Leave a Comment Starcie właścicieli dwóch siłowni. Z jednej strony, mamy tu Petera, który zarządza małą, podupadającą i zadłużoną na 50 tyś. dolarów salą gimnastyczną. Z drugiej zaś White’a, właściciela doskonale prosperującej sieci siłowni. Jedynym ratunkiem dla siłowni Petera okazuje się wzięcie udziału w turnieju gry w dodgeballa (tzw. zbijaka), gdzie główną nagrodą jest właśnie 50 tysięcy dolarów. Z pewnymi wahaniami, przy zachęcie i pomocy przyjaciół Peter postanawia podjąć to wyzwanie. Dowiaduje się o tym White, który mając stare porachunki z Peterem, chce pokrzyżować jego plany i formułując silną drużynę też decyduje się zagrać na turnieju „zbijaka”. W ten sposób, White chce przejąć podupadającą siłownię Petera.
Czytając powyższy opis filmu „Zabawy z piłką” można zadać sobie pytanie: co jest w nim takiego złego, że został oceniony na jedną z najbardziej negatywnych not? Czy w sumie sympatyczny i tradycyjny dla amerykańskiego kina motyw o wytrwałej walce wbrew przeciwnościom i nadziei może być punktem wyjścia dla przekazywania widzom bardzo wielu złych treści? To pytanie jest dość naiwne, gdy zważy się, że, w istocie rzeczy, nieraz dobre idee i postulaty były wykorzystywane i zniekształcane w celu szerzenia różnych nieprawości, herezji i fałszywych doktryn. Prosty przykład – chrześcijańska zasada troski o ubogich i pewnego rodzaju podejrzliwości wobec bogatych (proszę jednak nie mylić „pewnej podejrzliwości” z potępianiem bogatych i bogactwa, gdyż są to dwa różne ciężarowo pojęcia) została wykorzystana przez komunizm do zwalczania religii, chrześcijańskiego porządku społecznego i wielu z tradycyjnych wartości. I podobnie jest również w przemyśle filmowym, gdzie często nie tylko, że złe rzeczy są mieszane z dobrymi, ale pewne szlachetne pragnienia i tęsknoty ludzkich serc są wykorzystywane do promowania nieprawości oraz błędu. Film „Zabawy z piłką” jest właśnie jednym z tego przykładów, a jako że natężenie zawartego w nim zła jest bardzo duże, zasługuje on na jedną z najsurowszych ocen.
Ale do sedna, co konkretnie sprawia, iż ów obraz trzeba zdecydowanie napiętnować? Są to następujące rzeczy:
1. Cały ów film jest naszpikowany obscenicznymi, sprośnymi i seksualnymi odniesieniami, tak w sferze słownej jak i wizualnej. Praktycznie nie da się go oglądać, nie będąc narażonym na potok owych obrzydliwości. A to widzimy tu wyjątkowe erotycznie sugestywne tańce półnagich kobiet, a to startująca drużyna „zbijaczy” jest ubrana w stroje „sado-maso”, albo też słyszymy jakiś „gruby” żart. I tak w kółko … O ile w części filmów da się pominąć tym podobne elementy bez straty dla zrozumienia ogółu fabuły, o tyle w wypadku „Zabaw z piłką” podobna cenzura skończyłaby się straceniem wielu wątków i niezrozumieniem jego pokaźnej części. Ten film nie jest więc czymś, co my nazywamy „rybą z ościami”, ale przypomina pajdę chleba ze wszystkich stron gęsto umoczony w fekaliach.
