Leave a Comment Evelyn Couch, przeżywająca kryzys małżeński pani domu w średnim wieku, odwiedzając ze swoim mężem jego chorą ciotkę, poznaje przypadkowo w tym samym szpitalu Ninny Threadgoode. Ta mocno już leciwa pani opowiada Evelyn historię przyjaźni, która przed laty połączyła dwie młode dziewczyny z Południa St. Zjednoczonych. Historia zbuntowanej Idgie i ułożonej Ruth fascynuje Evelyn i skłania do podjęcia poważnych zmian we własnym sposobie bycia.
Film ten jest jedną z tych hollywoodzkich produkcji, które mocno mieszają pewne dobre treści z fałszywą ideologią i elementami moralnego rozkładu.
Z dobrych więc rzeczy, które możemy tu znaleźć, wymienić należy przede wszystkim:
1. Krytykę działalności Ku Klux Klanu oraz bezkarności i poparcia społecznego, jakim ongiś cieszył się on w USA.
2. Pewne elementy, rzecz można, pro-life, pokazujące wartość życia każdego dziecka, niezależnie od stanu jego zdrowia (mamy tu historie dwóch matek zajmujących się niepełnosprawnymi dziećmi, z których jedna zachęcana nawet była przez lekarza do aborcji).
3. Zachęcanie kobiet, by w imię źle pojętego posłuszeństwa czy pokory, nie godziły się na fizyczne czy psychiczne znęcanie się nad sobą (choć ten akurat element przekracza z rozwojem akcji granice zdrowego rozsądku).
4. Bohaterki filmu dość często prezentują aktywną postawę miłosierdzia wobec bliźnich, np. Idgie czy Ruth przyjmują pod swój dach bezdomnego alkoholika, wbrew lokalnym zwyczajom odnoszą się z szacunkiem do swoich czarnoskórych pracowników czy klientów, Evelyn zaprzyjaźnia się ze starszą kobietą i oferuje jej wspólne mieszkanie.
Dodatkowo pewną wartością filmu jest też to, iż zachęca on do radowania się darem życia pomimo rozmaitych trudów i cierpień, jakie nas spotykają.
Wszystkie te jednak pozytywne elementy są mocno zmieszane z fałszywą ideologią feminizmu, dość zresztą prymitywnego rodzaju, który zakłada wyzwolenie kobiet przez upodobnienie ich do mężczyzn. W filmie tym czołową feministyczną bohaterką jest Idgie, która nie tylko sama ubiera się i zachowuje właściwie jak chłopak (co pokazane jest z wyraźną aprobatą), ale też „wyzwala” swoją przyjaciółkę, która jest typem „grzecznej dziewczynki” w ten sposób, że zachęca ją do kradzieży (rozdawania nie swoich dóbr), nadużywania alkoholu i hazardu. Wszystkie zaś te grzechy są pokazywane z wyraźną sympatią. W filmie tym nie brakuje również negatywnych odniesień do chrześcijaństwa, zwłaszcza Idi (która jest przecież kreowana na pozytywną bohaterką) wyraża się pogardliwie o chodzeniu do kościoła, a nawet zabawia się obrzucaniem szyderstwami ludzi zgromadzonych na nabożeństwie.
Najistotniejszym jednakże problemem filmu pozostaje promowana w nim fałszywa ideologia feminizmu. Zamiast więc pokazywać niektóre częściej spotykane pośród mężczyzn niż u kobiet grzeszne zachowania typu pijaństwo, hazard czy agresja jako tym godniejsze pożałowania im bardziej akceptowane społecznie, owe nieprawości prezentuje się niewiastom jako „owoc miły dla oka i zdatny do zjedzenia” (Rodz 3,6), po który powinny same sięgnąć, by odkryć własną siłę i znaleźć wolność. W duchu feministycznym pokazuje się tu też stosunki pomiędzy kobietami i mężczyznami jako ciągłą walkę o władzę, prawa a nawet byt. I jest to posunięte tu aż do tego stopnia, iż jeden z wniosków, jakie można wyciągnąć z tego filmu, jest taki, że dla dobra kobiet należałoby całkowicie wyeliminować wielu mężczyzn. W filmie jest to zobrazowane przez, wręcz rytualną, kanibalistyczną ucztę z ciała pewnego domowego tyrana. Nadto jest to pokazane jako dobry żart.
Twórcy tego obrazu do tego stopnia zdają się lubić konfliktowanie obu płci, że właściwie zrównują tu sytuację bitej i tyranizowanej Ruth z problemami Evelyn, którą mąż krzywdzi w ten sposób, że woli oglądać kolejny mecz niż swoją żonę owiniętą w celofan.
Zatem pomimo pewnych zalet „Smażone zielone pomidory” wydają się dziełem dość zatrutym, które zamiast biblijnego przekonania, że mężczyzna i kobieta zostali stworzeni do wspólnego życia w harmonii i miłości, proponuje ciągłą walkę i szarpaninę między płciami. Niewiastom zaś zamiast zadowolenia z przymiotów własnej płci, takich jak np. większa empatia, subtelność bycia, wdzięk czy łagodność narzuca potrzebę upodobnienia się do mężczyzn, co zresztą jest wielką obrazą dla kobiet (i dla Bożego stworzenia), gdyż sugeruje, że nasza natura jest gorsza i należy się jej wyzbyć.
