób i szybko roznosi się wieść o tym, że jest on posiadaczem niezmiernie ważnych informacji o tym, jak wygląda życie po śmierci. Przed domem głównego bohatera zbiera się tłum ludzi domagających się od niego, by ujawnił więcej szczegółów odnośnie tego co wie na temat życia po śmierci. Mark początkowo jest temu niechętny, ale później postanawia spisać w 10 punktach wymyśloną przez siebie wizję życia pozagrobowego. Jako, że nie ma on pod ręką kamiennych tablic na których mógłby umieścić swe wymysły, postanawia wypisać je na dwóch pudełkach po zjedzonej pizzy. I tak Mark wychodzi do oczekującego na niego tłumu, trzymając w dłoniach owe dwa pudełka po pizzy. Główny bohater ogłasza ludziom, iż istnieje „Gościu w Niebie”, który odpowiada za wszystko co dzieje się na tym świecie i że wszyscy ludzie, którzy więcej niż trzy razy nie popełnią w życiu czegoś bardzo złego, otrzymają od „Gościa w Niebie” po śmierci nagrodę w postaci willi, nieograniczonej ilości lodów oraz wiecznej szczęśliwości. Mniej więcej od tego momentu sprawa z kłamstwem zaczyna się bardziej komplikować. Otóż ludzie zaczynają mniej przykładać się do pracy, gdyż bardziej myślą o wiecznej szczęśliwości niż o życiu doczesnym, Frank, który wcześniej planował samobójstwo, teraz z kolei nie dba o swoje zdrowie, bo uważa, że „nagroda po śmierci” i tak mu wszystko zrekompensuje (wcześniej zaś obdarowany pieniędzmi uliczny żebrak wraca do żebrania, gdyż zaczyna wierzyć w to, iż i tak będzie mu znacznie lepiej na „tamtym świecie”).
Bardziej uważni Czytelnicy zapewne już domyślili się, dlaczego ów film został oceniony przez nas na „-2” czyli „Wyraźnie zły”. Najpierw wspomnijmy jednak co, jest w tym obrazie godnego pochwały. Otóż z pewnością należy docenić to, iż w jego wątku „romantycznym” (pokazującym relację pomiędzy Markiem i Anną) wskazano na to, iż za decyzją o poślubieniu kogoś winna stać miłość zamiast chłodnej kalkulacji odnośnie pewnych doczesnych perspektyw. Można też powiedzieć, iż niechętnie została tu przedstawiona rozwiązłość seksualna (Mark w pewnym momencie chce wykorzystać swą zdolność mówienia kłamstw, by uwieść pewną atrakcyjną fizycznie niewiastę, ale ostatecznie rezygnuje on z realizacji tego zamiaru). Niestety jednak reszta tego filmu to wielki stek fałszywych doktryn, herezji i wyraziście antychrześcijańskich aluzji oraz uprzedzeń.
W filmie tym prawdomówność jest kontrastowana z kłamliwością w sposób, który logicznie prowadzi do wniosku, iż o wiele lepsze jest kłamanie niż mówienie prawdy. Po pierwsze bowiem: przedstawiona tu prawdomówność jest bardziej karykaturą owej cnoty niż tym, czym ona winna być w rzeczywistości. O ile bowiem, w tradycyjnie chrześcijańskim nakazie mówienia tylko prawdy nie chodzi o to, by przy każdej okazji, nie zważając na uczucia innych i możliwe negatywne konsekwencje, mówić wszystko co się wie i odczuwa. Owszem, nigdy i nigdzie nie należy kłamać, ale to nie oznacza, że mamy zawsze i każdemu mówić o wszystkim co się wie i odczuwa – nieraz miłość do bliźniego i roztropność nakazują nam bowiem raczej milczeć w pewnych sytuacjach lub wypowiadać się na dany temat w sposób bardzo ogólnikowy (jednak nie kłamliwy). Tymczasem w owym filmie cnota prawdomówności jest mylona ze skrajnie nieroztropną formą szczerości i czymś co można by nazwać wręcz gadulstwem – wszyscy tu bowiem mówią wszystko. W efekcie widzimy więc, iż w sytuacjach, gdy łatwo byłoby w imię unikania niepotrzebnego urażania bliźniego, coś przemilczeć, ludzie swą szczerością ranią, poniżają, albo szokują się nawzajem (ktoś mówi do kogoś, iż np. nigdy go nie lubił, albo, że przed chwilą się masturbował). Koniec końców świat bez kłamstwa jawi się więc widzom jako smutny, depresyjny i odstręczający. Tymczasem to kłamstwo przynosi weń żywe kolory radości, nadziei i pogody ducha (sprawa zaczyna się komplikować, gdy owe zachowanie przybiera charakter religijny).
