2 komentarze Tytułowy „Zły Porucznik” to pogrążony w rozpuście, pijaństwie, korupcji, narkotykach i hazardzie, gliniarz z Nowego Jorku. Ba, powiedzieć, że główny bohater jest pogrążony w nałogach to mało. On wydaje się być do cna zdemoralizowany i odrażający i przykładów na potwierdzenie takowej oceny reżyser nam nie oszczędza (np. scena w której „Zły Porucznik” seksualnie molestuje dwie nieletnie dziewczyny). Pewnego dnia dostaje do rozpracowania sprawę brutalnie zgwałconej przez młodych Latynosów zakonnicy. To dochodzenie staje się jednak dla zdeprawowanego porucznika okazją do nawrócenia oraz doświadczenia łaski Zbawiciela.
Co można powiedzieć o moralnym i światopoglądowym przesłaniu tego filmu? Trudno zaprzeczyć temu, iż głównym punktem do którego zmierza akcja i fabuła „Złego Porucznika” jest wskazanie na to, iż nawet najwięksi złoczyńcy mogą nawrócić się i ze skruchą przyjść do Pana Jezusa. Można powiedzieć, iż ta okoliczność „ratuje” ów film przed definitywnym zganieniem go z naszej strony. Tym nie mniej, jak już pewnie domyśla się większość czytelników, „Zły Porucznik” ma pewne bardzo poważne wady, które być może inni usprawiedliwiają lub pomijają milczeniem, lecz których my nie możemy podobnie zlekceważyć.
Głównym niebezpieczeństwem tego filmu jest oczywiście bardzo naturalistyczny, szokujący i dosłowny sposób, w jakim jego reżyser przedstawił moralne zło. Zazwyczaj jest to chwalone przez innych krytyków i recenzentów filmowych za „szczere pokazywanie prawdy o świecie i grzechu„, „nie-owijanie w bawełnę w imię wygładzania i przesładzania rzeczywistości„, ale nam mimo wszystko trudno jest przejść nad tym aspektem do porządku dziennego. Uzasadniona szczerość w pokazywaniu grzechu, zła i ludzkich wad nie musi bowiem być zawsze równoznaczna z szokującym wywlekaniem i epatowaniem wszelkimi szczegółami związanymi z bardziej ciemną stroną naszych dusz. Pismo święte, w którym każde zdanie, a nawet poszczególne słowo, zostało spisane dla naszego zbudowania i pouczenia, też jest szczere w pokazywaniu różnych grzechów i nieprawości, ale mimo to zazwyczaj nie epatuje szczegółami na ich temat. Słowo Boże łączy tu bowiem szczerość i prawdziwość relacji z jednoczesną powściągliwością i stonowaniem odnośnie szczegółów. Nie sądzimy, by w celu ukazania obrzydliwości i ohydy grzechu konieczne było rozwodzenie się nad każdym z jego szczegółów.
Innym, ale już bardziej pobocznym, tym nie mniej wątpliwym elementem tej produkcji jest pomieszanie w niej obowiązków wynikających z miłosierdzia i sprawiedliwości. Główny bohater (będący policjantem) w imię przebaczenia, które swym gwałcicielom okazała zakonnica, ostatecznie puszcza ich wolno, rezygnując z dokonania ich aresztowania. Zgodnie jednak z właściwie pojmowanym porządkiem moralnym, jako przedstawiciel władzy publicznej powinien on aresztować owych przestępców w imię sprawiedliwości i chronienia innych niewinnych osób przed działaniami im podobnych. To prawda, że mamy wybaczać tym, którzy krzywdzą nas i naszych bliskich – życzyć im dobrze, modlić się za nich i okazywać im pewien szacunek. Ale to powinniśmy czynić bardziej jako osoby prywatne. Ci zaś, którzy z polecenia władzy cywilnej „noszą miecz ku postrachowi złych” (List do Rzymian 13, 4 – 5) są zobowiązani chronić społeczeństwo przed złoczyńcami. Słowo Boże mówi bowiem: „Kto bezbożnego uwalnia i kto skazuje prawego obydwaj są obrazą dla Pana” (Przysłów 17, 5); „Szczęśliwi, którzy [go – czyli bezbożnego, przyp. redakcji] karzą” (Przysłów 24, 25).
Reasumując: „Zły Porucznik” to film z budzącym nadzieję przesłaniem głównym, lecz doktrynalnymi błędami w pobocznych wątkach, a przy tym zrealizowany przy pomocy fatalnych środków wyrazu. Zapewne, dobry Bóg może się i takowym dziełem posłużyć, by wyrwać niektórych z moralnego dna, jednak w normalnych okolicznościach lepiej podchodzić do niego z najwyższą ostrożnością.
/.../