Marzena Salwowska
PS. Drogi Czytelniku jeśli doceniasz naszą pracę w dziele propagowania dobrej i chrześcijańskiej kultury oraz uwrażliwiania na dostrzeganie złych lub wątpliwych moralnie i światopoglądowo aspektów przemysłu filmowego to prosimy Cię o wsparcie finansowe naszej działalności. Uczynić to możesz wpłacając dowolnie wybraną przez siebie kwotę pieniężną na poniższe konto bankowe:
22 1140 2004 0000 3402 4023 1523
Mirosław Salwowski, Toruń
Dane do przelewu bankowego dla osób z zagranicy to:
PL 22 1140 2004 0000 3402 4023 1523
Kod SWIFT: BREXPLPWMBK
Mirosław Salwowski, Toruń
/.../
4 komentarze Kolejna już ekranizacja znanej powieści Charlotte Brönte o „dziwnych losach” pewnej skromnej i na pozór przeciętnej guwernantki. Jane to osierocona, pozbawiona majątku i wsparcia ze strony krewnych dziewczyna w Wiktoriańskiej Anglii. Po śmierci rodziców zostaje ona oddana pod opiekę Sary Reed, żony wuja. Tu jednak spotyka się z całkowitym brakiem ciepła ze strony pani domu, a dodatkowo z szykanami ze strony jej syna, co prowadzi do ciągłego pogarszania się wzajemnych relacji. W rezultacie dziewczyna zostaje oddana do szkoły z internatem. W placówce tej spędza osiem lat, pod koniec tego okresu pracując jako nauczycielka. Pragnąc się usamodzielnić przyjmuje posadę guwernantki w posiadłości Thornfield, gdzie ma uczyć Adelę, córkę właściciela posiadłości, Edwarda Rochestera. Szczera, bezkompromisowa, niepozbawiona też wielu innych zalet dziewczyna szybko zyskuje sobie szacunek pana domu. Mimo dzielącej ich „społecznej przepaści”, wbrew też niełatwemu charakterowi Rochestera, parę bohaterów zaczynają łączyć również bardziej romantyczne uczucia. Na drodze do uświęconego związku tych dwojga stanie jednak mroczna tajemnica Edwarda.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej film ten posiada pewne istotne zalety, rzadko spotykane we współczesnej kinematografii. Przede wszystkim wyraźnie wspiera prawdę o nierozerwalności i świętości małżeństwa; w pozytywnym świetle ukazuje również zachowywanie czystości przedmałżeńskiej jako coś w oczywisty sposób wartościowego. Reprezentantem tych wartości jest głównie tytułowa bohaterka, która odrzuca wizję szczęścia u boku ukochanego mężczyzny, kiedy okazuje się, że ten jest związany ważnym (choć bardzo nieszczęśliwym) małżeństwem. A jest to dla niej tym trudniejsze, że w całym jej sierocym życiu brakowało miłości. Pozytywne ukazanie takiej postawy bardzo kontrastuje ze współczesnym podejściem twórców filmowych do tematu, które zakłada, że najważniejsze są uczucia i emocje (miłość romantyczna). Film pokazuje, że małżeństwo i miłość to również kwestia woli i decyzji, a uciążliwego małżonka(i) nie da się tak po prostu ukryć w jakimś ciemnym kącie (o czym boleśnie przekona się Edward).
W „Jane Eyre” (zaznaczam, że skupiamy się tu jedynie na ocenie tej konkretnej ekranizacji książki Charlotte Brönte) znajdują się wątki, które można by trochę „na siłę”odczytać jako antychrześcijańskie, a mianowicie ukazanie w negatywnym świetle szkoły chrześcijańskiej oraz osób, które jednoznacznie deklarują się jako chrześcijanie, zwłaszcza kierującego szkołą pastora i pracownic tej placówki. Jedyną tego przeciwwagę stanowi słabszy wątek w postaci innego młodego pastora i jego sióstr, które oferują Jane swoją pomoc i przyjaźń. W postaci głównej bohaterki niektórzy dopatrują się też rysów feministycznych, należy jednak pamiętać, że jej życiowa postawa (np. podjęcie pracy zawodowej zamiast „siedzenia w domu”) wynika z konieczności, po prostu jako pozbawiona wszelkiego wsparcia niewiasta, Jane musi sobie radzić sama. Istotniejszą wadą filmu wydają się pewne postawy, które prezentuje główna bohaterka, a które nie spotykają się tu z naganą, a mianowicie jej buntowniczość wobec (niesprawiedliwych) opiekunów oraz skłonność do chowania uraz, posunięta do tego stopnia, iż nie udziela ona wyraźnego przebaczenia swej umierającej ciotce. Pewną scenę można też zinterpretować jako aprobatę dla nieskromnej sztuki (Jane przypatrująca się bacznie kobiecemu aktowi na ścianie w domu Rochestera). Nieco dwuznaczne są też komentarze przyjaciółki Jane z sierocińca o „niewidzialnych światach” i „królestwie duchów, które nas strzegą”, co równie dobrze można uznać za aluzję do świata aniołów jak i wyraz jakichś niechrześcijańskich przekonań; wątek ten nie ma jednak dalszej kontynuacji, więc trudno pokusić się o jego jednoznaczną ocenę. Na marginesie, można pochwalić twórców filmu, że nie poszli zbytnio w stronę „gotyckiej” estetyki obrazu, do czego ekranizacje literatury romantycznej stwarzają łatwa okazję.
