Leave a Comment Film ten opowiada o Gusie, leciwym i schorowanym łowcy sportowych talentów, który wyrusza w podróż po to, by ocenić zdolności dobrze zapowiadającego się gracza amerykańskiego baseballu. Obraz ów tylko z pozoru jest kolejną opowieścią o sportowych zmaganiach. W rzeczywistości znacznie ważniejszy w tym filmie jest wątek relacji ojca z córką. W pewnym momencie pojawia się tu bowiem Mickey, córka głównego bohatera, która w związku z narastającymi problemami zdrowotnymi swego ojca, postanawia go odwiedzić i towarzyszyć mu we wspomnianej wyżej podróży. I nie byłoby w tym nic dziwnego i intrygującego, gdyby nie fakt, iż dotychczasowe relacje ojca z córką były bardzo trudne i bolesne. Otóż, kiedy żona Gusa i matka Mickey umarła, ten odesłał dziewczynkę, by mieszkała razem z ciocią i wujkiem, a następnie gdy zaczęła ona uczyć się w liceum, umieścił ją w internacie – można więc powiedzieć, iż w pewnym sensie ją „de facto” opuścił. Dlatego też, Mickey, gdy odwiedza swego ojca, początkowo czyni to bardziej z poczucia obowiązku niż współczującej miłości.
Wątek trudnych i napiętych relacji na linii ojciec-córka stał się dobrym pretekstem do zaakcentowania wagi wzajemnej miłości, przebaczenia, pojednania i więzi rodzinnych. I trzeba powiedzieć, że twórcom filmu udało się pokazać owe tradycyjne cnoty w przychylny oraz przekonywujący sposób. Poza tym mamy tu też ukazaną wartość przyjaźni. Niestety jednak, jak to zwykle bywa w zasadniczo dobrych filmach, zwłaszcza tych, które są współcześnie kręcone, te pozytywne rzeczy zostały osłabione przez pewne dwuznaczne i naganne elementy. W tym konkretnym obrazie najbardziej razi zaś obecność wulgarnych słów łączonych z imieniem Boga i Pana Jezusa – jest to karygodny brak szacunku dla majestatu i Świętości Wszechmogącego. Wydaje się też, iż takie nieprawości jak pijaństwo, zmysłowe pocałunki oraz nałogowe palenie tytoniu zostały tutaj pokazane w dość pobłażliwy i przyzwalający dla nich sposób.
Podsumowując: dobrze jest obejrzeć ten film i pochylić się nad problemami w nim pokazanymi, ale należy przy tym zachować pewną ostrożność.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Bo Price to podupadający i rozpity gwiazdor muzyki country. Z wyglądu można wnioskować, iż powoli dobiega 40-tki. Kariera muzyczna najwyraźniej nie przyniosła Bo radości i szczęścia, gdyż widać po nim, iż coś bardzo go gnębi oraz zasmuca. Nic dziwnego – nie jest już pierwszej młodości, największe sukcesy muzyczne ma też raczej za sobą, a w dodatku jeszcze nie ma żony, dzieci, a w związku z tym, bezpiecznego i ciepłego domu, do którego mógłby wracać po pełnym trudów dniu pracy. Ta ostatnia rzecz mogłaby wyglądać w życiu Bo inaczej, gdyby nie jeden z wyborów, których dokonał przed laty. Otóż, w latach swej młodości, Bo zostawił swą dziewczyną Angelę, gdy ta była z nim w ciąży. Angela co prawda urodziła to dziecko (córeczkę, której nadała imię Dixie) i przez następne lata zapewniła jej obfite materialnie życie, jednak poważny mankament wynikły z sytuacji polegającej na braku ojca w rodzinie musiał odcisnąć piętno tak na niej, jej córce, jaki i na samym Bo, którego najwidoczniej dręczą wyrzuty sumienia po tym, jak zamiast zachować się jak mężczyzna i wziąć odpowiedzialność za swe czyny, uciekł jak najdalej od swych obowiązków i powinności. Tymczasem jednak, nagle pojawia się szansa, by Bo mógł znów spotkać się z Angelą i poznać wreszcie swą, już nastoletnią, córkę Dixie. Niestety nie jest to wesoła okoliczność. W rodzinnym miasteczku Bo i Angeli trwają bowiem przygotowania do uroczystego pogrzebu kilku pochodzących z niego młodych żołnierzy, którzy zginęli w wypadku lotniczym pełniąc służbę wojskową. Wśród ofiar tej tragedii są tak brat Bo, jak i brat Angeli. Zresztą, naturalnie rzecz biorąc, Bo i Angela, wracają przy tej okazji do swego miejsca urodzenia nie po to, by znów się ze sobą zejść i ponownie przeżyć zakochanie, lecz by opłakiwać swych bliskich. Ponowne spotkanie nie jest zresztą dla nich żadną przyjemnością, ale tylko przywołuje smutne i bolesne wspomnienia z przeszłości. Angela zaś dodatkowo obawia się konfrontacji z własnym ojcem, który odnosi się do niej z wielką niechęcią po tym jak wraz ze swą małą córeczką uciekła z domu.