2. Kontrowersje wzbudza też sposób, w jaki przeciwstawieni tu zostali sobie główni bohaterowie. Peter jest w tym filmie „dobrym gościem”. Biedny, skromny, na skraju bankructwa, który podejmuje walkę o przetrwanie – to zazwyczaj budzi pozytywne emocje. Z drugiej strony, mamy zaś White’a – on tu jest „antybohaterem” (butny, pyszny, bezwzględny, dążący do zniszczenia tych, których nielubi). Ale, uwaga, jest w tym kontraście owych postaci jeszcze coś. Otóż, Peter dawniej seksualnie uwiódł ukochaną White’a i ten ostatni mści są na nim za ów postępek. Czy nie widzisz drogi Czytelniku w takim ustawieniu sporu pomiędzy głównymi bohaterami pewnej zasadzki? Otóż, zdrada, uwodzenie czyichś kobiet (bądź mężczyzn) nawet na płaszczyźnie bardzo naturalnej, odruchowo budzi w nas wstręt. Tymczasem to karygodne postępowanie jest zanurzone w kontekście wielu rzeczy, które wzbudzają raczej sympatię niż niechęć. Nie jest wówczas trudno o wywołanie w widzach pewnego rodzaju lekceważenia dla negatywnej powagi cudzołóstwa, czegoś na zasadzie: „No dobra, może i ten gościu uwiódł cudzą kobietą, ale w końcu to on jest tu tym biednym, zaszczutym i walczącym o przetrwanie facetem„. Ktoś może powie: „Ale przecież nie można wykluczyć tego, że podobne sytuacje zdarzają się naprawdę”. Owszem, być może się zdarzają (choć do uwodzenia cudzych żon czy kobiet bardziej pasują właśnie bezwzględność, buta, pyszność, „parcie po trupach do celu”). Tyle tylko, że w tym filmie, nie widzimy ani jednej sugestii, z której wynikałoby, że Peter żałuje swego występku. Wkomponowanie więc w taką historię motywu cudzołóstwa jest bardzo dwuznaczne. To tak, jakby kręcić film o facecie, który zabijał w czasie II wojny światowej Żydów i nie pokazując, że żałował on za to, skupiać się na tym, iż później był ścigany, poniżany, bity, lżony. Owszem, w sensie historycznym i coś takiego mogło się wydarzyć, ale właśnie taki sposób przedstawienia tej historii (zero żalu ze strony mordercy, a skupianie się na cierpieniach, których on później zaznał) musiałoby rodzić uzasadnione pytania o to, czy celem takiego filmu nie było wybielanie tak owej postaci, jak i tego co uczyniła?
3. Elementem „Happy Endu” tego filmu jest swoiste ujawnienie się jednej z pozytywnych postaci kobiecych ze swymi homoseksualnymi skłonnościami. Jakby tego było mało, to jest to jeszcze osadzone w kontekście sugestii, iż owa niewiasta będzie oddawać się erotycznym uciechom tak ze swą kobiecą kochanką, jak i z Peterem. To budzi podwójną zgrozę. Raz, że w dobie dzisiejszej wojny kulturowej, w której legitymizacja sodomii jest jednym z bardzo ważnych elementów, wszelkie wątki o „coming out” można spokojnie traktować jako głos na rzecz poparcia tego zboczenia. Dwa, zapowiedź biseksualnej rozpusty to w istocie rzeczy zapowiedź wiecznej męki w ogniu piekielnym, podczas gdy w tym filmie sugerują nam, byśmy traktowali to jako element „Happy Endu”.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Komediowe spojrzenie na starożytność i historię opisaną w pierwszych księgach Pisma świętego. Zed i Oh, dwóch nieudaczników, będących członkami prymitywnego plemienia, zostaje zeń wypędzonych po tym, jak Zed kosztuje owocu z „drzewa poznania dobra i zła” (w filmie jest to zakaz ustanowiony przez władze plemienia, a nie przez Boga). Owa banicja okazuje się dla nich szansą na odkrycie nowego świata, o którym, żyjąc w ramach plemienia, nie mieli pojęcia. W ten sposób poznają więc takich bohaterów biblijnych opowieści jak Kain, Abel, Abraham, Izaak, będzie im także dane zamieszkać w słynnej Sodomie.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej „Rok pierwszy” to dobry przykład filmu, którego nie należy oglądać, a tym bardziej polecać innym. Jest to bowiem połączenie steku plugawych i obrzydliwych dowcipów (nawiązujących zazwyczaj do rozpusty, homoseksualizmu, zoofilii, transwestytyzmu oraz spraw związanych z wydalaniem odchodów) z ośmieszaniem wielkich bohaterów Starego Testamentu, których Bóg dał nam za przykład wiary i oddania. Temu prymitywnemu, głupiemu i odrażającemu przekazowi towarzyszą jeszcze pretensjonalne w świetle powyższego, bo pozujące na mające wymiar „intelektualny” słowne wstawki i aluzje mające w widzach zasiewać wątpliwości wobec wiary w Boga oraz nieomylność i bezbłędność Pisma świętego. Istny gwóźdź do trumny tej produkcji stanowi charakterystyka jego głównych bohaterów (Zeda i Oha), których myśli i zainteresowania kręcą się wokół realizacji swych seksualnych pragnień i fantazji.