Co jeszcze gorsze film „Było sobie kłamstwo” w oczywisty sposób wyśmiewa i atakuje wiarę w Pana Boga, Niebo i religię chrześcijańską. Scena, w której Mark wychodzi do tłumu oczekujących go ludzi z 10 wymyślonymi i wypisanymi przez niego na pudełkach od pizzy tezami na temat istnienia „Gościa w Niebie”, oraz tego co nas czeka po śmierci jest jasną aluzją do biblijnej historii, w której Bóg objawił Mojżeszowi 10 przykazań, wypisując je na kamiennych tablicach, a następnie nakazał by ów prorok wyszedł z nimi do ludu żydowskiego. Wymyślone zaś przez Marka kłamstwo o istnieniu „Gościa w Niebie” i wiecznego szczęścia pod śmierci w uderzający sposób nawiązuje do wiary to, że jest jeden Bóg oraz nagroda niebieska dla tych, którzy za swego doczesnego życia ze skruchą odwrócili się od czynionych przez siebie wcześniej nieprawości. Tutaj jednak próbuje się nam wmawiać, iż wiara w te wielkie prawdy jest zmyślonym kłamstwem (gdyż uczynionym po to by pokrzepiać ludzkie serca), za którym nawet jeśli stały dobre intencje, to na dłuższą metę przyczynia się do pogorszenia sytuacji na tej ziemi (albowiem np. rozleniwia ludzi). Wreszcie miejsca „rozmyślań o Gościu z Nieba” są stylizowane na chrześcijańskie kościoły (styl architektoniczny, charakterystyczne witraże, etc.). Sam zaś Mark w pewnej scenie jest ucharakteryzowany tak, by do złudzenia przypominał sposób, w który tradycyjnie portretowało się Pana Jezusa, a także część z proroków i patriarchów Starego Testamentu (gęsta broda, dłuższe włosy, długie szaty).
/.../
Leave a Comment „Żywot Briana” to historia na pozór równoległa do życia Pana Jezusa Chrystusa. Główny bohater żyje i działa w tym samym czasie i miejscu co Jezus, spotyka te same postaci historyczne (Trzej Mędrcy, Piłat), zostaje uznany przez tłum za Mesjasza, w końcu ukrzyżowany.
I, gdyby twórcy filmu ograniczyli się do tej równoległości postaci, ale z zachowaniem wyraźnych granic, tak by ich odrębność i nietożsamość były oczywiste, „Żywot Briana” można by zaakceptować jako nieco sztubacką satyrę na zarówno Judeę I w. po Chrystusie, jak i dwudziestowieczną Anglię.
Niestety, wszelka równoległość w „Żywocie Briana” wydaje się tylko cienką przykrywką, która miała ochronić twórców przed zarzutami bluźnierstwa. Przy najlepszych chęciach trudno doszukać się w tej produkcji cienia szacunku wobec naszego Pana i Zbawcy. Aby nie być gołosłowną, z wszystkich szyderstw wymierzonych w filmie w Jego osobę wymienię tylko kilka:
– wyśmiewanie przypowieści Jezusa jako zmyślonych na poczekaniu bajek
– szydzenie z Jego cudów, między innymi nakarmienia głodnego tłumu na pustkowiu czy uzdrowień
– wyśmiewanie narodzin Chrystusa z dziewicy, tu twórcy filmu nie zawahali się czynić wyraźnych aluzji do powstałego w II wieku paszkwilu poganina Celsusa, który twierdził, że matką Jezusa miała być żydowska nierządnica a ojcem rzymski legionista
– naigrywanie się z misji Jezusa, z wyraźną sugestią, że mógł On być mesjaszem z przypadku , całe zaś chrześcijaństwo to wynik przeinaczania i niezrozumienia Jego słów przez ciemny tłum
Jeśli zaś szukać w „Żywocie Briana” pewnych zalet, to można je z pewnością znaleźć w bardziej współczesnej warstwie tego filmu. Mamy tu bowiem kilka dość zabawnych scen z działalności „postępowych” organizacji. Szukanie jednak paru drobnych monet w cuchnącym kanale pełnym nieczystości wydaje się dość kiepskim pomysłem na spędzenie wolnego czasu.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Słynna ekranizacja powieści Nikosa Kazantzakisa wydanej pod tym samym tytułem. W filmie tym odziera się Pana Jezusa z boskości, a przedstawia się Go za to jako zwykłego człowieka targanego przez wątpliwości, pokusy i grzechy.
Widzimy tu „Chrystusa” patrzącego jak prostytutka uprawia seks z mężczyznami; pomagającego rzymskim żołnierzom przybijać do krzyża niewinnego i sprawiedliwego człowieka; mówiącego o sobie „Lucyfer jest wewnątrz mnie” oraz „Moim bogiem jest strach„; „Bóg mnie kocha (…) Chcę aby przestał„. Chociaż, na samym końcu filmu, Jezus ostatecznie decyduje się ponieść śmierć na krzyżu, to jednak nie umniejsza to obrzydliwości wcześniej wskazanych heretyckich sugestii co do naszego Pana. W istocie rzeczy, „Chrystus” w filmie Scorsese i powieści Kazantakisa jest fałszywym, zmyślonym „Chrystusem”, którego nie odnajdziemy ani w Piśmie świętym ani w tradycyjnym nauczaniu chrześcijańskim. Chociaż Pan Jezus owszem był kuszony, to jednak nigdy nie dopuścił się choćby najmniejszego grzechu, gdyż jak mówi Biblia: „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu” (List do Hebrajczyków 4, 15).
Krótko mówiąc film pt. „Ostatnie kuszenie Chrystusa” to ohydna herezja i straszne bluźnierstwo przeciwko Panu Jezusowi.