Powyższy zarys fabuły „Spalonych mostów” pozwala się domyśleć, jakie na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej zostaną poruszone tu tematy i problemy takie jak: rodzina, ojcostwo, przebaczenie i jego brak, alkoholizm, odpowiedzialność, przedwczesna aktywność seksualna oraz jej konsekwencje, wychowywanie dzieci w rozbitej rodzinie. Szczęśliwie zaś te kwestie są pokazane w filmie, raczej w pro-chrześcijańskim i konserwatywnym duchu, aniżeli libertyńskim, hedonistycznym i liberalnym.
Tak więc, np. odnośnie alkoholizmu mamy tutaj na przykładzie Bo, pokazany przykład człowieka, który zmaga się z takowym i któremu nadmierne picie najwyraźniej szczęścia nie daje. Co prawda, jego zerwanie ze spożywaniem trunków nie jest pokazane jeszcze jako postawa wytrwała, mocna i niezachwiana (w pewnym momencie Bo wyznaje wszak, że nie pije dopiero 8 dzień), ale paradoksalnie rzecz biorąc takie postawienie sprawy może dodawać otuchy i nadziei ludziom oglądającym ów film, którzy może sami borykają się z tym problem. Mogą wszak oni pomyśleć coś w rodzaju: „To nie jest najważniejsze, że nie piję dopiero kilka dnia. A może od tych kilku dni zacznie się moje wychodzenie z nałogu?„. Jeśliby dodać w tym punkcie pewną łyżeczkę dziegciu do owej szklanki miodu, to piszącego te słowa raził nieco wątek pokazujący dwóch kumpli Bo, którzy wydali się być sportretowani jako pijaczkowie, ale przy tym całkiem sympatyczni, weseli i wzbudzający pozytywne uczucia. Owi znajomi Bo, są tu jednak postaciami trzecioplanowymi, a przez to złagodzenie obrazu nadużywania alkoholu, jakie może wyłaniać się ze sposobu ich pokazania, zdaje się blednąć w porównaniu z perypetiami głównego bohatera oraz faktem, iż alkoholizm pokazany jest tu jako jego poważny problem. Tak więc, sympatyczni pijaczkowie z trzeciego planu tego filmu są tu małą łyżeczką dziegciu w dużej szklance pożywnego miodu. Łyżeczka ta psuje nieco smak miodu, ale nie likwiduje jego wartości odżywczych.
Co do rodziny, to wzorem, na który wskazują twórcy filmu, jest jej tradycyjny model, a więc mężczyzna, niewiasta i dzieci. To właśnie taka, tradycyjna rodzina jest tu pokazywana jako coś, co tworzy ciepły i dobry dla wychowania dzieci dom. Sytuacja, w której jednego z rodziców brakuje (w tym wypadku ojca) zostaje ukazana jako rodząca poważne problemy i cierpienia. Oczywiście, tradycyjny model rodziny nie jest tu idealizowany, gdyż pokazane przecież zostały w owym obrazie też bolączki dotykające i pełnych domów, jednak wiadomym jest co stanowi tu wyraźnie lepszą i sprzyjającą dobru opcję.
Kwestia przebaczenia i braku takowego, także jest w „Spalonych mostach” odmalowana z dużą siłą i w bardzo sugestywny sposób. Ludzie, którzy noszą w swym sercu urazy i nieprzebaczenie, są tu pokazani jako cierpiący, rozbici i pełni smutku – dopiero przyjęte lub darowane komuś przebaczenie przynosi im ulgę oraz uzdrowienie.
Jeśli chodzi o przedwczesną aktywność seksualną, to z pewnością widzimy tutaj więcej jej wad niż zalet. Przedwczesny, a w zasadzie pozamałżeński seks, jest tu wszak pokazany w kontekście nieplanowanej ciąży, rozbitych rodzin, braku ojca, a nawet próby gwałtu i wykorzystania czyjejś słabości. Taki obraz pozamałżeńskiej aktywności seksualnej zasadniczo więc raczej nie zachęca do takowej i niezbyt osładzają go romantyczne wspomnienia pierwszych młodzieńczych miłości czy żarty jednego z pijaczków o tym, że „czasami uda mu się jeszcze zaliczyć„. Pozamałżeński seks w tym filmie to nie przede wszystkim dobra zabawa, przyjemność i rozrywka, ale cierpienie, nieodpowiedzialność i bolesne konsekwencje, które ponosić trzeba czasem i całymi latami. Szkoda tylko, że w podobny, choć oczywiście odpowiednio proporcjonalny sposób, nie zostało tu odmalowane zło namiętnych pozamałżeńskich pocałunków i uścisków, które choć są oczywiście mniejszą niegodziwością niż aktywność seksualna sensu stricte, to jednak obiektywnie rzecz biorąc także są grzechem śmiertelnym. Niestety, zmysłowe pocałunki i uściski pomiędzy niepoślubionymi sobie ludźmi w pewnym momencie zostały pokazane z aprobatą (reakcją na nie jest bowiem uśmiech, a nie krytyka, napomnienie czy ukazanie do jakich negatywnych rzeczy takowe będą prowadzić).