/.../
8 komentarzy Opowieść o czterech uczniach amerykańskiego liceum, którzy za punkt honoru stawiają sobie stracenie dziewictwa przed ukończeniem szkoły średniej.
Taka jest właśnie główna oś tego filmu – kto chciałby nas w tym miejscu oskarżać o zbytnie jej uproszczenie, zapewniamy, iż się myli. Wszelkie inne wątki tego obrazu są tu poboczne i tak naprawdę orbitują wokół wskazanego wyżej tematu. Już samo to, powinno skłaniać chrześcijan do najwyższej podejrzliwości względem tego filmu. Nawet, gdyby założyć, iż temat tracenie dziewictwa przez młodych ludzi był swoistym fortelem ze strony twórców, by stworzyć moralitet będący w swej istocie pochwałą cnoty czystości, to i tak pod wielkim znakiem zapytania byłoby to, jak ująć taki główny temat w sposób, który nie prowokowałby widzów do nieczystych myśli, spojrzeń i skojarzeń. Niestety jednak, jak się można było domyślać „American Pie” nie jest sprytnym moralitetem z ukrytym pro-chrześcijańskim przekazem, ale stanowi kolejną z wielu wstrętnych i plugawych komedii, której istota sprowadza się do bawienia widzów prawdziwym potokiem obscenicznych nawiązań do rozmaitych form seksualnej nieczystości, bezwstydu, perwersji, a nawet zboczeń. Ten film to doskonały przykład tego, czego chrześcijanie w żadnym wypadku nie powinni oglądać, gdyż nawet przy zachowaniu przy tym najwyższej ostrożności, trudno sobie wyobrazić, by nie wyniknął z czegoś takiego żaden grzech.
Na koniec smutna refleksja quasi-historycznej natury: fakt, iż jeszcze w latach 80-tych XX wieku film w rodzaju „American Pie” zostałby zakwalifikowany jako „Komedia erotyczna”, a na początku XXI stulecia zaliczony został po prostu jako „komedia” (a nawet „Komedia dla młodzieży”) jest jednym ze znaków tego, jak coraz bardziej elementy „łagodnej” pornografii przenikają do głównego nurtu kultury popularnej. Czymś wręcz zatrważającym jest też to, iż popularność tej produkcji sprawiła, iż doczekała się ona już ośmiu części.
/.../
Leave a Comment „Żywot Briana” to historia na pozór równoległa do życia Pana Jezusa Chrystusa. Główny bohater żyje i działa w tym samym czasie i miejscu co Jezus, spotyka te same postaci historyczne (Trzej Mędrcy, Piłat), zostaje uznany przez tłum za Mesjasza, w końcu ukrzyżowany.
I, gdyby twórcy filmu ograniczyli się do tej równoległości postaci, ale z zachowaniem wyraźnych granic, tak by ich odrębność i nietożsamość były oczywiste, „Żywot Briana” można by zaakceptować jako nieco sztubacką satyrę na zarówno Judeę I w. po Chrystusie, jak i dwudziestowieczną Anglię.
