Część tradycjonalistycznych katolików i fundamentalistycznych protestantów twierdzi, iż – szeroko pojmowana – muzyka rockowa już ze swej natury jest zła lub niebezpieczna, przez co nie nadaje się być nośnikiem ewangelizacji lub promocji innych dobrych treści. Chodzi im o to, iż samo brzmienie/rytm owej muzyki ma być już niszczący dla ludzkiej psychiki i duchowości. Choć zgadzam się z tym, iż wielu reprezentantów pop-rocka często propaguje złe rzeczy, to trudno mi przystać na wyżej wskazany pogląd. Nie uważam bowiem, by sam rytm i brzmienie muzyczne mogło nieść za sobą jakąś kwalifikację moralną. Jednak, kiedy kwestię danego gatunku muzycznego rozważamy w jego szerszym, niedosłownym znaczeniu, a więc nie tylko jako określony rytm, ale również spojrzymy nań przez pryzmat pewnego przesłania, wizji świata i rzeczywistości, który wyłania się z tekstów i „wizualnego image” towarzyszącego danej muzyce, to wówczas dany styl muzyki można w ten sposób ocenić. Chociaż w obrębie określonych gatunków muzyki różni wykonawcy mogą podchodzić w rozmaity sposób do wspomnianych powyżej elementów, to bywa jednak tak, iż da się co do nich wyodrębnić pewnego rodzaju „consensus”, który przyjmowany jest przez ogół muzyków zaliczanych do danego stylu. Przyjrzyjmy się zatem, w owym szerszym, całościowym kontekście, muzyce określanej jako „Heavy Metal” (dalej HM). Jaki „consensus”, jakie charakterystyczne cechy, łączą ogół wykonawców tego rodzaju muzyki? I jak w związku z nimi należy ocenić HM w tradycyjnie chrześcijańskiej perspektywie?
Wyróżniki „Heavy Metalu”
Na płaszczyźnie stricte muzycznej HM charakteryzuje się głośnym brzmieniem, wyraźnymi basami oraz intensywnym wokalem.
Jeśli chodzi o warstwę tekstową, tematyka utworów HM skupia się na tym, co w otaczającej nas rzeczywistości jest złe, ciemne, mroczne, przygnębiające i smutne. Piekło, demony, czary, śmierć, tortury, rozpacz, wojna, morderstwa, cierpienie – to tylko część z listy ulubionych motywów poruszanych w tekstach HM. Oczywiście, nie można powiedzieć, że zawsze owa ciemna i smutna strona naszego świata jest opisywana przez muzyków HM w sposób afirmatywny (choć nie da się ukryć, że tak często właśnie jest). Nie sposób uciec jednak od konkluzji, iż nawet jeśli HM nie zawsze gloryfikuje zło i ciemność, to jego opisywanie jest wręcz obsesją wykonawców tego nurtu. Pośród tysięcy tekstów HM bardzo trudno byłoby znaleźć te z nich, które, w swym głównym przesłaniu, poświęcone są wierze, nadziei, radości, miłości i wszystkiemu temu co czyni nasze życie bardziej dobrym i znośnym. Oczywiście nie kwestionuję, iż takowe również w HM się zdarzają, jednak jeśli już się pojawiają to stanowią bardzo rzadki wyjątek i wynajdywanie ich można wręcz przyrównać do szukania igły w stogu siana. Ogólnie rzecz biorąc, o tematyce utworów HM można napisać to, co na temat tekstów grupy „Black Sabbath” – jednego z prekursorów owego nurtu muzycznego – napisali swego czasu, dwaj badacze historii muzyki rockowej, David Hatch i Stephen Millward, a więc, że koncentrują się one „na ponurej i depresyjnej tematyce w stopniu niespotykanym dotąd w jakimkolwiek gatunku muzyki popularnej„.