W filmie tym mamy wreszcie kilka pozytywnych odniesień do Pana Jezusa i chrześcijaństwa. Większość akcji dzieje się tu w małym amerykańskim miasteczku, gdzie gro mieszkańców to chrześcijanie, ludzie chodzą do kościoła oraz modlący się. W jednej z piosenek odgrywanej w tym obrazie przywołane zaś zostało imię Chrystusa. Choć nie jest to film ewangelizacyjny czy też wyraźnie pro-chrześcijański, to jednak z pewnością z sympatią pokazuje chrześcijaństwo, gdyż odniesienia doń nie są sceptyczne, krytyczne czy negatywne.
W zasadzie, jedynym poważniejszym zarzutem jaki można mieć wobec „Spalonych mostów” jest to, iż zbyt dużo jest w nim wulgarnego słownictwa. Ogólnie rzecz biorąc, film ów jest jednak ciepłą, pro-rodzinną, tradycyjną, konserwatywną opowieścią o przebaczeniu, wadze ludzkich wyborów, cierpieniu oraz o tym jak naprawić to co się wcześniej popsuło.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Ten film to prawdziwy ewenement w twórczości Davida Lyncha. Reżyser ten przyzwyczaił nas bowiem do mrocznych, nihilistycznych albo co najmniej bardzo dziwacznych nastrojów, w których utrzymane są jego obrazy. Tymczasem „Prosta Historia” to spokojna opowieść o prostych wartościach, tj. rodzina, miłość, przebaczenie i pojednanie.
Film ten opowiada o starszym, przeszło 70-letnim mężczyźnie (Alvinie Straightu), który skłócony ze swym bratem Lyle’em pewnego dnia dowiaduje się, iż tenże miał udar mózgu. Alvin, choć samo już jest kiepskiego zdrowia (ma rozedmę płuc oraz coraz większe problemy z biodrami) posłyszawszy tę wieść postanawia wybrać się w długą podróż, by pojednać się ze swym ciężko chorym bratem. Będzie to podróż długa (6 tygodni), gdyż główny bohater nie ma prawa jazdy, transportu publicznego po prostu nie lubi, jako środek poruszania się po kraju pozostaje mu więc tylko jego własny ciągnik rolniczy. W międzyczasie będzie więc miał dużo czasu, by podziwiać krajobrazy oraz zachody słońca. Przy okazji tej długiej podróży Alvin pomaga też napotkanym ludziom uporządkować ich sprawy i poradzić sobie z problemami. Przykładem tego jest młoda ciężarna dziewczyna, która pokłóciła się ze swymi rodzicami i uciekła z domu. Główny bohater na przykładzie połączonych sobą w jeden pęczek gałązek uświadamia jej jak ważna jest rodzina. Jedną gałązkę bardzo łatwo jest bowiem złamać, ale już uczynienie tego samego wobec kilku połączonych ze sobą wymaga znacznie większej siły. Nazajutrz, Alvin odkrywa, iż młoda dziewczyna odeszła pozostawiając po sobie pęczek złączonych ze sobą gałązek …
Mocną moralnie stroną filmu jest też to, że nie nie ma w nim scen przemocy, seksu, eksponowania nagości czy nieskromnych strojów.
Niewielką jego wadą jest to, iż zawiera on w sobie kilka słów nieprzyzwoitych. Poza tym, mocne przywiązanie Alvina do palenia tytoniu (nie chce on rzucić tego zwyczaju mimo rozedmy płuc i namów lekarzy oraz rodziny) może niepotrzebnie uwiarygadniać, a nawet w pewien sposób zachęcać innych do praktykowania tego nałogu.