Reasumując, film w swoim głównym zarysie zdaje się wspierać takie tradycyjnie chrześcijańskie wartości jak powaga i nierozerwalność małżeństwa, czystość przedmałżeńska, pracowitość, szczerość, umiłowanie prawdy, cenienie bardziej „wewnętrznego człowieka” niż to co zewnętrzne. „Jane Eyre” zatem, z pewnymi zastrzeżeniami można polecić jako godziwą rozrywkę dla całej rodziny.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Adaptacja powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Żona słynnego chirurga, profesora Rafała Wilczura ucieka z kochankiem, zabierając ze sobą ich kilkuletnią córeczkę Marysię. Zdruzgotany mąż, włócząc się po mieście trafia, wraz z przypadkowym towarzyszem, do podrzędnej knajpy, gdzie za sprawą swojego nowego kompana zostaje ograbiony i pobity, na skutek czego traci nie tylko pieniądze i wszelkie dokumenty, ale i pamięć. Odtąd nie znając swojej tożsamości błąkać się będzie za chlebem od domu do domu, by wreszcie, po kilkunastu latach tułaczki osiąść w domu pewnego młynarza, gdzie zyska sławę jako niezwykle skuteczny znachor.
„Znachor” to klasyka polskiego kina, niegdyś wielki przebój kasowy i jednocześnie dzieło, które, jak miło stwierdzić, opiera się na solidnych moralnych fundamentach. Opisując fabułę tego filmu, mogłam posłużyć się znacznie większą liczbą przymiotników, ujmując rzecz w takich przykładowo słowach: „zaniedbywana przez swojego sporo starszego , spędzającego długie godziny w pracy męża, Beata ulega nadziei znalezienia szczęścia u boku zakochanego w niej młodego mężczyzny”. Wszystkie te określenia, choć zasadniczo prawdziwe, są tu jednak zbędne, gdyż zaciemniałyby tylko istotę sprawy. Mamy tu bowiem po prostu do czynienia z cudzołóstwem, które rujnuje życie kliku osób. Takie zawiązanie akcji, gdzie grzech niesie ze sobą (tak jak w prawdziwym życiu) rozmaite przewidywalne i nieprzewidywalne konsekwencje, jest wielkim atutem tego filmu. Kolejna jego zaleta to przemiana niezbyt pokornego doktora Wilczura, który na wieść o zdradzie żony chce się mścić zabierając jej córkę, w człowieka o ogromnej pokorze i łagodności, który nie rości wobec nikogo żadnych pretensji, rezygnując nawet z tego, co mu się słusznie należy. Inny atut filmu to wskazanie jako pozytywnych bohaterów prostych, ubogich, lecz ciężko pracujących i przede wszystkim bogobojnych chłopów. Chociaż, oczywiście, i oni nie są idealni, to sprawiają niemal takie wrażenie na tle kapryśnych, snobistycznych, skłonnych do plotek i nieczułych przedstawicieli bardziej „oświeconej” części społeczeństwa. Jedynie z ust chłopów usłyszymy tu o Bogu i Jego sprawiedliwości, tak że łatwo zauważyć, że ich moralna przewaga bierze się wprost z ich bogobojności. Ciekawym aspektem filmu jest też pokazanie sytuacji, w której prawo stanowione przez ludzi, koliduje z Bożym. Twórcom filmu udało się, bez uszczerbku dla szacunku należnego temu pierwszemu, pokazać że prawo Boże stoi jednak wyżej, i że w przypadku konfliktu, to ono ma pierwszeństwo (jak powiedział św. Piotr Apostoł „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” Dz 5,29). Chodzi tu konkretnie o sytuację, gdy główny bohater staje przed sądem, oskarżony o przywłaszczenie sobie narzędzi chirurgicznych pewnego lekarza i nielegalną praktykę medyczną. Dla wyjaśnienia – użył on tych instrumentów celem ratowania życia dziewczyny (wykonał operację, której dokonania odmówił wcześniej lekarz, uznając stan dziewczyny za beznadziejny). W świetle porządku prawnego II RP była to kradzież czy przywłaszczenie, Katechizm Kościoła Katolickiego (2408) stwierdza natomiast „Nie mamy do czynienia z kradzieżą, jeśli przyzwolenie może być domniemane lub jeśli jego odmowa byłaby sprzeczna z rozumem i z powszechnym przeznaczeniem dóbr. Ma to miejsce w przypadku nagłej i oczywistej konieczności, gdy jedynym środkiem zapobiegającym pilnym i podstawowym potrzebom (pożywienie, mieszkanie, odzież…) jest przejęcie dóbr drugiego człowieka i skorzystanie z nich”. Podobnie rzecz się ma z wykonaniem nielegalnej operacji przez głównego bohatera, który wprawdzie (na skutek amnezji) przystępuje do niej będąc przekonany, że nie ma uprawnień medycznych, to jednak wie, że jest w stanie skutecznie ją przeprowadzić. Można więc powiedzieć, że łamie w tym momencie prawo, jednak Słowo Boże mówi wyraźnie „Ten, kto umie dobrze czynić, a nie czyni grzeszy” (Jk 4,17).
Myślę, że warto też w sposób szczególny docenić zakończenie tego filmu, w którym główny bohater, niczym biblijny Hiob, po czasie dojmującej niedoli staje się człowiekiem szczęśliwym i błogosławionym również w wymiarze doczesnego życia.
