Leave a Comment Komediowe spojrzenie na starożytność i historię opisaną w pierwszych księgach Pisma świętego. Zed i Oh, dwóch nieudaczników, będących członkami prymitywnego plemienia, zostaje zeń wypędzonych po tym, jak Zed kosztuje owocu z „drzewa poznania dobra i zła” (w filmie jest to zakaz ustanowiony przez władze plemienia, a nie przez Boga). Owa banicja okazuje się dla nich szansą na odkrycie nowego świata, o którym, żyjąc w ramach plemienia, nie mieli pojęcia. W ten sposób poznają więc takich bohaterów biblijnych opowieści jak Kain, Abel, Abraham, Izaak, będzie im także dane zamieszkać w słynnej Sodomie.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej „Rok pierwszy” to dobry przykład filmu, którego nie należy oglądać, a tym bardziej polecać innym. Jest to bowiem połączenie steku plugawych i obrzydliwych dowcipów (nawiązujących zazwyczaj do rozpusty, homoseksualizmu, zoofilii, transwestytyzmu oraz spraw związanych z wydalaniem odchodów) z ośmieszaniem wielkich bohaterów Starego Testamentu, których Bóg dał nam za przykład wiary i oddania. Temu prymitywnemu, głupiemu i odrażającemu przekazowi towarzyszą jeszcze pretensjonalne w świetle powyższego, bo pozujące na mające wymiar „intelektualny” słowne wstawki i aluzje mające w widzach zasiewać wątpliwości wobec wiary w Boga oraz nieomylność i bezbłędność Pisma świętego. Istny gwóźdź do trumny tej produkcji stanowi charakterystyka jego głównych bohaterów (Zeda i Oha), których myśli i zainteresowania kręcą się wokół realizacji swych seksualnych pragnień i fantazji.
/.../
Leave a Comment Na pewnej greckiej wyspie szykuje się wesele. Jednak, wychowana przez samotną matkę, przyszła panna młoda (Sophie) nie wie, kto odprowadzi ją do ołtarza. Postanawia więc odnaleźć swojego nieznanego rodzica. Nie będzie to jednak proste, gdyż matka Sophie sama nie wie, kto jest ojcem dziewczyny poczętej pewnego gorącego lata.
„Mamma Mia!” pod względem umiejętności wokalnych niektórych wykonawców, inwencji twórczej, kiczowatej stylistyki (choć rodzaj kiczu odmienny) i (nie)moralnej wymowy śmiało da się porównać ze zjawiskiem disco polo. Jako że serwis KulturaDobra.pl z zasady nie zajmuje się estetyczną oceną filmów, skupię się jedynie na zbieżności w podejściu do kwestii moralnych, jaka zachodzi pomiędzy tym musicalowym tworem a disco polo. W obu znajdziemy bez trudu pochwałę beztroskiej „wolnej miłości” jako wyrazu radości życia, młodości, witalności i swobody ducha. Tyle że w przypadku „Mamma Mia!” rozwiązłość seksualna ma mniej „obciachowe” oblicze starzejących się dzieci kwiatów, podczas gdy disco polo podaje te treści w bardziej przaśny, acz mniej pretensjonalny, sposób. W każdym razie trudno ten cukierkowaty film nakręcony w sielskiej scenerii uznać za godny oczu chrześcijanina. Traktuje on w bardzo lekki sposób rzeczy, nad którymi raczej należałoby zapłakać. Weźmy chociażby zasadniczy wątek tego obrazu – matka głównej bohaterki współżyła w krótkim odstępie czasu z trzema mężczyznami (co raczej spotyka się z pochwałą niż krytyką), wskutek czego dziewczyna nie tylko wychowała się bez ojca, ale nawet nie wie, kto nim jest. Na domiar złego film pełen jest lubieżności (w dialogach, gestach, układach tanecznych), zachęca do braku odpowiedzialności, otwierania się na „wakacyjne przygody” i „korzystania z okazji”. Oprócz promowania heteroseksualnej rozpusty występuje tu ponadto krótki wątek przychylny grzechowi sodomii. Finał zaś tego filmu jest wyrazem ideologii, która zakłada, że małżeństwo to tylko kaprys bądź niekonieczny dodatek do związku dwojga ludzi, a trzech ojców jest równie dobrych, a może i lepszych niż jeden.