Te ujemne aspekty owej produkcji są jednak relatywnie niewielkie w porównaniu do głównego potężnego przesłania w niej zawartego, to jest afirmacji pokory, przebaczenia, miłości bliźniego i rodziny. Sądzimy zatem, że owe minusy nie są kilkoma kroplami trucizny, która zatruwa i skaża cały pokarm, ale raczej drobnymi ościami w zdrowej i pożywnej rybie łatwymi do wyjęcia wówczas, gdy jest się uświadomionym co do ich istnienia. Podsumowując: „Prosta historia” to dobra, poruszająca i skłaniająca do szlachetnych refleksji, filmowa przypowieść z faktycznie tradycyjnie chrześcijańskim morałem, warta oglądania przez całe rodziny.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Film ten został oparty na wycinku z prawdziwego życiorysu Chrisa Gardnera – dziś bogatego przedsiębiorcy i filantropa, niegdyś ubogiego akwizytora, która musiał wraz ze swym małym synkiem zmagać się z bezdomnością. Właśnie temu aspektowi biografii Gardnera poświęcony został ten obraz. Widzimy tu bowiem jak główny bohater próbuje za pomocą bezpośredniej sprzedaży sprzętu medycznego zarobić na swą żonę i dziecko. Ten interes jednak idzie mu bardzo słabo, a pragnąca lepszego życia żona w końcu zostawia go samego wraz z synkiem. To jednak nie koniec kłopotów Gardnera. Dochodzi bowiem do sytuacji, że nie ma już on za co płacić czynszu i zostaje wyrzucony na bruk wraz z dzieckiem. Musi teraz błąkać się z małym synkiem po noclegowniach, parkach, publicznych łazienkach, w międzyczasie próbując dostać się do lepszej pracy (maklera giełdowego).
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej film ten ma następujące zalety:
1. Na przykładzie wziętym z prawdziwego życia pokazuje wartość ciężkiej pracy i wytrwałości. Bohater choć znalazł się we wręcz ekstremalnie ciężkiej sytuacji, nie poddaje się, nie pogrąża w smutku i narzekaniach, ale za pomocą wytrwałej i ciężkiej pracy wydobywa się z tego stanu. Jeśli zaś weźmiemy pod uwagę – że Chris Gardner jest Murzynem mieszkającym w USA – jego przykład może być tym bardziej inspirujący i zachęcający. Spora część tamtejszej murzyńskiej społeczności żyje bowiem w biedzie, a także niemoralności, a ich przywódcy tłumaczą ten stan rzeczy wiekami rasistowskiej dyskryminacji jaka ich dotykała w tym kraju. Postać Gardnera (oraz wielu innych Czarnych) pokazuje jednak, że takie tradycyjnie chrześcijańskie wartości jak ciężka praca, wytrwałość i branie odpowiedzialności za swe życie pozwalają wydatnie polepszyć swe życie mimo wybitnie niesprzyjających okoliczności.
2. Co ważniejsze, Gardner uosabia w tym filmie postać dobrego i troskliwego ojca. On nie porzuca swego małego syna, mimo, że staje się bezdomny i nie ma perspektyw na lepszą przyszłość. Chris nawet w takim położeniu spędza każdą noc przy boku swego synka (prócz jednej, kiedy został zamknięty do aresztu za niezapłacone mandaty). Ten aspekt jest również szczególnie ważny w kontekście czarnej społeczności w USA, gdzie większość dzieci wychowywanych jest przez samotne matki. Tu zaś mamy sytuację odwrotną – matka porzuca swe dziecko, a zajmuje się nim właśnie ojciec. I na tej płaszczyźnie film ów można traktować, jako pokazanie dobrego wzoru czarnym mężczyznom w Stanach Zjednoczonych, który streścić można w następujących słowach: „Bądźcie dobrymi ojcami dla swych dzieci. Weźcie za nie odpowiedzialność, bądźcie przy nich, choćby nie wiadomo co złego nie działoby się w waszym życiu”.
Pomijając jednak stricte amerykańską perspektywę, w omawianym aspekcie, produkcja ta niesie oczywiście też uniwersalne przesłanie. A mianowicie wskazuje na to, że miłość, troska, odpowiedzialność i zaufanie, budują silne rodziny nawet skrajnie niekorzystnych materialnie okolicznościach. Film ten może być więc uznany nie tylko za powielanie popularnego motywu o „amerykańskim śnie”, ale jeszcze bardziej za apologię tego, jak pozytywną rolę mogą pełnić ojcowie.
„W pogoni za szczęściem” zawiera pewną ilość nieprzyzwoitego słownictwa, ale nie tam scen seksu, nie eksponuje nagości, nieskromności i przemocy – można go więc oglądać w miarę bezpiecznie z całą rodziną.