Niestety, „Znachor” nie składa się z samych wyłącznie równie zdrowych, co wyżej opisane, elementów. Kilka jego scen niesie ze sobą wątpliwy moralnie przekaz. Mamy tu więc sytuację, w której cudzołożna żona prosi współpracownika męża, aby nie myślał o niej źle, gdyż nie jest ona złym człowiekiem a jedynie nieszczęśliwym. Takie słowa zdają się sugerować jakiś fatalizm (nieuchronność) miłości romantycznej, za którą bohaterka zmuszona była podążać. Tę sceną po części łagodzi wcześniejsza, w której umierający kochanek Beaty bierze na siebie odpowiedzialność za ich wspólny grzech, stwierdza też, że nie można budować swojego szczęścia na krzywdzie innych, w końcu prosi Beatę, aby wróciła do męża. Pewnym mankamentem filmu jest też brak moralnej dezaprobaty dla postępowania jednego z bohaterów, który, będąc przekonany, że jego ukochana nie żyje, zamierza popełnić samobójstwo. Może to sugerować zbyt wysokie stawianie na skali wartości miłości do drugiego człowieka, a więc pewne moralne nieuporządkowanie. Z innych mankamentów filmu trzeba też wymienić namiętny pocałunek dwojga młodych, nie związanych ze sobą małżeństwem oraz ich taniec „w objęciach”. A warto pamiętać, że zarówno namiętne pocałunki, jak i inne formy cielesnej intymnej bliskości zarezerwowane są dla małżeństwa.
Jednakże, myślę, że, z uwzględnieniem powyższych uwag, warto sięgnąć do skarbnicy polskiej kultury po to budujące i wartościowe dzieło, które pomimo upływu czasu niewiele straciło ze swej aktualności.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Ekranizacja bestsellerowej powieści Lewisa Wallace’a, doceniona przez Amerykańską Akademie Filmową 11 Oskarami. Akcja filmu przenosi nas w czasy rzymskiego panowania w Jerozolimie. Bohatera filmu, żydowskiego księcia, Judę syna Hura poznajemy, kiedy z rodziną (matką i siostrą) cieszy się na przybycie dawno nie widzianego przyjaciela. Ów wyczekiwany przyjaciel to młody Rzymianin, Messala, który powraca do Rzymu jako trybun. Messala, odpowiedzialny za utrzymanie pokoju w mieście, obawia się zamieszek, jakie mogą wybuchnąć w dniu przyjazdu nowego gubernatora Judei. W związku z tym prosi Judę, aby został jego zaufanym człowiekiem w Jerozolimie, a mówiąc wprost informatorem Rzymu. Juda zdecydowanie odmawia, co Messala odbiera jako osobistą zniewagę. Podczas wjazdu nowego gubernatora zdarzy się wypadek, który pozwoli trybunowi okrutnie zemścić się byłym przyjacielu …
Tytuł tego filmu z pewnością jest dobrze znany, lub przynajmniej obił się o uszy czytelnika. Obraz ten cieszy się dobrze zasłużoną sławą, gdyż jest to nie tylko pełne rozmachu (jak i subtelnych odcieni) dzieło, które wciąż z powodzeniem wytrzymuje próbę czasu, ale przede wszystkim jeden z najbardziej chrześcijańskich filmów w dziejach kina. Chociaż, jak można się przekonać czytając komentarze na różnych portalach filmowych, ta chrześcijańskość zdaje się razić wielu jego współczesnych odbiorców. Można nawet natrafić na opinie, że postać Jezusa jest tu sztucznie przyklejona . Nic bardziej mylnego. Warto przypomnieć, że powieść „Ben Hur” powstała właśnie po to by mówić o tej postaci. Tak powieść jak i omawiana tu jej ekranizacja noszą zobowiązujący podtytuł „A Tale of the Christ”. Zgodnie z tym podtytułem historia Jezusa z Nazaretu ściśle łączy się z opowiadaniem o Ben Hurze. Nie tylko nie jest przyklejona, ale bez niej opowieść o żydowskim księciu wiele by straciła.
Zatem, nie tylko ze względu na widowiskowy wyścig rydwanów, gorąco polecam ten film zwłaszcza osobom, które sądzą, że kino chrześcijańskie ogranicza się do kilku filmów o tematyce biblijnej lub ckliwych opowiastek oglądanych z nudów w okresach świątecznych.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Akcja „Obrońców skarbów” rozpoczyna się w momencie, kiedy wiadomo, że losy II Wojny Światowej są już przesądzone, jednak Niemcy nie dają jeszcze za wygraną, grabiąc co się da i niszcząc to, czego nie da się zagrabić. W tej sytuacji dla ochrony najcenniejszych skarbów kultury powołana zostaje do życia amerykańska jednostka specjalna. Jest to szczególny oddział złożony z niezbyt sprawnych, niekoniecznie najmłodszych, nie odznaczających się idealnym zdrowiem i bojowymi umiejętnościami wybitnych ekspertów w dziedzinie historii sztuki. Większość tej naprędce zmontowanej jednostki nie brała dotąd udziału w walkach na frontach II wojny światowej, nie z powodu pacyfistycznych przekonań, czy braku odwagi, ale raczej z tego względu, że stan zdrowia lub wiek dyskwalifikował ich do służby wojskowej. Oddział ten zatem zostaje utworzony specjalnie do ochrony i odzyskiwania dzieł sztuki. Nie jest to zadanie ani łatwe, ani bezpieczne. Bohaterowie filmu muszą zmagać się nie tylko z żołnierzami wroga, ale także z niezrozumieniem ze strony dowódców alianckich, którym troska o dzieła sztuki, gdy wokół ginie tylu ludzi, wydaje się zwykłą fanaberią. Oddział musi się też śpieszyć, żeby zdążyć przed żołnierzami sowieckimi, którzy w przeciwieństwie do Amerykanów, nie zamierzają zwracać odnalezionych artefaktów ich prawowitym właścicielom.