/.../
Leave a Comment Tex Coley, żydowski rzeźnik osiadły w małym miasteczku w Teksasie zabija swoją niewierną żonę, po czym ćwiartuje jej ciało. Następnie wywozi zwłoki i próbuje się ich pozbyć, zakopując je na drodze do innego małego miasteczka, które znajduje się już poz granicą Teksasu. Nieopatrznie gubi jednak pewną część zwłok, a mianowicie rękę nieboszczki, z charakterystycznie wysuniętym środkowym palcem. Traf zaś chce, że o tę rękę potyka się pewna niewidoma mieszkanka pobliskiego miasteczka, która natychmiast odzyskuje wzrok. Przekonana, że owa owa „zdobna” w turkusowy lakier dłoń należy do Najświętszej Marii Panny, zanosi ją do miejscowego proboszcza. Ów zaś ksiądz, zdezorientowany po kolejnej upojnej nocy spędzonej ze swoją dziewczyną -prostytutką, nie bardzo wie co z tym fantem zrobić. Jednakże bardziej rezolutna ukochana księdza, Desi, szybko przekonuje go, by nie oddawał znaleziska na policję, lecz uczynił je przedmiotem kultu, które będzie łatwym źródłem dużych dochodów. Pomysł Desi szybko się sprawdza. Do miasteczka ściągają rzesze turystów, a uzdrowienie niewidomej kobiety okazuje się dopiero początkiem całej serii cudów. Kolejne to, między innymi, uzdrowienie uszkodzonego oka, zupełne wyleczenie z trądziku, odrośnięcie nóg, a także tak kuriozalne zjawiska jak powiększenie biustu pewnej dziewczyny czy przyrodzenia mężczyzny do absurdalnych rozmiarów. Tę sielankę i nagłe prosperity miasteczka może jednak zakłócić przybycie komisji z Watykanu, która ma zbadać całą sprawę, zagrożeniem stanowi też Tex, który przyjeżdża tu, by ostatecznie pozbyć się dowodu swojej winy oraz ścigający Texa policjant (jeden z byłych kochanków jego żony), który również interesuje się czyniącą cuda ręką. Po pewnych perypetiach to Texowi udaje się wejść ponownie w posiadanie owej części nieboszczki żony, którą szybko zakopuje, a wtedy wszystkie cuda się cofają. Rozwścieczeni takim obrotem sprawy, mieszkańcy miasteczka domagają się zwrotu cudownej ręki, przy czym brutalnie biją policjanta, który nie ukrywa, że chce ją przejąć jako dowód w śledztwie. Tex natomiast zostaje aresztowany. W celi odwiedza go zamordowana żona, która zachowuje się dość wulgarnie, dziękuje jednak mężowi, że przyczynił się do jej świętości, którą zawdzięcza właśnie temu, że wiele przez niego wycierpiała. Owa słynąca już cudami święta prosi też męża, by zwrócił jej dłoń jako relikwie kościołowi. Tex spełnia prośbę żony, sam natomiast wraca wraz ze swym wiernym psem do Teksasu, chociaż spodziewa się tam kary śmierci, po drodze wygłaszając monolog – dywagacje na temat niesprawiedliwości Boga, które mają być przejawem Jego pokręconego poczucia humoru (przez co najbardziej przegrani są ludzie, którzy traktują życie poważnie). Na końcu widzimy, jak cuda wracają do miasteczka, jest także wieńcząca miłosny wątek scena zaślubin księdza z Desi.
Opisałam fabułę tego filmu tak szczegółowo z dwóch powodów. Pierwszy to taki, zaoszczędzić czasu widzom, którzy skłonni byliby sięgnąć po tę produkcję z czystej ciekawości w rodzaju „zobaczmy, co tam na wymyślali”. Drugim powodem jest ten, że już sam opis fabuły wystarcza za recenzję filmu i uzasadnienie dla tak niskiej jego oceny. Widać bowiem „jak na dłoni”, że jest on pełen szyderstw z rzeczy świętych, prawdziwych cudów, Kościoła, a nawet samego Pana Boga. Przede wszystkim zaś z Błogosławionej Marii z Nazaretu, która zrównana jest tu z notoryczną i nie pokutującą ze swoich grzechów cudzołożnicą. Poza tym trudno tu się doszukać jakichś bardziej pozytywnych postaci, zaś mieszkańcy miasteczka po serii specyficznych cudów wydają się jeszcze gorsi niż przedtem. Żarty w tym filmie nie tylko ocierają się o bluźnierstwo, ale momentami przekraczają już tę granicę (jak również granicę dobrego smaku). Nadto mamy tu też wątek prezentujący fałszywe doktryny odnośnie zbawienia, kiedy to rzekoma święta bynajmniej nie uświęca się przez bezpośrednie oglądanie Boga, ale nadal pozostaje osobą wulgarną, która bez dezaprobaty mówi o swoim złym życiu na ziemi. Poza tym nie mówi ona nic o tym, że została zbawiona przez mękę i ofiarę Jezusa Chrystusa, ale twierdzi, że dokonało się to dzięki jej osobistemu cierpieniu. Odzwierciedla to pewien popularny, choć całkowicie błędny pogląd, wyrażany często przez różne osoby słowami: „Ja się tyle nacierpiałem/am, że na pewno pójdę do nieba„.
Doszukując się jednak trochę na siłę dobra w tej produkcji za pewne drobne plusy uznać można to że Desi zrywa z profesją prostytutki (chociaż ten wątek osłabia fakt, że później idzie „kochać się” z księdzem w konfesjonale, nadto przekonując swojego kochanka, że Bogu to się podoba, bo przecież On sam jest miłością). Za pewien plus można też uznać ślub Desi z księdzem, gdyż dzięki temu ów mężczyzna przestaje przynajmniej żyć w zakłamaniu, deprawować młodzież swoim przykładem i niegodnie odprawiać Mszę świętą. Pewnym jaśniejszym punktem jest też to, że Tex jest gotów ponieść dobrowolnie karę za bezprawne zabicie żony, jak również żałuje tego czynu.