Oczywiście można doszukać się w tej produkcji pewnych pozytywnych treści, takich jak pochwała trudnego macierzyństwa – matka Sophi rodzi ją i wychowuje pomimo braku wsparcia i odrzucenia przez rodzinę. Jednakże nieliczne zalety filmu nikną przy jego licznych wadach.
Marzena Salwowska
/.../
8 komentarzy Opowieść o czterech uczniach amerykańskiego liceum, którzy za punkt honoru stawiają sobie stracenie dziewictwa przed ukończeniem szkoły średniej.
Taka jest właśnie główna oś tego filmu – kto chciałby nas w tym miejscu oskarżać o zbytnie jej uproszczenie, zapewniamy, iż się myli. Wszelkie inne wątki tego obrazu są tu poboczne i tak naprawdę orbitują wokół wskazanego wyżej tematu. Już samo to, powinno skłaniać chrześcijan do najwyższej podejrzliwości względem tego filmu. Nawet, gdyby założyć, iż temat tracenie dziewictwa przez młodych ludzi był swoistym fortelem ze strony twórców, by stworzyć moralitet będący w swej istocie pochwałą cnoty czystości, to i tak pod wielkim znakiem zapytania byłoby to, jak ująć taki główny temat w sposób, który nie prowokowałby widzów do nieczystych myśli, spojrzeń i skojarzeń. Niestety jednak, jak się można było domyślać „American Pie” nie jest sprytnym moralitetem z ukrytym pro-chrześcijańskim przekazem, ale stanowi kolejną z wielu wstrętnych i plugawych komedii, której istota sprowadza się do bawienia widzów prawdziwym potokiem obscenicznych nawiązań do rozmaitych form seksualnej nieczystości, bezwstydu, perwersji, a nawet zboczeń. Ten film to doskonały przykład tego, czego chrześcijanie w żadnym wypadku nie powinni oglądać, gdyż nawet przy zachowaniu przy tym najwyższej ostrożności, trudno sobie wyobrazić, by nie wyniknął z czegoś takiego żaden grzech.
Na koniec smutna refleksja quasi-historycznej natury: fakt, iż jeszcze w latach 80-tych XX wieku film w rodzaju „American Pie” zostałby zakwalifikowany jako „Komedia erotyczna”, a na początku XXI stulecia zaliczony został po prostu jako „komedia” (a nawet „Komedia dla młodzieży”) jest jednym ze znaków tego, jak coraz bardziej elementy „łagodnej” pornografii przenikają do głównego nurtu kultury popularnej. Czymś wręcz zatrważającym jest też to, iż popularność tej produkcji sprawiła, iż doczekała się ona już ośmiu części.
/.../
Leave a Comment Akcja „Hair” rozpoczyna się z chwilą, kiedy Claude Bukowski, młody farmer z Oklahomy, żegna się z ojcem, wyruszając do Nowego Jorku. Do tego miasta udaje się, aby stanąć przed komisją wojskową, która ma zdecydować, czy będzie walczył w Wietnamie. Do tej chwili Claude ma jednak jeszcze parę wolnych dni, które zamierza wykorzystać na zwiedzanie Nowego Jorku. W realizacji tego planu pomoże mu przypadkowo napotkana grupa hippisów, która pokaże mu więcej, niż zamierzał zobaczyć.