/.../
Leave a Comment Główny bohater „Uniewinnionego” to Mitch Brockden, młody prokurator, któremu świetnie się powodzi tak na sali sądowej, jak i w życiu prywatnym. Pewnego wieczoru świętuje z kolegami narodziny dziecka i kolejną wygraną sprawę. Po suto zakrapianej imprezie, zamiast wracać taksówką (jak obiecał żonie), siada za kierownicą swego samochodu. W drodze do domu potrąca człowieka. Mimo błagań rannego, aby z nim został, nie chcąc ryzykować karierą, a nawet wolnością, Mitch ucieka z miejsca wypadku. Wcześniej wzywa, jednak, anonimowo z budki telefonicznej karetkę pogotowia. Następnego dnia Mitch dowiaduje się, że ranny człowiek nie żyje, a o jego zamordowanie podejrzany jest niejaki Clinton Davis, człowiek ciężko doświadczony przez stratę najbliższych. Wkrótce Davis stanie na sali sądowej, gdzie oskarżycielem będzie prawdziwy sprawca wypadku …
Film ten, zwłaszcza jak na thriller, ma sporo mocnych moralnie punktów. Po pierwsze (rzecz dość nietypowa dla gatunku) jego twórcom zdaje się nie zależeć na epatowaniu widza przemocą (co nie znaczy, że jej tu nie ma) – choć jest tu kilka razy mowa o torturach, to jednak nie są one pokazane na ekranie. Kolejną zaletą filmu jest wyraźna nagana dla szukania zemsty na własną rękę. W innym filmie postać mężczyzny, któremu (na jego oczach) bestialsko zamordowano bliskich, posłużyłaby zapewne jako pretekst do pokazania krwawego spektaklu przemocy i okrucieństwa. Tu jednak nic takiego nie ma miejsca, mimo że ów mężczyzna morduje najbardziej zdeprawowanych przestępców, sympatia widzów szybko się od niego odwraca i jasnym jest, że to co czyni jest bezprawiem i złem, gdyż wchodzi on w nienależną sobie rolę sędziego i kata jednocześnie. I właśnie szacunek do ładu moralnego, porządku społecznego i prawa jest największą zaletą tego filmu. Główny bohater ściąga na siebie kłopoty, gdyż nie jest odpowiedzialnym mężem i ojcem, prowadząc po spożyciu alkoholu nie przestrzega prawa (którego powinien być stróżem), następnie zostawia rannego człowieka na drodze, dalej zaciera ślady i mataczy. Istotną zaletą filmu jest też wątek pojednania braci poróżnionych przez błędy przeszłości. Ważne jest również przypomnienie, że rolą mężczyzny jest bycie opoką i obrońcą swojej rodziny.
Niestety, film nie jest wolny od pewnych wad, które nieco osłabiają jego przesłanie. Jedną z tych wad jest obecność w nim pewnej dozy wulgaryzmów. Najpoważniejszy problem stanowi tu jednak postać głównego bohatera, którego przemiana w odpowiedzialną głowę rodziny wydaje się dość wątpliwa. Widz obserwując jego poczynania może mieć poważny problem z dostrzeżeniem czy i kiedy postanowił on skończyć ze swoim oportunistycznym i tchórzliwym postępowaniem. Film przynosi pewne rozczarowanie – jest tu bardzo moralna historia z budującym przesłaniem i główny bohater zbyt słaby by ją ponieść.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Na pewnej greckiej wyspie szykuje się wesele. Jednak, wychowana przez samotną matkę, przyszła panna młoda (Sophie) nie wie, kto odprowadzi ją do ołtarza. Postanawia więc odnaleźć swojego nieznanego rodzica. Nie będzie to jednak proste, gdyż matka Sophie sama nie wie, kto jest ojcem dziewczyny poczętej pewnego gorącego lata.
„Mamma Mia!” pod względem umiejętności wokalnych niektórych wykonawców, inwencji twórczej, kiczowatej stylistyki (choć rodzaj kiczu odmienny) i (nie)moralnej wymowy śmiało da się porównać ze zjawiskiem disco polo. Jako że serwis KulturaDobra.pl z zasady nie zajmuje się estetyczną oceną filmów, skupię się jedynie na zbieżności w podejściu do kwestii moralnych, jaka zachodzi pomiędzy tym musicalowym tworem a disco polo. W obu znajdziemy bez trudu pochwałę beztroskiej „wolnej miłości” jako wyrazu radości życia, młodości, witalności i swobody ducha. Tyle że w przypadku „Mamma Mia!” rozwiązłość seksualna ma mniej „obciachowe” oblicze starzejących się dzieci kwiatów, podczas gdy disco polo podaje te treści w bardziej przaśny, acz mniej pretensjonalny, sposób. W każdym razie trudno ten cukierkowaty film nakręcony w sielskiej scenerii uznać za godny oczu chrześcijanina. Traktuje on w bardzo lekki sposób rzeczy, nad którymi raczej należałoby zapłakać. Weźmy chociażby zasadniczy wątek tego obrazu – matka głównej bohaterki współżyła w krótkim odstępie czasu z trzema mężczyznami (co raczej spotyka się z pochwałą niż krytyką), wskutek czego dziewczyna nie tylko wychowała się bez ojca, ale nawet nie wie, kto nim jest. Na domiar złego film pełen jest lubieżności (w dialogach, gestach, układach tanecznych), zachęca do braku odpowiedzialności, otwierania się na „wakacyjne przygody” i „korzystania z okazji”. Oprócz promowania heteroseksualnej rozpusty występuje tu ponadto krótki wątek przychylny grzechowi sodomii. Finał zaś tego filmu jest wyrazem ideologii, która zakłada, że małżeństwo to tylko kaprys bądź niekonieczny dodatek do związku dwojga ludzi, a trzech ojców jest równie dobrych, a może i lepszych niż jeden.
