Leave a Comment Dwanaście członkiń Women’s Institute – lokalnej instytucji charytatywnej szuka nowych, skuteczniejszych sposobów zdobycia funduszy. Postanawiają wydać, jak co roku, kalendarz. Nie chcąc odchodzić od tradycyjnych zdjęć, gospodynie domowe nadają jednak przedsięwzięciu bardzo nie-tradycyjny aspekt, otóż pośród wypieków, przetworów i kompozycji kwiatowych występują panie … kompletnie nagie. Wieść o tym niecodziennym wydarzeniu podchwytują media, a kalendarz odnosi niespodziewany sukces, przynosząc pomysłodawczyniom tak potrzebne fundusze na działalność charytatywną.
Łatwo się chyba domyśleć, dlaczego ocena tego filmu na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej musi być z naszej strony jednoznacznie negatywna. Otóż tradycyjnie chrześcijańską zasadą jest to, iż „Dobry cel nie uświęca złych środków”. Jak uczy Katechizm Jana Pawła II: Błędna jest więc ocena moralności czynów ludzkich, biorąca pod uwagę tylko intencję, która ją inspiruje, lub okoliczności (środowisko, presja społeczna lub konieczność działania, itd.) stanowiące ich tło. Istnieją czyny, które z siebie i w sobie, niezależnie od okoliczności i intencji, są zawsze i bezwzględnie niedozwolone ze względu na ich przedmiot, jak bluźnierstwo i krzywoprzysięstwo, zabójstwo i cudzołóstwo. Niedopuszczalne jest czynienie zła, by wynikło z niego dobro (…). Dobra intencja (np. pomoc bliźniemu) nie czyni dobrym, ani słusznym zachowania, które samo w sobie jest nieuporządkowane (jak kłamstwo czy oszczerstwo). Cel nie uświęca środków (…). (tamże; n. n. 1753-1754, 1756).
Niestety zaś, przesłaniem obrazu „Dziewczyny z kalendarza” jest właśnie to, iż dobry (w tym wypadku charytatywny cel) czyni moralnie uprawnionym coś poważnie złego (tutaj: publiczne rozbieranie się w erotycznym kontekście). Jest to więc głęboko heretycki, bo usprawiedliwiający niemoralność film, przed którymi należy przestrzegać.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Starcie właścicieli dwóch siłowni. Z jednej strony, mamy tu Petera, który zarządza małą, podupadającą i zadłużoną na 50 tyś. dolarów salą gimnastyczną. Z drugiej zaś White’a, właściciela doskonale prosperującej sieci siłowni. Jedynym ratunkiem dla siłowni Petera okazuje się wzięcie udziału w turnieju gry w dodgeballa (tzw. zbijaka), gdzie główną nagrodą jest właśnie 50 tysięcy dolarów. Z pewnymi wahaniami, przy zachęcie i pomocy przyjaciół Peter postanawia podjąć to wyzwanie. Dowiaduje się o tym White, który mając stare porachunki z Peterem, chce pokrzyżować jego plany i formułując silną drużynę też decyduje się zagrać na turnieju „zbijaka”. W ten sposób, White chce przejąć podupadającą siłownię Petera.
Czytając powyższy opis filmu „Zabawy z piłką” można zadać sobie pytanie: co jest w nim takiego złego, że został oceniony na jedną z najbardziej negatywnych not? Czy w sumie sympatyczny i tradycyjny dla amerykańskiego kina motyw o wytrwałej walce wbrew przeciwnościom i nadziei może być punktem wyjścia dla przekazywania widzom bardzo wielu złych treści? To pytanie jest dość naiwne, gdy zważy się, że, w istocie rzeczy, nieraz dobre idee i postulaty były wykorzystywane i zniekształcane w celu szerzenia różnych nieprawości, herezji i fałszywych doktryn. Prosty przykład – chrześcijańska zasada troski o ubogich i pewnego rodzaju podejrzliwości wobec bogatych (proszę jednak nie mylić „pewnej podejrzliwości” z potępianiem bogatych i bogactwa, gdyż są to dwa różne ciężarowo pojęcia) została wykorzystana przez komunizm do zwalczania religii, chrześcijańskiego porządku społecznego i wielu z tradycyjnych wartości. I podobnie jest również w przemyśle filmowym, gdzie często nie tylko, że złe rzeczy są mieszane z dobrymi, ale pewne szlachetne pragnienia i tęsknoty ludzkich serc są wykorzystywane do promowania nieprawości oraz błędu. Film „Zabawy z piłką” jest właśnie jednym z tego przykładów, a jako że natężenie zawartego w nim zła jest bardzo duże, zasługuje on na jedną z najsurowszych ocen.