Powyższe jednak drobne plusy nie są w stanie zrównoważyć ogólnie bezbożnej wymowy filmu.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Słynna filmowa adaptacja musicalu mającego przedstawiać dwa ostatnie tygodnie z życia Pana Jezusa. Oprócz Chrystusa owa „rock opera” skupia się też na postaci Judasza Iskarioty i Marii Magdalenie. Stroje i fryzury grających tam aktorów w wyraźny sposób nawiązują do popularnej na przełomie lat 60 i 70-tych ubiegłego wieku kontrkultury tzw. hippisów.
NIEPRZYZWOITY JĘZYK
Oprócz czasami pojawiającego się tu – będącego z pogranicza przyzwoitej mowy – słowa „cholera”, nie ma w tym musicalu podobnych lub dalej idących w swej wulgarności wyrażeń.
PRZEMOC/LĘK
Parę scen ukazujących w umiarkowany i powściągliwy sposób przemoc (chłosta 39 batów oraz ukrzyżowanie) i śmierć (powieszenie się Judasza).
SEKS, NAGOŚĆ I NIESKROMNOŚĆ
Nie ma tu scen seksu, zmysłowych pocałunków, przytuleń bądź uścisków. Ujęcie pokazujące Heroda z jego dworem jest jednak na tej płaszczyźnie dość sugestywne. Widzimy tam bowiem jak półnagi Herod jest głaskany po torsie przez nieprzyzwoicie odziane niewiasty (w domyśle prostytutki) i mężczyzn. Następnie Herod wraz ze swą dworską świtą wykonuje kabaretowy taniec. Fakt, że rozwiązłe życie tego człowieka zostało tu wplecione w humorystyczno -żartobliwy kontekst co najmniej osłabia obrzydzenie i wstręt, które winny budzić w chrześcijanach takowe występki.
STOSUNEK DO CHRZEŚCIJAŃSTWA ORAZ FAŁSZYWE DOKTRYNY
Swego czasu niektóre ze środowisk chrześcijańskich mocno oprotestowywały ów musical jako jawnie bluźnierczy i szydzący z Pana Jezusa. Nawet jeśli powyższe zarzuty można by uznać za trochę przesadzone, to dokładniejsza analiza treści zawartych w „Jesus Christ Superstar” pokazuje, iż przez swój specyficzny styl oraz szereg dwuznaczności oraz przemilczeń pewnych ważnych aspektów, dzieło to faktycznie wspiera herezje i fałszywe doktryny. Wymieńmy kilka z nich:
1. Jak to już zostało nadmienione, stylistyczna oraz muzyczna aranżacja tego musicalu w jasny sposób nawiązuje do subkultury hippisowskiej. Wiele z pozytywnie pokazanych tam postaci ubranych jest jak hippisi, przez co wywoływane są przychylne dla tego ruchu emocje i skojarzenia. W rzeczywistości jednak, ruch hippisowski w wielu ważnych punktach był nośnikiem libertyńskiej, niemoralnej i antychrześcijańskiej rewolucji. Zażywanie narkotyków, rozwiązłość seksualna, New Age, ideologiczny wegetarianizm, wzgarda dla władzy i porządku prawnego – to tylko część z bezbożnych postulatów tego ruchu. Jest czymś graniczącym z bluźnierstwem pokazywanie Pana Jezusa w kontekście hippisowskiej kontrkultury.
2. W całym tym filmie pada wiele słów podważających tradycyjną chrześcijańską wiarę w boskość Pana Jezusa (ma to miejsce np. w piosence Marii Magdaleny „I don’t know how to love him„) i niestety w żadnym miejscu nie jest to skonfrontowane z wypowiedziami bądź scenami, które w jasny sposób zadawałyby kłam tej obrzydliwej herezji. Przeciwnie, nawet Jezus zachowuje się w tym musicalu tak jakby nie był Bogiem – np. gdy trędowaci chcą by ich wszystkich uzdrowił on krzyczy: „Jest was zbyt wielu! (…) Zostawcie mnie w spokoju!!!” ; kwestionuje, iż pamięć o Nim, przetrwa po jego śmierci, etc. Na końcu widzimy zaś śmierć Jezusa na krzyżu, ale bez Jego chwalebnego zmartwychwstania.
3. Film w pewnej mierze wybiela Judasza. Czyni to np. poprzez podkreślanie tego, iż miał się on przejmować losem ubogich, ale pomija milczeniem fakt, że był złodziejem. Judasz użala się też na Boga, jakoby to On popchnął go w kierunku wydania Jezusa oprawcom.
PODSUMOWANIE
„Jesus Christ Superstar” jest uczynionym w fatalnej, hippisowskiej stylistyce, pełnym dwuznaczności filmem, który de facto poniża i odziera z chwały boskości naszego Pana Jezusa Chrystusa, usprawiedliwiając przy tym Judasza. To zatrute dzieło nie powinno być chwalone i doradzone nikomu przez żadnego z chrześcijan.
