Leave a Comment Wielowątkowa opowieść, której akcja toczy się 24 grudnia, czyli w dzień wigilijny. Mamy tu więc Melchiora „Mela Gibsona”, który wciela się w postać wulgarnego, rozpustnego i nie lubiącego dzieci „złego Mikołaja”. Patrzymy też na to, jak Szczepan (z zawodu policyjny negocjator) próbuje ratować w tym dniu swe małżeństwo i rodzinę przed całkowitym rozpadem. Widzimy Wladiego, zapracowanego młodego „yuppie”, który okazuje się skrywać przed swymi rodzicami pewną tajemnicę, oraz zdążającego do swej żony na święta Wojciecha (przypadkowo napotkana dziewczynka okaże się wnieść nowe kolory i światło do jego związku z żoną). Jest tu wreszcie Mikołaj, radiowy prezenter, snujący w ten wigilijny dzień opowieści o cudach i marzeniach, które mogą spełniać się w ten wyjątkowy czas. Tego dnia, spotyka on Doris, w której zakochuje się od „pierwszego spojrzenia”.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej film ten mocno miesza ze sobą tak dobre, jak i złe albo przynajmniej bardzo wątpliwe rzeczy. Jeśli chodzi o pozytywne aspekty tej produkcji to można tu wymienić:
Nieprzychylnie pokazane cudzołóstwo. Melchior, człowiek, który uwodzi żonę Szczepana, jest tu ukazany w odstręczających barwach – jest nieodpowiedzialny, gburowaty i wulgarny. Taki sposób zobrazowania cudzołożnika w jakiś sposób może zaś przekładać się na odbiór dokonywanego przez niego złego czynu – tym bardziej, że nie pokazano tu żadnej innej postaci dokonującej zdrady małżeńskiej, która miałaby budzić sympatię widzów. Samo zaś cudzołóstwo jest jedną z poważnych przyczyn, dla którego małżeństwo Szczepana przeżywa niezwykle ostry kryzys.
Podkreślenie wagi rodzinnych więzi. Niemal za wszelką cenę próbujący ratować swą rodzinę Szczepan, osierocona dziewczynka, która wnosi ciepło w bezdzietne małżeństwo Wojciecha i Małgorzaty, miłość Mikołaja do jego kilkuletniego syna oraz radosna atmosfera rodzinnego spotkania – to wszystko uwypukla pozytywną rolę rodziny w naszym życiu i kulturze.
Niechęć do pornografii i prostytucji. Kiedy małoletni syn Mikołaja natrafia w Internecie na prawdopodobnie bliską pornografii reklamę usług prostytutek, ten natychmiast chce odciąć swój dom od „sieci”. Jest to dobry przykład dla chrześcijańskich domów, w których pragnie się chronić dzieci przed zalewem niemoralności.
Pokazanie, iż pozytywne moralne zmiany są możliwe. Melchior, najbardziej odstręczająca postać tego filmu, ostatecznie zmienia się na lepsze. Okazuje bowiem troskę i życzliwość chłopcu, który wcześniej ukradł mu telefon komórkowy, a także zasugerowane zostaje, iż weźmie on odpowiedzialność za dziecko, które spłodził jednej ze swych kochanek. Także małżeństwo i rodzina Szczepana ostatecznie zbliża się do siebie i przełamuje ostry kryzys, w którym była wcześniej pogrążona.
Niektóre pozytywne odniesienia do Pana Jezusa i chrześcijaństwa. Mamy tu takowe najczęściej w postaci tradycyjnych kolęd, w których wychwala się Chrystusa i wielką tajemnicę Wcielenia, która objawiła się w betlejemskiej grocie.
Niestety jednak „Listy do M.” niosą ze sobą też istotne wady, niebezpieczeństwa i dwuznaczności, których nie sposób zlekceważyć i pominąć. A są nimi:
Wsparcie dla sodomii (czyli homoseksualizmu). Tajemnicą, którą Wladi skrywa przed swymi rodzicami jest jego homoseksualny związek. W końcu, niejako przymuszony okolicznościami, przyprowadza on na wigilijną kolację swego partnera, wyjawiając przez to swym rodzicom swój sekret. Ów „coming out” jest zapewne jednym z wigilijnych „cudów” o których mówi swym słuchaczom Mikołaj.