Ale do sedna, co konkretnie sprawia, iż ów obraz trzeba zdecydowanie napiętnować? Są to następujące rzeczy:
1. Cały ów film jest naszpikowany obscenicznymi, sprośnymi i seksualnymi odniesieniami, tak w sferze słownej jak i wizualnej. Praktycznie nie da się go oglądać, nie będąc narażonym na potok owych obrzydliwości. A to widzimy tu wyjątkowe erotycznie sugestywne tańce półnagich kobiet, a to startująca drużyna „zbijaczy” jest ubrana w stroje „sado-maso”, albo też słyszymy jakiś „gruby” żart. I tak w kółko … O ile w części filmów da się pominąć tym podobne elementy bez straty dla zrozumienia ogółu fabuły, o tyle w wypadku „Zabaw z piłką” podobna cenzura skończyłaby się straceniem wielu wątków i niezrozumieniem jego pokaźnej części. Ten film nie jest więc czymś, co my nazywamy „rybą z ościami”, ale przypomina pajdę chleba ze wszystkich stron gęsto umoczony w fekaliach.
2. Kontrowersje wzbudza też sposób, w jaki przeciwstawieni tu zostali sobie główni bohaterowie. Peter jest w tym filmie „dobrym gościem”. Biedny, skromny, na skraju bankructwa, który podejmuje walkę o przetrwanie – to zazwyczaj budzi pozytywne emocje. Z drugiej strony, mamy zaś White’a – on tu jest „antybohaterem” (butny, pyszny, bezwzględny, dążący do zniszczenia tych, których nielubi). Ale, uwaga, jest w tym kontraście owych postaci jeszcze coś. Otóż, Peter dawniej seksualnie uwiódł ukochaną White’a i ten ostatni mści są na nim za ów postępek. Czy nie widzisz drogi Czytelniku w takim ustawieniu sporu pomiędzy głównymi bohaterami pewnej zasadzki? Otóż, zdrada, uwodzenie czyichś kobiet (bądź mężczyzn) nawet na płaszczyźnie bardzo naturalnej, odruchowo budzi w nas wstręt. Tymczasem to karygodne postępowanie jest zanurzone w kontekście wielu rzeczy, które wzbudzają raczej sympatię niż niechęć. Nie jest wówczas trudno o wywołanie w widzach pewnego rodzaju lekceważenia dla negatywnej powagi cudzołóstwa, czegoś na zasadzie: „No dobra, może i ten gościu uwiódł cudzą kobietą, ale w końcu to on jest tu tym biednym, zaszczutym i walczącym o przetrwanie facetem„. Ktoś może powie: „Ale przecież nie można wykluczyć tego, że podobne sytuacje zdarzają się naprawdę”. Owszem, być może się zdarzają (choć do uwodzenia cudzych żon czy kobiet bardziej pasują właśnie bezwzględność, buta, pyszność, „parcie po trupach do celu”). Tyle tylko, że w tym filmie, nie widzimy ani jednej sugestii, z której wynikałoby, że Peter żałuje swego występku. Wkomponowanie więc w taką historię motywu cudzołóstwa jest bardzo dwuznaczne. To tak, jakby kręcić film o facecie, który zabijał w czasie II wojny światowej Żydów i nie pokazując, że żałował on za to, skupiać się na tym, iż później był ścigany, poniżany, bity, lżony. Owszem, w sensie historycznym i coś takiego mogło się wydarzyć, ale właśnie taki sposób przedstawienia tej historii (zero żalu ze strony mordercy, a skupianie się na cierpieniach, których on później zaznał) musiałoby rodzić uzasadnione pytania o to, czy celem takiego filmu nie było wybielanie tak owej postaci, jak i tego co uczyniła?
