Leave a Comment Film ten opowiada o trzech wiekowych już przyjacielach, którzy pewnego dnia postanawiają napaść na bank. Pomysł ten powstaje w ich głowach po tym jak okazuje się, iż ów bank przez swe manipulacje doprowadził ich do poważnych kłopotów finansowych. Nasi starsi bohaterzy biorą więc sprawiedliwość we własne ręce i z bronią w ręku okradają instytucję, która wpędziła ich w materialne tarapaty.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej ów film można ocenić jako klasyczny wręcz „antymoralitet”. Pokazany tu zostaje bowiem jeden z grzechów w taki sposób, by widz go usprawiedliwiał i kibicował tym, którzy ów występek popełniają. Ponadto, sprawcy tego grzechu i przestępstwa ostatecznie nie są ukarani i ich czyn uchodzi im płazem. Poza grzechem złodziejstwa i rabunku w filmie tym z sympatią obrazowane są też takie nieprawości jak przedmałżeński seks, kłamstwo oraz zażywanie marihuany.
Być może jednak ktoś powie, iż wedle tradycyjnej teologii katolickiej odebranie komuś jego własności czasami jest moralnie dozwolone. To prawda, jednak pokazane w filmie historia nie należy do takowych sytuacji. Jak mówi Katechizm Kościoła Katolickiego:
„Siódme przykazanie zabrania kradzieży, która polega na przywłaszczeniu dobra drugiego człowieka wbrew racjonalnej woli właściciela. Nie mamy do czynienia z kradzieżą, jeśli przyzwolenie może być domniemane lub jeśli jego odmowa byłaby sprzeczna z rozumem i z powszechnym przeznaczeniem dóbr. Ma to miejsce w przypadku nagłej i oczywistej konieczności, gdy jedynym środkiem zapobiegającym pilnym i podstawowym potrzebom (pożywienie, mieszkanie odzież…) jest przejęcie dóbr drugiego człowieka i korzystanie z nich” (tamże, n. 2408).
Filmowi bohaterzy mimo wszystko nie byli jednak postawieni przed sytuacją polegającą na tym, iż „jedynym środkiem zapobiegającycym ich podstawowym potrzebom (pożywienie, mieszkanie odzież…) (byłoby) przejęcie dóbr drugiego człowieka i korzystanie z nich”.
Oczywiście, pewne poboczne wątki tego filmu są moralnie budujące, np. wskazanie na rolę bycia dobrym ojcem, podkreślanie zasady szacunku wobec starszych ludzi czy też pozytywne pokazywanie pracy charytatywnej. To jednak jest niestety za mało, by ogólnie rzecz biorąc pozytywnie ocenić tę produkcję.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Opowieść o Carmine Crocco, dziewiętnastowiecznym przywódcy jednej z grup tzw. brygantów, czyli działających niegdyś we Włoszech, rozbójników. W tym jednak wypadku aktywność dowodzonych przez Crocco brygantów, obok bardziej kryminalnego wymiaru, ma też aspekt polityczny, gdyż ich napady i grabieże zbiegają się w czasie z walkami dążącego do zjednoczenia Włoch Garibaldiego, przez co i oni zostają też wciągnięci w ów konflikt. Omawiany film obok osobistych i nazwijmy to „romantycznych” perypetii samego Crocco, pokazuje nam też jego różne polityczne i ideowe rozterki, przed którym stanął, żyjąc i dowodząc brygantami w tych burzliwych dla Włoch czasach.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej trudno jest ów film ocenić w zasadniczo pozytywny sposób. Owszem, widzimy w nim napiętnowanie i naganę różnych zjawisk, które na to zasługują, a więc np. uciskanie biednych przez bogatych, czy poczucie bezkarności różnych możnych, ale z drugiej strony recepta, którą w owym obrazie się sugeruje, wcale nie wydaje się lepsza od wskazanych wyżej chorób. Sympatia twórców tego filmu jest bowiem usadowiona wyraźnie po stronie zwolenników politycznego liberalizmu oraz Carmine Crocco, który przecież był nieposłusznym władzy rebeliantem, dokonującym wielu przestępstw oraz aktów prywatnej zemsty. Można też powiedzieć, że w produkcji tej da się również wyczuć pewne wątki feministyczne, gdyż obok dowartościowania słusznej idei równouprawnienia kobiet w dostępie do tych zawodów, gdzie rzeczywiście trudno wskazywać jakieś istotne argumenty przeciw (czyli profesji lekarza), widzimy tu też spaczoną wersję takowego równouprawnienia. Chodzi mi mianowicie o to, że kobiety będące członkami „brygantów” walczą z bronią w ręku, ramię w ramię z mężczyznami, tak że nieraz trudno jest wskazać jakieś zasadnicze różnice, jakie w czasie walk zbrojnych miałyby tu występować pomiędzy obiema płciami.
Do przesłania tego filmu można odnieść następującą przestrogę Pisma świętego: „Czym jest pożądanie eunucha, by dziewczynę pozbawić dziewictwa, tym jest przeprowadzanie sprawiedliwości przemocą” (Syr 20: 4). Nie chodzi tu oczywiście o potępienie wszelkiej przemocy, gdyż w innym miejscu tej samej księgi, jest napisane, że Bóg jest tym, który „namaścił królów na mścicieli” (tamże: 48: 8). Rzecz jednak w tym, że działające na własną rękę jednostki nie są uprawnione do używania przemocy, by ukarać jakichś złoczyńców. Tę zasadę łamał Carmine Crocco i dlatego powinien być za to ganiony, a nie stawiany przez przemysł filmowy na piedestale jako romantyczny bohater.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Czy wyobrażamy sobie rzeczywistość, w której nikt, nigdy nie kłamie, a za to przy każdej nadarzającej się okazji, mówi całą prawdę i tylko prawdę? Właśnie taka wizja relacji międzyludzkich została przedstawiona w filmie „Było sobie kłamstwo”. Taka absolutna prawdomówność trwa tu jednak do momentu, w którym Mark, główny bohater, nagle staje się zdolny do kłamstwa, co okazuje się odmienić życie jego i innych na lepsze. Kłamstwo sprawia bowiem, iż Mark odzyskuje utraconą pracę i zaczyna zarabiać wielkie pieniądze, będący na skraju samobójstwa Frank znów chce żyć, a na twarzach pensjonariuszy domu starców znów pojawia się uśmiech. Kiedy zaś matka Marka leży na łożu śmierci, rozpaczając, iż po śmierci czeka ją wieczna nicość, ów by ją pocieszyć wymyśla nowe kłamstwo, twierdząc, że kiedy umrze będzie już na zawsze szczęśliwa, spotka wszystkich tych, których kochała i którzy ją kochali oraz zamieszka w willi. Pech jednak chce, że świadkami tego kłamstwa Marka było więcej osób i szybko roznosi się wieść o tym, że jest on posiadaczem niezmiernie ważnych informacji o tym, jak wygląda życie po śmierci. Przed domem głównego bohatera zbiera się tłum ludzi domagających się od niego, by ujawnił więcej szczegółów odnośnie tego co wie na temat życia po śmierci. Mark początkowo jest temu niechętny, ale później postanawia spisać w 10 punktach wymyśloną przez siebie wizję życia pozagrobowego. Jako, że nie ma on pod ręką kamiennych tablic na których mógłby umieścić swe wymysły, postanawia wypisać je na dwóch pudełkach po zjedzonej pizzy. I tak Mark wychodzi do oczekującego na niego tłumu, trzymając w dłoniach owe dwa pudełka po pizzy. Główny bohater ogłasza ludziom, iż istnieje „Gościu w Niebie”, który odpowiada za wszystko co dzieje się na tym świecie i że wszyscy ludzie, którzy więcej niż trzy razy nie popełnią w życiu czegoś bardzo złego, otrzymają od „Gościa w Niebie” po śmierci nagrodę w postaci willi, nieograniczonej ilości lodów oraz wiecznej szczęśliwości. Mniej więcej od tego momentu sprawa z kłamstwem zaczyna się bardziej komplikować. Otóż ludzie zaczynają mniej przykładać się do pracy, gdyż bardziej myślą o wiecznej szczęśliwości niż o życiu doczesnym, Frank, który wcześniej planował samobójstwo, teraz z kolei nie dba o swoje zdrowie, bo uważa, że „nagroda po śmierci” i tak mu wszystko zrekompensuje (wcześniej zaś obdarowany pieniędzmi uliczny żebrak wraca do żebrania, gdyż zaczyna wierzyć w to, iż i tak będzie mu znacznie lepiej na „tamtym świecie”).
