Leave a Comment Oparty na książce Alexa Garlanda film pokazuje życie pewnej hedonistycznej komuny na jednej z egzotycznych plaż. Początkowo społeczność ta jawi się wręcz jako przywrócenie pierwotnego raju, ale z biegiem czasu wychodzi na jaw jej bardziej mroczna strona. Do owej komuny, znajdującej się na tytułowej niebiańskiej plaży, gdzieś w Tajlandii, wybiera się młody amerykański turysta Richard wraz z dwójką świeżo poznanych Francuzów Étienne’em i Françoise. Miejsce to jest otoczone pewnym nimbem tajemniczości, nie jest też łatwo się do niego dostać, co jeszcze bardziej rozpala wyobraźnię i podsyca zapał trójki awanturników.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej produkcja ta ma jeden bardzo mocny punkt. A mianowicie stanowi faktyczną krytykę rozmaitych humanistycznych i hedonistycznych wizji, w myśl których jest możliwe przywrócenie „raju na ziemi”. Film jest wyrazistą ilustracją faktu, że po katastrofie grzechu pierworodnego człowiek jest z natury niezdolny powrócić do stanu, jakim cieszył się w raju. Obraz prezentuje, że stworzenie idealnego społeczeństwa (tu w okrojonej miniaturze) przez nieidealnych ludzi nie jest możliwe. Ba, nawet gdyby ową niebiańską plażę zamieszkiwała grupa świętych osób, a nie ludzi prezentujących typowo relatywistyczną moralność, to możemy podejrzewać, że rezultat również byłby daleki od ideału. Gdyby nawet pominąć słabości charakteru, które ma każdy człowiek, które też muszą prowadzić do tarć i napięć w obrębie społeczności, pozostaje jeszcze problem naszej planety, gdyż ta, na skutek upadku człowieka, również uległa pewnym niekorzystnym zmianom. Dobitnym tego przykładem w filmie są czające się w pięknych wodach laguny krwiożercze rekiny. Gdy dwóch spośród mieszkańców plaży atakuje jedno z tych drapieżnych zwierząt, reszta zostaje skonfrontowana ze śmiercią i strasznym fizycznym cierpieniem. Okazuje się, że łatwiej poradzić sobie z tym pierwszym, ponieważ zmarłego można szybko pogrzebać zachowując o nim dobre wspomnienia, natomiast jęki rannego okazują się ogromną przeszkodą dla hedonistycznego ideału życia wspólnoty. Dla chorych nie ma tutaj miejsca. Przy okazji warto zauważyć, że społeczność ludzi na „niebiańskiej plaży” składa się wyłącznie z ludzi młodych (najstarsi może zbliżają się do czterdziestki), zdrowych, nie ma też w niej żadnych dzieci (chociaż mieszkańcy plaży łączą się chętnie w pary i prowadzą aktywne życie seksualne) . Oczywiście jest to po części zrozumiałe ze względu na trudności z dostaniem się na plażę (dotarcie do tego miejsca wymaga fizycznej sprawności), ale prezentuje też najbardziej pożądany przez wielu współczesnych hedonistów model społeczeństwa.
Niestety, te istotne przesłanie filmu zostaje zapakowane w pudełko tak brzydkie, że niemal nie chce się go otwierać. Nie brak tu bowiem takich elementów jak plugawy język czy dość werystyczne sceny cudzołóstwa. Dla wielu widzów film może też być odpychający ze względu na epatowanie widokiem krwi i otwartych ran.
Wymowę filmu może też osłabiać końcówka filmu, która zresztą wydaje się niepotrzebnym, również z artystycznego punktu widzenia, wtrętem. Chodzi o scenę, w której reakcja Richarda na otrzymane pamiątkowe zdjęcie z całą społecznością wyspy, zdaje się mówić odbiorcy, że jednak było warto przeżyć ten cały utopijny koszmar.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Film ten opowiada autentyczną historię procesu sądowego, który wytoczyła grupa rodziców reprezentowanych przez wziętego adwokata Johna Schlichtmanna przeciwko jednej z wielkich korporacji. Firma ta miała zatruwać swymi odpadami wodę, która z kolei wykorzystywana przez miejscową ludność, powodowała wzrost zachorowań na białaczkę. W skutek tego zmarło dwoje dzieci. Schlichtmann początkowo niechętnie bierze tę sprawę i nie ma zamiaru poważnego zaangażowania się w nią (gdyż nie widzi tu perspektywy zysków). Ten stan rzeczy zmienia się, kiedy, przypadkowo, na własne oczy widzi zanieczyszczoną rzekę, odkrywając dowody na to, że korporacja z którą ma się procesować wyrzuca do niej chemikalia. Schlichtmann zaczyna więc całym sercem angażować się w sądową batalię, ale wraz z upływem czasu, on i jego współpracownicy z kancelarii stają na progu finansowego bankructwa. Ostatecznie, główny bohater traci w walce z korporacją nie tylko pieniądze, ale też partnerów i przyjaciół.