3. Elementem „Happy Endu” tego filmu jest swoiste ujawnienie się jednej z pozytywnych postaci kobiecych ze swymi homoseksualnymi skłonnościami. Jakby tego było mało, to jest to jeszcze osadzone w kontekście sugestii, iż owa niewiasta będzie oddawać się erotycznym uciechom tak ze swą kobiecą kochanką, jak i z Peterem. To budzi podwójną zgrozę. Raz, że w dobie dzisiejszej wojny kulturowej, w której legitymizacja sodomii jest jednym z bardzo ważnych elementów, wszelkie wątki o „coming out” można spokojnie traktować jako głos na rzecz poparcia tego zboczenia. Dwa, zapowiedź biseksualnej rozpusty to w istocie rzeczy zapowiedź wiecznej męki w ogniu piekielnym, podczas gdy w tym filmie sugerują nam, byśmy traktowali to jako element „Happy Endu”.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment „Drobny” dealer narkotyków Dawid po tym, jak zostaje okradziony z towaru, dostaje od swego szefa propozycję „nie do odrzucenia”. By uniknąć drastycznych konsekwencji, ma dla niego przywieźć z Meksyku kilkaset kilogramów marihuany. By ograniczyć ryzyko ściągnięcia na siebie podejrzeń o nielegalną działalność i w miarę niezauważonym przedostać się do Meksyku i z powrotem do USA, Dawid wpada na specyficzny plan. Otóż, postanawia namówić kilku swych znajomych, by razem z nim udawali przeciętną, normalną, kochającą się amerykańską rodzinę. Sęk w tym, że wszystkie osoby mające wziąć w tym udziałem – delikatnie mówiąc – „nie za bardzo” nadają się do odgrywania takiej roli. Mająca wszak udawać żonę Dawida, Rose to striptizerka; Kenny, który ma wcielić się w jego syna to de facto opuszczony przez swych rodziców młody chłopiec, a Casey grająca nastoletnią córkę jest bezdomną, która uciekła z domu na ulicę i od czasu do czasu pomieszkuje u swych znajomych. Wszystkie te postaci mają zaś od tej pory być normalną amerykańską rodziną Millerów.
Na płaszczyźnie etycznej i światopoglądowej, gdyby próbować doszukiwać się czegoś dobrego w tym filmie, to można by przede wszystkim wskazać na pewne – nazwijmy to „pro-rodzinne tęsknoty” w nim zawarte. Choć bowiem owszem, w pewnych wątkach i scenach „Millerów” widzimy ironiczne spojrzenie na tradycyjną amerykańską rodzinę, to z drugiej strony koniec końców „Happy Endem” w tej produkcji jest to, że główne postaci w nim występujące w pewien sposób tworzą coś w rodzaju namiastki takiej wspólnoty. I ów „prorodzinny” wątek tego filmu widzimy nie tylko w jego zakończeniu, ale też wcześniej, gdy udający Millerów zaczynają się o siebie troszczyć oraz przejawiać pewne typowe i naturalne dla członków rodziny zachowania i odruchy.
Niestety jednak, ów – relatywnie zdrowy – wątek „prorodzinnych tęsknot” został w tym filmie głęboko zanurzony w wyjątkowo wielki kubeł pełnym śmierdzących nieczystości, rozkładających się odpadków i odrażających widoków. Ilość, natężenie i drastyczność obsceniczności, sprośności, wulgarności, nieprzyzwoitości oraz bezwstydu tu zawarta są bowiem zatrważające. Szkoda – bo przy odrobinie pomysłowości, mogła to być całkiem ciekawa komedia z umiarkowanie tradycyjnym, konserwatywnym i prorodzinnym przesłaniem. A tak mamy do czynienia z wyjątkowo plugawym, ohydnym, wstrętnym i bezbożnym tworem.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Kuba bierze udział w nielegalnych i niebezpiecznych wyścigach bardzo szybkich samochodów po to, by zarobić na drogą operację swej chorej na raka młodszej siostry. To jego zajęcia doprowadza go do kontaktów ze światem przestępczym, w którym trwa rozgrywka o kontrolę nad światem nielegalnych wyścigów.