Coś podobnego można powiedzieć o „wizualnym image” HM. Okładki płyt i plakaty koncertów są tu pełne jasnych skojarzeń i odwołań do świata ciemności. Najczęściej, utrzymane w ciemnych, mrocznych bądź ognistych kolorach przedstawiają one rysunki głów demonów, ukrzyżowanych postaci, potwornych noworodków, szkieletów, pentagramów, czarnych świec, numerów 666, scen torturowanych ludzi oraz innych krwawych obrazów. I podkreślam jeszcze raz, iż nie mam tu na myśli tylko jakiejś części sceny HM (np. jawnych satanistów tam działających), ale nakreślony wyżej opis tyczy się jego głównego nurtu, pośród których jak najbardziej można wymienić zespoły, które powszechnie są uważane za wolne od jakichkolwiek podejrzeń o propagowanie satanizmu czy okultyzmu (np. „Metallica” albo „Iron Maiden”). Można w poszczególnych wypadkach spierać o interpretację motywów eksponowania tego typu obrazów, ale znów nie ulega wątpliwości, że tak czy inaczej, ich powszechność w HM pokazuje jak bardzo obsesyjnie „ciemna strona rzeczywistości” zajmuje głowy wykonawców tego nurtu.
Także strój i sposób zachowania się muzyków HM, mimo pewnych występujących pomiędzy nimi różnic, można podciągnąć pod jeden mianownik. Tym mianownikiem jest eksponowanie swego rodzaju ekstrawagancji i buntowniczości. A więc mężczyźni grający HM niemal zawsze noszą długie włosy (przynajmniej póki wiek im na to pozwala), najczęściej odziewają się też w czarne skórzane spodnie i kurtki, ozdobione okultystycznymi, lub przywodzącymi na myśl śmierć, akcesoriami (np. wizerunkami trupich czaszek). Do tego też dochodzi powszechny wśród wykonawców HM (jak zresztą pośród muzyków innych nurtów też) zwyczaj tatuowania swego ciała. I nie chodzi bynajmniej tu o jakieś pojedyncze, ledwo widoczne tatuaże, ale o duże, rzucające się w oczy malunki na ciele. Słowem: im więcej tatuaży, tym lepiej. Wizualnym wyróżnikiem muzyków grających HM jest też wykonywanie dłonią gestu zwanego „maloik”, który najczęściej ma znaczenie satanistyczne, zabobonne albo wulgarne.
Myślcie o tym co dobre …
Jak ma się zatem HM do chrześcijaństwa? Przede wszystkim, niepokój i podejrzenia budzi już samo obsesyjne zainteresowanie wyrażane przez wykonawców tego stylu w tekstach i grafice, złem (moralnym i fizycznym) oraz ciemnością. Obojętnie, czy w danym wypadku mamy do czynienia z otwartą gloryfikacją czy też „jedynie” z rozlewnymi opisami „mrocznej strony życia”, trudno nie dostrzec w takim właśnie podejściu do tej tematyki, głębokiej fascynacji tym co jest diabelskie, złe, występne i chore. Poświęcanie twórczości artystycznej niemal wyłącznie tej sferze naszego życia, z całą pewnością nie jest objawem duchowego zdrowia i równowagi. Co więcej, takie podejście jest sprzeczne z tym, co na temat podejścia do zła, mówi nam Pismo święte. W liście do Filipian czytamy wszak: „Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! (…) wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie: jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym – to miejcie na myśli!” (tamże: 4; 4, 8). Z kolei, jeden z Psalmów uczy: „Nie będę zwracał oczu ku sprawie niegodziwej (…) tego, co jest złe, nawet znać nie chcę” (tamże: 101, 3-4). Poza tym Biblia naucza też: „Mowa wasza (niech będzie) zawsze miła” (Kol 4, 6); „Niech nie wychodzi z waszych ust żadna mowa szkodliwa, lecz tylko budująca” (Ef 4, 29); „A teraz i wy odrzućcie to wszystko: gniew, zapalczywość, złość, znieważanie, haniebną mowę od ust waszych!” (Kol 3, 8).
Podstawowe pytania, jakie należy zadać w tym kontekście do zwolenników HM są następujące: 1. Jak muzyka, której teksty koncentrują się na opisywaniu zła może być zgodna z nauczaniem Pisma świętego, które przecież nakazuje nam byśmy w swych myślach skupiali się na tym co jest dobre, miłe i prawdziwe? 2. W jaki sposób słowa tekstów, które nieustannie krążą wokół tego co jest złe i smutne, a nieraz wyrażają gniew i złość, mogą nas budować, zachęcać do ciągłego radowania się oraz odrzucania gniewu, zapalczywości i złości (tak jak poleca nam to Słowo Boże)?