Niestety, wszelka równoległość w „Żywocie Briana” wydaje się tylko cienką przykrywką, która miała ochronić twórców przed zarzutami bluźnierstwa. Przy najlepszych chęciach trudno doszukać się w tej produkcji cienia szacunku wobec naszego Pana i Zbawcy. Aby nie być gołosłowną, z wszystkich szyderstw wymierzonych w filmie w Jego osobę wymienię tylko kilka:
– wyśmiewanie przypowieści Jezusa jako zmyślonych na poczekaniu bajek
– szydzenie z Jego cudów, między innymi nakarmienia głodnego tłumu na pustkowiu czy uzdrowień
– wyśmiewanie narodzin Chrystusa z dziewicy, tu twórcy filmu nie zawahali się czynić wyraźnych aluzji do powstałego w II wieku paszkwilu poganina Celsusa, który twierdził, że matką Jezusa miała być żydowska nierządnica a ojcem rzymski legionista
– naigrywanie się z misji Jezusa, z wyraźną sugestią, że mógł On być mesjaszem z przypadku , całe zaś chrześcijaństwo to wynik przeinaczania i niezrozumienia Jego słów przez ciemny tłum
Jeśli zaś szukać w „Żywocie Briana” pewnych zalet, to można je z pewnością znaleźć w bardziej współczesnej warstwie tego filmu. Mamy tu bowiem kilka dość zabawnych scen z działalności „postępowych” organizacji. Szukanie jednak paru drobnych monet w cuchnącym kanale pełnym nieczystości wydaje się dość kiepskim pomysłem na spędzenie wolnego czasu.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Bohaterką „Złotego kompasu” jest żywiołowa 12-letnia Lyra, która żyje w świecie rządzonym przez elitarną radę -Magisterium, gdzie ludzkie dusze mieszkają w postaci nieodłącznego każdemu człowiekowi zwierzęcia, tzw. dajmona (dajmony dorosłych mają postać zwierzęcia najbardziej odpowiadającego osobowości danego człowieka, natomiast dajmony dzieci często zmieniają kształt). O Lyrze dowiadujemy się, że jest sierotą, będącą pod opieką wuja -lorda Asriela. Ponieważ jednak opiekun dziewczynki często podróżuje, Lyra wychowuje się w elitarnej szkole z internatem. Z tego miejsca nieoczekiwanie zabiera ją (za zgodą Magisterium) tajemnicza i bardzo wpływowa kobieta -pani Coulter. Dziewczynka przed opuszczeniem szkoły dostaje nieoczekiwany prezent od rektora szkoły – tytułowy złoty kompas. Przyrząd ten to w istocie jedyny ocalały „czytnik prawdy” – aletheiometr”.
„Złoty kompas” to niestety jeden z tych filmów skierowanych do dzieci i młodzieży, których oglądania nie da się polecić z czystym sumieniem nikomu, a już na pewno nie najmłodszej widowni. Obraz ten bowiem jest podręcznikowym wręcz przykładem produkcji, która, pod pretekstem fantastyki, stara się niszczyć w odbiorcach chrześcijański obraz świata i zastępować go charakterystyczną dla New Age mieszaniną pogaństwa i gnozy. Żeby nie być gołosłowną wymienię kilka najbardziej rzucających się w oczy przykładów zainfekowania filmu tego rodzaju elementami:
– charakterystyczna dla gnostycyzmu koncepcja wielości światów
– dajmony, czyli zwierzęta, w których zamieszkują ludzkie dusze, nasuwają skojarzenie ze zwierzętami totemicznymi pogan, które również charakteryzowała niezwykle silna więź z człowiekiem
– złoty pył, który jest tu obrazem grzechu pierworodnego, pokazany jako rzecz dobra, dająca poznanie i początek wolnej woli, skrywana tu przed ludźmi przez Magisterium
– tytułowy kompas, a właściwie „czytnik prawdy” daje się odczytać tylko wybranym, prawda jest więc dostępna jedynie dla oświeconych
– czarownice to istoty godne podziwu
Poza tymi lansowanymi elementami ideowymi odbiorca „Złotego kompasu” styka się z lekko tylko zakamuflowanym atakiem na tradycyjne chrześcijaństwo. Szczególnie widoczne jest to na przykładzie Magisterium, które kojarzyć się ma przede wszystkim z magisterium Kościoła katolickiego, ale może też być szerzej postrzegane jako tradycyjne chrześcijaństwo. Magisterium ukazane jest jako rada, która dąży do zniszczenia wszelkich przejawów wolnej myśli, ukrywając przed resztą istnienie złotego pyłu (grzechu, który otwiera możliwość gnozy – poznania), ponieważ ten daje ludziom wolność.