Jeśli chodzi o moralną i światopoglądową wymowę tego filmu to w dość oczywisty sposób jest ona dwuznaczna. Co prawda, nie można stanowczo powiedzieć, iż udział w nielegalnych wyścigach samochodowych należy do aktów wewnętrznie złych (a więc zawsze i wszędzie zakazanych), ale nie zmienia to zasady, że prawa zasadniczo (choć nie zawsze) trzeba przestrzegać. Owszem, główny bohater za pomocą swego nielegalnego i groźnego procederu pragnie ratować życie i zdrowie swej młodszej siostry, jednak w filmie coś takiego jawi się jako jedyna opcja, tak jakby nie były dostępne inne środki w tym zakresie (np. pomoc fundacji charytatywnych, zbiórki pieniężne). Poza tym, Kuba jest też prócz udziału w nielegalnych wyścigach gotowy pomagać przestępcom w innych formach ich kryminalnej działalności: co prawda nie jest powiedziane w jakich, ale można się domyślać, że jest to jeszcze bardziej wątpliwe etycznie niż ściganie się samochodami z dużą prędkością.
Oglądając ów film, trudno też nie odnieść wrażenia, iż przebija się z niego pewnego rodzaju sympatia dla przestępczej działalności. Ostatecznie, wszystkie z głównych postaci tego obrazu są zaangażowane w łamanie prawa, więc w tym względzie widz może kibicować tylko „mniej złym” jego bohaterom. W produkcji tej pełno jest również scen nieskromności i bezwstydu. Piszący te słowa, dosłownie musiał w paru momentach filmu zasłaniać oczy, a także zastanawiał się, czy aby nie przerwać z tego względu jego oglądania.
Także, nierząd (w znaczeniu: seks przedmałżeński), pijaństwo oraz skrajnie wręcz poufałe tańce nie są w tym filmie pokazywane z dezaprobatą, ale – być może z pewnym zastrzeżeniem co do upijania się, lecz też niekoniecznie – są one obrazowane tak, jakby były normalną częścią życia.
Podsumowując: film „Diablo. Wyścig o wszystko” to obraz z dwuznacznym moralnie przesłaniem, którego fabuła pomyślana została tak, by wskazywać widzom łamanie porządku prawnego jako jedyne dostępne rozwiązanie trudnych życiowych sytuacji. Mnogość sugestywnych pod względem erotycznym scen czyni ową produkcję niebezpieczną nie tylko pod kątem swoistej „filozofii życiowej” w niej prezentowanej, ale także na płaszczyźnie bezpośredniego procesu jej oglądania.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Na pewnej greckiej wyspie szykuje się wesele. Jednak, wychowana przez samotną matkę, przyszła panna młoda (Sophie) nie wie, kto odprowadzi ją do ołtarza. Postanawia więc odnaleźć swojego nieznanego rodzica. Nie będzie to jednak proste, gdyż matka Sophie sama nie wie, kto jest ojcem dziewczyny poczętej pewnego gorącego lata.
„Mamma Mia!” pod względem umiejętności wokalnych niektórych wykonawców, inwencji twórczej, kiczowatej stylistyki (choć rodzaj kiczu odmienny) i (nie)moralnej wymowy śmiało da się porównać ze zjawiskiem disco polo. Jako że serwis KulturaDobra.pl z zasady nie zajmuje się estetyczną oceną filmów, skupię się jedynie na zbieżności w podejściu do kwestii moralnych, jaka zachodzi pomiędzy tym musicalowym tworem a disco polo. W obu znajdziemy bez trudu pochwałę beztroskiej „wolnej miłości” jako wyrazu radości życia, młodości, witalności i swobody ducha. Tyle że w przypadku „Mamma Mia!” rozwiązłość seksualna ma mniej „obciachowe” oblicze starzejących się dzieci kwiatów, podczas gdy disco polo podaje te treści w bardziej przaśny, acz mniej pretensjonalny, sposób. W każdym razie trudno ten cukierkowaty film nakręcony w sielskiej scenerii uznać za godny oczu chrześcijanina. Traktuje on w bardzo lekki sposób rzeczy, nad którymi raczej należałoby zapłakać. Weźmy chociażby zasadniczy wątek tego obrazu – matka głównej bohaterki współżyła w krótkim odstępie czasu z trzema mężczyznami (co raczej spotyka się z pochwałą niż krytyką), wskutek czego dziewczyna nie tylko wychowała się bez ojca, ale nawet nie wie, kto nim jest. Na domiar złego film pełen jest lubieżności (w dialogach, gestach, układach tanecznych), zachęca do braku odpowiedzialności, otwierania się na „wakacyjne przygody” i „korzystania z okazji”. Oprócz promowania heteroseksualnej rozpusty występuje tu ponadto krótki wątek przychylny grzechowi sodomii. Finał zaś tego filmu jest wyrazem ideologii, która zakłada, że małżeństwo to tylko kaprys bądź niekonieczny dodatek do związku dwojga ludzi, a trzech ojców jest równie dobrych, a może i lepszych niż jeden.