/.../
Leave a Comment Kanwą tego serialu są perypetie czterech przyjaciół z trzeciej klasy szkoły publicznej w miasteczku South Park. Jedną z cech tej produkcji jest odnoszenie się na bieżąco do aktualnych wydarzeń w świecie polityki i kultury. I trzeba przyznać, iż czasami twórcy serialu wykazują się ciętą, a zarazem trafną satyrą na niektóre z przejawów politycznej poprawności oraz złe zachowania pewnych znanych osobistości (aktorów, piosenkarki, etc.).
Niestety jednak na tym kończą się pozytywy tego serialu. Cała reszta treści zawartych w tej produkcji to prawdziwy potok ohydy i obrzydliwości w postaci wulgarności, sprośności, krwawej przemocy, bluźnierstw, antychrześcijańskich szyderstw, brzydoty i nawiązań do seksualnych zboczeń oraz perwersji. Prawie wszystko, co w normalnym świecie uchodzi za dobre, prawdziwe, święte albo intymne i wymagające delikatnego traktowania, w tym plugawym serialu jest jawnie zohydzane, deptane, wyśmiewane albo poruszane w sposób pozbawiony jakiegokolwiek taktu, ostrożności i delikatności. Dziwaczne upodobanie twórców „South Park” do szerokiego rozwodzenia się nad kałem, moczem i wymiocinami, jawi się jako symbol ich podejścia do grzechu, niemoralności i zła. W istocie bowiem, w serialu tym to co najgorsze i najbardziej odrażające w ludzkich duszach jest pokazywane w szczegółach, celebrowane i podawane w taki sposób, by widz się w tym rozsmakował.
/.../
Leave a Comment „Bóg Ojciec” sportretowany tu jako sadysta, domowy tyran i wieczny malkontent, mieszka wraz z żoną i dziesięcioletnią córką Eą w Brukseli. Źródłem całej wszechwładzy „Boga” jest komputer, przy pomocy którego stworzył on ludzkość, a teraz ją tyranizuje. Ea nie mogąc dłużej znieść okrucieństwa ojca, włamuje się do jego komputera i rozsyła ludziom daty ich śmierci, dzięki czemu „Bóg” ma stracić u śmiertelników wiarygodność i posłuch. Następnie ucieka przed gniewem ojca do świata ludzi, by, tak jak wcześniej jej brat „Jezus Chrystus”, zebrać grupę apostołów i pozostawić po sobie „Zupełnie Nowy Testament”.
Już z powyższego streszczenia początku fabuły łatwo się zorientować, że produkcja ta ma charakter bluźnierczy, a jej głównym celem jest niszczenie właściwego obrazu Boga Ojca, a także ośmieszanie tradycyjnej chrześcijańskiej rodziny, która ma ze swej natury patriarchalny charakter. Finał zaś filmu w dość jednoznaczny sposób sugeruje powrót do pogańskiego matriarchatu Wielkiej Bogini, który ma być dla człowieka bardziej przyjazny, mniej wymagający i opresyjny. Ta idea jest ledwie przykryta prześwitującą komediowo -fantastyczną koszulką. Niektórym taka koszulka może jednak mamić oczy do tego stopnia, że będą bronić filmu frazesami „to przecież fantastyka, a więc nikt nie twierdzi, że Bóg naprawdę jest jakimś odpychającym typem”, czy „to tylko komedia, a Bóg ma przecież poczucie humoru”.
Takie usprawiedliwienia może miałyby jeszcze jakiś sens, gdyby nie fakt, że film ten nie szydzi z jakiejś ogólnej idei Boga, ale wprost odwołuje się do Objawionej Prawdy, kpiąc z Prawdziwego Trójjedynego Boga, zwłaszcza zaś z osoby Boga Ojca. Jest on nasączony rozmaitymi (nieraz bardzo starymi) herezjami w taki sposób, by czynić owe kłamstwa powstałe w różnych spaczonych umysłach ludzi łatwymi do przyswojenia dla równie niecierpiących prawdy, lecz mniej samodzielnych umysłów. Tak to nie pierwszy raz, gdy kino staje się supermarketem dla opracowywanych w diabelskich laboratoriach trucizn. Jedyne antidotum na takie trucizny znaleźć możemy w Słowie Bożym. By jednak nie rozdymać tego tekstu do monstrualnych rozmiarów, przyjrzyjmy się tylko niektórym szyderstwom zawartym w tym filmie, by zobaczyć, jak wyglądają one w świetle Słowa Bożego. A zatem:
W filmie postać uosabiająca Boga Ojca to okrutny tyran, który stworzył człowieka, by się nad nim pastwić. Prawdziwy Bóg Ojciec zaś „tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (Ewangelia św. Jana 3, 16-18).
W filmie życie pozagrobowe (nie tylko piekło ale i Niebo) to wymysł będący sposobem sprawowania kontroli nad ludźmi, w istocie jednak, zdaniem twórców filmu, „po śmierci nic nie ma”. Święty Paweł natomiast z natchnioną pewnością mówi nam: „nasza ojczyzna jest w Niebie” (Fiipian 3, 20).
W filmie „Jezus Chrystus” jest lepszy i bardziej miłosierny niż „Bóg Ojciec”. Przyszedł na świat, by wbrew woli Ojca ulżyć niedoli człowieka. Prawdziwy Jezus mówi zaś o pełnej zgodności między Ojcem a Synem: „Jeżeli nie dokonuję dzieł mojego Ojca, to Mi nie wierzcie! Jeżeli jednak dokonuję, to choćbyście Mnie nie wierzyli, wierzcie moim dziełom, abyście poznali i wiedzieli, że Ojciec jest we Mnie, a Ja w Ojcu” (Ewangelia św. Jana 10,37-38).