Inne niebezpieczeństwo filmu, na które, jak sądzę, warto zwrócić uwagę, to oswajanie dzieci z używaniem słowa „demon” (w postaci lekko tylko zmienionej) w pozytywnym kontekście. Nadto w filmie tym spotykamy się z niemoralnymi zachowaniami czy postawami, które nie spotykają się z żadną naganą:
– główna bohaterka często posługuje się kłamstwem dla osiągnięcia swoich celów, nadto jest świadomie krnąbrna i zdecydowana nie uznawać żadnych autorytetów
– Lyra jest owocem cudzołóstwa, a jej rodziców trudno uznać za odpowiedzialnych
– jedna z czarownic bez zażenowania mówi 12-letnie dziewczynce o swoim „wolnym związku” z pewnym Cyganem, w czasach, gdy był on jeszcze piękny i młody
Oczywiście, „Złoty kompas” prezentuje też pewne postawy godne pochwały, takie jak na przykład przyjaźń, sprzeciwianie się eksperymentom na ludziach,gotowość do narażania swojego życia dla ratowania innych czy wartość dobrze pojętego honoru. Jednak te dobre elementy wydają się raczej zasłoną dymną do przeprowadzania ataku na wartości jeszcze ważniejsze. Żywię więc nadzieję, że po zapoznaniu się z powyższymi obiekcjami wobec filmu, żaden rozsądny rodzic nie wybierze go dla swego dziecka, tym bardziej, że jego pociecha mogłaby w ten sposób zostać zachęcona do sięgnięcia po książkę, na podstawie której powstał „Złoty kompas”. Ta zaś opisane tu trucizny serwuje w postaci jeszcze nierozcieńczonej.
Marzena Salwowska
/.../
3 komentarze Akcja filmu rozgrywa się w XVIII w. we Francji. Bohaterem jest Jan Baptiste Grenouille, samotny chłopak, zrodzony pośród odoru i nieczystości rybnego targu. Jan, chociaż sam nie posiada żadnego zapachu, obdarzony jest niezwykle wyostrzonym zmysłem powonienia, można rzecz, że ma węch absolutny. Ta wyjątkowa cecha powoduje, że cały świat postrzega on poprzez zmysł powonienia. Zapachy stają się jego pasją, a z czasem obsesją. Jana urzeka zwłaszcza aromat ciała i włosów młodych kobiet, dzięki któremu ma nadzieję stworzyć idealną kompozycję zapachową; aby osiągnąć ten cel wkrótce nie zawaha się posunąć do zbrodni …
„Pachnidło” to jedna z, niestety coraz liczniejszych produkcji filmowych, które co wrażliwszego widza przyprawić mogą o mdłości. Na domiar złego, do delektowania się tą nadgniłą potrawą zachęcają nas liczni krytycy, polecając ją odbiorcy jako wyborne w smaku danie. Rzymianie, kiedy ich kultura zaczęła się już staczać ku dekadencji, potrafili delektować się sfermentowanymi wnętrznościami ryb. Czy nasza cywilizacja też już straciła zdrowy smak do tego stopnia, by karmić się podobną zgnilizną?
Film, choć polecany jako arcydzieło, wydaje się też cokolwiek przereklamowany, nawet jeśli skupić się tylko na jego stronie warsztatowej. Zwłaszcza wszechobecne komentarze narratora są po prostu nużące, a w wielu wypadkach, gdy to co dzieje się na ekranie, jest oczywiste i nie wymaga żadnego komentarza, są całkowicie zbędne. Fabuła filmu, zwłaszcza w końcówce, jest zaś miejscami po prostu niedorzeczna. Zrozumiałe wrażenie robić mogą jedynie inspirowane płótnami europejskich mistrzów kadry filmu.