Oczywiście można doszukać się w tej produkcji pewnych pozytywnych treści, takich jak pochwała trudnego macierzyństwa – matka Sophi rodzi ją i wychowuje pomimo braku wsparcia i odrzucenia przez rodzinę. Jednakże nieliczne zalety filmu nikną przy jego licznych wadach.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Pracujący jako grabarz Nikodem, pewnego dnia, w skutek niespodziewanego zbiegu okoliczności, staje się personą, o uwagę której zabiegają politycy i przedsiębiorcy.
Ta jedna z bardziej znanych polskich komedii to istne szambo. Może i stanowi jakąś tam satyrę na korupcję świata politycznego, ale jej ogromną wadą jest to, że nie pokazuje żadnej dla tejże korupcji alternatywy. W zasadzie, wszystkie ze znaczących postaci, pokazanych w tym filmie są na płaszczyźnie moralnej odpychające i nie ma tam nikogo, kto mógłby być pod tym względem choćby częściowo wzorem. Amoralny cynizm, kłamstwa, pijaństwo, oszustwa, wulgarna mowa, cudzołóstwa, bezwstyd i korupcja są tu starannie odmalowywane i, jak by tego było mało, świat z nich się wyłaniający, nie wydaje się tu być przerażający, ale staje się dla nas okazją do zabawy, śmiechu i rozrywki. A „morał” historii tu pokazanej jest taki, że oszustwo, kłamstwo, uwodzenie cudzych żon oraz cynizm popłaca, gdyż w nagrodę za to można wspinać się po szczeblach kariery (żadnej sugestii kary i ponoszenia w tym albo przynajmniej przyszłym życiu moralnej odpowiedzialności za swe czyny). Innymi słowy, w tej produkcji nie ma chyba niczego, co mogłoby chrześcijan budować, inspirować bądź podnosić na duchu.
Mirosław Salwowski
/.../
8 komentarzy Opowieść o czterech uczniach amerykańskiego liceum, którzy za punkt honoru stawiają sobie stracenie dziewictwa przed ukończeniem szkoły średniej.
Taka jest właśnie główna oś tego filmu – kto chciałby nas w tym miejscu oskarżać o zbytnie jej uproszczenie, zapewniamy, iż się myli. Wszelkie inne wątki tego obrazu są tu poboczne i tak naprawdę orbitują wokół wskazanego wyżej tematu. Już samo to, powinno skłaniać chrześcijan do najwyższej podejrzliwości względem tego filmu. Nawet, gdyby założyć, iż temat tracenie dziewictwa przez młodych ludzi był swoistym fortelem ze strony twórców, by stworzyć moralitet będący w swej istocie pochwałą cnoty czystości, to i tak pod wielkim znakiem zapytania byłoby to, jak ująć taki główny temat w sposób, który nie prowokowałby widzów do nieczystych myśli, spojrzeń i skojarzeń. Niestety jednak, jak się można było domyślać „American Pie” nie jest sprytnym moralitetem z ukrytym pro-chrześcijańskim przekazem, ale stanowi kolejną z wielu wstrętnych i plugawych komedii, której istota sprowadza się do bawienia widzów prawdziwym potokiem obscenicznych nawiązań do rozmaitych form seksualnej nieczystości, bezwstydu, perwersji, a nawet zboczeń. Ten film to doskonały przykład tego, czego chrześcijanie w żadnym wypadku nie powinni oglądać, gdyż nawet przy zachowaniu przy tym najwyższej ostrożności, trudno sobie wyobrazić, by nie wyniknął z czegoś takiego żaden grzech.
Na koniec smutna refleksja quasi-historycznej natury: fakt, iż jeszcze w latach 80-tych XX wieku film w rodzaju „American Pie” zostałby zakwalifikowany jako „Komedia erotyczna”, a na początku XXI stulecia zaliczony został po prostu jako „komedia” (a nawet „Komedia dla młodzieży”) jest jednym ze znaków tego, jak coraz bardziej elementy „łagodnej” pornografii przenikają do głównego nurtu kultury popularnej. Czymś wręcz zatrważającym jest też to, iż popularność tej produkcji sprawiła, iż doczekała się ona już ośmiu części.