Ta filmowa wersja słynnego musicalu, w przeciwieństwie do scenicznego pierwowzoru nie jest manifestem pokolenia „dzieci kwiatów”, lecz raczej jego łabędzim śpiewem, jako że w roku 1979 ruch hippisowski odchodził już do lamusa. Niestety, niektóre idee, jakie propagował nie odeszły wraz z nim, pozostając w kulturze masowej jak dobrze ukorzenione chwasty. Owe chwasty, które opiewa „Hair” to przede wszystkim:
– idea niczym nieskrępowanego nierządu, tak zwanej „wolnej miłości”
– propaganda fałszywych religii i duchowości (New Age, Hare Kriszna)
– bunt przeciwko rodzicom i wszelkim instytucjom reprezentującym legalną władzę
– spożywanie narkotyków dla „poszerzania świadomości”
– wstręt do pracy i wszelkich obowiązków
– pogarda dla uczciwych, ciężko pracujących ludzi
Żeby nie być gołosłowną, odwołam się do kilku bardziej wyrazistych scen filmu, które promują te nieprawości:
1. Bohaterowie filmu śpiewają o różnych dewiacjach seksualnych, pytając Boga, dlaczego ich nie aprobuje (z wyraźną sugestią, że nie powinien On psuć ludziom zabawy).
2. Dziewczyna z grupy hippisowskiej, która spodziewa się dziecka, radośnie wyznaje, że jest jej całkowicie obojętne, który z jej obecnych partnerów jest ojcem jej dziecka.
3. W musicalu odśpiewany jest rodzaj hymnu na cześć nowej ery, która ma nadejść – Ery Wodnika.
4. Rzesza młodych ludzi przyjmuje z rąk „kapłanów” LSD, w sposób, który jednoznacznie kojarzy się z Eucharystią w Kościele Katolickim.
W filmie z trudem za to można doszukać czegoś dobrego. Za wyraźniej pozytywną uznać można scenę, w której napiętnowana zostaje hipokryzja jednego z bohaterów, kiedy brutalnie odrzuca narzeczoną i dziecko, ponieważ są mu przeszkodą w stylu życia, jaki obrał, poza tym woli troszczyć się o obcych ludzi i „kosmiczną świadomość”. Pewną zaletą są tu też więzy przyjaźni, które łączą bohaterów „Hair” i taki rozwój akcji, że jeden z nich będzie musiał poświęcić dla drugiego coś bardzo ( w jego oczach) cennego.
Patrząc jednak na całość, w musicalu tym przeważają elementy zdecydowanie złe, postawy i idee przeciwstawne chrześcijaństwu, a zatem niegodne polecenia.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Dwóch gangsterów – Max i „Gula” – chce na polecenie swego szefa zakupić walizkę z narkotykami, aby później sprzedać ją z zyskiem. W interesach pomaga im syn ich zwierzchnika, Jonny, aktywny homoseksualista. Walizka należy do przestępczyni Mai, byłej dziewczyny Maxa. Ponieważ obiekt ten wykradli jej ludzie Normana, innego gangstera, ona morduje ich i odzyskuje stracony przedmiot. Norman ściga więc Maję oraz jej klientów, by ponownie zdobyć narkotyki i samemu na nich zarobić. Na walizkę poluje też trzecia mafia pod wodzą Cygana. Tymczasem stary i doświadczony komisarz szkoli wyglądającego na ofermę Malinowskiego, syna swej kochanki, oraz wspólnie z nim przygotowuje się do rozgromienia przestępczego świata.