STOSUNEK DO NIEKTÓRYCH Z WARTOŚCI MORALNYCH
Omawiana produkcja pokazuje przemianę początkowo cynicznego i nastawionego na zyski oraz robienie kariery Schlichtmanna w człowieka, który gotów jest poświęcić wszystko, by dochodzić praw należnych słabym i pokrzywdzonym. Ten adwokat z wyrachowanego karierowicza staje się prawdziwym i niemalże heroicznym obrońcą sprawiedliwości. Chociaż, w filmie tym brak jest jasnych odwołań do chrześcijaństwa, pomimo to można go uznać za swego rodzaju przypowieść, w której chrześcijańskie prawdy o tym, że należy kochać sprawiedliwość oraz brać w obronę słabych i skrzywdzonych, lśnią jasnym blaskiem.
NIEPRZYZWOITY JĘZYK
W filmie zawarte zostały trzy wulgarne (słowo f**ck w j. angielskim) wyrażenia oraz kilka bardziej lekkich, ale również uważanych za nieprzyzwoite zwrotów.
SEKS, NAGOŚĆ I NIESKROMNOŚĆ
Nie ma tu żadnych scen nagości, seksu albo innych czynności o charakterze ewidentnie erotycznym (np. zmysłowych pocałunków). W omawianej produkcji nie są też eksponowane nieskromne ubiory.
PRZEMOC
Nie ma tu żadnych scen przemocy.
/.../
Leave a Comment Serial ten opowiada o losach trzech żołnierzy, których losy połączył fakt odzyskania w 1918 roku przez Polskę niepodległości. Wszyscy oni w czasie I wojny światowej służyli w armiach zaborców, lecz po skończeniu owej wojny, dane im będzie razem wstąpić do wojska odrodzonego Państwa Polskiego. Jak wiemy z historii, niebawem będą zmuszeni znów walczyć, tym razem jednak nie w interesie obcych władców, ale w obronie niepodległości Polski przed inwazją bolszewickiej Rosji. W tle owych wojennych zmagań obserwujemy też miłosne perypetie bohaterów, a także społeczne realia odradzającego się Państwa Polskiego.
Produkcja ta ma z pewnością kilka swych mocnych punktów. Niewątpliwie na pochwałę zasługuje tu jej wyrazisty antykomunizm, patriotyzm i pieczołowite ukazanie takich tradycyjnych cnót jak: odwaga, waleczność i poświęcenie. Serial ten w sympatyczny sposób pokazuje też chrześcijaństwo (niektórzy z pozytywnych bohaterów czasami modlą się, chodzą do kościoła i z szacunkiem wypowiadają imię Boże). Można też powiedzieć, iż na przykładzie postaci Józefa (dawnego oficera armii austro-węgierskiej) widzom przybliżono sylwetkę pobożnego, wiernego oraz oddanego męża i głowy rodziny . W jednej ze scen zasugerowano, że nie korzysta on z okazji by zdradzić swą żonę, mimo że przeżywa poważny psychiczny kryzys wynikający z podejrzenia, iż jego małżonka wyszła za niego nie z miłości, lecz po to by móc skuteczniej szpiegować polską armię.
Niestety jednak, te zalety są dość mocno osłabiane przez pokazywanie tu niczym czegoś normalnego i pożądanego pewnych wad oraz nieprawości. I tak np. widzimy tu, jak niektórzy z Polaków mszczą się na „czerwonoarmistach” zabijając ich bez wyroku sądowego również wtedy, kiedy ci są już bezbronni i wzięci do niewoli. Jeden z bohaterów serialu formuje nawet oddział, którego specjalnym celem jest zabijanie wszystkich bolszewickich żołnierzy, bez rozróżnienia czy ci chcą dalej walczyć, czy też się poddają (jak mówi: „Nie bierzemy jeńców„). Niestety, ta aż nadto wątpliwa postawa, nie spotyka się z żadną wyraźną krytyką czy naganą ze strony innych pozytywnych postaci tego filmu. Innym dwuznacznym moralnie elementem tej produkcji jest to, iż bujne „nocne życie” Warszawy z jego nieskromnymi strojami i tańcami, jest tu przedstawione w dość przychylny sposób. Logicznym efektem owej sympatii względem tak niebezpiecznych miejsc i sytuacji wydaje się też być jedna ze scen owego serialu, gdzie nastoletni żołnierz po tym jak prawdopodobnie oddawał się rozpuście z jedną z sanitariuszek zostaje za to „de facto” pochwalony przez swego dowódcę (i tym razem nikt nie gani podobnych zachowań).