Bardziej uważni Czytelnicy zapewne już domyślili się, dlaczego ów film został oceniony przez nas na „-2” czyli „Wyraźnie zły”. Najpierw wspomnijmy jednak co, jest w tym obrazie godnego pochwały. Otóż z pewnością należy docenić to, iż w jego wątku „romantycznym” (pokazującym relację pomiędzy Markiem i Anną) wskazano na to, iż za decyzją o poślubieniu kogoś winna stać miłość zamiast chłodnej kalkulacji odnośnie pewnych doczesnych perspektyw. Można też powiedzieć, iż niechętnie została tu przedstawiona rozwiązłość seksualna (Mark w pewnym momencie chce wykorzystać swą zdolność mówienia kłamstw, by uwieść pewną atrakcyjną fizycznie niewiastę, ale ostatecznie rezygnuje on z realizacji tego zamiaru). Niestety jednak reszta tego filmu to wielki stek fałszywych doktryn, herezji i wyraziście antychrześcijańskich aluzji oraz uprzedzeń.
W filmie tym prawdomówność jest kontrastowana z kłamliwością w sposób, który logicznie prowadzi do wniosku, iż o wiele lepsze jest kłamanie niż mówienie prawdy. Po pierwsze bowiem: przedstawiona tu prawdomówność jest bardziej karykaturą owej cnoty niż tym, czym ona winna być w rzeczywistości. O ile bowiem, w tradycyjnie chrześcijańskim nakazie mówienia tylko prawdy nie chodzi o to, by przy każdej okazji, nie zważając na uczucia innych i możliwe negatywne konsekwencje, mówić wszystko co się wie i odczuwa. Owszem, nigdy i nigdzie nie należy kłamać, ale to nie oznacza, że mamy zawsze i każdemu mówić o wszystkim co się wie i odczuwa – nieraz miłość do bliźniego i roztropność nakazują nam bowiem raczej milczeć w pewnych sytuacjach lub wypowiadać się na dany temat w sposób bardzo ogólnikowy (jednak nie kłamliwy). Tymczasem w owym filmie cnota prawdomówności jest mylona ze skrajnie nieroztropną formą szczerości i czymś co można by nazwać wręcz gadulstwem – wszyscy tu bowiem mówią wszystko. W efekcie widzimy więc, iż w sytuacjach, gdy łatwo byłoby w imię unikania niepotrzebnego urażania bliźniego, coś przemilczeć, ludzie swą szczerością ranią, poniżają, albo szokują się nawzajem (ktoś mówi do kogoś, iż np. nigdy go nie lubił, albo, że przed chwilą się masturbował). Koniec końców świat bez kłamstwa jawi się więc widzom jako smutny, depresyjny i odstręczający. Tymczasem to kłamstwo przynosi weń żywe kolory radości, nadziei i pogody ducha (sprawa zaczyna się komplikować, gdy owe zachowanie przybiera charakter religijny).
Co jeszcze gorsze film „Było sobie kłamstwo” w oczywisty sposób wyśmiewa i atakuje wiarę w Pana Boga, Niebo i religię chrześcijańską. Scena, w której Mark wychodzi do tłumu oczekujących go ludzi z 10 wymyślonymi i wypisanymi przez niego na pudełkach od pizzy tezami na temat istnienia „Gościa w Niebie”, oraz tego co nas czeka po śmierci jest jasną aluzją do biblijnej historii, w której Bóg objawił Mojżeszowi 10 przykazań, wypisując je na kamiennych tablicach, a następnie nakazał by ów prorok wyszedł z nimi do ludu żydowskiego. Wymyślone zaś przez Marka kłamstwo o istnieniu „Gościa w Niebie” i wiecznego szczęścia pod śmierci w uderzający sposób nawiązuje do wiary to, że jest jeden Bóg oraz nagroda niebieska dla tych, którzy za swego doczesnego życia ze skruchą odwrócili się od czynionych przez siebie wcześniej nieprawości. Tutaj jednak próbuje się nam wmawiać, iż wiara w te wielkie prawdy jest zmyślonym kłamstwem (gdyż uczynionym po to by pokrzepiać ludzkie serca), za którym nawet jeśli stały dobre intencje, to na dłuższą metę przyczynia się do pogorszenia sytuacji na tej ziemi (albowiem np. rozleniwia ludzi). Wreszcie miejsca „rozmyślań o Gościu z Nieba” są stylizowane na chrześcijańskie kościoły (styl architektoniczny, charakterystyczne witraże, etc.). Sam zaś Mark w pewnej scenie jest ucharakteryzowany tak, by do złudzenia przypominał sposób, w który tradycyjnie portretowało się Pana Jezusa, a także część z proroków i patriarchów Starego Testamentu (gęsta broda, dłuższe włosy, długie szaty).
/.../
Leave a Comment Akcja „Hair” rozpoczyna się z chwilą, kiedy Claude Bukowski, młody farmer z Oklahomy, żegna się z ojcem, wyruszając do Nowego Jorku. Do tego miasta udaje się, aby stanąć przed komisją wojskową, która ma zdecydować, czy będzie walczył w Wietnamie. Do tej chwili Claude ma jednak jeszcze parę wolnych dni, które zamierza wykorzystać na zwiedzanie Nowego Jorku. W realizacji tego planu pomoże mu przypadkowo napotkana grupa hippisów, która pokaże mu więcej, niż zamierzał zobaczyć.