Ten film stanowi niestety stertę gnoju. Dzieje się tak, gdyż niemal całość narracji prowadzona jest z perspektywy przedstawionych z sympatią Maxa i ”Guli” – mafiosów, handlarzy narkotyków, morderców, porywaczy, szantażystów, ludzi gardzących prawem i pobłażliwych wobec rozpusty. Widz ma im kibicować w ich staraniach o to, by „wykiwać” konkurencję i policję. Ich ciężkie nieprawości są tu więc niefrasobliwie wyeksponowane w celach rozrywkowych. Policjanci (z wyjątkiem, o którym później wspomnę) jawią się na tle inteligentnych gangsterów zazwyczaj jako kompromitujące się przez swą nieudolność półgłówki. Komisarz, grany przez Jana Frycza, jest co prawda bardziej lotny, ale to postać zdecydowanie negatywna – nie dość że zdradza żonę to jeszcze jest skorumpowany (mówi Maxowi, że mógłby przymknąć oko na jego lewe interesy, gdyby dostał z nich 10 % zysku). Forma filmu jest adekwatna do jego treści – mamy w nim ogrom plugawej mowy (na potrzeby recenzji naliczyłem tu 136 wulgaryzmów), twórcy nie stronią też od dosadnego pokazywania, mającej bawić widza, przemocy. Seksu co prawda jest niewiele, ale zamiast niego sporo tu umieszczono obrzydliwych, obscenicznych dialogów (np. snutych przez sodomitę Jonnego rozważań o analnym nierządzie czy też przechwałek „Guli”, że żyje z młodocianą kochanką).
Jeśli chodzi o ewentualne zalety filmu (z powodu których nie dostał on jeszcze niższej oceny) to w tym stogu zgniłego siana doszukałem się właściwie tylko jednej większej igły. Otóż Malinowski z początkowego safanduły przeistacza się w „silnego, zwartego, gotowego” do akcji policjanta i aresztuje swego przełożonego, któremu udowadnia korupcję (to chyba jedyny przejaw zła, jaki zostaje w tej produkcji ukarany). Młody stróż prawa nie baczy przy tym na żadne międzyludzkie układy. Inną, nieco na siłę odszukaną, zaletą może być, dokonana przez Maxa, lekka krytyka faktu, iż „Gula” żyją z tak młodą kochanką (choć powodem krytyki jest tylko jej wiek, a nie sam fakt nierządu).
Zakończenie filmu jest równie odpychające jak prawie cała jego reszta. Ostatecznie bowiem, po doprowadzeniu swego niecnego planu do końca, Max i Maja wycofują się z procederu, ale tylko dlatego, że chcą sobie razem ułożyć życie. Nie ma najmniejszej wzmianki o tym, by żałowali za swe zbrodnie, żadnej sugestii kary – mają żyć długo i szczęśliwie, niczym księżniczka i jej rycerz po zakończeniu sprawiedliwej wojny. Nie ma też mowy o tym, aby ich związek miał być prawowitym małżeństwem. „Happy endem” jest przejęcie przez „Gulę” interesów szefa (którego zamordował wcześniej Norman) oraz jego iście szatańskie pojednanie z gangiem Cygana – dokonane po to, aby móc odtąd wspólnie prowadzić przestępczą działalność.
Podsumowując – nie ma co sobie zatruwać duszy tym niemal bezwartościowym filmem, nawet jeśli komuś wydaje się, że naprawdę nie ma co robić w jakiś deszczowy i nudny weekend.
Michał Jedynak
/.../
3 komentarze Akcja filmu rozgrywa się w XVIII w. we Francji. Bohaterem jest Jan Baptiste Grenouille, samotny chłopak, zrodzony pośród odoru i nieczystości rybnego targu. Jan, chociaż sam nie posiada żadnego zapachu, obdarzony jest niezwykle wyostrzonym zmysłem powonienia, można rzecz, że ma węch absolutny. Ta wyjątkowa cecha powoduje, że cały świat postrzega on poprzez zmysł powonienia. Zapachy stają się jego pasją, a z czasem obsesją. Jana urzeka zwłaszcza aromat ciała i włosów młodych kobiet, dzięki któremu ma nadzieję stworzyć idealną kompozycję zapachową; aby osiągnąć ten cel wkrótce nie zawaha się posunąć do zbrodni …
„Pachnidło” to jedna z, niestety coraz liczniejszych produkcji filmowych, które co wrażliwszego widza przyprawić mogą o mdłości. Na domiar złego, do delektowania się tą nadgniłą potrawą zachęcają nas liczni krytycy, polecając ją odbiorcy jako wyborne w smaku danie. Rzymianie, kiedy ich kultura zaczęła się już staczać ku dekadencji, potrafili delektować się sfermentowanymi wnętrznościami ryb. Czy nasza cywilizacja też już straciła zdrowy smak do tego stopnia, by karmić się podobną zgnilizną?