Oczywiście można doszukać się w tej produkcji pewnych pozytywnych treści, takich jak pochwała trudnego macierzyństwa – matka Sophi rodzi ją i wychowuje pomimo braku wsparcia i odrzucenia przez rodzinę. Jednakże nieliczne zalety filmu nikną przy jego licznych wadach.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Adaptacja powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Żona słynnego chirurga, profesora Rafała Wilczura ucieka z kochankiem, zabierając ze sobą ich kilkuletnią córeczkę Marysię. Zdruzgotany mąż, włócząc się po mieście trafia, wraz z przypadkowym towarzyszem, do podrzędnej knajpy, gdzie za sprawą swojego nowego kompana zostaje ograbiony i pobity, na skutek czego traci nie tylko pieniądze i wszelkie dokumenty, ale i pamięć. Odtąd nie znając swojej tożsamości błąkać się będzie za chlebem od domu do domu, by wreszcie, po kilkunastu latach tułaczki osiąść w domu pewnego młynarza, gdzie zyska sławę jako niezwykle skuteczny znachor.
„Znachor” to klasyka polskiego kina, niegdyś wielki przebój kasowy i jednocześnie dzieło, które, jak miło stwierdzić, opiera się na solidnych moralnych fundamentach. Opisując fabułę tego filmu, mogłam posłużyć się znacznie większą liczbą przymiotników, ujmując rzecz w takich przykładowo słowach: „zaniedbywana przez swojego sporo starszego , spędzającego długie godziny w pracy męża, Beata ulega nadziei znalezienia szczęścia u boku zakochanego w niej młodego mężczyzny”. Wszystkie te określenia, choć zasadniczo prawdziwe, są tu jednak zbędne, gdyż zaciemniałyby tylko istotę sprawy. Mamy tu bowiem po prostu do czynienia z cudzołóstwem, które rujnuje życie kliku osób. Takie zawiązanie akcji, gdzie grzech niesie ze sobą (tak jak w prawdziwym życiu) rozmaite przewidywalne i nieprzewidywalne konsekwencje, jest wielkim atutem tego filmu. Kolejna jego zaleta to przemiana niezbyt pokornego doktora Wilczura, który na wieść o zdradzie żony chce się mścić zabierając jej córkę, w człowieka o ogromnej pokorze i łagodności, który nie rości wobec nikogo żadnych pretensji, rezygnując nawet z tego, co mu się słusznie należy. Inny atut filmu to wskazanie jako pozytywnych bohaterów prostych, ubogich, lecz ciężko pracujących i przede wszystkim bogobojnych chłopów. Chociaż, oczywiście, i oni nie są idealni, to sprawiają niemal takie wrażenie na tle kapryśnych, snobistycznych, skłonnych do plotek i nieczułych przedstawicieli bardziej „oświeconej” części społeczeństwa. Jedynie z ust chłopów usłyszymy tu o Bogu i Jego sprawiedliwości, tak że łatwo zauważyć, że ich moralna przewaga bierze się wprost z ich bogobojności. Ciekawym aspektem filmu jest też pokazanie sytuacji, w której prawo stanowione przez ludzi, koliduje z Bożym. Twórcom filmu udało się, bez uszczerbku dla szacunku należnego temu pierwszemu, pokazać że prawo Boże stoi jednak wyżej, i że w przypadku konfliktu, to ono ma pierwszeństwo (jak powiedział św. Piotr Apostoł „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” Dz 5,29). Chodzi tu konkretnie o sytuację, gdy główny bohater staje przed sądem, oskarżony o przywłaszczenie sobie narzędzi chirurgicznych pewnego lekarza i nielegalną praktykę medyczną. Dla wyjaśnienia – użył on tych instrumentów celem ratowania życia dziewczyny (wykonał operację, której dokonania odmówił wcześniej lekarz, uznając stan dziewczyny za beznadziejny). W świetle porządku prawnego II RP była to kradzież czy przywłaszczenie, Katechizm Kościoła Katolickiego (2408) stwierdza natomiast „Nie mamy do czynienia z kradzieżą, jeśli przyzwolenie może być domniemane lub jeśli jego odmowa byłaby sprzeczna z rozumem i z powszechnym przeznaczeniem dóbr. Ma to miejsce w przypadku nagłej i oczywistej konieczności, gdy jedynym środkiem zapobiegającym pilnym i podstawowym potrzebom (pożywienie, mieszkanie, odzież…) jest przejęcie dóbr drugiego człowieka i skorzystanie z nich”. Podobnie rzecz się ma z wykonaniem nielegalnej operacji przez głównego bohatera, który wprawdzie (na skutek amnezji) przystępuje do niej będąc przekonany, że nie ma uprawnień medycznych, to jednak wie, że jest w stanie skutecznie ją przeprowadzić. Można więc powiedzieć, że łamie w tym momencie prawo, jednak Słowo Boże mówi wyraźnie „Ten, kto umie dobrze czynić, a nie czyni grzeszy” (Jk 4,17).