Ta filmowa wersja słynnego musicalu, w przeciwieństwie do scenicznego pierwowzoru nie jest manifestem pokolenia „dzieci kwiatów”, lecz raczej jego łabędzim śpiewem, jako że w roku 1979 ruch hippisowski odchodził już do lamusa. Niestety, niektóre idee, jakie propagował nie odeszły wraz z nim, pozostając w kulturze masowej jak dobrze ukorzenione chwasty. Owe chwasty, które opiewa „Hair” to przede wszystkim:
– idea niczym nieskrępowanego nierządu, tak zwanej „wolnej miłości”
– propaganda fałszywych religii i duchowości (New Age, Hare Kriszna)
– bunt przeciwko rodzicom i wszelkim instytucjom reprezentującym legalną władzę
– spożywanie narkotyków dla „poszerzania świadomości”
– wstręt do pracy i wszelkich obowiązków
– pogarda dla uczciwych, ciężko pracujących ludzi
Żeby nie być gołosłowną, odwołam się do kilku bardziej wyrazistych scen filmu, które promują te nieprawości:
1. Bohaterowie filmu śpiewają o różnych dewiacjach seksualnych, pytając Boga, dlaczego ich nie aprobuje (z wyraźną sugestią, że nie powinien On psuć ludziom zabawy).
2. Dziewczyna z grupy hippisowskiej, która spodziewa się dziecka, radośnie wyznaje, że jest jej całkowicie obojętne, który z jej obecnych partnerów jest ojcem jej dziecka.
3. W musicalu odśpiewany jest rodzaj hymnu na cześć nowej ery, która ma nadejść – Ery Wodnika.
4. Rzesza młodych ludzi przyjmuje z rąk „kapłanów” LSD, w sposób, który jednoznacznie kojarzy się z Eucharystią w Kościele Katolickim.
W filmie z trudem za to można doszukać czegoś dobrego. Za wyraźniej pozytywną uznać można scenę, w której napiętnowana zostaje hipokryzja jednego z bohaterów, kiedy brutalnie odrzuca narzeczoną i dziecko, ponieważ są mu przeszkodą w stylu życia, jaki obrał, poza tym woli troszczyć się o obcych ludzi i „kosmiczną świadomość”. Pewną zaletą są tu też więzy przyjaźni, które łączą bohaterów „Hair” i taki rozwój akcji, że jeden z nich będzie musiał poświęcić dla drugiego coś bardzo ( w jego oczach) cennego.
Patrząc jednak na całość, w musicalu tym przeważają elementy zdecydowanie złe, postawy i idee przeciwstawne chrześcijaństwu, a zatem niegodne polecenia.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Bohaterką „Złotego kompasu” jest żywiołowa 12-letnia Lyra, która żyje w świecie rządzonym przez elitarną radę -Magisterium, gdzie ludzkie dusze mieszkają w postaci nieodłącznego każdemu człowiekowi zwierzęcia, tzw. dajmona (dajmony dorosłych mają postać zwierzęcia najbardziej odpowiadającego osobowości danego człowieka, natomiast dajmony dzieci często zmieniają kształt). O Lyrze dowiadujemy się, że jest sierotą, będącą pod opieką wuja -lorda Asriela. Ponieważ jednak opiekun dziewczynki często podróżuje, Lyra wychowuje się w elitarnej szkole z internatem. Z tego miejsca nieoczekiwanie zabiera ją (za zgodą Magisterium) tajemnicza i bardzo wpływowa kobieta -pani Coulter. Dziewczynka przed opuszczeniem szkoły dostaje nieoczekiwany prezent od rektora szkoły – tytułowy złoty kompas. Przyrząd ten to w istocie jedyny ocalały „czytnik prawdy” – aletheiometr”.
„Złoty kompas” to niestety jeden z tych filmów skierowanych do dzieci i młodzieży, których oglądania nie da się polecić z czystym sumieniem nikomu, a już na pewno nie najmłodszej widowni. Obraz ten bowiem jest podręcznikowym wręcz przykładem produkcji, która, pod pretekstem fantastyki, stara się niszczyć w odbiorcach chrześcijański obraz świata i zastępować go charakterystyczną dla New Age mieszaniną pogaństwa i gnozy. Żeby nie być gołosłowną wymienię kilka najbardziej rzucających się w oczy przykładów zainfekowania filmu tego rodzaju elementami:
– charakterystyczna dla gnostycyzmu koncepcja wielości światów
– dajmony, czyli zwierzęta, w których zamieszkują ludzkie dusze, nasuwają skojarzenie ze zwierzętami totemicznymi pogan, które również charakteryzowała niezwykle silna więź z człowiekiem
– złoty pył, który jest tu obrazem grzechu pierworodnego, pokazany jako rzecz dobra, dająca poznanie i początek wolnej woli, skrywana tu przed ludźmi przez Magisterium
– tytułowy kompas, a właściwie „czytnik prawdy” daje się odczytać tylko wybranym, prawda jest więc dostępna jedynie dla oświeconych
– czarownice to istoty godne podziwu
Poza tymi lansowanymi elementami ideowymi odbiorca „Złotego kompasu” styka się z lekko tylko zakamuflowanym atakiem na tradycyjne chrześcijaństwo. Szczególnie widoczne jest to na przykładzie Magisterium, które kojarzyć się ma przede wszystkim z magisterium Kościoła katolickiego, ale może też być szerzej postrzegane jako tradycyjne chrześcijaństwo. Magisterium ukazane jest jako rada, która dąży do zniszczenia wszelkich przejawów wolnej myśli, ukrywając przed resztą istnienie złotego pyłu (grzechu, który otwiera możliwość gnozy – poznania), ponieważ ten daje ludziom wolność.
