2 komentarze Scenariusz „Przeminęło z wiatrem” zasadniczo wiernie odtwarza klasyczną już powieść Margaret Mitchell pod tym samym tytułem. Fabuła filmu jest osadzona w czasach wojny secesyjnej i przedstawiona z pozycji Scarlett O’Hary, córki plantatora z Południa, Geralda O’Hary. Scarlett, największa kokietka w trzech okręgach, bez trudu podbija serca większości mężczyzn, nie może jednak zdobyć tego, na którym jej zależy, Ashleya. Ku rozpaczy Scarlett jej ukochany zamierza ożenić się z Melanią, dziewczyną skromną i łagodną, przeciwieństwem rozkapryszonej, egoistycznej i „przebojowej” głównej bohaterki. Scarlett, nie chcąc dopuścić do tego związku, wyznaje miłość Ashleyowi, a kiedy ten w taktowny sposób odrzuca jej względy, wymierza mu siarczysty policzek. Po jego wyjściu tłucze wazonik. Wtedy okazuje się, że świadkiem ich rozmowy był Rett Butler, bogaty charlestończyk o nieco nadszarpniętej reputacji, który akurat odpoczywał niezauważony w tym samym pokoju. Tak rozpoczyna się historia emocjonalnych i życiowych perypetii Scarlett, która będzie rozgrywać się na tle mającego już wkrótce nadejść tragicznego konfliktu zbrojnego pomiędzy Południem a Północą, a następnie głębokich powojennych zmian i przeobrażeń, jakie będą musiały przejść pokonane stany i ich mieszkańcy.
Chociaż fabuła filmu i jego historyczna otoczka są niewątpliwie ciekawe, to myślę, że o spektakularnym sukcesie tak książki jak i filmu zdecydował inny jego element – emocjonalnie świetnie trafia on w potrzebę tkwiącą w psychice typowej dziewczynki (nie ważne czy ta dziewczynka ma 8 czy 108 lat) – potrzebę bycia „prawdziwą damą” (księżniczką). Która z czytelniczek „Przeminęło z wiatrem” nie śniła, aby być jak jego bohaterka czarującą istotą, otoczoną przez wierną służbę i tłum adoratorów o nieskazitelnych manierach? By mieszkać w skąpanej zielenią posiadłości, która przypomina pałac, jadać codzienne posiłki na eleganckiej zastawie, za największe zmartwienie mając dobór odpowiedniej kreacji na kolejny bal? Śmiem przypuszczać, że zdarzało się to nawet najbardziej zagorzałym dziś feministkom. Niestety, problem w tym, że te naturalne choć infantylne marzenia, spełniane są w postaci bohaterki „Przeminęło z wiatrem” dzięki temu, że jest ona beneficientką systemu niewolniczego, który, nawet za cenę wojny domowej z Północą, zdecydowane są utrzymać władze Południa.
Myślę, że trudno zaprzeczać, że secesja Konfederacji miała za główny cel konserwację instytucji niewolnictwa. Za dowód tej tezy niech posłużą zamieszczone poniżej fakty historyczne:
1. CSA (Confederate States of America – Skonfederowane Stany Ameryki, zwane w skrócie Konfederacją) wpisały do swojej konstytucji „prawo” do posiadania niewolników, ale również umieszczono tam postanowienia, iż niewolnictwo będzie mogło być ustanawiane bez przeszkód na nowo przyłączanych terytoriach.
2. Deklaracje powodów secesji poszczególnych stanów kładły duży akcent na kwestię obrony „błogosławionej instytucji niewolnictwa” przed dążeniami abolicjonistów z Północy. Można powiedzieć, że wszystkie inne argumenty (kwestia ekonomii, niezależności i ocalenia „tradycyjnego stylu życia” Południowców) krążyło wokół sprawy niewolnictwa.