Na początek, przy ocenie tego, opartego na prawdziwych wydarzeniach, filmu warto zauważyć, że prawie nie ma w nim pewnych, często występujących we współczesnym wojennym kinie, negatywnych elementów w rodzaju:
– typowego dla gatunku cynizmu
-kwestionowania pojęcia „sprawiedliwej wojny”
– pogardy dla patriotyzmu, ukazywanego jako wabik na naiwne „mięso armatnie”
– przedstawiania zasad moralnych obowiązujących w czasie pokoju jako nieaktualnych i nieprzystających do sytuacji wojny
Za to, znajdziemy w filmie bezpośrednie lub pośrednie liczne pozytywne odniesienia do takich wartości jak: szacunek dla ludzkiego życia i dziedzictwa kulturowego, honor, patriotyzm, braterstwo, odwaga, rodzina, czy nawet (może nie dość zaakcentowana) pochwała wierności małżeńskiej.
Dużą zaletą filmu jest też jego przesłanie, które nie czyniąc ze sztuki bożka, ukazuje ją jednak jako wartość cenniejszą od złota. I choć film ten wprost nie zachwala chrześcijaństwa, to czyni to niejako przy okazji, gdy wyraża podziw dla sztuki europejskiej. A ponieważ tak się, nie przypadkiem, składa, że większość wartościowej twórczości Starego Kontynentu to dzieła sakralne lub bezpośrednio inspirowane chrześcijaństwem, film pokazuje też kulturotwórcze znaczenie religii.
Niestety, choć film jako całość, wyraźnie wybija się na tle współczesnej kinematografii czystością przekazu i moralności bohaterów, to widnieje na nim kilka plam. Trzeba tu odnotować parę wpadek w dziedzinie języka, takich jak kilka wulgaryzmów i, co gorsza, używanie imienia Bożego nadaremno (w sytuacjach silnego stresu).
Z uwzględnieniem więc powyższej uwagi co do niefrasobliwości używanego tu języka, film można polecić jako wartościową rozrywkę, która przybliża nam jeden z niezbyt znanych epizodów II Wojny Światowej.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Disnejowska wersja słynnej baśni. W pewnym zamku mieszka młody książę, przystojny i bogaty, lecz bardzo samolubny. Któregoś dnia do jego bram puka staruszka w łachmanach, z prośbą, by kupił od niej jedną różę. Młodzieniec odmawia i każe służbie wyrzucić starszą kobietę, nie wiedząc, że pod tą postacią ukrywa się potężna wróżka. Karą za tą nieczułość będzie dla niego zamiana w odpychającą bestię. Do ludzkiej postaci powróci tylko wtedy, gdy do jego 21-szych urodzin (zanim spadnie ostatni płatek róży) znajdzie się dziewczyna, która pokocha go z wzajemnością. Tą dziewczyną będzie oczywiście Bella, która w tej wersji baśni jest molem książkowym, córką „szalonego naukowca”, nie ma sióstr, za to sprawę komplikuje jej namolny wielbiciel.
Główną zaletą tej animacji jest przekazanie w atrakcyjnej dla dzieci formie przesłania tej pięknej klasycznej baśni. Obraz ów oferuje najmłodszym widzom kilka wciąż aktualnych lekcji, takich jak:
– zewnętrzne piękno nie jest najważniejsze
– nie warto sądzić po pozorach
– egoizm i nieczułość mogą zmienić człowieka w bestię
– prawdziwa miłość nie zniewala
– miłość może zmienić bestię ponownie w człowieka
– bycie człowiekiem jest czymś wyjątkowym i piękny i trzeba umieć szanować swoje człowieczeństwo, by go nie stracić
Niestety, film ma też pewną widoczną wadę moralną – w kilku scenach (tu warto przypomnieć, że jednym z podstawowych zadań bajek jest wykształcanie u dzieci wzorców postępowania w dorosłym życiu) pojawiają się niewiasty w mocno wydekoltowanych strojach. Po części jest to ubiór uzasadniony charakterem postaci, gdy takie stroje noszą próżne i niezbyt mądre dziewczęta. Jedna ze scen ma jednakże charakter niedwuznacznie lubieżny, w dodatku brak dla niej jakiegokolwiek uzasadnienia, chodzi o scenę, w której nieprzyzwoicie ubrana i poruszająca się kusicielsko pokojówka jest obiektem zalotów jednego ze służących.
Mimo wszystko, polecam film ze względu na jego wartościowe przesłanie, z nadzieją, że to ono pozostanie w umysłach dzieci, nie zaś nieskromne wzorce ubiorów, prezentowane tu w niektórych momentach.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Film przedstawia historię Romulusa Augustulusa, ostatniego cesarza imperium zachodniorzymskiego, który utracił władzę na rzecz władcy Gotów Odoakera. Fabuła filmu wybiega dalej niż historia – w filmie Romulus zostaje uwięziony na wyspie Capri razem ze swym nauczycielem Ambrosinusem, następnie odbity przez ocalałych z rzezi członków gwardii przybocznej dowodzonych przez Aureliusa, towarzyszy im także będąca w służbie cesarza wschodniorzymskiego hinduska wojowniczka Mira. Wbrew wcześniejszym obietnicom młody cesarz nie otrzyma azylu w Konstantynopolu, więc decyduje się na podróż do Brytanii celem objęcia dowództwa nad ostatnim, dziewiątym legionem. Na miejscu okazuje się, że Brytania znajduje się pod panowaniem tyrana Vortgyna, który sprzymierza się z Gotami celem pojmania 12 letniego Romulusa. Dochodzi do bitwy, gdzie ludzie dowodzeni przez Aureliusa stawiają mężnie opór przeważającym siłom wroga, jednak ulegają w obliczu przewagi liczebnej. Losy bitwy odmienia przybycie dziewiątego legionu.