Inne niebezpieczeństwo filmu, na które, jak sądzę, warto zwrócić uwagę, to oswajanie dzieci z używaniem słowa „demon” (w postaci lekko tylko zmienionej) w pozytywnym kontekście. Nadto w filmie tym spotykamy się z niemoralnymi zachowaniami czy postawami, które nie spotykają się z żadną naganą:
– główna bohaterka często posługuje się kłamstwem dla osiągnięcia swoich celów, nadto jest świadomie krnąbrna i zdecydowana nie uznawać żadnych autorytetów
– Lyra jest owocem cudzołóstwa, a jej rodziców trudno uznać za odpowiedzialnych
– jedna z czarownic bez zażenowania mówi 12-letnie dziewczynce o swoim „wolnym związku” z pewnym Cyganem, w czasach, gdy był on jeszcze piękny i młody
Oczywiście, „Złoty kompas” prezentuje też pewne postawy godne pochwały, takie jak na przykład przyjaźń, sprzeciwianie się eksperymentom na ludziach,gotowość do narażania swojego życia dla ratowania innych czy wartość dobrze pojętego honoru. Jednak te dobre elementy wydają się raczej zasłoną dymną do przeprowadzania ataku na wartości jeszcze ważniejsze. Żywię więc nadzieję, że po zapoznaniu się z powyższymi obiekcjami wobec filmu, żaden rozsądny rodzic nie wybierze go dla swego dziecka, tym bardziej, że jego pociecha mogłaby w ten sposób zostać zachęcona do sięgnięcia po książkę, na podstawie której powstał „Złoty kompas”. Ta zaś opisane tu trucizny serwuje w postaci jeszcze nierozcieńczonej.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Film ten splata ze sobą losy trzech ludzi. Pierwszy z nich to George, pracownik fabryki, który niegdyś był znanym i rozchwytywanym „medium” spirytystycznym. W pewnym momencie dochodzi on jednak do wniosku, iż paranie się przywoływaniem duchów na dłuższą metę niszczy mu życie i porzuca tę pracę. Okazuje się jednak, że nie będzie mu łatwo zerwać ze swym dawnym zajęciem. Drugą z postaci jest Marie, popularna i ceniona francuska dziennikarka, która będąc w Tajlandii, w czasie tragicznego Tsunami ocierając się o śmierć, widziała dusze zmarłych w czasie tego gwałtownego wydarzenia ludzi. Od tej pory Marie zaczyna interesować się „życiem pozagrobowym”. Trzecim z bohaterów jest dwunastoletni Jason, który traci swego ukochanego brata bliźniaka i za pośrednictwem osób zajmujących się spirytyzmem zaczyna poszukiwać z nim kontaktu.
Film „Medium” mógłby być dość dobrym i wartościowym filmem. Nie ma tu eksponowania seksu, krwawej przemocy, wulgarności, nieprzyzwoitych żartów czy obscenicznych dowcipów. Są za to ważne pytania o sens naszego doczesnego życia, wieczność, miłość bliźniego i poświęcenie. Ba – wątek pokazujący losy Georga, do pewnego momentu wydaje się nawet być ostrzeżeniem przed paraniem się zakazanymi przez Boga praktykami spirytystycznymi (jak zostało to wspomniane wyżej, zawód ów niszczy i rozbija mu normalne życie). Niestety jednak, owa sugerowana dezaprobata dla wywoływania duchów wydaje się być właśnie bardziej pozorna niż rzeczywista. Całość tego filmu prowadzi bowiem widzów do wniosku, iż:
1. Duchy, które przywoływane są w czasie seansów spirytystycznych, to rzeczywiście dusze zmarłych ludzi;
2. Udawanie się po pomoc do spirytystów może przynieść wiele dobra.
Owe dwa „morały” tego filmu są na tyle silną trucizną, iż znacznie osłabiają, a nawet niszczą wszystkie dobre rzeczy w nim zawarte (o których wspomniano wyżej). Co więcej, jako, że owe wsparcie dla spirytyzmu jest tu głównym, a nie jednym z pobocznym wątków, uzasadnione podejrzenie stanowi teza, iż dobre elementy tego filmu są raczej diabelską przynętą mającą zachęcić nieostrożnych do głębszego zainteresowania się ukrytą pod nimi trucizną.
/.../
2 komentarze Scenariusz „Przeminęło z wiatrem” zasadniczo wiernie odtwarza klasyczną już powieść Margaret Mitchell pod tym samym tytułem. Fabuła filmu jest osadzona w czasach wojny secesyjnej i przedstawiona z pozycji Scarlett O’Hary, córki plantatora z Południa, Geralda O’Hary. Scarlett, największa kokietka w trzech okręgach, bez trudu podbija serca większości mężczyzn, nie może jednak zdobyć tego, na którym jej zależy, Ashleya. Ku rozpaczy Scarlett jej ukochany zamierza ożenić się z Melanią, dziewczyną skromną i łagodną, przeciwieństwem rozkapryszonej, egoistycznej i „przebojowej” głównej bohaterki. Scarlett, nie chcąc dopuścić do tego związku, wyznaje miłość Ashleyowi, a kiedy ten w taktowny sposób odrzuca jej względy, wymierza mu siarczysty policzek. Po jego wyjściu tłucze wazonik. Wtedy okazuje się, że świadkiem ich rozmowy był Rett Butler, bogaty charlestończyk o nieco nadszarpniętej reputacji, który akurat odpoczywał niezauważony w tym samym pokoju. Tak rozpoczyna się historia emocjonalnych i życiowych perypetii Scarlett, która będzie rozgrywać się na tle mającego już wkrótce nadejść tragicznego konfliktu zbrojnego pomiędzy Południem a Północą, a następnie głębokich powojennych zmian i przeobrażeń, jakie będą musiały przejść pokonane stany i ich mieszkańcy.
Chociaż fabuła filmu i jego historyczna otoczka są niewątpliwie ciekawe, to myślę, że o spektakularnym sukcesie tak książki jak i filmu zdecydował inny jego element – emocjonalnie świetnie trafia on w potrzebę tkwiącą w psychice typowej dziewczynki (nie ważne czy ta dziewczynka ma 8 czy 108 lat) – potrzebę bycia „prawdziwą damą” (księżniczką). Która z czytelniczek „Przeminęło z wiatrem” nie śniła, aby być jak jego bohaterka czarującą istotą, otoczoną przez wierną służbę i tłum adoratorów o nieskazitelnych manierach? By mieszkać w skąpanej zielenią posiadłości, która przypomina pałac, jadać codzienne posiłki na eleganckiej zastawie, za największe zmartwienie mając dobór odpowiedniej kreacji na kolejny bal? Śmiem przypuszczać, że zdarzało się to nawet najbardziej zagorzałym dziś feministkom. Niestety, problem w tym, że te naturalne choć infantylne marzenia, spełniane są w postaci bohaterki „Przeminęło z wiatrem” dzięki temu, że jest ona beneficientką systemu niewolniczego, który, nawet za cenę wojny domowej z Północą, zdecydowane są utrzymać władze Południa.
Myślę, że trudno zaprzeczać, że secesja Konfederacji miała za główny cel konserwację instytucji niewolnictwa. Za dowód tej tezy niech posłużą zamieszczone poniżej fakty historyczne:
1. CSA (Confederate States of America – Skonfederowane Stany Ameryki, zwane w skrócie Konfederacją) wpisały do swojej konstytucji „prawo” do posiadania niewolników, ale również umieszczono tam postanowienia, iż niewolnictwo będzie mogło być ustanawiane bez przeszkód na nowo przyłączanych terytoriach.
2. Deklaracje powodów secesji poszczególnych stanów kładły duży akcent na kwestię obrony „błogosławionej instytucji niewolnictwa” przed dążeniami abolicjonistów z Północy. Można powiedzieć, że wszystkie inne argumenty (kwestia ekonomii, niezależności i ocalenia „tradycyjnego stylu życia” Południowców) krążyło wokół sprawy niewolnictwa.