Myślę, że warto też w sposób szczególny docenić zakończenie tego filmu, w którym główny bohater, niczym biblijny Hiob, po czasie dojmującej niedoli staje się człowiekiem szczęśliwym i błogosławionym również w wymiarze doczesnego życia.
Niestety, „Znachor” nie składa się z samych wyłącznie równie zdrowych, co wyżej opisane, elementów. Kilka jego scen niesie ze sobą wątpliwy moralnie przekaz. Mamy tu więc sytuację, w której cudzołożna żona prosi współpracownika męża, aby nie myślał o niej źle, gdyż nie jest ona złym człowiekiem a jedynie nieszczęśliwym. Takie słowa zdają się sugerować jakiś fatalizm (nieuchronność) miłości romantycznej, za którą bohaterka zmuszona była podążać. Tę sceną po części łagodzi wcześniejsza, w której umierający kochanek Beaty bierze na siebie odpowiedzialność za ich wspólny grzech, stwierdza też, że nie można budować swojego szczęścia na krzywdzie innych, w końcu prosi Beatę, aby wróciła do męża. Pewnym mankamentem filmu jest też brak moralnej dezaprobaty dla postępowania jednego z bohaterów, który, będąc przekonany, że jego ukochana nie żyje, zamierza popełnić samobójstwo. Może to sugerować zbyt wysokie stawianie na skali wartości miłości do drugiego człowieka, a więc pewne moralne nieuporządkowanie. Z innych mankamentów filmu trzeba też wymienić namiętny pocałunek dwojga młodych, nie związanych ze sobą małżeństwem oraz ich taniec „w objęciach”. A warto pamiętać, że zarówno namiętne pocałunki, jak i inne formy cielesnej intymnej bliskości zarezerwowane są dla małżeństwa.
Jednakże, myślę, że, z uwzględnieniem powyższych uwag, warto sięgnąć do skarbnicy polskiej kultury po to budujące i wartościowe dzieło, które pomimo upływu czasu niewiele straciło ze swej aktualności.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Urodziwa Meksykanka, samotna matka 12-latki, postanawia szukać w Stanach lepszego życia. Tu zatrudnia się jako gospodyni u zamożnej pary z dwójką dzieci. Pan domu, w którym przyjdzie pracować Flor to odnoszący duże sukcesy szef kuchni, zaś pani domu to zakompleksiona neurotyczka z licznymi problemami, kobieta ładna i, na swój sposób, bardzo życzliwa, niestety wiarołomna żona.
Źródłem komizmu są tu, jak łatwo się domyślić, różnorakie językowe i kulturowe nieporozumienia i „przepychanki”. Film nie jest niestety wolny od istotnych wad takich jak obecność wulgarnego języka, czy nieskromnych dowcipów niskich lotów. Jednakże jego zasadnicze przesłanie jest zdecydowanie pozytywne i prorodzinne. Główny bohater filmu -pan domu, grany przez Adama Sandlera, choć niebezpiecznie zbliża się ze swoją pomocą domową (naruszając już pewne granice), dokonuje ostatecznie bardzo trudnego emocjonalnie, lecz słusznego moralnie wyboru.
Warto też zauważyć, że komedia ta pokazuje, jakie niebezpieczeństwa dla jedności małżonków może stwarzać zbyt duże tempo życia – podobnie jak w pokazanej tu sytuacji, często łatwiej im przenosić różne pozytywne uczucia, a także zaufanie z zestresowanego i zaabsorbowanego własnymi sprawami współmałżonka na obcą osobę.
Myślę więc, że pomimo poważnych zastrzeżeń, film ze względu na jego wyraźnie prorodzinny charakter można polecać dorosłym widzom.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Oparta na autentycznej historii opowieść o słynnym bokserze, Jimie Braddocku, który po serii przegranych walk, odchodzi od sportu i w dobie tzw. Wielkiego Kryzysu, musi imać się różnych prac, by utrzymać swą rodzinę. W pewnym momencie przed Braddockiem pojawia się możliwość powrotu na ring, tyle tylko, że w tym celu musi zmierzyć się z przeciwnikiem, który ma opinię prawdziwego bokserskiego „zabijaki” (gdyż niektórzy z jego rywali umierali po walce w skutek odniesionych ran).