Film posiada wiele moralnych walorów. Jest to opowieść o cnotach takich jak męstwo, lojalność, odwaga, posłuszeństwo wobec legalnej władzy, według słów Aureliusa „do ostatniego tchu”. Oczywiście są one ukazane w sposób jak najbardziej pozytywny. Widzimy więc gotowość do oddania życia za prawowitego władcę, na przykład w scenie, kiedy jeden z gwardzistów własnym ciałem zasłania Romulusa przed strzałami, a inni gotowi są walczyć nawet z przeważającymi siłami wroga. Co prawda z historycznego punktu widzenia prawowitość władzy cesarzy może budzić wątpliwości, jako że w końcowym okresie istnienia imperium zachodniorzymskiego zdobywali i tracili oni często władzę w wyniku spisków i zamachów stanu, jednak w filmie Romulus Augustulus jest przedstawiony jako „ostatni członek rodu panującego”. Mamy do czynienia także z bardzo dojrzałą jak na wiek młodego cesarza postawą – potrafi przemawiać do swych ludzi, przy czym słowa te zawierają sporo mądrości – wykazuje skruchę za błędy Rzymu wobec swych poddanych, przejawia gotowość oddania się wrogom jeśli ma to ocalić życie ludzi. Z drugiej strony napiętnowane są przykłady zachowań negatywnych, jak sprawowanie władzy w sposób tyrański czy brak lojalności, gdy na przykład poseł z Konstantynopola wbrew wcześniejszym obietnicom zamierza wydać młodego cesarza w ręce Gotów. Można także wspomnieć o tym, iż najsilniejszym z członków gwardii cesarskiej jest Murzyn, co można uznać za wątek antyrasistowski. Podczas gdy on jest przedstawiony jako człowiek cywilizacji to barbarzyńcami są Goci, choć są białego koloru skóry.
Niestety, ale film posiada liczne wady. Zdecydowanie największą z nich jest pozytywne ukazanie wątków związanych z magią. Nauczycielem Romulusa jest pochodzący z Brytanii Ambrosinus, który urodził się jako Merlin (a pod koniec filmu wraca do swego prawdziwego imienia). Nazywa się on „poszukiwaczem prawdy”. Co prawda nie jest jednoznacznie wskazane, czy zajmuje się magią, są jednak fragmenty które wydają się to sugerować, jak na przykład zamiana kamienia w pióra gęsi. Za to jest człowiekiem wierzącym w „przeznaczenie”, pojawia się w filmie wątek miecza, którego posiadacz ma być predestynowany do rządzenia. Jest to miecz znajdujący się w fortecy na wyspie Capri, który zostaje znaleziony przez Romulusa, a który staje się obiektem pożądanym przez Gotów i Vortygna. Oprócz tego w pozytywny sposób pokazano pentagram, jako „symbol prawdy” choć w rzeczywistości jest to symbol kojarzony z satanizmem. Można także wskazać na pojawiające się w pewnym momencie filmu odniesienia do pogańskich bożków, przez wzywanie ich w obliczu najazdu Gotów. Jakkolwiek, gdyby akcja toczyła się w innej epoce byłoby to zrozumiałe, ale pamiętajmy że mamy rok 476, a więc czas, gdy przynajmniej w miastach pogaństwo było wytępione. Wszak już w 380 cesarz Teodozjusz ogłosił chrześcijaństwo religią państwową, a w 392 zakazał praktykowania religii pogańskich pod groźbą kary śmierci. Minusem filmu są także sceny, gdzie eksponowany jest nieskromny ubiór wojowniczki Miry, poza tym, pomimo iż nie pokazano tego wyraźnie to pod koniec filmu pojawia się sugestia jakoby ona i Aurelius czynili rozpustę. Nie jest to w żaden sposób napiętnowane, a wręcz przeciwnie, pokazane jako coś pozytywnego.
Podsumowując, można powiedzieć że film posiada pozytywne przesłanie, dlatego zasługuje na dobrą ocenę z chrześcijańskiego punktu widzenia. Jednak ocenę tę obniżają różne wątki pojawiające się w filmie. Mógłby uzyskać znacznie lepszą ocenę, gdyby wątki związane z magią czy legendami zastąpiono motywami chrześcijańskimi, na przykład prawowierni chrześcijanie z Rzymu walczyliby z barbarzyńcami wyznającymi pogaństwo bądź arianizm.
Filip Palkowski
/.../
6 komentarzy Historia tego romansu rozgrywa się w drugiej połowie XIX wieku. Tytułowa bohaterka filmu „Anna Karenina” to piękna arystokratka, żona wysokiego carskiego urzędnika, czuła matka dla ich wspólnego synka Sierioży. Annę poznajemy w momencie, gdy przybywa do Moskwy jako „mediatorka”, której zadaniem jest pomoc w ratowaniu przeżywającego ciężki kryzys małżeństwa jej brata Stiepana. Na moskiewskim dworcu dochodzi do pierwszego przypadkowego spotkania Anny i młodego oficera Aleksieja Wrońskiego. Od tej chwili będziemy świadkami rodzącej się między nimi fascynacji, która rozwinie się w cudzołożną relację, prowadzącą do rozpadu małżeństwa Anny, jej moralnego oraz społecznego upadku, a wreszcie tragicznego końca.