Film, choć polecany jako arcydzieło, wydaje się też cokolwiek przereklamowany, nawet jeśli skupić się tylko na jego stronie warsztatowej. Zwłaszcza wszechobecne komentarze narratora są po prostu nużące, a w wielu wypadkach, gdy to co dzieje się na ekranie, jest oczywiste i nie wymaga żadnego komentarza, są całkowicie zbędne. Fabuła filmu, zwłaszcza w końcówce, jest zaś miejscami po prostu niedorzeczna. Zrozumiałe wrażenie robić mogą jedynie inspirowane płótnami europejskich mistrzów kadry filmu.
Problem jednak nie tkwi oczywiście w dyskusyjnej wartości artystycznej filmu, ta w końcu jest rzeczą gustu. Bulwersująca jest wymowa tego obrazu, jego głośno nie wyrażona ale dostatecznie jasna teza. Teza ta mówi, że wybitna jednostka (nawet jeśli ta wybitność oznacza tylko lepsze powonienie) stoi ponad wszelką moralnością i prawem, a jej dążenia do realizacji (zwłaszcza artystycznych) zamierzeń nie mogą napotykać przeszkód. Teza taka jest oczywiście z punktu widzenia chrześcijańskiej moralności nie do przyjęcia. Czyjeś artystyczne zamierzenia nie mogą znaczyć więcej niż życie czy dobro drugiego człowieka. Poza usprawiedliwianiem przekraczania wszelkich granic w imię sztuki, oraz podeptaniem w filmie naturalnego poczucia sprawiedliwości, które domaga się słusznej kary za zbrodnie, obrazowi temu towarzyszy jeszcze szereg moralnych mankamentów, spośród których wymienić warto: dużą dawkę perwersyjnej nagości (martwe ciała dziewcząt), oraz scenę zbiorowej orgii. Z tych też względów, myślę że tak niska ocena owego filmu nie powinna być dla nikogo zaskoczeniem.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Film inspirowany osadzoną w realiach wiktoriańskiej Anglii powieścią Sarah Waters pt. „Złodziejka”. W odróżnieniu od pierwowzoru akcja tej produkcji dzieje się w Korei niedługo przed II wojną światową. Okrzyknięty filmem „perfekcyjnym”, „doskonałym”, „niesamowicie bliskim ideałowi zarówno na płaszczyźnie formalnej, jak i treściowej”. Pod względem moralnym i światopoglądowym jednak stanowi on jedno wielkie plugastwo, stojące chyba niżej od produkcji typu „Borat” czy „Wilk z Wall Street”. Aby nie być gołosłownym należy streścić tę istną orgię nieprawości. Tytułowa bohaterka to wywodząca się z nizin społecznych Sook – hee, oszustka i przestępczyni, która chce osiągnąć awans społeczny. Nawiązuje z nią współpracę inny oszust z tych samych sfer proponując jej „interes życia”. Ma ona zatrudnić się u bogatej i (jak sądzi) znerwicowanej, nieporadnej i naiwnej aż do głupoty arystokratki Hideko, wychowywanej przez bogatego wuja sieroty. Jako osoba przebywająca z nią niemal całą dobę i mająca nań wielki wpływ, Sook – hee ma pannę Hideko nakłonić do ślubu z owym oszustem przedstawiającym się jako „hrabia