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Oz, występujący w podrzędnym cyrku ambitny iluzjonista, oszust i bawidamek, uciekając przed zazdrosnym siłaczem wsiada do balonu, który dostaje się w sam środek tornada. I tak z Kansas trafia w sam środek baśniowej baśniowej krainy. Mieszkańcy tej krainy, którzy wierzą, że pewnego dnia, zgodnie z przepowiednią, pojawi się potężny czarodziej o imieniu Oz i wyzwoli ich od złej czarownicy, witają go jak wyzwoliciela i przyszłego króla. Zanim jednak bohater będzie mógł zająć tron, ma do spełnienia jedno zadanie: uśmiercić złą, lecz potężną czarownicę. Misja ta okaże się trudniejsza niż przypuszczał i pełna różnorakich niespodzianek.
„Oz Wielki i Potężny” to przyjemna w odbiorze produkcja z pogranicza fantasy, filmu przygodowego i klasycznej baśni. Najwięcej ma chyba z tej ostatniej kategorii. Film tak ze względów czysto estetycznych, jak i promowanych tu wartości moralnych nadaje się (z pewnymi zastrzeżeniami, o czym później) do wspólnego oglądania razem z dziećmi.
Główną zaletą filmu jest, moim zdaniem, zachowanie (przy całej fantazyjnej oprawie i pomysłowej intrydze) doskonale znanej nam z klasycznych baśni koncepcji pozytywnej przemiany bohatera. Oz bowiem jest z początku egoistą, oszustem, uwodzicielem, człowiekiem pazernym na pieniądze i sławę, który, jak sam mówi, woli być wielki niż dobry. Jednak, wbrew jego najgorszym chęciom, baśniowa kraina, do której rzuca go tornado, jest dla niego miejscem stawania się (po części dzięki własnym wyborom) nowym, lepszym człowiekiem. Kolejna zaleta filmu to zaznajamianie dzieci z rzeczywistością biblijną przełożoną na język baśni. Mamy tu bowiem wyraźną aluzję do grzechu pierworodnego w scenie, gdy zła postać namawia dobrą do spożycia jabłka, po którego zjedzeniu tej osobie „otwierają się oczy”, a jej serce staje się złe. Dużą zaletą filmu, zwłaszcza dla osób, które poszukują wartościowej rozrywki do wspólnego rodzinnego oglądania jest brak wulgarnego języka oraz lubieżnych czy niestosownych aluzji (często dziś spotykanych w produkcjach dla dzieci). Jeśli chodzi o przemoc, to, chociaż niektóre sceny mogą być trochę zbyt mocne dla małych dzieci, w filmie nie ma krwawiących ran ani innych werystycznie przedstawionych obrażeń.
„Oz Wielki i Potężny” pokazuje również, że poza możliwością pozytywnej przemiany, dostępna jest też człowiekowi niestety droga w drugą stronę. Jedna z bardzo pozytywnych (z początku) postaci staje się tu, na skutek dokonanego wolnego wyboru, czarnym charakterem. A ponieważ jej przemiana ma związek z tym, że czuła się przez głównego bohatera oszukana i odrzucona, to film przypomina również, jak ważna jest odpowiedzialność za uczucia, jakie rozbudzamy w drugim człowieku (tak na marginesie: narzędziem do uwodzenia niewinnej i naiwnej dziewczyny jest tu taniec towarzyski).