Moda na postmodernistyczne interpretacje klasycznych dzieł nie ominęła twórczości Lwa Tołstoja. Dlatego warto podkreślić, że przedstawione poniżej uwagi i zastrzeżenia dotyczą jedynie tej konkretnej ekranizacji , nie zaś samej powieści „Anna Karenina”, ani też innych jej ekranizacji, które to zapewne da się zinterpretować jako akceptujące tradycyjne chrześcijańskie nauczanie odnośnie grzechu cudzołóstwa. Niestety omawianego tu obrazu nie da się zrozumieć w ten sposób; ba, byłoby to przypuszczalnie sprzeczne z intencjami jego twórców. Ci bowiem promują film hasłem „You can’t ask why about love”(„Odnośnie miłości nie możesz pytać „dlaczego”). I takim założeniem, że miłość „romantyczna” jest siłą, której nie możemy się oprzeć, swoistym „fatum”, wobec którego nasza wolna wola jest praktycznie bezsilna, przesiąknięty jest cały film. To założenie podkreślone jest jeszcze stylizacją obrazu na inscenizację teatralną, co sugeruje, że bohaterowie (i pewnie również widzowie) są tylko odtwórcami z góry określonych ról w „teatrze życia”; a więc jako tacy nie ponoszą moralnej odpowiedzialności za swoje działania, chociaż odczuwają ich tragiczne skutki. Widoczne jest to zwłaszcza w postaci Anny Kareniny, która zachowuje się wobec Wrońskiego jak ćma lecąca w ogień. Całe założenie filmu zdaje się kwestionować słowa św. Pawła: „Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać” (1 Kor 11,13)
Niezamierzoną zaletą filmu jest natomiast ukazanie jednego ze źródeł cudzołóstwa, a mianowicie otwierania się małżonka lub obojga małżonków na sytuacje, które są wprawdzie bezmyślnie akceptowane w danym kręgu kulturowym, stanowią jednak w swej istocie okazję do grzechu. W tym konkretnym przypadku chodzi o, tak lubiane przez XIX-wieczne elity, bale, które swoim przepychem, częstą nieskromnością w ubiorze, zachowaniach, rozmowach i spojrzeniach, szczególnie zaś niedopuszczalną w innych sytuacjach między nie -małżonkami cielesną i emocjonalną poufałością tańca w parach, stwarzają podatny grunt do kiełkowania i rozkwitu grzechu cudzołóstwa. Nieprzypadkowo i tym razem romans dwojga głównych bohaterów filmu rozpoczyna się tak naprawdę już w momencie ich wspólnego tańca.
Jeśli chodzi o walory artystyczne omawianego obrazu, to poza jego plastyczną urodą, która jednak nie przykrywa płytkiej treści filmu, to trudno się takowych doszukać. Reszta elementów, zwłaszcza nieporadna gra odtwórców postaci Anny i Wrońskiego składa się na wrażenie zmanierowanego i sztucznie udziwnionego tworu.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Do przeciętnej londyńskiej szkoły przychodzi z początkiem roku nowa nauczycielka plastyki. Obdarzona sporym urokiem osobistym, około 40-letnia Sheba Hart szybko zyskuje sympatię tak uczniów, jak i pozostałych nauczycieli. O jej towarzystwo zabiega zwłaszcza zbliżająca się do emerytury i nieco „zołzowata” Barbara Covett. Obie nauczycielki, mimo dzielącej je sporej różnicy wieku i charakterów, szybko się zaprzyjaźniają. Barbara wkrótce poznaje też rodzinę Sheby – jej dużo starszego męża i dwoje nastoletnich dzieci. Pewnego dnia pani Covett przypadkowo odkrywa haniebną tajemnicę swojej nowej koleżanki – romans z piętnastoletnim uczniem. Tą wiedzą postanawia się posłużyć, by przywiązać do siebie Shebę …
Na początku chcę zaznaczyć, że oceniłam ten film negatywnie bynajmniej nie ze względu na jego tematykę. Temat bowiem obyczajowego skandalu – ocierającego się o pedofilię romansu dorosłej osoby z własnym uczniem, mógł przecież posłużyć do stworzenia wartościowego moralnie dzieła, które eksponowałoby ohydę grzechu i potrzebę odkupienia, i w którym granice między dobrem i złem byłyby wyraźnie zaznaczone. Tak się jednak nie stało. Cała historia romansu jest tu tak opowiedziana, by widz odbierał Shebę bardziej jako ofiarę niż sprawcę ewidentnego zła. Nie dość, że jest ona obiektem ciągłej manipulacji ze strony zaborczej „przyjaciółki” to jeszcze jej 15-letni kochanek okazuje się cynicznym uwodzicielem, a mąż zauważa, że „każdy ma czasem ochotę na kogoś młodego”. Żadna z postaci filmu nie wykazuje też wyraźniejszej skruchy za swoje grzechy. Sheba i jej młodociany partner wydają się nie żałować samego cudzołóstwa, a jedynie konsekwencji tego czynu. Nauczycielka zresztą od lat żyje w zbudowanym na wiarołomstwie i ludzkiej krzywdzie związku (czym się nawet przechwala przed Barbarą), gdyż mężczyzna, którego nazywa swoim mężem, przed laty zostawił dla niej żonę i dzieci. Ów mężczyzna zresztą też zdaje się nie widzieć w tym stanie rzeczy najmniejszego zła. O zmianie swojego złego postępowania nie myśli również Barbara, jak to nam jest wyraźnie sugerowane w zakończeniu filmu.