Sympatia dla nierządu (czyli seksu przedmałżeńskiego). Chociaż cudzołóstwo, pornografia i prostytucja są pokazane bez cienia sympatii, w innym punkcie moralności seksualnej autorzy filmu okazują się promować bardzo libertyńskie podejście. Mikołaj oddaje się bowiem z Doris seksualnym uciechom na „pierwszej randce”, a pokazane jest to w kontekście ich wielkiej, romantycznej miłości „od pierwszego spojrzenia”.
Dwuznaczne pokazywanie kłamstwa. Bohaterowie tego filmu kilkukrotnie kłamią i najczęściej jest to pokazane bez negatywnego komentarza i kontekstu, a w jednym wypadku ów występek pomaga nawet ustrzec się kłopotów.
Bliskie profanacji użycie świętego imienia Jezus. Mimo wspomnianych pewnych delikatnie pro-chrześcijańskich akcentów tego filmu, jedna jego scena wydaje się być bliska bluźnierstwu. Otóż, w pewnym momencie Mikołaj mówi w radiu: „24 grudnia narodził się Jezus Chrystus, czyli Koziorożec„. Jest jednak całkowicie nieprzystojne zestawianie najświętszego imienia Jezus „poza którym nie ma zbawienia” (Dzieje Apostolskie 4, 12) i na które „zegnie się wszelkie kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych” (Filipian 2, 9 – 10) z zabobonną i bezbożną astrologią.
/.../
Leave a Comment Kelly i Mac Radner, młodzi małżonkowie wraz ze swym niedawno narodzonym dzieckiem spokojnie mieszkają sobie w domku na przedmieściach jednego z amerykańskich miast. Niestety jednak do czasu … Oto pewnego dnia, ich sąsiadami zostają, lubujący się w dzikich i szalonych imprezach, członkowie bractwa studenckiego. Pewnej nocy, nie mogąc już dłużej wytrzymać hałasów dochodzących z sąsiedztwa, Mac dzwoni na policję. Ten krok okazuje się być początkiem swoistej między-sąsiedzkiej wojny pomiędzy Radnerami a członkami studenckiego bractwa.
Choć trzeba uczciwie przyznać, że film pt. „Sąsiedzi” w jednej ze swych sugerowanych konkluzji wydaje się nieść słuszną lekcję moralną o wyższości spokojnego, rodzinnego życia nad niemal nieustannym „imprezowaniem”, to zdecydowanie za mało, by w jakikolwiek sposób polecać ów do oglądania. Zanim bowiem dane będzie usłyszeć ową sugestię, musi on przebrnąć przez prawdziwy potok obrzydliwości, wulgarności i nieprzyzwoitości (głównie tych nawiązujących do rozpusty, homoseksualizmu i bezwstydu, ale nie tylko; gdyż mamy tu też pijaństwo, używanie narkotyków, kłamstwa, znęcanie się nad słabszymi, oszustwa i zemstę). Poziom dowcipu jest tu rynsztokowy i mieszczący się w najmniej wybrednym nurcie filmowej popkultury w rodzaju „Borata”, „Sprzedawców” czy „American Pie”. Żadna ze stron sporu pokazana w tym filmie, nie zachowuje się tu w moralny i prawy sposób, a tylko eskaluje napięcie odpłacając się wzajemnie złem za zło. I twórcy tego filmu chcą byśmy śmiali się widząc i słysząc wszystkie te obrzydliwości.
Reasumując: pochwała rodziny w tej produkcji to nie przysłowiowa „wisienka na torcie”, ale raczej wisienka zanurzona w wielkiej kupie fekalii. Trzeba być głupcem, by chcieć się po nią schylać.
/.../