Problem jednak nie tkwi oczywiście w dyskusyjnej wartości artystycznej filmu, ta w końcu jest rzeczą gustu. Bulwersująca jest wymowa tego obrazu, jego głośno nie wyrażona ale dostatecznie jasna teza. Teza ta mówi, że wybitna jednostka (nawet jeśli ta wybitność oznacza tylko lepsze powonienie) stoi ponad wszelką moralnością i prawem, a jej dążenia do realizacji (zwłaszcza artystycznych) zamierzeń nie mogą napotykać przeszkód. Teza taka jest oczywiście z punktu widzenia chrześcijańskiej moralności nie do przyjęcia. Czyjeś artystyczne zamierzenia nie mogą znaczyć więcej niż życie czy dobro drugiego człowieka. Poza usprawiedliwianiem przekraczania wszelkich granic w imię sztuki, oraz podeptaniem w filmie naturalnego poczucia sprawiedliwości, które domaga się słusznej kary za zbrodnie, obrazowi temu towarzyszy jeszcze szereg moralnych mankamentów, spośród których wymienić warto: dużą dawkę perwersyjnej nagości (martwe ciała dziewcząt), oraz scenę zbiorowej orgii. Z tych też względów, myślę że tak niska ocena owego filmu nie powinna być dla nikogo zaskoczeniem.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Film inspirowany osadzoną w realiach wiktoriańskiej Anglii powieścią Sarah Waters pt. „Złodziejka”. W odróżnieniu od pierwowzoru akcja tej produkcji dzieje się w Korei niedługo przed II wojną światową. Okrzyknięty filmem „perfekcyjnym”, „doskonałym”, „niesamowicie bliskim ideałowi zarówno na płaszczyźnie formalnej, jak i treściowej”. Pod względem moralnym i światopoglądowym jednak stanowi on jedno wielkie plugastwo, stojące chyba niżej od produkcji typu „Borat” czy „Wilk z Wall Street”. Aby nie być gołosłownym należy streścić tę istną orgię nieprawości. Tytułowa bohaterka to wywodząca się z nizin społecznych Sook – hee, oszustka i przestępczyni, która chce osiągnąć awans społeczny. Nawiązuje z nią współpracę inny oszust z tych samych sfer proponując jej „interes życia”. Ma ona zatrudnić się u bogatej i (jak sądzi) znerwicowanej, nieporadnej i naiwnej aż do głupoty arystokratki Hideko, wychowywanej przez bogatego wuja sieroty. Jako osoba przebywająca z nią niemal całą dobę i mająca nań wielki wpływ, Sook – hee ma pannę Hideko nakłonić do ślubu z owym oszustem przedstawiającym się jako „hrabia Fujiwara”. Dzięki temu on ma zyskać prawa do majątku żony, by następnie wysłać ją do szpitala psychiatrycznego, a łupem podzielić się ze wspólniczką. Oszust doprowadził w tym celu do zwolnienia poprzedniej służącej, uwodząc ją i sprowadzając na nią przez to karę za nieobyczajny wybryk. Niewinnie wyglądająca Sook – hee okazuje się być osobą przerażająco wyrachowaną, pozbawioną wszelkiej empatii. Doskonale udaje wierną służącą, a za plecami swej pani śmieje się ze swym wspólnikiem z imputowanych jej infantylizmu, naiwności i głupoty oraz jest zupełnie nieczuła na mającą ją spotkać krzywdę. Jednak wspólnik zbrodni jest despotyczny, nie znosi sprzeciwu, do tego stopnia, że raz, gdy Sook – hee kłoci się z nim, on, wściekły, upokarza ją, zmuszając w tym celu do czynności o charakterze erotycznym. Słabnąca relacja między nimi jest stopniowo zastępowana rodzącym się homoseksualnym romansem z pogardzaną dotychczas panią (odrażające sceny sodomii trwają tu zaś po kilka minut i są przedstawione w najdrobniejszych szczegółach). Ostatecznie jednak, zgodnie z planem, dochodzi do ucieczki Hideko z „hrabią” i służącą oraz ślubu. Jednak do szpitala psychiatrycznego niespodziewanie wysłana zostaje właśnie służąca. Okazuje się bowiem, iż oszust tak naprawdę wszystko zaplanował z Hideko. Obiecał jej on pomoc (rzecz jasna nie altruistycznie, lecz w zamian za majątek) w ucieczce od wuja, który był w rzeczywistości zboczonym tyranem zmuszającym ją do czytania i inscenizowania przed publicznością bogatych, podstarzałych panów perwersyjnych, wulgarnych, sadomasochistycznych historii, które namiętnie kolekcjonował. Nadto wuj zabił (za zbytnią niezależność) bliską jej sercu ciotkę i też żywił wobec Hideko plany matrymonialne (oczywiście również wyłącznie ze względów finansowych). Służąca zaś, na której bezwzględne wykorzystanie oboje się godzili, miała być umieszczona pod nazwiskiem swej pani w murach szpitala, podczas gdy pani miała uciec z kraju pod nazwiskiem służącej, osoby nieznanej, której nikt by nie szukał. Koniec końców Sook – hee ucieka ze szpitala, i wspólnie ze swą byłą panią, będącą teraz jej kochanką dokonuje wyrafinowanej i zabarwionej feminizmem zemsty na oszuście, który je obie chciał wykorzystać. Odurzony przez nowo poślubioną żonę „hrabia” odnaleziony jest przez wuja Hideko, który w zemście za uprowadzenie panny poddaje go wymyślnym torturom (dokładnie pokazanym). Torturowany prosi wtedy o papierosa, który okazuje się być zatruty, przez co paleniem podstępnie uśmierca i oprawcę i siebie. Natomiast „happy end” stanowi kolejna wyrazista scena sodomii dokonywanej po udanej zemście przez Sook – hee i Hideko, które w lesbijskim związku znajdują szczęście i niezależność od odrażających „samców”.