Poza tym, że w filmie nie ma żadnego pozytywnego przykładu osoby, która (nieprzymuszona) odwróciłaby się od swego grzechu, co dla produkcji o takiej tematyce jest istotną wadą, to mamy tu też takie problemy jak wulgarny język, dość sugestywne sceny cudzołóstwa oraz nieprzyzwoite rozmowy.
Film ten jednakże nie jest pozbawiony pewnych zalet, jako że z wyraźną naganą pokazuje zło, jakim jest instrumentalne traktowanie bliźniego. Mimo że całą historię oglądamy z perspektywy Barbary, to nie mamy wątpliwości, że jej postępowanie wobec Sheby jest niewłaściwe. Twórcy filmu dają nam wyraźnie odczuć, że traktowanie drugiego człowieka głównie jako sposobu na zaspokojenie własnych potrzeb nie tylko, że na dłuższą metę nie pomaga w pokonaniu samotności, ale może być tej samotności główną przyczyną. Za zaletę filmu uznać też można fakt, że chociaż nie pokazuje on skruchy Sheby, to przynajmniej eksponuje spustoszenie, jakie czyni jej „prywatny” grzech w jej środowisku, a przede wszystkim rodzinie.
Powyższe jednak zalety filmu, choć wpływają znacząco na podwyższenie jego oceny, mają jednak zbyt małą wagę, by zrównoważyć jego wady. Dlatego całościowa ocena „Notatek o skandalu” musi pozostać negatywna.
Marzena Salwowska
Ps. Spodobała Ci się ta recenzja? Przekaż nam choćby symboliczną darowiznę w wysokości 2 złotych. To mniej, niż kosztuje najtańszy z tygodników opinii, a nasze teksty możesz czytać bez żadnych limitów i ograniczeń.
Numer konta: 22 1140 2004 0000 3402 4023 1523, Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Miniserial BBC cieszący się wśród rzesz miłośników twórczości Jane Austin opinią najlepszej, jak dotąd, ekranizacji powieści tejże autorki. Akcja filmu rozgrywa się w Anglii, gdzieś na przełomie XVIII/XIX w. i zasadniczo obraca się wokół matrymonialnych perypetii postaci. Główną bohaterką jest tu dwudziestoletnia Elizabeth Bennet. Państwo Bennet, którzy sami tworzą dość osobliwą parę, poza Elizabeth mają na wydaniu jeszcze cztery córki. Jest to zadanie niełatwe, ponieważ dziewczęta nie są zbyt posażne. Ponieważ jednak nadrabiają ten mankament innymi zaletami, kręci się wokół nich gromadka adoratorów, wśród których wyróżniają się: pewien, szukający desperacko żony, pastor, zakochany w starszej siostrze Liz, przystojny i bogaty, lecz niezbyt samodzielny- Charles Bingley, cieszący się szczególnymi względami płci pięknej oficer -George Wickham, i, oczywiście, zauroczony (wbrew sobie) główną bohaterką – pan Darcy.
Póki filmowcy sięgają jeszcze po dzieła przenikliwej panny z Hampshire, dla widza szukającego dobrego filmu na rodzinny wieczór istnieje jeszcze nadzieja. Bowiem ekranizacje powieści Jane Austin, nie tknięte, póki co, modą na dekonstrukcje klasycznych dzieł, są zwykle gwarancją na znalezienie w filmie całego szeregu lekcji moralnych -opartych o chrześcijańskie wartości, których żaden pozytywny bohater nie myśli tu kwestionować. Zło, niegodziwość, moralny upadek są tu wyraźnie piętnowane i zazwyczaj spotykają się z karą. Małżeństwo i rodzina mają należyte znaczenie, czystość przedmałżeńska jest rzeczą oczywistą. Stroje, choć podkreślające kobiecą urodę i wdzięk, zachowują (z pewnymi drobnymi wyjątkami) skromność i umiar. Kontakty międzyludzkie, choć na pierwszy rzut oka wydają się bardziej złożone niż w dzisiejszych czasach, okazują się prostsze, bardziej szczere i mniej podszyte lękiem wobec drugiego człowieka (co najlepiej widać na przykładzie relacji Elizabeth – pan Darcy). Widz też oczywiście nie musi się tu obawiać przemocy, czy zalewu wulgarnego słownictwa.
Z jednej więc strony masowe zainteresowanie współczesnych widzów tego rodzaju kinem może cieszyć, z drugiej budzić pewien niepokój, iż ekranizacje powieści typu „Duma i uprzedzenie” stały się czymś w rodzaju wentylu bezpieczeństwa kultury masowej, czy, inaczej rzecz ujmując, rodzajem kina eskapistycznego. Widz może więc sobie zasiąść przed telewizorem (z paczką chusteczek lub bez takowej) i szukać chwilowego wytchnienia od współczesnego świata, który ma w coraz większej pogardzie wartości celebrowane przez Jane Austin i jej bohaterów. Oczywiście, to od widza zależy, czy zadowoli się takim ckliwym i powierzchownym podejściem do filmu. Czy, mówiąc bardziej obrazowo, przejrzy się w tym lustrze, zobaczy kontrast pomiędzy sobą a bohaterami „Dumy i uprzedzenia” i zacznie żyć w zgodzie z wartościami, kształtującymi świat na ekranie, który tak podziwia, czy też odejdzie niezmieniony.
Zachęcam zatem do oglądania filmu z uwagą i wnikliwością, na jaką zasługuje.
Marzena Salwowska
/.../