3 komentarze „U kogo „Ach”, , u kogo „Biada”, u kogo swary, u kogo żale, u kogo rany bez powodu, u kogo oczy są mętne? U przesiadających przy winie, u chodzących próbować mieszanego wina (…) twoje oczy dostrzegą dziwne rzeczy, a serce twe brednie wypowie. Zdajesz się spać na dnia morza lub spoczywać na szczycie masztu. << Obili mnie, nic nie czułem, chłostali, nie wiedziałem. Kiedy się zbudzę, jeszcze nadal o nie poproszę>>” (Przysłów 23, 29 – 31; 33 – 35).
Powyższe biblijne przestrogi mogłyby zostać uznane za motto dla nowego filmu Wojciecha Smarzowskiego „Pod Mocnym Aniołem”. Najmocniejszym i niekwestionowanym jego punktem jest bowiem ukazanie głębi degeneracji i upadku, do jakich może prowadzić pijaństwo. Widzimy to w dosadny i porażający sposób tak na przykładzie Jerzego (głównego bohatera) jak i większości innych postaci tego obrazu. Niestety jednak na tym wydaje się kończyć lista zalet nowego dzieła Smarzowskiego. Tradycyjnie już bowiem jak w przypadku innych filmów tego reżysera można wymienić szereg jego wad oraz wątpliwych i dwuznacznych elementów.
Przede wszystkim, w „Pod Mocnym Aniołem” wydaje się bowiem brakować jakiegoś mocniej zarysowanego wątku dającego nadzieję . Owszem, nie jest to film otwarcie pesymistyczny tak jak większość obrazów Smarzowskiego. Widzimy tu bowiem dwie postacie co do których zasugerowane zostało, iż udało im się wydobyć z dna do jakiego często prowadzi pijaństwo (postać doktora Granady i – słabiej oraz bardziej dwuznacznie, Joanny). Jednak, co do samego głównego bohatera – Jerzego, do końca nie wiemy, czy uda mu się zerwać z pijaństwem i wytrwać w trzeźwości. Ba, końcowa scena, w której Jerzy prostu z „odwyku” wysiada pod swym ulubionym barem i co prawda do niego nie wchodzi, ale stoi pomiędzy nim, a sklepem z alkoholem, wydaje się raczej bardziej sugerować, iż jednak skończy się to jak zawsze, a nie dobrze. Szkoda, że reżyser nie nakręcił filmu z „Happy Endem” – byłby to dobry tak dla jego twórczości, jak i znacznej części polskiego oraz europejskiego kina, wyjątek.
Druga wątpliwość, jaka nasuwa się przy oglądaniu tego filmu, to również typowe dla Wojciecha Smarzowskiego, epatowanie widzów najdrobniejszymi, dosadnymi i naturalistycznymi szczegółami moralnych upadków. Wszystko widzimy tu (i słyszymy) bez większych ogródek – rzygowiny, ubrudzone kałem pośladki, zużyte prezerwatywy, seks, lejąca się z ran krew, nasycony wulgarnością język. I tradycyjnie pojawia się tu pytanie, czy aby na pewno taka naturalistyczna dosadność w pokazywaniu szczegółów grzechu przynosi więcej dobra czy więcej zła? Uzasadniona szczerość w pokazywaniu grzechu, zła i ludzkich wad nie musi bowiem być zawsze równoznaczna z szokującym wywlekaniem i epatowaniem wszelkimi szczegółami związanymi z bardziej ciemną stroną naszych dusz. Pismo święte, w którym każde zdanie, a nawet poszczególne słowo, zostało spisane dla naszego zbudowania i pouczenia, też jest szczere w pokazywaniu różnych grzechów i nieprawości, ale mimo to zazwyczaj nie epatuje szczegółami na ich temat. Słowo Boże łączy tu bowiem szczerość i prawdziwość relacji z jednoczesną powściągliwością i stonowaniem odnośnie szczegółów. Nie sądzimy, by w celu ukazania obrzydliwości i ohydy grzechu konieczne było rozwodzenie się nad każdym z jego szczegółów.
Podsumowując: trudno jest bardziej jednoznacznie ocenić nowy film Smarzowskiego. Jego niezaprzeczalnym walorem jest pokazanie zła pijaństwa, ale forma w jakiej to czyni jest bardzo kontrowersyjna. Co prawda, nie mamy tu też otwartego pesymizmu, ale brakuje przy tym także bardziej wyraźnie optymistycznego przesłania. Tym razem nie dajemy więc omawianemu obrazowi ani pozytywnej ani negatywnej oceny. Z pewnością jednak, nawet dorosłe i dojrzałe osoby, jeśli już zdecydują się oglądać ten film, niechaj to czynią z największą ostrożnością (ze względu na obrazy i język). Dzieci i młodzież zaś trzeba od niego trzymać z dala.
Mirosław Salwowski
Wspieraj nas
/.../