3. W swym liście do Alexandara Stephensa (v-ce prezydenta CSA), w przededniu wojny, pisał: „Wy uważacie, że niewolnictwo jest słuszne i powinno być rozszerzone, a my uważamy, że jest niesłuszne i powinno być ograniczone„. V-ce prezydent CSA, Alexander Stephens w swym słynnym przemówieniu, wygłoszonym w Savannah w stanie Georgia, 21 marca 1861 r. (więc wtedy, gdy już rozpoczął się proces secesji Południa) głosił, że rewolucja amerykańska została oparta na fałszywej przesłance, jaką jest równość ras. Dodawał przy tym, iż: „fundamentem naszego rządu jest z gruntu przeciwstawne przekonanie, a mianowicie wielka prawda, że Murzyn nie jest równy człowiekowi białemu. Niewolnictwo, czyli podporządkowanie rasie wyższej, jest dla niego naturalnym i normalnym stanem. Tak więc nasz rząd, pierwszy w historii świata, będzie opierał się na tej wielkiej, moralnej prawdzie„. Senator H. Hammonde, inny z czołowych polityków Południa deklarował z kolei: „skała Gibraltaru nie jest tak mocno wrośnięta w swoje posady jak nasz system niewolnictwa„.
4. Abraham Lincoln też uważał, że Czarni są niższą rasą, ale przynajmniej niewolnictwo oceniał jako moralne zło, które należy ograniczać, ale zarazem, przynajmniej póki nie zaistnieją odpowiednie warunki do jego całkowitej likwidacji, tolerować. W sprawie zakazu poszerzania niewolnictwa Lincoln był jednak nieugięty. Przyszły prezydent USA, w swej kampanii wyborczej jasno opowiadał się za prawem rządu federalnego do ograniczania niewolnictwa na nowych terytoriach. Fakt, iż wybory prezydenckie wygrał zwolennik ograniczania niewolnictwa na nowo przyłączanych terytoriach spowodował, iż powstało CSA.
W tym miejscu, polemicznie nastawiony czytelnik mógłby spróbować posłużyć się obosiecznym mieczem Słowa cytując te fragmenty Pisma, które legalizują niewolnictwo. Należy jednak zwrócić uwagę na parę istotnych różnic pomiędzy tą instytucją w starożytności a niewolnictwem na Południu St. Zjednoczonych, w XIX w. Po pierwsze niewolnictwo w starożytności nie miało charakteru rasowego. Niewolnikiem, na skutek różnych okoliczności, mógł zostać praktycznie każdy (przez krótki czas ten los był nawet udziałem sławnego filozofa, arystokraty z urodzenia, Platona). Dzięki temu, wyzwolony niewolnik (wyzwoleńców było wielu, co również świadczy na korzyść starożytnej formy niewolnictwa), po wyzwoleniu mógł zostać w pełni wolnym członkiem społeczeństwa, bowiem nie był na stałe napiętnowany przez kolor skóry, który sugerował jego stan społeczny. W istocie wielu byłych niewolników robiło w starożytności wręcz zawrotne kariery, by wspomnieć chociażby biblijnego Józefa, czy też faktycznie władających Rzymem wyzwoleńców cesarza Klaudiusza. Synem wyzwoleńca (o czym zresztą sam bez zażenowania pisał) był jeden z największych poetów starożytności Horacy. Rzymscy niewolnicy, mieli ponadto pewne prawa, o których ci na Południu mogli jedynie pomarzyć, mieli np. prawo do części wypracowanego przez siebie majątku, co oznaczało, że oszczędna i zaradna jednostka mogła zebrać pieniądze na swoje wyzwolenie; wprawdzie pan mógł po prostu przywłaszczyć sobie tę sumę, jednak zdarzało się to bardzo rzadko. Dodatkowe prawa przyniosło starożytnym niewolnikom chrześcijaństwo, po zwycięstwie którego wprowadzono między innymi zakaz rozdzielania rodzin niewolniczych, czy zmuszania niewolników do prostytucji. Oczywiście los niewolnika również w starożytności nie był do pozazdroszczenia, zwłaszcza gdy był on jako słabsza społecznie jednostka narażony na wszelkie niegodziwości i nadużycia wynikające z pogańskiego systemu rzeczy; to jednak dawał pewną uzasadnioną nadzieję na wyzwolenie, po którym jednostka nie napiętnowana przez kolor skóry, mogła wieść życie podobne ludziom wolnym z urodzenia. Na niekorzyść niewolnictwa na Południu przemawia również jego ekonomiczna bezzasadność. O ile w starożytności, wobec prymitywnych środków produkcji, utrzymywanie tego rodzaju instytucji można tłumaczyć ekonomiczną koniecznością, to w przeżywających przemysłową rewolucję XIX-wiecznych Stanach system ten przyczyniał się do gospodarczego zacofania Południa.