Fujiwara”. Dzięki temu on ma zyskać prawa do majątku żony, by następnie wysłać ją do szpitala psychiatrycznego, a łupem podzielić się ze wspólniczką. Oszust doprowadził w tym celu do zwolnienia poprzedniej służącej, uwodząc ją i sprowadzając na nią przez to karę za nieobyczajny wybryk. Niewinnie wyglądająca Sook – hee okazuje się być osobą przerażająco wyrachowaną, pozbawioną wszelkiej empatii. Doskonale udaje wierną służącą, a za plecami swej pani śmieje się ze swym wspólnikiem z imputowanych jej infantylizmu, naiwności i głupoty oraz jest zupełnie nieczuła na mającą ją spotkać krzywdę. Jednak wspólnik zbrodni jest despotyczny, nie znosi sprzeciwu, do tego stopnia, że raz, gdy Sook – hee kłoci się z nim, on, wściekły, upokarza ją, zmuszając w tym celu do czynności o charakterze erotycznym. Słabnąca relacja między nimi jest stopniowo zastępowana rodzącym się homoseksualnym romansem z pogardzaną dotychczas panią (odrażające sceny sodomii trwają tu zaś po kilka minut i są przedstawione w najdrobniejszych szczegółach). Ostatecznie jednak, zgodnie z planem, dochodzi do ucieczki Hideko z „hrabią” i służącą oraz ślubu. Jednak do szpitala psychiatrycznego niespodziewanie wysłana zostaje właśnie służąca. Okazuje się bowiem, iż oszust tak naprawdę wszystko zaplanował z Hideko. Obiecał jej on pomoc (rzecz jasna nie altruistycznie, lecz w zamian za majątek) w ucieczce od wuja, który był w rzeczywistości zboczonym tyranem zmuszającym ją do czytania i inscenizowania przed publicznością bogatych, podstarzałych panów perwersyjnych, wulgarnych, sadomasochistycznych historii, które namiętnie kolekcjonował. Nadto wuj zabił (za zbytnią niezależność) bliską jej sercu ciotkę i też żywił wobec Hideko plany matrymonialne (oczywiście również wyłącznie ze względów finansowych). Służąca zaś, na której bezwzględne wykorzystanie oboje się godzili, miała być umieszczona pod nazwiskiem swej pani w murach szpitala, podczas gdy pani miała uciec z kraju pod nazwiskiem służącej, osoby nieznanej, której nikt by nie szukał. Koniec końców Sook – hee ucieka ze szpitala, i wspólnie ze swą byłą panią, będącą teraz jej kochanką dokonuje wyrafinowanej i zabarwionej feminizmem zemsty na oszuście, który je obie chciał wykorzystać. Odurzony przez nowo poślubioną żonę „hrabia” odnaleziony jest przez wuja Hideko, który w zemście za uprowadzenie panny poddaje go wymyślnym torturom (dokładnie pokazanym). Torturowany prosi wtedy o papierosa, który okazuje się być zatruty, przez co paleniem podstępnie uśmierca i oprawcę i siebie. Natomiast „happy end” stanowi kolejna wyrazista scena sodomii dokonywanej po udanej zemście przez Sook – hee i Hideko, które w lesbijskim związku znajdują szczęście i niezależność od odrażających „samców”.