3. W swym liście do Alexandara Stephensa (v-ce prezydenta CSA), w przededniu wojny, pisał: „Wy uważacie, że niewolnictwo jest słuszne i powinno być rozszerzone, a my uważamy, że jest niesłuszne i powinno być ograniczone„. V-ce prezydent CSA, Alexander Stephens w swym słynnym przemówieniu, wygłoszonym w Savannah w stanie Georgia, 21 marca 1861 r. (więc wtedy, gdy już rozpoczął się proces secesji Południa) głosił, że rewolucja amerykańska została oparta na fałszywej przesłance, jaką jest równość ras. Dodawał przy tym, iż: „fundamentem naszego rządu jest z gruntu przeciwstawne przekonanie, a mianowicie wielka prawda, że Murzyn nie jest równy człowiekowi białemu. Niewolnictwo, czyli podporządkowanie rasie wyższej, jest dla niego naturalnym i normalnym stanem. Tak więc nasz rząd, pierwszy w historii świata, będzie opierał się na tej wielkiej, moralnej prawdzie„. Senator H. Hammonde, inny z czołowych polityków Południa deklarował z kolei: „skała Gibraltaru nie jest tak mocno wrośnięta w swoje posady jak nasz system niewolnictwa„.
4. Abraham Lincoln też uważał, że Czarni są niższą rasą, ale przynajmniej niewolnictwo oceniał jako moralne zło, które należy ograniczać, ale zarazem, przynajmniej póki nie zaistnieją odpowiednie warunki do jego całkowitej likwidacji, tolerować. W sprawie zakazu poszerzania niewolnictwa Lincoln był jednak nieugięty. Przyszły prezydent USA, w swej kampanii wyborczej jasno opowiadał się za prawem rządu federalnego do ograniczania niewolnictwa na nowych terytoriach. Fakt, iż wybory prezydenckie wygrał zwolennik ograniczania niewolnictwa na nowo przyłączanych terytoriach spowodował, iż powstało CSA.
W tym miejscu, polemicznie nastawiony czytelnik mógłby spróbować posłużyć się obosiecznym mieczem Słowa cytując te fragmenty Pisma, które legalizują niewolnictwo. Należy jednak zwrócić uwagę na parę istotnych różnic pomiędzy tą instytucją w starożytności a niewolnictwem na Południu St. Zjednoczonych, w XIX w. Po pierwsze niewolnictwo w starożytności nie miało charakteru rasowego. Niewolnikiem, na skutek różnych okoliczności, mógł zostać praktycznie każdy (przez krótki czas ten los był nawet udziałem sławnego filozofa, arystokraty z urodzenia, Platona). Dzięki temu, wyzwolony niewolnik (wyzwoleńców było wielu, co również świadczy na korzyść starożytnej formy niewolnictwa), po wyzwoleniu mógł zostać w pełni wolnym członkiem społeczeństwa, bowiem nie był na stałe napiętnowany przez kolor skóry, który sugerował jego stan społeczny. W istocie wielu byłych niewolników robiło w starożytności wręcz zawrotne kariery, by wspomnieć chociażby biblijnego Józefa, czy też faktycznie władających Rzymem wyzwoleńców cesarza Klaudiusza. Synem wyzwoleńca (o czym zresztą sam bez zażenowania pisał) był jeden z największych poetów starożytności Horacy. Rzymscy niewolnicy, mieli ponadto pewne prawa, o których ci na Południu mogli jedynie pomarzyć, mieli np. prawo do części wypracowanego przez siebie majątku, co oznaczało, że oszczędna i zaradna jednostka mogła zebrać pieniądze na swoje wyzwolenie; wprawdzie pan mógł po prostu przywłaszczyć sobie tę sumę, jednak zdarzało się to bardzo rzadko. Dodatkowe prawa przyniosło starożytnym niewolnikom chrześcijaństwo, po zwycięstwie którego wprowadzono między innymi zakaz rozdzielania rodzin niewolniczych, czy zmuszania niewolników do prostytucji. Oczywiście los niewolnika również w starożytności nie był do pozazdroszczenia, zwłaszcza gdy był on jako słabsza społecznie jednostka narażony na wszelkie niegodziwości i nadużycia wynikające z pogańskiego systemu rzeczy; to jednak dawał pewną uzasadnioną nadzieję na wyzwolenie, po którym jednostka nie napiętnowana przez kolor skóry, mogła wieść życie podobne ludziom wolnym z urodzenia. Na niekorzyść niewolnictwa na Południu przemawia również jego ekonomiczna bezzasadność. O ile w starożytności, wobec prymitywnych środków produkcji, utrzymywanie tego rodzaju instytucji można tłumaczyć ekonomiczną koniecznością, to w przeżywających przemysłową rewolucję XIX-wiecznych Stanach system ten przyczyniał się do gospodarczego zacofania Południa.
Gdyby zaś na chwilę zgodzić się z tezą, że Wojna Secesyjna nie toczyła się o możliwość konserwacji (i poszerzania na nowe tereny) instytucji niewolnictwa, to wtedy nasuwa się pytanie – jeśli nie o to, to o co właściwie walczyli Konfederaci. Tak książka, jak i film, zdają się udzielać bardzo osobliwej odpowiedzi na to pytanie – konflikt, który pochłonął tyle ludzkich istnień, rozgrywać się miał w imię obrony „południowego stylu życia”. Czym tak istotnym odróżniał się od sposobu życia „jankesów” ten styl, że wart był hekatomby ludzkich istnień? Czy może mamy tu do czynienia z antagonizmem w rodzaju Machabeusze kontra Antioch Epifanes, czy też Wandejczycy kontra Rewolucja Francuska? Jakież to ogromne zagrożenie dla kultury Południa stanowili „barbarzyńcy” z Północy? Czy nie byli to bracia, którzy tworzyli ten sam naród, wierzyli w jednego Boga, uznawali ten sam system wartości? Czyżby więc cała Wojna Secesyjna toczyła się o lepsze maniery przy stole?
Nie da się też nie nie zauważyć, że na „Przeminęło z wiatrem” kładzie się cieniem ideologia rasistowska. Oczywiście, należy tu „wziąć poprawkę” na czasy w których kręcony był ów film i niską wówczas wrażliwość społeczną w tym zakresie. Czarnoskórzy bohaterowie są tu w większości przedstawiani na podobieństwo słabo rozwiniętych umysłowo dzieci, które potrzebują ciągłego nadzoru ze strony dorosłych (białych).
Oczywiście „Przeminęło z wiatrem” ma też wiele niezaprzeczalnych zalet takich jak:
– pochwalanie na przykładzie pozytywnych bohaterów postaw opartych na tradycyjnej moralności chrześcijańskiej, przykładowo poświęcenia dla innych, lojalności, wierności małżeńskiej, pomocy osobom w potrzebie i starszym
– pozytywne odniesienia do modlitwy i czytania Słowa Bożego
– podkreślanie wartości rodziny, szacunku dla rodziców i rodzinnego domu, dbałości o bliskich i odpowiedzialności za nich
– pozytywne ukazanie (zwłaszcza na przykładzie Scarlett) ciężkiej pracy, zaradności i przedsiębiorczości, a także możliwości szybkiego otrząśnięcia się po wojennej traumie
– promowanie u mężczyzn postawy „rycerskości”, jak również szacunku i subtelności w kontaktach międzyludzkich
– przedkładanie przez bohaterów, takich jak Ashley czy Melania honoru oraz wartości moralnych nad dobra materialne.