Przejdę teraz do pewnych zastrzeżeń, które nie wpływają na zasadniczo pozytywna ocenę tego filmu, o których, jednak, jak sądzę, należy wspomnieć. Głównym zastrzeżeniem, które muszę zgłosić wobec tej produkcji, to podejście do problemu kłamstwa. Nie mam tu na myśli scen, w których przedstawiono posługiwanie się iluzją, bo tejże sztuki nie utożsamiam z kłamstwem. Chodzi mi głównie o to, że najbardziej pozytywna postać filmu pochwala udawanie przez Oza prawdziwego czarodzieja, ponadto zdaje się zachęcać go do trwania w tym kłamstwie. Z drugie strony słowo „oszust” jest tu używane w negatywnym kontekście. Poza tą niejednoznaczną postawą wobec grzechu kłamstwa, pewien problem mogą też stanowić postaci czarownic. A właściwie to, że niektóre bohaterki są tu określane mianem „czarownic”, podczas gdy właściwsze byłoby określać je jako „wróżki”. Bowiem czarownice to w klasycznych baśniach (jak i w prawdziwym życiu) postaci negatywne, oddane złu poprzez uprawianie magii. Podczas gdy wróżki, to istoty parające się magią, ale tylko taką, która tak naprawdę nie jest odpowiednikiem czarów w życiu realnym, lecz jest zjawiskiem czysto bajkowym. Jeśli mielibyśmy ten rodzaj magii przekładać na świat rzeczywisty, to jej odpowiednikiem byłyby raczej cuda, zaś wróżki odpowiadałyby bardziej aniołom, czy świętym. Istnieje więc pewne niebezpieczeństwo, iż dzieci, po obejrzeniu tego filmu, mogą mieć problem z odróżnianiem złych czarownic od dobrych wróżek. Dlatego film wymaga pewnych objaśnień i naprostowań ze strony rodziców, nie mniej przy zachowaniu pewnej ostrożności nadaje się do wspólnego rodzinnego oglądania.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Ekranizacja bestsellerowej powieści Lewisa Wallace’a, doceniona przez Amerykańską Akademie Filmową 11 Oskarami. Akcja filmu przenosi nas w czasy rzymskiego panowania w Jerozolimie. Bohatera filmu, żydowskiego księcia, Judę syna Hura poznajemy, kiedy z rodziną (matką i siostrą) cieszy się na przybycie dawno nie widzianego przyjaciela. Ów wyczekiwany przyjaciel to młody Rzymianin, Messala, który powraca do Rzymu jako trybun. Messala, odpowiedzialny za utrzymanie pokoju w mieście, obawia się zamieszek, jakie mogą wybuchnąć w dniu przyjazdu nowego gubernatora Judei. W związku z tym prosi Judę, aby został jego zaufanym człowiekiem w Jerozolimie, a mówiąc wprost informatorem Rzymu. Juda zdecydowanie odmawia, co Messala odbiera jako osobistą zniewagę. Podczas wjazdu nowego gubernatora zdarzy się wypadek, który pozwoli trybunowi okrutnie zemścić się byłym przyjacielu …
Tytuł tego filmu z pewnością jest dobrze znany, lub przynajmniej obił się o uszy czytelnika. Obraz ten cieszy się dobrze zasłużoną sławą, gdyż jest to nie tylko pełne rozmachu (jak i subtelnych odcieni) dzieło, które wciąż z powodzeniem wytrzymuje próbę czasu, ale przede wszystkim jeden z najbardziej chrześcijańskich filmów w dziejach kina. Chociaż, jak można się przekonać czytając komentarze na różnych portalach filmowych, ta chrześcijańskość zdaje się razić wielu jego współczesnych odbiorców. Można nawet natrafić na opinie, że postać Jezusa jest tu sztucznie przyklejona . Nic bardziej mylnego. Warto przypomnieć, że powieść „Ben Hur” powstała właśnie po to by mówić o tej postaci. Tak powieść jak i omawiana tu jej ekranizacja noszą zobowiązujący podtytuł „A Tale of the Christ”. Zgodnie z tym podtytułem historia Jezusa z Nazaretu ściśle łączy się z opowiadaniem o Ben Hurze. Nie tylko nie jest przyklejona, ale bez niej opowieść o żydowskim księciu wiele by straciła.
Zatem, nie tylko ze względu na widowiskowy wyścig rydwanów, gorąco polecam ten film zwłaszcza osobom, które sądzą, że kino chrześcijańskie ogranicza się do kilku filmów o tematyce biblijnej lub ckliwych opowiastek oglądanych z nudów w okresach świątecznych.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Fabularny zapis jednej z najkrwawszych bitew wojny w Wietnamie, która miała miejsce w dolinie Ia Đrăng, w 1965 roku. Śledząc dramatyczną walkę amerykańskich żołnierzy z komunistycznym „VietKongiem”, jednocześnie co pewien czas obserwujemy reakcje pozostałych w domach żon tychże żołnierzy- niektóre z nich zostają wdowami, a inne z niepokojem czekają na wiadomość o swych mężach.
