2 komentarze PRL, zapadła wieś, lata 70-te XX wieku. Oto sceneria tego filmu. Edward Środoń, zootechnik, po śmierci swej żony, otrzymuje posadę na pewnej wsi. W drodze do miejsca swej nowej pracy i pobytu zatrzymuje się w domu Zdzisława Dziabasa. Alkoholowa biesiada, która tam się odbywa, okaże się być jedynie wstępem do prawdziwie tragicznych i makabrycznych wydarzeń.
Recenzenci owego filmu raczej zgodnie podkreślają, że jest to film głęboko mroczny, pesymistyczny, dołujący, w którym niemal wszyscy bohaterowie to osoby bardzo złe i zepsute. I rzeczywiście, oglądając „Dom zły” ma się właśnie takie odczucia – wszystko wydaje się tu być odpychające, chore, brzydkie, złe lub beznadziejne. Ba, nawet sposób nakręcenia poszczególnych scen jeszcze dodatkowo podkreśla ów klimat – na ogół zaciemnione pomieszczenia, ludzie w brudnych ubraniach, Środoń jedzący rosół, którego część po chwili gwałtownie wypluwa brudząc swoją twarz, etc. Wszystko zmierza tu do złego finału i trudno dopatrzeć się jakiejś choćby małej iskierki nadziei na to, że dobro w końcu zacznie odzyskiwać należne sobie prawa.
„Dom zły” to zatem, niestety już coraz bardziej, typowy dla polskiej i europejskiej kinematografii film. Szeroko rozwodzący się nad moralnym upadkiem człowieka, pokazujący jego przejawy z naturalistyczną dosadnością i dosłownością, ale jednocześnie raczej utrwalający widza w pesymizmie i beznadziei tchnących z takiego przekazu. Oglądanie takich filmów napełnia nas przede wszystkim beznadzieję, pesymizmem i przekonaniem, że nie da się uciec od zła. Z pewnością więc oddala nas to od realizacji następującego Bożego polecenia: „W końcu, bracia, wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie: jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym – to miejcie na myśli!” (Filipian 4, 8).
/.../