Mimo jednak tych licznych zalet, zmuszeni jesteśmy oznaczyć film notą ujemną -1, głównie ze względu na zasadniczy, omówiony tu szczegółowo, zarzut popierania niesprawiedliwej wojny (w dodatku domowej), jaką w imię niewolnictwa południowe stany USA (Konfederacja) prowadziły przeciwko stanom północnym (Unii), a także niemalże bezkrytyczne podejście do kultury i tradycji Południa.
Marzena Salwowska
Wspieraj nas
/.../
Leave a Comment Ten sławny i lubiany film opowiada o dwojgu zakochanych – on ma na imię Sam, ona; Molly. I pewnie byłby to jeden z wielu romantycznych obrazów, gdyby nie fakt, iż większa jego część skupia się nie na ziemskim, lecz na pośmiertnym wymiarze owej miłosnej relacji. Otóż pewnego dnia, Sam zostaje zabity przez ulicznego zbira. Jego dusza nie opuszcza jednak na ziemi, by przekonać się, iż teraz to ukochanej Molly grozi niebezpieczeństwo. Duch Sama mimo, że pozbawiony swego ciała, próbuje zatem bronić Molly przed czyhającym na nią zagrożeniem.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej film pt. „Uwierz w ducha” zawiera w sobie bardzo negatywne elementy. Są nimi:
WSPARCIE DLA SPIRYTYZMU I INNYCH WĄTPLIWYCH DOKTRYN. W filmie tym widzimy, iż część z dusz zmarłych osób przebywa jeszcze przynajmniej przez pewien czas na tej ziemi, próbując kontaktować się z żyjącymi oraz wpływać na naszą ziemską rzeczywistość. Taka teza jest jednak co najmniej bardzo trudna do pogodzenia z tradycyjnym nauczaniem chrześcijańskim wedle którego, dusze zmarłych „natychmiast po śmierci” (takiego sformułowania używa np. Katechizm Soboru Trydenckiego) są poddawane tzw. sądowi szczegółowemu na którym decyduje się ich wieczny los (niebo albo piekło). Teoria wedle której dusze zmarłych miały by jeszcze przez dłuższy czas przebywać na tej ziemi, jest zaś pożywką dla spirytyzmu i okultyzmu, wedle których właściwą rzecz stanowi szukanie kontaktu z takimi duszami (skoro one jeszcze przebywają tu na ziemi próbując coś nam przekazać, to czemu nie kontaktować się z nimi?). Co gorsza film „Uwierz w ducha” dość otwarcie uwiarygadnia takowe spirytystyczne praktyki. Choć początkowo, postać spirytystycznego medium -Oda Mae jest przedstawiana bardziej jako oszustka żerująca na ludzkiej łatwowierności, później pokazane jest jednak, iż rzeczywiście kontaktuje się ona ze zmarłymi i co więcej przynosi to żyjącym dobre owoce. Poza tym w omawianym filmie sugeruje się, iż relacje o charakterze seksualnym będą przedłużone po śmierci – widzimy tu bowiem sceny, w których duch Sama wchodząc w ciało Oda Mae w zmysłowy i erotyczny sposób dotyka Molly. Taka sugestia jest jednak także trudna do pogodzenia z nauczaniem Pana Jezusa, wedle którego „ przy zmartwychwstaniu ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić, lecz będą jak aniołowie w niebie” (Ew. Mateusza 22.30). Była to odpowiedź Jezusa do pytania o kobietę, która w swoim życiu wielokrotnie była zamężna- czyją żoną będzie w niebie (Ew. Mateusza 22.23-28). Skoro zaś w Niebie nie będzie małżeństw, a seks jest uprawniony jedynie w ramach tego związku, to logicznym wnioskiem jest też to, iż nie będzie tam relacji o charakterze seksualnym.
ŻYCZLIWOŚĆ DLA NIERZĄDU (CZYLI SEKSU PRZEDMAŁŻEŃSKIEGO) ORAZ INNYCH GRZECHÓW. Miłość łącząca Sama i Molly jest tu pokazana jako wielka, piękna, by nie powiedzieć wręcz idealna (skoro potrafi przekraczać nawet granicę śmierci). Jednocześnie jednak pokazane zostaje tu, iż ta nie będąca małżeństwem para, dopuszczała się ze sobą czynów o charakterze seksualnym. W całym filmie nie pojawia się zaś ani jedna uwaga czy słowo, które w krytyczny sposób odnosiłoby się do tej okoliczności. Nie widzimy tu też żadnych negatywnych skutków i następstw, które zwykle łączą się z przedmałżeńską aktywnością seksualną – np. niechcianej ciąży, aborcji, złamanych serc, chorób wenerycznych, niestabilności powstałych w jego wyniku rodzin i małżeństw. Poza tym główni pozytywni bohaterowie w pewnych momentach kłamią i oszukują (co pokazane jest jako środek mający prowadzić do osiągania dobrych celów).
Czy jednak „Uwierz w ducha” nie posiada żadnych pozytywnych elementów? Owszem, są w nim wątki, które można za takowe uznać. Na przykład, w jednej ze scen duch Sama poleca Ody oddać 4 miliony dolarów na rzecz sierocińca. W paru fragmentach tego filmu zasugerowane zostaje też, iż dusze złych po swej śmierci zostają poddane sprawiedliwej karze (widzimy jak są porywane przez straszne, ciemne istoty) – można więc powiedzieć, że w ten sposób pośrednio zasugerowane zostało wsparcie dla tradycyjnie chrześcijańskiej doktryny o istnieniu piekła i złych aniołów.
To jednak zdecydowanie za mało, by móc pozytywnie ocenić ten film. Główny jego wątek wspiera bowiem wątpliwe teorie o duszach zmarłych krążących po tym świecie, powiązane z nimi praktyki spirytystyczne oraz nierząd.
/.../
Leave a Comment Cztery młode niewiasty z Ukrainy przyjeżdżają ze swego kraju do współczesnej Polski w poszukiwaniu lepszej pracy oraz osobistego szczęścia. Wszystkie one, choć różnią się charakterami, osobowością i wykształceniem jadą do Polski, gdyż w swym kraju, z rozmaitych powodów nie mają już żadnych perspektyw na zdobycie pracy i normalne ułożenie sobie życia. Podejmują się więc one w naszym państwie najprostszych i najmniej cenionych prac w rodzaju sprzątania domów i firm, by przynajmniej niektóre z nich później mogły zająć się czymś dającym większe pieniądze i szanse na zawodowy rozwój. Część z tych dziewczyn w Polsce poznaje też miłości swego życia, mając nadzieję, iż również w sferze uczuciowej ułożą sobie jakoś życie.