Film „Byliśmy żołnierzami” z pewnością ma dużo mocnych punktów. Z sympatią pokazuje chrześcijaństwo, modlitwę, zaś imię Boga, Pana Jezusa i Pismo święte są tu traktowane z należnym szacunkiem. Mamy tu też ciepły i pozytywny obraz tradycyjnej, chrześcijańskiej i wielodzietnej rodziny (na przykładzie domu głównego bohatera). Tytułem zalet trudno też nie wspomnieć o patriotycznym i antykomunistycznym (choć bez demonizowania walczących komunistów) wydźwięku tej produkcji. Pozytywne wrażenie robią tu też obrazy ukazujące odwagę, waleczność i poświęcenie tak żołnierzy, jak również i – w pewnym sensie – ich żon, które zostając w domu i oczekując na wiadomości o swych mężach, czynią to z godnością.
Jako dwuznaczne i wątpliwe elementy tego filmu należy jednak wskazać na obfitość wulgarnej mowy, a także być może – zbytnią szczegółowość w pokazywaniu, doznawanych na froncie wojennym, krwawych ran. Jest kontrowersyjne, czy w imię troski o zachowanie tzw. realizmu, należy tak epatować widzów owymi rzeczami.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Film prezentuje jedną z odsłon ludobójstwa w Rwandzie w 1994 r. Nakręcony został na podstawie wydarzeń, które miały miejsce w École Technique Officielle (ETO) w Kigali. Schroniło się tam ponad 2000 cywili z plemienia Tutsi. Za ogrodzeniem placówki ochranianej przez siły pokojowe ONZ czyhają gotowe w każdej chwili do mordu bojówki Hutu. Kiedy oddział ONZ dostaje rozkaz, aby się wycofać, zabierając z sobą jedynie cudzoziemców, w szkole zaczyna się rzeź pozostawionych na pewną śmierć Tutsi.
Choć w produkcji tej wzięła udział spora liczba rdzennych mieszkańców Rwandy, które przeżyły rzeź, to film jest opowiedziany z perspektywy dwóch białych ludzi, obywateli francuskich. Główni bohaterowie to bowiem: młody nauczyciel (około roku w Rwandzie) oraz, starszy już, ksiądz katolicki, od lat pracujący na misjach. Twórcy filmu nie zajmują się zbytnio próbą wyjaśniania przyczyn ludobójstwa w tym afrykańskim państwie, skupiają się bardziej na postawach, jakie wobec tego co się działo zajmowali cudzoziemcy. Jako że nie byli oni bezpośrednim celem ataków ze strony bojówek Hutu, mogli wybierać czy i do jakiego stopnia angażować się w pomoc ofiarom. Oczywiście większe zaangażowanie oznaczało faktyczną rezygnację z bezpiecznego statusu cudzoziemca. Dwaj główni bohaterowie filmu -młody nauczyciel i starszy ksiądz wybierają czynną postawę. Jednak jeden z nich nie wytrwa do końca i w kluczowym momencie opuści podopiecznych, aby ratować własne życie. Właśnie w zestawieniu postaw dwóch głównych bohaterów tkwi największa zaleta filmu. Nie chodzi tu jednak o to, że jedna z nich jest dobra, a druga zła. Nie, obie są dobre, ale jedna trochę za mało, nie jest dość „ewangelicznie radykalna” by sprostać tak trudnemu wyzwaniu miłości. Film prezentuje na wskroś chrześcijańską koncepcję miłosierdzia. Pokazuje, że są sytuacje, w których „zwykłe” ludzkie odruchy solidarności, choć cenne, są niewystarczające. Myślę, że przesłanie „Strzelając do psów” można streścić w zdaniu – Bądź gotów wysłać charytatywny sms, bądź gotów poświęcić rok swojego życia na misje, bądź gotów „oddać życie swoje za przyjaciół swoich” (J,15,13). Oczywiście to ostatnie nie jest możliwe bez szczególnego wsparcia w postaci łaski Bożej, co również pokazuje film.
Film pokazuje też klęskę świeckich organizacji międzynarodowych (zwłaszcza ONZ), które całkowicie zawodzą pokładane w nich nadzieje, okazując się nieporadne i bezużyteczne. Jedną z najbardziej wyrazistych scen filmu jest ta, w której, tuż za ogrodzeniem strzeżonej przez uzbrojonych w broń palną żołnierzy w niebieskich beretach szkoły, grupa wyposażonych jedynie w maczety ludzi Hutu zabija swoich rodaków z plemienia Tutsi, nie oszczędzając nawet małych dzieci. Nikt nie powstrzymuje rzezi, ponieważ żołnierze ONZ mają zakaz strzelania do bojówkarzy, o ile sami nie zostaną zaatakowani.
