6 komentarzy Historia tego romansu rozgrywa się w drugiej połowie XIX wieku. Tytułowa bohaterka filmu „Anna Karenina” to piękna arystokratka, żona wysokiego carskiego urzędnika, czuła matka dla ich wspólnego synka Sierioży. Annę poznajemy w momencie, gdy przybywa do Moskwy jako „mediatorka”, której zadaniem jest pomoc w ratowaniu przeżywającego ciężki kryzys małżeństwa jej brata Stiepana. Na moskiewskim dworcu dochodzi do pierwszego przypadkowego spotkania Anny i młodego oficera Aleksieja Wrońskiego. Od tej chwili będziemy świadkami rodzącej się między nimi fascynacji, która rozwinie się w cudzołożną relację, prowadzącą do rozpadu małżeństwa Anny, jej moralnego oraz społecznego upadku, a wreszcie tragicznego końca.
Moda na postmodernistyczne interpretacje klasycznych dzieł nie ominęła twórczości Lwa Tołstoja. Dlatego warto podkreślić, że przedstawione poniżej uwagi i zastrzeżenia dotyczą jedynie tej konkretnej ekranizacji , nie zaś samej powieści „Anna Karenina”, ani też innych jej ekranizacji, które to zapewne da się zinterpretować jako akceptujące tradycyjne chrześcijańskie nauczanie odnośnie grzechu cudzołóstwa. Niestety omawianego tu obrazu nie da się zrozumieć w ten sposób; ba, byłoby to przypuszczalnie sprzeczne z intencjami jego twórców. Ci bowiem promują film hasłem „You can’t ask why about love”(„Odnośnie miłości nie możesz pytać „dlaczego”). I takim założeniem, że miłość „romantyczna” jest siłą, której nie możemy się oprzeć, swoistym „fatum”, wobec którego nasza wolna wola jest praktycznie bezsilna, przesiąknięty jest cały film. To założenie podkreślone jest jeszcze stylizacją obrazu na inscenizację teatralną, co sugeruje, że bohaterowie (i pewnie również widzowie) są tylko odtwórcami z góry określonych ról w „teatrze życia”; a więc jako tacy nie ponoszą moralnej odpowiedzialności za swoje działania, chociaż odczuwają ich tragiczne skutki. Widoczne jest to zwłaszcza w postaci Anny Kareniny, która zachowuje się wobec Wrońskiego jak ćma lecąca w ogień. Całe założenie filmu zdaje się kwestionować słowa św. Pawła: „Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać” (1 Kor 11,13)
Niezamierzoną zaletą filmu jest natomiast ukazanie jednego ze źródeł cudzołóstwa, a mianowicie otwierania się małżonka lub obojga małżonków na sytuacje, które są wprawdzie bezmyślnie akceptowane w danym kręgu kulturowym, stanowią jednak w swej istocie okazję do grzechu. W tym konkretnym przypadku chodzi o, tak lubiane przez XIX-wieczne elity, bale, które swoim przepychem, częstą nieskromnością w ubiorze, zachowaniach, rozmowach i spojrzeniach, szczególnie zaś niedopuszczalną w innych sytuacjach między nie -małżonkami cielesną i emocjonalną poufałością tańca w parach, stwarzają podatny grunt do kiełkowania i rozkwitu grzechu cudzołóstwa. Nieprzypadkowo i tym razem romans dwojga głównych bohaterów filmu rozpoczyna się tak naprawdę już w momencie ich wspólnego tańca.
Jeśli chodzi o walory artystyczne omawianego obrazu, to poza jego plastyczną urodą, która jednak nie przykrywa płytkiej treści filmu, to trudno się takowych doszukać. Reszta elementów, zwłaszcza nieporadna gra odtwórców postaci Anny i Wrońskiego składa się na wrażenie zmanierowanego i sztucznie udziwnionego tworu.
Marzena Salwowska
/.../