Niech to streszczenie stanowi trzon oceny moralnej owego filmu. A to dlatego, że chyba nikt uczciwy, a już na pewno wierzący katolik nie może mieć po jego przeczytaniu wątpliwości, iż z produkcji tej po prostu kipią dewiacje, nieskromność w skrajnej wprost formie, okrucieństwo psychiczne i fizyczne, zemsta, kłamstwo, wyrachowanie, cynizm posunięty do nihilizmu i co najgorsze sympatia dla części z tych nieprawości. Wszyscy bohaterowie to odpychający degeneraci. Dialogi okraszone „zaledwie” kilkoma, może kilkunastoma wulgaryzmami są okropnie wulgarne w innym sensie- przez permanentne nawiązania do perwersji. Wątki, które mogłyby być dobre (np. krytyka instrumentalnego czy wręcz sadystycznego traktowania kobiet przez niektórych mężczyzn) są totalnie zepsute przez fakt, że bohaterki, którym widz ma kibicować, to osoby kompletnie zdeprawowane (najpierw każda z nich planuje krzywdę drugiej, a później zawierają sojusz, oparty na homoseksualnym związku, a służący bezwzględnemu zniszczeniu ciemiężycieli). Pozytywne bohaterki dają się więc zwyciężyć złu w sobie i zło złem zwyciężają. Bezbożną konkluzją jaka zdaje się nasuwać na końcu filmu wydaje się więc być sugestia, że czasem lepiej, gdy jedna kobieta oddaje się romansowi z drugą, niż miałaby się wiązać z mężczyzną, w którego niejako naturze leży chęć wykorzystania niewiasty; trudno o radykalniejszą formę „jednoczynowego” promowania akceptacji dla homoseksualizmu, feminizmu i „genderowej” koncepcji walki płci”. Podsumowując – film ten nie przedstawia walki dobra ze złem, lecz coś w rodzaju „bójki w diabelskiej rodzinie”, w której dodatkowo mamy się opowiedzieć po jednej ze stron, która w nie mniejszym stopniu zasługuje na potępienie.
Michał Jedynak
/.../
Leave a Comment Remake słynnego filmu z 1984 roku pod tym samym tytułem. 17-letni Ren McCormick trafia do miasteczka w stanie Georgia, w którym od kilku lat obowiązuje zakaz publicznych tańców i wulgarnej muzyki. W pewnym momencie Ren postanawia walczyć na rzecz zmiany tego prawa. W tej walce popiera go, zakochana w nim, nastoletnia córka miejscowego pastora, który to jest jednym z największych zwolenników kwestionowanego przez Rena przepisu.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej film ten stanowi dość prymitywny atak na tradycyjnie chrześcijańskie i katolickie nauczanie odnośnie wybitnego niebezpieczeństwa pozamałżeńskich tańców damsko-męskich. Jednak, paradoksalnie rzec biorąc, ogrom nieskromności, lubieżności, bezwstydu i wulgarności, jaki jest tam przy tej okazji pokazany, może tylko utwierdzać w przekonaniu, iż bardzo wiele racji mieli Ojcowie, Doktorzy i Święci Kościoła gorliwie przestrzegając przed tą rozrywką (i to często w czasach, gdy pozamałżeńskie tańce w porównaniu z dzisiejszymi tańcami wyglądały bardzo wręcz niewinnie i skromnie).
