Leave a Comment
Film ten został oparty – przynajmniej w swych głównych wątkach – na prawdziwych wydarzeniach. Widzimy więc w nim z jednej strony anglikańskiego „arcybiskupa” Desmonda Tutu, który po upadku w RPA Apartheidu przewodniczy utworzonej tam komisji mającej rozliczać przeszłość, z drugiej zaś strony ukazana zostaje nam sylwetka Pita Bloomfielda, byłego pracownika służb specjalnych, który za swe zbrodnie i nadużycia popełnione w czasach minionego systemu, odsiaduje wyrok więzienia. Jednym z głównych wątków tego filmu jest więc seria spotkań pomiędzy Desmondem Tutu a Bloomfieldem, podczas których dochodzi do swego rodzaju starcia pomiędzy tymi dwoma osobami. Pastor Tutu chce bowiem przywieźć Bloomfielda do skruchy i żalu za swe dane złe czyny, tymczasem ów złoczyńca cynicznie odbija tę serwowaną mu „piłeczkę” niejako chełpiąc się ze swych okrutnych uczynków i jakby przekonując, że próby nawracania go na dobrą drogę są czymś w rodzaju śmiesznej naiwności.
Na płaszczyźnie moralnej oraz światopoglądowej film ten należy ocenić pozytywnie, gdyż poprzez wykorzystanie klasycznego motywu walki dobra ze złem (na przykładzie starcia się dwóch wyżej wzmiankowanych postaci) pokazuje on, że nawet będąc głęboko pogrążonym w nieprawości człowiekiem można zdobyć się przynajmniej na próbę naprawienia swych win. W obrazie owym widzimy też, iż prawdziwe wybaczenie jest możliwe również w obliczu bardzo niegodziwych czynów. W produkcji tej widzimy wszak, że w pewnym momencie matka wybacza człowiekowi, który brał udział w morderstwie jej córki.
Tytułem poważniejszych wątpliwości, jakie możemy podnieść względem tego filmu, jest obfitość wulgarnej mowy w nim zawartej. Oczywiście rozumiemy, że w tym kontekście została ona tu użyta poniekąd w celu jeszcze mocniejszego podkreślenia głębi deprawacji jednego z głównych bohaterów, ale tradycyjnie przy tego typu okazjach podnosimy pytanie o to, czy rzeczywiście stosowanie takiego zabiegu przez filmowców jest bardzo potrzebne, a poza tym wskazujemy, iż wulgaryzmy można by ostatecznie „wypikować”. Ta ostatnia metoda, mimo że na pierwszy rzut oka mogłaby się wydawać co poniektórym śmieszna, to jednak z jednej strony wciąż podkreślałaby głębię deprawacji osoby używającej taki rodzaj języka, z drugiej zaś pozwalałaby na nieepatowanie widzów czymś takim.
Na sam koniec, by z góry dać odpór możliwym nadinterpretacjom, jakie mogą pojawić na skutek publikacji tej recenzji wyjaśniamy, że fakt przychylnego potraktowania przez nas filmu, w którym pozytywnym bohaterem jest anglikański hierarcha Desmond Tutu nie jest równoznaczny z pochwałą ogółu jego światopoglądowych i moralnych przekonań. Człowiek ten bowiem oprócz faktu trwania w anglikańskiej schizmie i herezji wspiera też np. grzech wołający o pomstę do Nieba, jakim jest aktywność homoseksualna. Niemniej jednak zgodnie z duchem prawowiernego ekumenizmu doceniamy to, co konkretnego dobrego on w swym życiu czynił. Ponadto, przez tę recenzję nie zamierzamy sugerować, czy aby na pewno kierunek społeczny, w którym poszła RPA po upadku Apartheidu, jest czymś znacznie lepszym od zła tkwiącego w samym Apartheidzie. Z pewnością bowiem można by wskazać na pewne bardzo niegodziwe rzeczy, które nowi władcy RPA wprowadzili (np. legalizacja aborcji i sodomii). Kwestia więc oceny tego, który z systemów w RPA (Apartheid czy to co nastało po jego upadku) w swym całokształcie miał więcej plusów i mniej minusów, jest zdecydowanie bardziej złożona i nasza recenzja nie pretenduje nawet do próby odpowiedzi na to pytanie.
Mirosław Salwowski
/.../