Można by powiedzieć, iż jest to „zwykły serial o zwykłych ludziach”. I owszem, nie jest to wszak produkcja poświęcona jakimś dewiacjom, bądź ekstrawagancjom. Główne bohaterki tego obrazu to wszak całkiem normalne i reprezentatywne dla większej części płci pięknej niewiasty. Nie są to wszak ani medialne celebrytki, ani nie reprezentują one obyczajowych patologii w rodzaju homoseksualizmu, narkomanii czy transwestytyzmu. Ich życiowe problemy można by powiedzieć, że są „przeciętne”, zrozumiałe i często znane większości ludzi z ich własnego życiowego doświadczenia. Niestety jednak, ta „życiowa normalność” odnosi się również do pokazywanych tam grzechów, które, co gorsza, nie są raczej piętnowane, krytykowane albo ganione. Mamy tu więc np. pijaństwo tytułowych „Dziewczyn ze Lwowa”, które przedstawione jest tak, jakby w zasadzie nie działo się przy nim coś złego, obrzydliwego albo nieprawego. Jedna z bohaterek, z premedytacją uwodzi seksualnie swego pracodawcę i dalszy rozwój akcji wskazuje na to, iż związek z tego zrodzony będzie szczęśliwy oraz pożyteczny. W serialu tym pokazane są też różne „machloje” i „przekręty” w wykonaniu tytułowych bohaterek począwszy od relatywnie niewinnie wyglądającej „pracy na czarno”, a skończywszy na nielegalnym przemycie – i w tym wypadku sporadyczne głosy nieśmiałej krytyki formułowane przez jedną z drugoplanowych postaci giną w narracji wskazującej na „życiową konieczność” i tym podobne tłumaczenia takich nieprawości (w pewnym momencie człowiek, który zgłasza swe krytyczne uwagi zostaje „przygaszony” ripostą, że przecież sam „na czarno” zatrudniał jedną z ukraińskich kobiet).
Serial ten więc pokazuje pijaństwo, cudzołóstwa oraz łamanie prawa w co najmniej neutralnym, by nie powiedzieć, że wręcz życzliwym kontekście, przez co w dużej mierze nie jest budujący i godny polecenia (choć niektóre z pobocznych rzeczy są tu moralnie wartościowe, jak np. krytyka chciwości, wykorzystywania finansowego osób znajdujących się w trudnej sytuacji materialnej, negatywne pokazanie prostytucji oraz lenistwa). Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze polityczny wątek tej produkcji, który niezwykle jednostronnie przedstawia wydarzenia mające miejsce na Ukrainie na przełomie 2013 i 2014 roku. Chodzi oczywiście o słynną „rewolucję godności” na Majdanie, w wyniku której za pomocą przemocy i krwawych rozruchów obalono legalnie i demokratycznie wybranego prezydenta tego kraju, to jest Wiktora Janukowycza. Jak nie trudno się domyśleć, całość owych wydarzeń została pokazana tak, by widzowie doszli do wniosku, iż końcowy ich finał w postaci zbrojnego przewrotu był moralnie usprawiedliwiony i dobry. Jednostronność zaś narracji na temat rewolucji na Majdanie tu pokazana polega zaś choćby na tym, iż mowa jest t tylko o sytuacji, w której siły milicyjne wierne Janukowyczowi używały wobec demonstrantów przemocy, a pomija się te liczne zdarzenia, gdy działo się na odwrót, a więc kiedy to część manifestantów z „Majdanu” inicjowała krwawe zajścia, a także prowokowała i atakowała pasywnie zachowujących się milicjantów.
Podsumowując, nie polecamy tej produkcji telewizyjnej, gdyż mamy wrażenie, że znajdujące się w niej plusy nie przeważają ani nie równoważą silnie tam obecnych elementów zła, niemoralności oraz fałszywych doktryn, które dodatkowo zostały pokazane w życzliwy, sympatyczny i sprzyjający ich usprawiedliwieniu sposób.
/.../
Leave a Comment Przyznaję, iż przed gruntownym zabraniem się do pisania recenzji tego filmu, miałem zamiar nadać mu umiarkowanie pozytywną ocenę „+1”, czyli „Dobry, ale z bardzo poważnymi zastrzeżeniami”. Mimo bowiem kilku istotnych wad, obraz ten jawił mi się jako będący w swym głównym przesłaniu pochwałą takich dobrych rzeczy jak: waleczność, odwaga, honor, wytrwałość, wierność wobec prawowitych władców i sprzeciw względem niesprawiedliwych uzurpatorów. Chociaż co do części z wymienionych przed chwilą zalet tego filmu nie zmieniłem zdania i nadal uznaję, iż rzeczywiście są one w nim zaakcentowane i uwypuklone, to po dokładniejszym zapoznaniu się przede wszystkim z historycznymi faktami, które są kanwą „Walecznego serca”, doszedłem do wniosku, że owa produkcja nie zasługuje jednak nawet na bardzo umiarkowanie pozytywną notę.
Dlaczego? Zanim, przejdziemy do omówienia zasadniczych powodów, które przekreśliły możliwość wyrażenia naszej aprobaty dla tego dzieła, zatrzymajmy się jednak na kilku wadach o charakterze stricte moralnym i światopoglądowym, które już wcześniej dostrzegaliśmy w „Walecznym sercu”. Otóż:
W filmie tym cudzołóstwo, czyli zdrada małżeńska jest pokazywana w taki sposób, iż łatwo może ona wzbudzić na płaszczyźnie emocjonalnej sympatię i wsparcie widzów. Sceny, w których główny bohater intymnie obcuje z cudzą żoną (księżniczką Izabelą) są wszak obrazowane w dość podniosłym i romantycznym klimacie, poza tym owa niewiasta jest traktowana w zimny i chłodny sposób przez swego męża, co dodatkowo rodzi dla niej i siłą rzeczy też dla występnej moralnie sytuacji, w którą się angażuje współczucie ze strony oglądających. Ponadto, Wallace w żadnym momencie filmu nie wyraża skruchy z powodu uwiedzenia cudzej żony, co tym tym bardziej wzmacnia postrzeganie tego wątku owego obrazu jako wyrażającego co najmniej pobłażanie dla śmiertelnego grzechu cudzołóstwa. Nota bene, w rzeczywistości ów wątek został wymyślony przez twórców filmu na jego potrzeby, gdyż Izabela miała zaledwie trzy lata w czasie bitwy pod Falkirk, więc nie mogła w krótkim czasie po tym wydarzeniu (jak z kolei jest to pokazywane w „Walecznym sercu”) dopuszczać się cudzołóstwa z Wallacem. Ponadto, jeden z jej synów, czyli przyszły król Anglii, Edward III nie mógł być synem Wallace’a (jak sugeruje ów film), gdyż urodził się on w kilka lat po jego śmierci.