Jako odtrutkę na „Footloose” ze swej strony polecamy film znajdujący się pod poniższym linkiem, w którym niemal wszystkie z popularnych argumentów wysuwanych w obronie pozamałżeńskich tańców damsko-męskich zostały w sposób zwięzły, konkretny i jasny, omówione i odparte:
https://www.youtube.com/watch?v=pTwP172zbbM
Zachęcamy też do zapoznania się z poniższymi artykułami:
http://salwowski.net/2016/12/30/tance-damsko-meskie-kilka-prostych-powodow-dla-ktorych-nalezy-ich-odradzac/
Ojcowie, Doktorzy i Święci Kościoła na temat tańców i balów (zbiór wypowiedzi)
O co chodzi z pozamałżeńskimi tańcami damsko-męskimi? (30 pytań i odpowiedzi)
/.../
Leave a Comment Film ten opowiada o dwóch młodych ludziach, pochodzącej z amerykańskiej prowincji Sherrie oraz Drew, chłopaku z jednego z wielkich miast USA. Ich losy splatają się w Los Angeles, gdzie zaczynają razem pracować w rockowym klubie „Bourbon Room”. Marząc o osiągnięciu sławy i kariery, zakochują się w sobie. Jednocześnie, w tle rozgrywa się batalia chrześcijańskich konserwatystów przeciwko klubowi „Bourbon Room”, który jest przez nich postrzegany jako siedlisko rozwiązłości i demoralizacji.
„Rock of Ages” to jedna z tych niemoralnych i antychrześcijańskich produkcji filmowych, która jest aż do bólu przewidywalna. Po jednej stronie mamy tu bowiem sympatycznych reprezentantów kultury rockowej wraz z jej wieloma nadużyciami i wypaczeniami, tj. rozpusta, bezwstyd, pijaństwo, zażywanie narkotyków. Z drugiej zaś widzimy konserwatywnych chrześcijan, którzy są przeciwni muzyce rockowej, pokazanych oczywiście jako grupa bigotów, hipokrytów i frustratów. Cały zaś film jest przeżarty wręcz skrajnym bezwstydem, obscenicznością, seksualnymi aluzjami, a ponadto usprawiedliwia się w nim homoseksualną obrzydliwość. Gdyby szukać w owym obrazie jakichś pozytywów to można by wskazać na to, iż pokazuje się w nim, że miłość jest ważniejsza od sławy i kariery, jednak i w tym przypadku owa miłość połączona jest z grzechami przeciwko cnocie czystości oraz wstydliwości.
Nie polecamy zatem tej produkcji, gdyż jest skandaliczna, haniebna, plugawa i antychrześcijańska. Wspiera ona wiele z zakazanych i potępionych przez Boga rzeczy, a deprecjonuje chrześcijaństwo i tradycyjne wartości.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Film opowiada o piosenkarce Roxie Heart, osadzonej w więzieniu za zabójstwo swego kochanka, która wychodzi jednak na wolność dzięki zręcznej obronie w wykonaniu adwokata Billy Flynna. Ostatecznie Roxie wraz z inną przestępczynią Velmą robi karierę w rozrywkowym przemyśle stając się medialną gwiazdą.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej „”Chicago” to film w całej swej pełni wstrętny, plugawy i odrażający. Powiedzieć, że ta produkcja jest pochwałą moralnego relatywizmu byłoby dla niej zbytnią łagodnością. „Chicago” to przede wszystkim promocja cynizmu i przedstawianie w blasku świateł tego co nieprawe, obrzydliwe i występne. Morderstwo, kłamstwo, oszustwa, cudzołóstwo, obsceniczne tańce, homoseksualne aluzje, pogarda dla władzy i porządku prawnego, przekupstwa, chciwość, nieprzyzwoite stroje – to wszystko wypełnia ten film po brzegi.
Świat przedstawiony w „Chicago” to świat, w którym występki nie spotykają się z karą, ale są praktycznie nagradzane, gdzie tradycyjne cnoty i zasady tak naprawdę się nie liczą, ale ważne są co najwyżej ich oszukańcze pozory. I myliłby się ten kto spodziewa się jakiekolwiek morału w tym filmie w rodzaju: „Co prawda pokazano tu ogrom grzechu, ale na końcu widzimy jak ludzie brnący w nieprawościach mają złamane życie, przeżywają tragedie, etc.”. Nic z tych rzeczy. Hollywoodzki „Happy End” w wypadku „Chicago” sugeruje dalszą zawrotną karierę w blasku fleszy i świateł estrady dla tych, którzy gardzą bogobojnym i prawym życiem.
/.../