Niewątpliwym atutem filmu są też częste i pozytywne odwołania do Boga i wiary chrześcijańskiej. Duży akcent położony jest na siłę i pocieszenia, jakie w takich dramatycznych momentach, daje wspólnota wierzących.
Niestety film zawiera też pewne nieco dwuznaczne elementy, o których trzeba wspomnieć. Wątpliwość budzić może scena, w której ksiądz Christopher tłumaczy uczniom, że „Jezus jest we wszystkim, w każdym ludzkim sercu, we wszystkim co czujemy i czego dotykamy.” Tak sformułowane zdanie może przywoływać na myśl różne panteistyczne herezje. Choć ufam, że jest to tylko niefortunne sformułowanie, mająca wyrażać myśl o bliskości Pana Jezusa. Innym wątpliwym elementem jest tu obecność kilku scen, w których ksiądz Christopher najprawdopodobniej posługuje się kłamstwem, dla ratowania życia bliźnich. Co, nie tylko jest moralnym nieporządkiem i złem samym w sobie, ale też oczywistą oznaką braku wiary w to, że Bóg może (jeśli zechce) ocalić życie człowieka w każdej sytuacji, bez potrzeby choćby najmniejszego grzechu ze strony człowieka. Pewną wadą jest też stosowanie w paru scenach wulgarnego języka, a ponieważ czynią to pozytywni bohaterowie, takie postępowanie może być odbierane jaką rodzaj wzorca. Jednakże, z uwzględnieniem powyższych zastrzeżeń, film jako całość wydaje się dziełem „de facto” chrześcijańskim, nadto posiada duże walory edukacyjne.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Akcja filmu ma miejsce w Meksyku w roku 1746. Rebeliant Leon Alastray uciekając przed żołnierzami króla Hiszpanii chroni się w klasztorze, następnie korzystając z pomocy ojca Josepha ucieka do położonej na odludziu miejscowości San Sebastian. U kresu podróży zakonnik ginie zabity przez jednego z Indian, natomiast mieszkańcy, którzy z obawy przed atakami Indian uciekli w góry, biorą Leona za duchownego. Dzięki jego pomocy odbudowują wioskę, w międzyczasie podszywając się pod duchownego Alastray wyprasza u gubernatora broń dla mieszkańców wioski, buduje mur i ostatecznie dowodzi obroną i skutecznie odpiera atak Indian Yaqui.
Pod względem moralnym film ten jest niełatwy do jednoznacznej oceny, gdyż zawiera w sobie wiele wątków pozytywnych, jednakże sporą jego część zajmują rzeczy niezgodne z nauką chrześcijańską. Generalnie do plusów niewątpliwe należy zaliczyć główny wątek filmu, jakim jest działanie jego bohatera dla dobra miejscowości San Sebastian. Wielokrotnie naraża on swe życie, mobilizuje mieszkańców do pracy dla odbudowy wioski i walki w jej obronie. Ma to tym większe znaczenie, że jej mieszkańcy są chrześcijanami i głównie z tego powodu są napadani przez Indian. Ci mordują każdego duchownego, który się pojawi w miejscowości, zmuszając mieszkańców do ukrycia się w górach. Walka ta więc jest walką nie tylko o ziemię czy dobytek, lecz głównie o prawo do swobodnego wyznawania wiary w Jezusa Chrystusa. Pewna przemiana bohatera następuje prawdopodobnie za sprawą ojca Josepha, który nie bacząc na naciski władz wojskowych czy nawet zwierzchników kościelnych broni powszechnie uznawanego w minionych wiekach prawa azylu, to znaczy możliwości schronienia się w murach kościoła. Zakonnik ten umierając wybacza swemu mordercy i prosi Leona, by puścił go wolno. Kontrowersyjna jest jednak sytuacja, gdy pomaga Leonowi w ucieczce za mury klasztoru, lecz wynika to raczej z chęci troski o duszę niż z pragnienia pomocy człowiekowi, który zbuntował się wobec legalnej władzy. Choć poza informacją, że Leon Alastray to rebeliant nie pojawia się więcej informacji na ten temat, to należy pamiętać, że poza ściśle określonymi przez Magisterium Kościoła przypadkami zbrojny bunt wobec władzy jest moralnie niedopuszczalny. Z historii zaś wiemy, że przyczyną buntów kolonialnych były zazwyczaj zbyt wysokie w opinii mieszkańców kolonii podatki i chęć samostanowienia, co ciężko uznać za wystarczający powód do sięgania po broń przeciw legalnej władzy.