Twórcy filmu zakładają, że Bóg, który stworzył świat jest też odpowiedzialny za zło, grzech i cierpienie, które się na nim znalazły (to tak jakby winić producenta za niewłaściwe użytkowanie i zniszczenie produktu przez użytkownika). Pismo święte mówi natomiast: „Bóg jest światłością, a nie ma w Nim żadnej ciemności.” (1 Jana 1, 5).
W filmie „Bóg Ojciec” jest przedstawiany w cielesnej postaci i postępuje jak człowiek, Biblia mówi natomiast, że „Bóg jest czystym duchem” (J, 4,24).
Twórcy filmu sugerują, że biblijny model patriarchalnej rodziny promuje pogardę i przemoc wobec kobiet. Wbrew tym insynuacjom chociażby św. Paweł tak mówi o należytym traktowaniu niewiast: „Mężowie powinni miłować swoje żony , tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę , siebie samego miłuje . Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała , lecz [ każdy ] je żywi i pielęgnuje , jak i Chrystus – Kościół , bo jesteśmy członkami Jego Ciała” (Efezjan 5, 28-30).
Zdaniem twórców filmu Bogu Ojcu brak jest pierwiastka kobiecego, dlatego nastąpić powinna era Bogini Matki jako rzekomo lepsza i bardziej przyjazna człowiekowi, Pismo św. nie zostawia natomiast suchej nitki na „konkurencyjnych” bóstwach, mówiąc wprost, że wszystkie one to demony (Psalm 95, 5 – w tłumaczeniu Wulgaty x. Jakuba Wujka).
Jak widać mamy tu mieszaninę różnorakich (np. gnostyckich) i nieco nowszych (feminizmu, New Age) herezji połączonych z obiegowymi mądrościami typu „Bogu ten świat nie za bardzo się udał, już ja lepiej sam bym go urządził”. Dodatkowo twórcy filmu sugerują, że jedną z rzekomych korzyści, wynikających z odrzucenia Boga Ojca jest utrata bojaźni Boga. Wszystko, co pociąga człowieka i sprawia, że przez chwilę czuje się on lepiej, ma być dla niego bez tej bojaźni łatwe i niezwiązane z poczuciem winy. Dzięki temu mamy w filmie takie perełki jak nowy apostoł pracujący za namową dziesięcioletniej bohaterki przy udźwiękowianiu filmów porno, a nawet wielkomiejska dama, która porzuca obojętnego męża dla romantycznego małpiego (sic!) kochanka (chociaż w filmie nie brak scen plastycznie ukazanego cudzołóstwa, to jego twórcom na szczęście nie starczyło odwagi, by zilustrować tę „miłość międzygatunkową”).
Na koniec pozostaje tylko nadzieja, że twórcy filmu nie zatwardzili jeszcze całkowicie własnych serc i są one otwarte na łaskę, która może ich przywieść od opamiętania i skruchy. Gdyż chociaż Bóg jest miłosierny i cierpliwy, to jednak „Ma Pan miłosierdzie, ale i zapalczywość,
hojny w zmiłowania, ale i gniew wylewa.” (Syrach 16,11). I choć zapewne ma On doskonałe poczucie humoru, to „nie pozwoli z siebie szydzić” (Galacjan 6,7), jak już na przestrzeni wieków przekonali się różni dowcipnisie (by wspomnieć chociażby niedawną historię osławionego tygodnika „Charlie Hebdo”). Na koniec więc twórców filmu, polecam gorącej modlitwie czytelników w nadziei, że jeszcze nie jest dla nich za późno.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Opowieść o czwórce ośmiolatków, uczniów klasy II b, Szkoły Podstawowej im. Batalionu Zośka. Poza wspomnianą czwórką głównych bohaterów, w serialu tym przewija się jeszcze wiele innych mniej lub bardziej charakterystycznych postaci, np. Pani Frau, Higienistka, Zajkowski, Andżelika, Karolina, Miś Przeklinak.
Czterej ośmiolatkowie to zaś: Czesio (mieszkający na cmentarzu Zombie); Konieczko (planujący zdobyć nagrodę Nobla i lubiący dokonywać eksperymentów na zwierzętach); Anusiak (który pochodzi z dysfunkcyjnej rodziny i wyładowuje swą agresję na uważanym za szkolnego lizusa Zajkowskim); Maślana (bojący się szatana oraz klauna, czasami rozmawiający ze swym odbiciem w lustrze). Wszyscy oni chcą w przyszłości zdobyć władzę nad światem, póki jednak to nie nastąpi, widzom serwowane są kolejne odcinki, w których można obserwować ich dziecięco-szkolne perypetie.
Serial ten jest określany jako polski odpowiednik słynnego „Miasteczka South Park”. I stwierdzenie, iż w dużej mierze rzeczywiście „Włatcy Móch” są podobni do wspomnianej wyżej amerykańskiej produkcji, w zasadzie mogłoby wystarczyć za ocenę jego moralnej i światopoglądowej płaszczyzny. W obu tych serialach mamy wszak wysyp przeróżnych obrzydliwości, takich jak: wulgaryzmy, obsceniczność, nieskromność, bluźnierstwa, herezje, fałszywe doktryny i antychrześcijańskie szyderstwa. Tak jak w „Miasteczku South Park” widzimy tu epatowanie odbiorcy brzydotą zarówno w jej estetycznym, jak i stricte moralnym wymiarze.