Bardzo wątpliwej jakości argumentem jest tu przywołanie okoliczności, iż przecież same Pismo święte też opisuje i przytacza przykłady czynionego przez ludzi (i demony) zła. „Znaj proporcje, Mociumpanie” – chciałoby się powiedzieć. Biblia nie skupia się na tym, by jak najbardziej szczegółowo opisać to, jak nasza rzeczywistość jest zła, smutna, okropna i przygnębiająca. Koncentruje się ona raczej na tym, by dać nam nadzieję, zaszczepić odwagę i pokazać dobre przykłady. To prawda, że np. niektóre z Psalmów w swej pewnej części wydają się być depresyjne, ale nawet te z nich, nie zatrzymują się na tym, gdyż pokazują drogę do pokonania tego co skłania nas do smutku, rozpaczy i beznadziei.
Niektórzy próbują też bronić graficznej estetyki HM za pomocą przykładów niektórych, starych kościołów, gdzie umieszczano posągi diabłów (jak np. w katedrze Notre Dame) czy też pewnych starszych dzieł sztuki w rodzaju obrazów przedstawiających „Taniec śmierci” (widzimy tam wszak tańczące kościotrupy). I tym razem porównania te są mało przekonywujące. Po pierwsze bowiem: nie wszystkie wytwory artystyczne sprzed wielu wieków należy uznawać za bezbłędne, a przez to wolne od krytyki. Po drugie zaś: trudno snuć analogie pomiędzy katedrą Notre Dame, a obrazami HM. W katedrze Notre Dame wizerunki demonów są tak naprawdę zupełnie poboczne i umiejscowione w sposób sugerujący, ich zupełnie podrzędną pozycję. W obrazach HM świat ciemności przedstawiony przedstawiany jest na pierwszym planie, jako dominujący, a wręcz zwycięski i wszechogarniający. Osobiście jeszcze nigdy nie widziałem kościoła, którego ściany pomalowane byłyby na czarno, wszędzie rozmieszczono by obrazy i figury ukazujące diabły, trupie czaszki oraz sceny zabójstw, tortur i krwawych rzezi … A gdybym w takowym kościele się kiedykolwiek znalazł, to uciekałbym, gdzie pieprz rośnie.
Także wygląd muzyków HM trudno uznać za godny pochwały. Noszenie długich włosów przez mężczyzn Pismo święte określa wszak jako „haniebne” (1 Kor 11, 14; Pan Jezus, uwzględniając pewne uwarunkowania kulturowe, nie nosił wcale długich włosów, ale jest to temat na odrębny artykuł). Podobnie zwyczaj ów był traktowany przez wczesną Tradycję Kościoła. W „Konstytucjach Apostolskich”, jednym z najstarszych zapisów wiary i praktyki starożytnych chrześcijan, znajdujemy takie wskazania adresowane do mężczyzn: „nie zapuszczaj włosów na głowie, lecz je skracaj i ścinaj (…) Jesteś chrześcijaninem i człowiekiem Bożym, nie wolno ci zatem zapuszczać włosów na głowie, ani ich zaplatać – bo to przejaw zbytku” (tamże: I: 3, 8; 10). Podobnie podejrzaną moralnie praktyką jest zwyczaj tatuowania swego ciała. Coś takiego zostało zakazane w Starym Testamencie (Kapł. 19, 28). Poza tym, gdy przyjrzymy się gorliwości z jaką Ojcowie Kościoła piętnowali praktykę polegającą jedynie na malowaniu swej twarzy (a więc coś co jest łatwo odwracalne), gdyż widzieli w tym występne poprawianie Bożego dzieła stworzenia, to tym bardziej należy uznać za godne zdecydowanego odradzania tatuaże. Owe bowiem polegają na trwałym oszpecaniu („ozdabianiu”) swego ciała, które nie da się usunąć tak łatwo jak makijaż (a w pewnym stopniu są nieodwracalne). Czyż wreszcie da się uznać za praktyczną realizację zasad skromnego ubierania (co też jest tradycyjnie katolicką normą) się strój krzykliwy i ekstrawagancki w swej wymowie? Przecież jedną z cech skromności jest umiarkowanie, unikanie przesady w ubieraniu się, ozdobach i zewnętrznym wyglądzie.
Wiele wskazuje więc na to, iż biorąc pod uwagę wszystkie elementy HM, styl ów jest, jako całość, bardzo niebezpieczny z samej swej natury. Gdyby bowiem usunąć z HM obsesyjne zainteresowanie (a właściwie fascynację) „ciemną stroną życia”, to HM przestałby być sobą, stając się może jedną z odmian hard rocka.
Mirosław Salwowski