Najpoważniejszym minusem filmu są sytuacje, gdy główny bohater działa co prawda w dobrej sprawie, ale dopuszcza się przy tym czynów niemoralnych, jak podszywanie się pod osobę duchowną. Wykorzystuje to zarówno dla zdobycia autorytetu mieszkańców jak i wyproszenia u gubernatora dostawy broni i amunicji. Pewnym usprawiedliwieniem czy raczej złagodzeniem jego winy może być fakt, że Leon został po prostu uznany przez ludzi za zakonnika, jak i to że z początku próbował zaprzeczać, jednak w obliczu zamieszania nikt nie słyszy tej wiadomości. Ostatecznie przyznaje się do swej prawdziwej tożsamości, gdy jest proszony przez mieszkańców o odprawienie Mszy. Do innych minusów filmu należy zaliczyć brak napiętnowania innych występków bohatera, jak rozpusta czy pijaństwo. W pewnych sytuacjach deklaruje on także swój ateizm. Pomimo iż przechodzi pewną przemianę – z hulaki staje się mężnym obrońcą wioski i ryzykuje dla niej swe życie nie ma to związku z religijnym nawróceniem.
Generalnie film ten można uznać za prochrześcijański, gdyż postawy takie jak miłość bliźniego, przebaczenie, nieustępliwość w obronie praw Bożych w obliczu nacisku władz cywilnych czy gotowość do obrony swej wiary nawet z bronią w ręku przed niesprawiedliwym atakiem, gdy ryzykuje się własnym życiem, są ukazane w sposób pozytywny, budzący sympatię widza. Należy jednak pamiętać, że dobry cel nie uświęca środków samych w sobie niemoralnych, jak kłamstwo czy rozpusta, a w tym filmie coś takiego jest przedstawione w sposób pozytywny.
Filip Palkowski
/.../
Leave a Comment Ten klasyczny w swych początkowych scenach ukazuje inwazję aliantów na Normandię w czerwcu 1944 roku. W jej wyniku zginęło wielu amerykańskich i brytyjskich żołnierzy. W czasie wypisywania standardowych powiadomień dla rodzin poległych amerykańskich żołnierzy, pracujące przy tym osoby orientują się, iż jedna z matek otrzyma najpewniej druzgocącą dla niej wiadomość, iż aż 3 na 4 synów, którzy zostali wysłani na wojnę z Niemcami, polegli w przeciągu kilku dni. Wojskowi dowódcy na tyle przejmują się tą sytuacją, iż w rejon walk postanawiają wysłać małą grupę żołnierzy, która odnajdzie pozostałego przy życiu jedynego już syna owej kobiety (on ma na imię właśnie Ryan), by ów mógł wrócić bezpiecznie i cały do swego domu. Tak też przez większość czasu film pokazuje nam poszukiwania Ryana przez kilku żołnierzy pod dowództwem kapitana Johna Millera.
Na płasczyźnie moralnej i światopoglądowej „Szeregowiec Ryan” ma następujące mocne strony:
1. Mimo, że film ukazuje pewien tragizm związany z każdą wojną, jednocześnie jawi się on jako pochwała takich chrześcijańskich, a zarazem właściwych dla stanu żołnierskiego cnót jak: poświęcenie się za innych, waleczność, odwaga i ofiarność. Pokazani w tym dziele Spielberga żołnierze wątpią w zasadność powierzonej im misji. Dlaczego kilku ludzi ma ryzykować swe życia dla odnalezienia jednego człowieka, co do którego i tak nie pewności, czy jeszcze żyje? – pytają siebie i innych. Mimo tych obiekcji wykonują powierzoną im misję do końca. Ostatecznie zostają oni wszyscy zabici w akcji, jednak udaje im się przedtem uratować tytułowego szeregowca Ryana, który wraca do swej mamy i domu.
2. Film ten pokazuje wielką wagę prowadzenia moralnego i cnotliwego życia. Jest to sugerowane zwłaszcza w ostatnich scenach filmu, kiedy to umierający od kul kapitan Miller mówi do Ryana: „Zasłuż na to”. Po chwili widzimy starego już Ryana płaczącego nad grobem swego wybawcy i pytającego się żony, dzieci i wnuków: „Czy żyłem dobrze?”. Ta scena jest bardzo wymowna – pokazuje ona, że nikt „nie żyje sam dla siebie”, każdy albo coś komuś zawdzięcza albo jest czyimś dłużnikiem. I również dlatego, powinniśmy jako ludzie starać się żyć w sposób prawy i dobry. Jesteśmy to wdzięczni wszak innym ludziom, którzy trudzili się (a nieraz oddawali swe życie) byśmy mogli normalnie żyć.