/.../
Leave a Comment Główna bohaterka filmu to osiemnastoletnia Juliette Hardy. Dziewczyna została powierzona opiece pewnego małżeństwa, które traktuje ją raczej jako darmową siłę roboczą niż członka rodziny. Juliette nie zawraca sobie zresztą zbytnio głowy pracą w sklepie, bardziej zainteresowana jest adoratorami, z pośród których szczególnymi względami obdarza Antoine. Chłopak jednak nie traktuje jej poważnie i po krótkim romansie porzuca. O względy Juliette zabiega również otwarcie dużo starszy od niej biznesmen, podkochuje się też w niej skrycie młodszy, dość nieśmiały, brat Antoine’a -Michel. Tymczasem Juliette grozi odesłanie do sierocińca ze względu na niemoralne prowadzenie (gdzie musiałaby przebywać do 21 roku życia). Przed tą perspektywą uratować ją może jedynie szybkie małżeństwo …
Gdyby brać pod uwagę jedynie samą fabułę, to film ten (poza pewnymi sugestiami, o których później) można by uznać za w miarę budujący. Przedstawia on bowiem trudną historię bardzo młodego małżeństwa, które przetrwa głównie dzięki cierpliwej miłości i nieoczekiwanej dojrzałości młodego męża. Również dla współczesnego widza krzepiące mogą być sceny, w których młodzi małżonkowie starają się budować trwałą jedność wbrew przeszłości, niechęci otoczenia i rodziny, czy wreszcie własnym skłonnościom i złym nawykom.
Niestety, od pewnego momentu obraz ten dryfuje w niebezpiecznym kierunku, by wreszcie osiąść na moralnej mieliźnie. Pokazuje bowiem seksualne pożądanie jako popęd, któremu nie sposób się właściwie oprzeć, nawet kiedy prowadzi to do cudzołóstwa. Takie myślenie jest sprzeczne już nie tylko z moralnością chrześcijańską, ale z etyką każdej (niezdegenerowanej ) cywilizacji, która w człowieku widzi więcej niż uległe instynktom zwierzę.
Największą wadą filmu nie jest jednak jego fabuła , lecz lubieżny klimat. Warto przypomnieć, że produkcja ta wchodząc na ekrany w 1956 r. wywołała lawinę protestów oburzonych widzów. Natomiast już współczesnemu odbiorcy, przywykłemu do pornograficznych wstawek w zwykłych serialach, emitowanych przed godziną 22.00, film Vadima może wydawać się wręcz niewinny. Ta różnica w odbiorze wcale jednak nie świadczy na korzyść filmu (czyniąc go rzeczywiście „niewinnym”), lecz raczej pokazuje, jak przez raptem pół wieku stępiła się nasza moralna wrażliwość. Film Vadima jest też przykładem tego, jak kino cynicznie wykorzystuje hasło „seksualnego wyzwolenia”, by łatwiej kupczyć ciałami kobiet. Ta francuska produkcja posługuje się bowiem (tak powszechnym dziś) prostym chwytem – ponętna aktorka ma za zadanie przede wszystkim tak wdzięczyć się w zmysłowych pozach na ekranie, by wzbudzać wiadomego rodzaju zainteresowanie mężczyzn i chęć naśladownictwa u (zwykle spragnionych męskiego zainteresowania) kobiet. Chwyt ten, tak popularny w dzisiejszym kinie, w latach 50-tych potrafił wzbudzić jeszcze słuszne oburzenie. Dziś niestety już rzadko kogo brzydzi takie kupczenie kobiecym ciałem – oferowanie zmysłowej seksualności niewieściej (w Bożym zamyśle będące darem dla jej męża) każdemu, kto zechce zapłacić za bilet.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Młoda niewiasta po prawniczych studiach podając się za mężczyznę zatrudnia się do jednej z renomowanych kancelarii prawniczych w Warszawie, by tam od wewnątrz zapobiec planowi przejęcia terenów warszawskiej dzielnicy Praga.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej film ten ma następujące wady:
Obfitość obscenicznych i wulgarnych odniesień oraz aluzji. Być może pewną niesprawiedliwością byłoby powiedzieć, iż rozpustnicy oraz cudzołożnicy są tu pokazywani w przychylny sposób. Tak naprawdę bowiem postacie, które ukazane są jako najbardziej rozwiązłe, zarazem nie budzą sympatii widza (np. korzystający z usług prostytutek Jarek Pokrzywa to jeden z „czarnych charakterów”, podobnie jak grająca dla przyjemności w filmach porno, Wiktoria). Nie zmienia to jednak faktu, iż widownia tego filmu bawiona jest potokiem obscenicznych żartów i scen, których tematem jest cudzołóstwo, pornografia, homoseksualizm i bezwstyd.