Mówiąc więc w skrócie: „Włatcy móch” to wyjątkowo cuchnąca kupa łajna i każdy kto, się jej dotyka zostanie mniej lub bardziej pobrudzony.
Ps. Spodobała Ci się ta recenzja? Przekaż nam choćby symboliczną darowiznę w wysokości 2 złotych. To mniej, niż kosztuje najtańszy z tygodników opinii, a nasze teksty możesz czytać bez żadnych limitów i ograniczeń.
Numer konta: 22 1140 2004 0000 3402 4023 1523, Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Tess, młoda i naiwna dziewczyna, wychowana w surowej kalwińskiej wspólnocie poślubia „obcego”, sporo starszego od siebie Jana, w którym jest szaleńczo zakochana. Szczęście Tess nie trwa jednak długo, gdyż Jan po miesiącu miodowym musi wracać do pracy na platformie wiertniczej. Młoda żona, która, w przeciwieństwie do innych kobiet z jej nadmorskiej osady, nie chce przywyknąć do nieobecności męża , zwraca się do Boga z prośbą o rychły powrót ukochanego. Kiedy więc na platformie dochodzi do wypadku, w wyniku którego sparaliżowany Jan powraca do domu, Tess obwinia siebie za nieszczęście. Kiedy stan Jana nie rokuje poprawy, mężczyzna proponuje żonie, by poszukała sobie kochanka. A kiedy ta zdecydowanie protestuje, wmawia jej, że to dla jego dobra, że „kochając się” z innym mężczyzną, a potem opowiadając mu o tym, „kocha się” w istocie z nim samym i w ten sposób ofiarowuje mu życie. Takiemu postawieniu sprawy, Tess, która zrobiłaby dla męża wszystko, nie potrafi się oprzeć. Krótka konsultacja z Bogiem, z którym regularnie rozmawia, przekonuje Tess do tego, że Bóg nie tylko nie sprzeciwia się temu pomysłowi, ale wręcz żąda w teście wiary tego samego co Jan. Kiedy więc po pierwszym cudzołóstwie Tess, stan jej męża się poprawia, dziewczyna nabiera przekonania, że jej poświęcenie jest konieczne. By więc skuteczniej pomagać Janowi zaczyna pracować jako portowa prostytutka.
Gdyby nie pewien ładunek wizualnej i słownej pornografii oraz dużą nadbudowę heretyckiej i bluźnierczej mistyki (o czym szerzej później), film ten można by uznać za całkiem ciekawe studium szaleństwa. Odrzucając bowiem tę mistyczną nadbudowę, wszystkie doznania i działania głównej bohaterki łatwo można by wytłumaczyć jej pogłębiającą się chorobą psychiczną. Zarówno jej „rozmowy z Bogiem”, przesadne rozumienie słów męża, nieumiejętność stawiania granic i utratę krytycznego myślenia, prowadzące do całkowicie nieracjonalnych i autodestrukcyjnych zachowań łatwo bowiem można by postrzegać jako skutki szaleństwa.
Niestety, filmu „Przełamując fale” nie da się odczytać w taki prosty naturalistyczny sposób. Zgodnie bowiem z wyraźnym zamysłem reżysera stanowi on coś w rodzaju „przypowieści o świętej nierządnicy”, pełnej cudów i znaków niczym w średniowiecznej hagiografii. Co gorsza, von Trier nie ogranicza się tu do pomysłu tej szczególnej „świętości”, ale posuwa się do tworzenia różnych bluźnierczych analogii pomiędzy Tess a Jezusem Chrystusem. Mamy tu więc cud uzdrowienia paralityka; „czystą” zbawczą ofiarę z samego(ej) siebie; niezrozumienie i odrzucenie posłannictwa Tess zarówno przez lud (mieszkańców wioski) , jak i kapłanów i faryzeuszy (starszych zboru); zaparcie się bliskiej osoby (Jan podpisuje zgodę na umieszczenie Tess w szpitalu psychiatrycznym), drogę krzyżową; czasowe opuszczenie Tess przez Boga Ojca; męczeńską śmierć; pusty grób i wreszcie uznanie Nieba, wyrażone przez rozlegające się ( i widoczne) w górze dzwony.
Samo już porównanie życia i ofiary bezgrzesznego Pana Jezusa do szaleńczych i niemoralnych czynów Tess przemawia za negatywną oceną tego filmu. Tym co jednak szczególnie uderza w tym bluźnierczym zestawieniu jest koncepcja pustego grobu. W „Przełamując fale” jest on pusty, ponieważ Jan i jego przyjaciele, wykradli ciało Tess, by pochować je w godniejszy sposób. Nietrudno zgadnąć, że jest to nawiązanie do Pana Jezusa i jego apostołów, którzy domyślnie w podobny sposób mieli stać za fenomenem pustego grobu naszego Zbawiciela.