2. Film ten w tak plastyczny sposób pokazuje przelew krwi i przemoc, że można się zastanawiać, czy nie zostało to uczynione w celu ekscytowania tym publiczności. Mniej więcej do końca lat 80-tych XX wieku, w kinie zgodnie z zasadami obowiązującego Hollywood „Kodeksu Haysa” z dużą ostrożnością i umiarem podchodzono do pokazywania scen przemocy (np. unikano ukazywania scen agonii, ujęć rozlewania krwi, etc.). Jednak później filmowcy zaczęli coraz bardziej odchodzić od tej powściągliwości i umiarkowania w obrazowaniu rozlewu krwi. Często tłumaczono to troską o „realizm” życia przedstawionego w filmach, ale niektórzy wcale nie kryli, że taki sposób przedstawiania przemocy ma służyć podniesieniu atrakcyjności danej produkcji, a nawet wyraża własną ich dla niej fascynację i pragnienie jej celebracji. Można spytać, co przyświecało Melowi Gibsonowi w takim portretowaniu zadawania ran, śmierci i przelewu krwi? Zwłaszcza, gdy zważy się na to, iż w filmach przez niego kręconych i w tych, w których bierze on udział, tak wymyślnie pokazana przemoc jest regułą …
3. W filmie miesza się sprawiedliwa obrona i walka o swój kraj z osobistą zemstą. William Wallace mści się na tych, którzy go skrzywdzili i zdradzili, nawet wówczas, gdy ci są już bezbronni, nie biorą udziału w walce i nie mogą się obronić. Jest więc w tym obrazie krwawa i osobista zemsta, ale nie ma za to pokazanych cnót, które byłyby dla niej przeciwwagą, a więc np. nadstawiania drugiego policzka, modlitwy za swych nieprzyjaciół, przebaczenia okazywanego wrogom.
To wszystko są istotne wady i niedoskonałości, które znacząco obniżyły moje uznanie dla tego filmu. Mimo jednak świadomości, że takowe istnieją, byłem gotów zasadniczo docenić inne moralne walory tego filmu. Przysłowiową kroplą, która przelała „czarę goryczy” na jego niekorzyść jest jednak fakt, iż „Waleczne serce” jest tak niedokładny i nieprawdziwy pod względem historycznym, że można określić go mianem „bliskiego oszczerstwu”. Mówiąc prościej, ten film pokazuje zupełnie nieprawdziwe rzeczy albo sugeruje wydarzenia, które są bardzo mało prawdopodobne. I nie mam tu bynajmniej na myśli, iż film fabularny nawiązujący do historii powinien być w każdym szczególe zgodny z faktografią. Oczywiście pewna dowolność w ukazywaniu niektórych historycznych szczegółów jest prawem filmowców i nie należy im czynić z tego tytułu moralnych zarzutów. To prawo jednak kończy się, gdy ta dowolność zaczyna dotykać istotnych elementów historii, które są potrzebne do moralnej oceny danego wydarzenia bądź postaci. Ilustrując to na przykładzie Adolfa Hitlera. Nie byłoby niczego niestosownego, gdyby jakiś reżyser filmowy pokazał wodza III Rzeszy, jako posiadacza psa typu kundel zamiast właściciela psa rasy owczarek (jak było w rzeczywistości). Ale, czy można by to samo powiedzieć, w wypadku, gdyby Hitler został pokazany jako kochający, pełen współczucia i litości dla Żydów??? Oczywiście, że nie i nikogo nie przekonałyby tu ewentualne tłumaczenia danego reżysera, że przecież jego dzieło to nie film dokumentalny, ale historyczny.
Jakie zatem fakty istotne dla oceny moralnej wydarzeń i osób przestawionych w „Walecznym sercu” zostały tam zakłamane, zmanipulowane i zniekształcone?
Po pierwsze: wbrew filmowej wersji objęcia panowania przez angielskiego króla Edwarda I „Długonogiego” nad Szkocją nie doszło do tego w wyniku zbrojnej inwazji. „Waleczne serce” pokazuje, że w 1280 roku Anglicy z rozkazu swego króla mieli najechać Szkocję i wymordować wielu szkockich szlachciców. Tymczasem, prawda jest taka, że król Anglii Edward I przynajmniej początkowo poddał sobie Szkocję w sposób pokojowy, na drodze pertraktacji i umów w ówczesnymi przywódcami tego kraju. W 1291 roku rada szkockich baronów uznała go bowiem najwyższym seniorem szkockich baronów. Konflikt zbrojny pomiędzy Anglią a Szkocją rozpoczął się zaś dopiero w 1296 roku, po tym jak król Szkocji Jan, wbrew swej wcześniejszej przysiędze wierności i poddania Edwardowi I, zawarł sojusz z jego wrogiem królem Francji Filipem I.
Coś takiego znacznie zmienia moralną wymowę tych wydarzeń historycznych. Nie jest bowiem, tak jak to zostało pokazane w „Walecznym sercu”, że Edward I i Anglicy przemocą doprowadzili do poddania sobie Szkocji. Uczynili to sami przywódcy Szkocji, którzy w warunkach pokoju podporządkowali się Anglii, jednak później złamali obietnice i przysięgi, jakie złożyli Edwardowi I. Nie była to więc w tym aspekcie historia „czarno-biała” (dobrzy Szkoci versus źli Anglicy).
Po drugie: w filmie widzimy, jak Edward I „Długonogi” postanawia wprowadzić na terenie Szkocji tzw. prawo pierwszej nocy, po to by zyskać sobie przychylność szlachty. Przypomnijmy, że zwyczaj ów miał polegać na tym, iż szlachcicowi przysługiwać miało prawo do seksualnego obcowania z żoną swego poddanego w noc poślubną. Jednak, w rzeczywistości nie ma dowodów na to, by owa praktyka była szeroko rozpowszechniona w średniowiecznej Europie, a już nie ma żadnych historycznych przesłanek, by twierdzić, iż Edward I popierał takowy zwyczaj. Tak więc twórcy „Walecznego serca” rzucili oszczercze i niesprawiedliwe pomówienie na tego człowieka, jako promotora rozpusty i cudzołóstwa, krzywdziciela słabszych.
Po trzecie: jest mało prawdopodobne, by Edward I, naśmiewał się z postawy jego synowej, księżniczki Izabeli rozdającej duże jałmużny biednym (jak to zostało pokazane w filmu), gdyż w rzeczywistości źródła historyczne mówią nam, iż sam on był znany z hojnego wspomagania różnych charytatywnych dzieł.
Podsumowując: film „Waleczne serce” ma mocne moralnie punkty, ale przychylność dla cudzołóstwa, sceny wymyślnej krwawej przemocy oraz przede wszystkim rażąca, stronnicza i niesprawiedliwa nierzetelność w przedstawianiu historycznego tła opisanych tam wydarzeń, sprawia, że nie możemy nawet w umiarkowanym stopniu go pochwalić i polecić innym do oglądania.
/.../