Gdyby zaś na chwilę zgodzić się z tezą, że Wojna Secesyjna nie toczyła się o możliwość konserwacji (i poszerzania na nowe tereny) instytucji niewolnictwa, to wtedy nasuwa się pytanie – jeśli nie o to, to o co właściwie walczyli Konfederaci. Tak książka, jak i film, zdają się udzielać bardzo osobliwej odpowiedzi na to pytanie – konflikt, który pochłonął tyle ludzkich istnień, rozgrywać się miał w imię obrony „południowego stylu życia”. Czym tak istotnym odróżniał się od sposobu życia „jankesów” ten styl, że wart był hekatomby ludzkich istnień? Czy może mamy tu do czynienia z antagonizmem w rodzaju Machabeusze kontra Antioch Epifanes, czy też Wandejczycy kontra Rewolucja Francuska? Jakież to ogromne zagrożenie dla kultury Południa stanowili „barbarzyńcy” z Północy? Czy nie byli to bracia, którzy tworzyli ten sam naród, wierzyli w jednego Boga, uznawali ten sam system wartości? Czyżby więc cała Wojna Secesyjna toczyła się o lepsze maniery przy stole?
Nie da się też nie nie zauważyć, że na „Przeminęło z wiatrem” kładzie się cieniem ideologia rasistowska. Oczywiście, należy tu „wziąć poprawkę” na czasy w których kręcony był ów film i niską wówczas wrażliwość społeczną w tym zakresie. Czarnoskórzy bohaterowie są tu w większości przedstawiani na podobieństwo słabo rozwiniętych umysłowo dzieci, które potrzebują ciągłego nadzoru ze strony dorosłych (białych).
Oczywiście „Przeminęło z wiatrem” ma też wiele niezaprzeczalnych zalet takich jak:
– pochwalanie na przykładzie pozytywnych bohaterów postaw opartych na tradycyjnej moralności chrześcijańskiej, przykładowo poświęcenia dla innych, lojalności, wierności małżeńskiej, pomocy osobom w potrzebie i starszym
– pozytywne odniesienia do modlitwy i czytania Słowa Bożego
– podkreślanie wartości rodziny, szacunku dla rodziców i rodzinnego domu, dbałości o bliskich i odpowiedzialności za nich
– pozytywne ukazanie (zwłaszcza na przykładzie Scarlett) ciężkiej pracy, zaradności i przedsiębiorczości, a także możliwości szybkiego otrząśnięcia się po wojennej traumie
– promowanie u mężczyzn postawy „rycerskości”, jak również szacunku i subtelności w kontaktach międzyludzkich
– przedkładanie przez bohaterów, takich jak Ashley czy Melania honoru oraz wartości moralnych nad dobra materialne.
Mimo jednak tych licznych zalet, zmuszeni jesteśmy oznaczyć film notą ujemną -1, głównie ze względu na zasadniczy, omówiony tu szczegółowo, zarzut popierania niesprawiedliwej wojny (w dodatku domowej), jaką w imię niewolnictwa południowe stany USA (Konfederacja) prowadziły przeciwko stanom północnym (Unii), a także niemalże bezkrytyczne podejście do kultury i tradycji Południa.
Marzena Salwowska
Wspieraj nas
/.../