Nawet jednak bez tych bluźnierczych porównań film zachowuje swój skrajnie heretycki i wrogi wobec tradycyjnego chrześcijaństwa stosunek. Wyraźnie widoczna jest tu inspiracja niektórymi sektami gnostyckimi, które przyjmowały ostry dualizm duszy i ciała. Sekty te mając ciało za bezwartościowe więzienie duszy, pozwalały na wszelką możliwą rozpustę. Na zasadzie, że skoro ciało i tak jest nic nie znaczącym „śmieciem”, a liczy się tylko dusza, to co za różnica, co z nim robimy. Co więcej, jeżeli możemy „pomóc” komuś przez nierząd , to nie czyniąc tak, dopuszczamy się grzechu zaniechania i brak nam miłości bliźniego. W tym duchu przedstawiona jest też historia Tess, która ma odwagę używać swojego ciała dla „uświęconego i zbawczego” nierządu. W filmie oczywiście nie zaobserwujemy żadnych negatywnych zmian w osobowości bohaterki. Pozostaje ona tak samo dobrą i wewnętrznie „czystą” osobą.
Oczywiście takie podejście do nierządu jest nie do pogodzenia z ortodoksyjnym, traktującym Boże Słowo poważnie, chrześcijaństwem. Pismo święte widzi bowiem w ludzkim ciele istotną i dobrą z natury (chociaż w znacznym stopniu osłabioną przez grzech) część człowieka. Ciało nadto ma u chrześcijanina godność „świątyni Ducha” ( (1 Kor. 3,16). O czym Słowo Boże wyraźnie nam przypomina ostrzegając: „Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg.” (1 Kor 3,17). Ze względu na tę godność ciała, nie jest bynajmniej obojętne, co z nim robimy. Dlatego też Biblia wyraźnie ostrzega przed nierządem jako grzechem, który w szczególny sposób nie pozostaje na zewnątrz ciała: „Uciekajcie przed wszeteczeństwem. Wszelki grzech, jakiego człowiek się dopuszcza, jest poza ciałem; ale kto się wszeteczeństwa dopuszcza, ten grzeszy przeciwko własnemu ciału.” (1Kor. 6; 16) . A zatem „ostre jak miecz obosieczny” (Heb. 4,12) Słowo Boże zdecydowanie ucina złudzenia wielu rozpustników , że można kalać swoje ciało, nie kalając swojej duszy, czy oddawać się nierządowi tylko zewnętrznie. Przekładając to na język praktyki, podobnemu złudzeniu często ulegają na początku osoby trudniące się prostytucją. Filmy zaś z przesłaniem podobnym do „Przełamując fale” mogą więc tylko utwierdzać je w tym mniemaniu.
Lars von Trier nie dość, że w swoim filmie oddziela ciało od ducha , a wiarę od moralności, to również stara się oddzielić Boga od społeczności chrześcijan. Jedyna pokazana tu wspólnota chrześcijańska najbardziej odpychająca jest właśnie wtedy, kiedy tworzy zgromadzenie religijne (prywatnie i indywidualnie to nawet mili i dobrzy ludzie). Zawsze kiedy widzimy tu kościół „w działaniu” ma to jakiś nieprzyjemny i złowieszczy charakter. Widz więc nie jest specjalnie zaskoczony, że Bóg zwraca się tu do Tess z pominięciem tego zgromadzenia, powierza jej misję, która zostanie niezrozumiana przez świętoszków, jej też na końcu przyznaje racje.
Jeżeli zaś doszukiwać się w tym filmie jakichś elementów dobra, to za takowe uznać można ostrzeżenie przed zmuszaniem ludzi do tłumienia uczuć, pewną oziębłością i łatwością potępiania. Film może być też (niezamierzonym) ostrzeżeniem przed kierowaniem się własnymi pomysłami na życie i byciem „panem własnego życia”. Właściwie wszyscy bohaterowie tej opowieści mają dobre intencje (łącznie z Janem, który chce „wyzwolić” Tess), a jednak doprowadzają do katastrofy.
Trudno jednak, by takie umiarkowane i niepewne korzyści zrównoważyły potężny ładunek herezji i bluźnierstw zawarty w tym filmie, połączony z dosadnymi scenami i opisami nierządu.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Film opowiada o przybyciu do małego miasteczka w amerykańskim stanie Iowa anioła o imieniu Michał. O tejże wizycie dowiaduje się redakcja gazety „National Mirror”, która pragnie uczynić ową wieść swym medialnym tematem numerem jeden.
Choć, zarysowana wyżej, fabuła owego obrazu mogłaby być punktem wyjścia do pokazania roli Boga i Jego Aniołów w naszym życiu (co trzeba powiedzieć czasami jeszcze udaje się twórcom filmów), niestety w tym wypadku otrzymaliśmy jawną tego karykaturę. Chociaż w paru swych punktach produkcja ta potwierdza biblijne i tradycyjnie chrześcijańskie nauczanie (np. nazywając Anioły posłańcami Boga oraz stwierdzając, iż archanioł Michał walczył z szatanem i upadłymi aniołami), to w wielkiej mierze mamy tu do czynienia z prawdziwą kpiną i szyderstwem z Bożych Aniołów. Rzecz wszak w tym, iż dowódca niebieskich zastępów, którym jest właśnie Michał Archanioł jest tu pokazany jako pijący piwo, palący papierosy, obscenicznie tańczący i uwodzący kobiety (w domyśle – z jedną z niewiast nawet cudzołoży) grzesznik. Ów filmowy „Anioł” w rzeczywistości przypomina więc bardziej demona aniżeli jednego z czystych duchów, które zostały stworzone przez Boga po to by Go chwaliły i strzegły ludzi od wszelkiego zła.
„Michael” to jeden z bardziej bluźnierczych i antychrześcijańskich filmów stworzonych przez Hollywood i dałby Bóg, aby popadł on w zapomnienie.
/.../