Sympatia dla homoseksualizmu i transwestytyzmu. Przesłanie to jest niesione przede wszystkim przez wątek Bogumiła, wuja głównej bohaterki, który jednocześnie jest jedną z bardziej sympatycznych postaci tego obrazu. Bogumił to „gej” odrzucany przez swego rodzonego brata i cierpiący z powodu rozstania ze swym partnerem Robertem (będącym jednocześnie transwestytą wykonującym w klubach dla homoseksualistów piosenki w kobiecym przebraniu). Ów wątek kończy się tym, iż Bogumił jest w końcu zaakceptowany przez swego brata i ponownie wiąże się z Robertem.
Dwuznaczne przedstawienie przestępczego stylu życia. Wydaje się, iż mamy tu dwie grupy kryminalistów. Tych złych, ubranych w „białe kołnierzyki” (adwokatów, polityków) oraz swojskich rzezimieszków z warszawskiej Pragi. Działalność tych drugich wydaje się być wręcz niewinna, tym bardziej, że praktycznie w filmie niemal zawsze pojawiają się w pozytywnych sytuacjach i kontekstach (np. biorą udział w ratowaniu dzielnicy, są troszczącymi się o rodzinę ojcami, itp).
Przychylność dla kłamania i oszukiwania. Pozytywni bohaterowie kłamią tutaj oraz oszukują, co jest pokazane jako środek osiągnięcia dobrych celów.
/.../
Leave a Comment Film inspirowany osadzoną w realiach wiktoriańskiej Anglii powieścią Sarah Waters pt. „Złodziejka”. W odróżnieniu od pierwowzoru akcja tej produkcji dzieje się w Korei niedługo przed II wojną światową. Okrzyknięty filmem „perfekcyjnym”, „doskonałym”, „niesamowicie bliskim ideałowi zarówno na płaszczyźnie formalnej, jak i treściowej”. Pod względem moralnym i światopoglądowym jednak stanowi on jedno wielkie plugastwo, stojące chyba niżej od produkcji typu „Borat” czy „Wilk z Wall Street”. Aby nie być gołosłownym należy streścić tę istną orgię nieprawości. Tytułowa bohaterka to wywodząca się z nizin społecznych Sook – hee, oszustka i przestępczyni, która chce osiągnąć awans społeczny. Nawiązuje z nią współpracę inny oszust z tych samych sfer proponując jej „interes życia”. Ma ona zatrudnić się u bogatej i (jak sądzi) znerwicowanej, nieporadnej i naiwnej aż do głupoty arystokratki Hideko, wychowywanej przez bogatego wuja sieroty. Jako osoba przebywająca z nią niemal całą dobę i mająca nań wielki wpływ, Sook – hee ma pannę Hideko nakłonić do ślubu z owym oszustem przedstawiającym się jako „hrabia Fujiwara”. Dzięki temu on ma zyskać prawa do majątku żony, by następnie wysłać ją do szpitala psychiatrycznego, a łupem podzielić się ze wspólniczką. Oszust doprowadził w tym celu do zwolnienia poprzedniej służącej, uwodząc ją i sprowadzając na nią przez to karę za nieobyczajny wybryk. Niewinnie wyglądająca Sook – hee okazuje się być osobą przerażająco wyrachowaną, pozbawioną wszelkiej empatii. Doskonale udaje wierną służącą, a za plecami swej pani śmieje się ze swym wspólnikiem z imputowanych jej infantylizmu, naiwności i głupoty oraz jest zupełnie nieczuła na mającą ją spotkać krzywdę. Jednak wspólnik zbrodni jest despotyczny, nie znosi sprzeciwu, do tego stopnia, że raz, gdy Sook – hee kłoci się z nim, on, wściekły, upokarza ją, zmuszając w tym celu do czynności o charakterze erotycznym. Słabnąca relacja między nimi jest stopniowo zastępowana rodzącym się homoseksualnym romansem z pogardzaną dotychczas panią (odrażające sceny sodomii trwają tu zaś po kilka minut i są przedstawione w najdrobniejszych szczegółach). Ostatecznie jednak, zgodnie z planem, dochodzi