Niech to streszczenie stanowi trzon oceny moralnej owego filmu. A to dlatego, że chyba nikt uczciwy, a już na pewno wierzący katolik nie może mieć po jego przeczytaniu wątpliwości, iż z produkcji tej po prostu kipią dewiacje, nieskromność w skrajnej wprost formie, okrucieństwo psychiczne i fizyczne, zemsta, kłamstwo, wyrachowanie, cynizm posunięty do nihilizmu i co najgorsze sympatia dla części z tych nieprawości. Wszyscy bohaterowie to odpychający degeneraci. Dialogi okraszone „zaledwie” kilkoma, może kilkunastoma wulgaryzmami są okropnie wulgarne w innym sensie- przez permanentne nawiązania do perwersji. Wątki, które mogłyby być dobre (np. krytyka instrumentalnego czy wręcz sadystycznego traktowania kobiet przez niektórych mężczyzn) są totalnie zepsute przez fakt, że bohaterki, którym widz ma kibicować, to osoby kompletnie zdeprawowane (najpierw każda z nich planuje krzywdę drugiej, a później zawierają sojusz, oparty na homoseksualnym związku, a służący bezwzględnemu zniszczeniu ciemiężycieli). Pozytywne bohaterki dają się więc zwyciężyć złu w sobie i zło złem zwyciężają. Bezbożną konkluzją jaka zdaje się nasuwać na końcu filmu wydaje się więc być sugestia, że czasem lepiej, gdy jedna kobieta oddaje się romansowi z drugą, niż miałaby się wiązać z mężczyzną, w którego niejako naturze leży chęć wykorzystania niewiasty; trudno o radykalniejszą formę „jednoczynowego” promowania akceptacji dla homoseksualizmu, feminizmu i „genderowej” koncepcji walki płci”. Podsumowując – film ten nie przedstawia walki dobra ze złem, lecz coś w rodzaju „bójki w diabelskiej rodzinie”, w której dodatkowo mamy się opowiedzieć po jednej ze stron, która w nie mniejszym stopniu zasługuje na potępienie.
Michał Jedynak
/.../
Leave a Comment Rozdzieleni w dzieciństwie bracia (Nobby i Sebastian) w niespodziewany sposób odnajdują się po 28 latach. Nobby jest angielskim kibicem piłki nożnej, Sebastian zaś pracuje jako jeden z najlepszych agentów służb specjalnych Wielkiej Brytanii. Traf chce, że po długim okresie rozłąki spotykają się oni ze sobą. Wskutek intrygi Sebastian będzie musiał się jednak ukrywać przed własnymi służbami, gdyż zostanie on niesłusznie oskarżony o współpracę z terrorystami. W ukrywaniu dopomoże Sebastianowi jego brat Nobby.
Niech szanownego Czytelnika naszego serwisu nie zmyli powyższy opis fabuły tego filmu, z którego to może wynikać, że owa produkcja została nawet dość inteligentnie pomyślana i zrealizowana. W rzeczywistości bowiem „Grimbsy” jest obrazem głupim, prostackim i prymitywnym, nakręconym w taki sposób, iż ma się wrażenie, że chodzi w nim o bicie kolejnych rekordów wulgarności, obsceniczności i nieprzyzwoitości. Żarty pokazane w tym filmie są bowiem albo w sposób przewidywalny głupawe, albo też w skrajnie obsceniczny sposób nawiązują do rozpusty, rozwiązłości, a także zboczeń i perwersji seksualnych. Dość powiedzieć, że twórcy omawianej produkcji raczą widzów dowcipami polegającymi na tym, iż dwoje mężczyzn zostaje oblanych nasieniem słonia; inny zaś z żartów bazuje nawet na skojarzeniach z pedofilią.
W zasadzie jedynym pozytywnym elementem „Grimbsy’ego” jest to, iż w nieprzychylny sposób pokazuje on tych, którzy w imię budowania „lepszej ludzkości” pragną dokonać eksterminacji ludzi biednych, słabych i niezaradnych, co w pewien sposób kojarzyć się może z niektórymi ruchami propagującymi aborcję i antykoncepcję. Można też zastanawiać się nad tym, czy na docenienie nie zasługuje też pokazana w tym filmie rola więzi rodzinnych, jednak z drugiej strony rodzina tu odmalowana należy do tych, które słusznie nazywa się mianem „patologicznych” (np. oszukańczo wyłudza się w niej zasiłki socjalne na rzecz rzekomo chorego dziecka). Tak czy inaczej, niektóre z dobrych stron tego filmu giną w morzu wulgarności i obsceniczności w nim eksponowanej, dlatego też w żaden sposób nie nadaje się on na to, by choćby z poważnymi zastrzeżeniami być doradzonym lub chwalonym.