3. „Szeregowiec Ryan” choć zawiera raczej niewiele odniesień do wiary w Boga, modlitwy czy Pisma świętego, to te, które zostały w nim ujęte wydają się mieć charakter raczej życzliwy i sympatyczny, aniżeli krytyczny czy sceptyczny. Najwięcej tego typu odniesień widzimy tu na przykładzie postaci szeregowca Daniela Jacksona, który jest świetnym strzelcem, a kiedy strzela modli się cytując słowa z biblijnych Psalmów Dawida. Jacksonowi aż do końca filmu nic się nie staje. Poza tym, choć charakterystyka jego postaci nie jest szczególnie rozwijana w omawianej produkcji, to z pewnością nie można też powiedzieć, by był on pokazywany tu w jakichś czarnych barwach (np. jako zakłamany hipokryta, co jest częstym sposobem pokazywania chrześcijan w przemyśle filmowym).
Film „Szeregowiec Ryan” jest zatem dziełem raczej budującym. Jego ogólnie dobrą moralnie wymowę psuje jednak duża ilość nieprzyzwoitych oraz wulgarnych słów, a także pewne obsceniczne historie, które opowiadane są tam też przez żołnierzy. Szokująco wyraziste sceny wojennej przemocy ukazane w tym filmie, również sprawiają, iż powinno się go oglądać z niemałą dozą ostrożności.
/.../
Leave a Comment Oparty na prawdziwych wydarzeniach film, którego tematem są wojenne losy polskiej pielęgniarki i społeczniczki, Ireny Sendlerowej. Niewiasta ta w czasie II wojny światowej uratowała przed Holocaustem ponad 2500 żydowskich dzieci. Widzimy tu więc wysiłki głównej bohaterki w celu rozwinięcia sieci polskich katolickich rodzin ukrywających u siebie zagrożone śmiercią dzieci. Obraz ten jest jednocześnie ekranizacją książki Anny Mieszkowskiej pod tym samym tytułem.
Na płaszczyźnie etycznej i światopoglądowej nietrudno jest wskazać na istotne zalety i plusy tego filmu. Na tle, sprzyjającej wielu grzechom i nieprawościom, wojennej rzeczywistości, pokazano tu wszak także wiele z tradycyjnie chrześcijańskich oraz dobrych postaw, takich jak odwaga, miłość bliźniego, pomoc cierpiącym, poświęcenie. Można też powiedzieć, iż film ów w pozytywny sposób prezentuje chrześcijaństwo, gdyż w wyraźny sposób ukazana została w nim religijna motywacja wielu chrześcijańskich rodzin udzielających pomocy żydowskim dzieciom. Warto również odnotować to, że „Dzieci Ireny Sendlerowej” są jednym z tych obrazów, które w bardziej zrównoważony sposób pokazują rzeczywistość postaw Polaków wobec Holocaustu, mówiąc tak o chwalebnych i pozytywnych z nich, jak i złych oraz obrzydliwych.
Kolejną zaletą tego filmu jest to, iż nie epatuje on widzów nieskromnością, obscenicznością, wyuzdaniem, wulgarną mową, a przemoc – choć zważając na jego tematykę byłaby okazja, by ją eksponować – została tu pokazana raczej w stonowany i ostrożny sposób.
W tej beczce miodu jest jednak też parę łyżek dziegciu. Najbardziej niestrawną z tych łyżek jest to, iż w filmie Irena Sendlerowa w obliczu obaw Żydów odnośnie tego, że ratowane przez katolickich Polaków ich dzieci mogą być przy tej okazji nawracane na chrześcijaństwo, stanowczo deklaruje: „Nie, nie chcemy tego!”. Innymi słowy, ratując ciała tych małych dzieci, nie troszczy się o to, co najważniejsze dla dobra ich dusz, a więc przyjęcie naszego Pana Jezusa Chrystusa jako Jedynego Zbawiciela, Króla i Odkupiciela. Czyż w tym miejscu nie przychodzi nam na myśl retoryczne pytanie Chrystusa: „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?” (Mateusz 16: 26)?
Tak też polecamy, jednak z zachowaniem doktrynalnej ostrożności.
/.../