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej „Człowiek ringu” wydaje się być filmem z bardzo mocnym i pozytywnym przesłaniem, które mimo wszystko przeważa nad jego najbardziej wątpliwym elementem, a mianowicie ukazaniem zawodowego boksu (zwanego też „komercyjnym i rozrywkowym mordobiciem„) w aurze wręcz romantycznej wzniosłości. Istotnie bowiem, wielka szkoda, iż tłem dla tak wyrazistego, przekonywującego i wzruszającego ukazania takich tradycyjnych wartości jak przywiązanie do rodziny, troska i poświęcenie dla bliskich, pracowitość, modlitwa i wiara w Boga, stały się pokazy krwawych walk pięściarskich urządzanych po to by dostarczać w taki chory i spaczony sposób rozrywkę dla publiczności. Jednak mimo wszystko, w wypadku tego konkretnego filmu, życzliwość dla nieprawości, jaką jest zawodowy boks, nie wydaje się zatruwać i psuć całości tego dzieła. Pięściarstwo zdaje się tu bowiem być bardziej tłem niż głównym tematem tego obrazu. Centralnym punktem „Człowieka ringu” wydaje się być właśnie ukazanie wielkiej miłości głównego bohatera do swej żony i dzieci oraz tego, jak silna i tradycyjna rodzina potrafi przetrwać najtrudniejsze z chwil.
Pewną niemałą wadą owego filmu jest też obfitość zawartej tu wulgarnej mowy, ale w tym aspekcie jej szkodliwość może być w pewien sposób łagodzona przez fakt, iż takie słownictwo jest tu używane nie przez jednoznacznie pozytywnych bohaterów, ale przez postaci pokazane, jako bardziej dwuznaczne lub wręcz wyraźnie negatywnie moralne.
Podsumowując – „Człowiek ringu” to zasadniczo dobry film, ale oglądając i polecając go innym, trzeba mieć na uwadze słuszność przekonania, iż zawodowy boks jest czymś zdecydowanie złym i nieprawym.
/.../
Leave a Comment Sympatyczna opowieść o psie Pongo i jego właścicielu – Robercie. Wiodą oni kawalerski żywot w zapuszczonym, bo pozbawionym kobiecej ręki, mieszkanku w Londynie. Chociaż pan Ponga nie widzi jeszcze takiej potrzeby, rezolutny dalmatyńczyk postanawia zmienić ten stan rzeczy – aranżuje „przypadkowe” spotkanie swego pana z Anitą, która (jakżeby inaczej) jest właścicielką uroczej dalmatynki. Anita i Robert zostają wkrótce szczęśliwym małżeństwem, zaś Pongo i jego wybranka stają się rodzicami piętnastki małych piesków. Niestety, szczeniętami interesuje się złowroga Cruella de Mon, która marzy o futrze z młodych dalmatyńczyków.
„101 dalmatyńczyków” to opowieść w wyraźny sposób prorodzinna. Już bowiem od początku wskazuje na stan małżeński jako najwłaściwszą drogę dla (większości) jednostek. Na przykładzie zwierząt, które, jak w większości bajek, mają wiele cech antropomorficznych, przedstawiony jest tu pozytywny obraz dużej rodziny, odpowiedzialnego rodzicielstwa. Ponadto baśń ta pięknie pokazuje, jak całe społeczeństwo powinno otaczać opieką najmłodszych w sytuacji zagrożenia, jak również udzielać wsparcia ich rodzicom w trudnej sytuacji.
Dużym plusem filmu jest też wyrazisty czarny charakter. Sam wybór imienia i nazwiska negatywnej bohaterki powoduje, że dzieci słusznie uczą się łączyć słowo okrucieństwo z demonem. Cruella jest tu obrazem osoby skrajnie próżnej, przywiązujące przesadną uwagę do ubioru, dążącej przede wszystkim do zaspokojenia swoich pragnień. Jednocześnie z pogardą odnosi się ona do małżeństwa Anity i Roberta. Szydzi zwłaszcza z Roberta, próbując przedstawić go w oczach żony jako nieudacznika. Cruella w swojej bezzasadnej nienawiści do małych, bezbronnych istot może wręcz nasuwać pewne współczesne skojarzenia.
Pewnym mankamentem filmu jest natomiast scena, w której pies Pongo szukając idealnej kandydatki na żonę dla swego pana, przegląda magazyny z niezbyt skromnie ubranymi paniami. Chociaż wzajemna atrakcyjność fizyczna jest niewątpliwie ważna przy doborze małżeńskim, to jednak taka nieskromna scena może budzić uzasadnione wątpliwości.
Biorąc pod uwagę całość filmu i jego przesłanie, „101 Dalmatyńczyków” to dobra i z pewnością atrakcyjna dla dzieci opowieść.
Marzena Salwowska
/.../