Mirosław Salwowski
/.../
16 komentarzy Znany i lubiany w Polsce serial komediowy, którego akcja toczy się w okupowanym przez Niemców francuskim miasteczku Nouvion. Głównym bohaterem jest tu Rene Artois prowadzący miejscową kawiarnię, która to jest ulubionym miejscem oficerów niemieckich, a także ważnym miejscem operacyjnym francuskiego ruchu oporu.
Lwia część dowcipów i „gagów” zawartych w tym w tym serialu obraca się wokół nierządu, cudzołóstwa, transwestytyzmu, prostytucji i homoseksualizmu. Ponadto w żartach tych zwykle trudno dopatrzeć się jakiejś krytyki owych obrzydliwości, ale raczej polegają one na tym, by po prostu za pomocą skojarzeń z niemoralnością seksualną rozbawić widzów. Poza tym Rene, by oczyścić się z podejrzeń o niewierność, które żywi wobec niego żona, zawsze czyni to za pomocą kłamstwa i oszustwa.
„Allo Allo” to dobry przykład tego co zostało napiętnowane w Piśmie świętym: „O nierządzie zaś i wszelkiej nieczystości albo chciwości niechaj nawet mowy nie będzie wśród was, jak przystoi świętym, ani o tym, co haniebne, ani o niedorzecznym gadaniu lub nieprzyzwoitych żartach, bo to wszystko jest niestosowne. Raczej winno być wdzięczne usposobienie” (Efezjan 5, 4). Niech dobry Bóg chroni chrześcijan przed delektowaniem się tym wstrętnym serialem.
/.../
Leave a Comment Słynny polski film poruszający problem prostytucji nieletnich dziewcząt. Bohaterkami tego obrazu jest grupa nastoletnich gimnazjalistek, które po to by mieć modne ubrania, biżuterię, kosmetyki, telefony i inne gadżety, świadczą usługi seksualne przygodnie spotkanym w centrach handlowych mężczyznom. Gdy w klasie pojawia się nowa, nieśmiała uczennica, Alicja, która pragnie wkupić się w łaski reszty grupy, dziewczęta te stopniowo wciągają je w ów proceder.
Choć ten film Katarzyny Rosłaniec z pewnością nie sugeruje nam żadnej życzliwości czy sympatii wobec pokazanego w nim zjawiska, a za to wskazuje na pewne przyczyny powstawania i rozwoju takowego (kryzys rodziny, chciwość, konformizm, złe wzorce wychowawcze), trudno go ogólnie polecać. „Galerianki” szokując bowiem swym prymitywizmem i wulgarnością, w zasadzie nie podają żadnej alternatywy wyjścia z tego stanu rzeczy. Twórczyni tego filmu zostawia więc widza z poczuciem pesymizmu i beznadziei, wypływającym z sugestii, iż w zasadzie nie ma wyjścia z bagna tu ukazanego, a próby wydostania się zeń jeszcze bardziej pogarszają sprawę.
Nie polecamy tego filmu także przez wzgląd na, mimo wszystko, raczej zbyt naturalistyczną i obcesową formę, która została użyta do jego odmalowania (nawet opowieści o prostytucji i prostytutkach wbrew pozorom nie muszą epatować stekiem wulgarnych i obscenicznych aluzji).
Podsumowując: „Galerianki” w trafny sposób ukazują naturę i przyczyny wspomnianego wyżej haniebnego zjawiska, ale tak forma, jak i morał z nich płynący, wydają się zbyt dwuznaczne, by pochwalać ten film, nawet przy uwzględnieniu poważnych względem niego zastrzeżeń.
/.../