do ucieczki Hideko z „hrabią” i służącą oraz ślubu. Jednak do szpitala psychiatrycznego niespodziewanie wysłana zostaje właśnie służąca. Okazuje się bowiem, iż oszust tak naprawdę wszystko zaplanował z Hideko. Obiecał jej on pomoc (rzecz jasna nie altruistycznie, lecz w zamian za majątek) w ucieczce od wuja, który był w rzeczywistości zboczonym tyranem zmuszającym ją do czytania i inscenizowania przed publicznością bogatych, podstarzałych panów perwersyjnych, wulgarnych, sadomasochistycznych historii, które namiętnie kolekcjonował. Nadto wuj zabił (za zbytnią niezależność) bliską jej sercu ciotkę i też żywił wobec Hideko plany matrymonialne (oczywiście również wyłącznie ze względów finansowych). Służąca zaś, na której bezwzględne wykorzystanie oboje się godzili, miała być umieszczona pod nazwiskiem swej pani w murach szpitala, podczas gdy pani miała uciec z kraju pod nazwiskiem służącej, osoby nieznanej, której nikt by nie szukał. Koniec końców Sook – hee ucieka ze szpitala, i wspólnie ze swą byłą panią, będącą teraz jej kochanką dokonuje wyrafinowanej i zabarwionej feminizmem zemsty na oszuście, który je obie chciał wykorzystać. Odurzony przez nowo poślubioną żonę „hrabia” odnaleziony jest przez wuja Hideko, który w zemście za uprowadzenie panny poddaje go wymyślnym torturom (dokładnie pokazanym). Torturowany prosi wtedy o papierosa, który okazuje się być zatruty, przez co paleniem podstępnie uśmierca i oprawcę i siebie. Natomiast „happy end” stanowi kolejna wyrazista scena sodomii dokonywanej po udanej zemście przez Sook – hee i Hideko, które w lesbijskim związku znajdują szczęście i niezależność od odrażających „samców”.
Niech to streszczenie stanowi trzon oceny moralnej owego filmu. A to dlatego, że chyba nikt uczciwy, a już na pewno wierzący katolik nie może mieć po jego przeczytaniu wątpliwości, iż z produkcji tej po prostu kipią dewiacje, nieskromność w skrajnej wprost formie, okrucieństwo psychiczne i fizyczne, zemsta, kłamstwo, wyrachowanie, cynizm posunięty do nihilizmu i co najgorsze sympatia dla części z tych nieprawości. Wszyscy bohaterowie to odpychający degeneraci. Dialogi okraszone „zaledwie” kilkoma, może kilkunastoma wulgaryzmami są okropnie wulgarne w innym sensie- przez permanentne nawiązania do perwersji. Wątki, które mogłyby być dobre (np. krytyka instrumentalnego czy wręcz sadystycznego traktowania kobiet przez niektórych mężczyzn) są totalnie zepsute przez fakt, że bohaterki, którym widz ma kibicować, to osoby kompletnie zdeprawowane (najpierw każda z nich planuje krzywdę drugiej, a później zawierają sojusz, oparty na homoseksualnym związku, a służący bezwzględnemu zniszczeniu ciemiężycieli). Pozytywne bohaterki dają się więc zwyciężyć złu w sobie i zło złem zwyciężają. Bezbożną konkluzją jaka zdaje się nasuwać na końcu filmu wydaje się więc być sugestia, że czasem lepiej, gdy jedna kobieta oddaje się romansowi z drugą, niż miałaby się wiązać z mężczyzną, w którego niejako naturze leży chęć wykorzystania niewiasty; trudno o radykalniejszą formę „jednoczynowego” promowania akceptacji dla homoseksualizmu, feminizmu i „genderowej” koncepcji walki płci”. Podsumowując – film ten nie przedstawia walki dobra ze złem, lecz coś w rodzaju „bójki w diabelskiej rodzinie”, w której dodatkowo mamy się opowiedzieć po jednej ze stron, która w nie mniejszym stopniu zasługuje na potępienie.
Michał Jedynak
/.../