Filmy
Skarby króla Salomona

Ocena ogólna:  Dobry ale z poważnymi zastrzeżeniami (+2)

Tytuł oryginalny
King Solomon's Mines
Data premiery (świat)
24 listopada 1950
Rok produkcji
1950
Gatunek
Dramat/Przygodowy
Czas trwania
103 minuty
Reżyseria
Compton Bennett, Andrew Marton
Scenariusz
Helen Deutsch
Obsada
Deborah Kerr, Stewart Granger, Richard Carlson, Hugo Haas, Kimursi, Siriaque, Sekaryongo, Baziga
Kraj
USA
BrakNiewieleUmiarkowanieDużoBardzo dużo
Nieprzyzwoity język
Przemoc / Groza
Seks
Nagość / Nieskromność
Wątki antychrześcijańskie
Fałszywe doktryny

Uhonorowany dwoma Oscarami film na kanwie bestsellerowej powieści Henry’ego Ridera Haggarda z 1885 roku „Kopalnie króla Salomona”. Zasadnicza intryga tej opowieści jest dość prosta – Allan Quatermain, doświadczony afrykański przewodnik dostaje bardzo intratne zlecenie od pewnej bogatej damy – Elizabeth Curtis. Otóż, namawia ona głównego bohatera, by powiódł w głąb nieznanych ziem ekspedycję, której celem będzie odnalezienie jej męża. Pan Curtis bowiem zaginął jakiś czas wcześniej, poszukując w tych rejonach legendarnych kopalni diamentów króla Salomona. Allan Quatermain poprowadzi więc wyprawę, której celem będzie odnalezienie żywego bądź martwego małżonka Elizabeth. W wyprawie weźmie też udział brat pani Curtis oraz spora liczba miejscowych tragarzy i pomocników. Po drodze oczywiście, jak przystało na kino przygodowe w egzotycznej scenerii, na dzielnych uczestników wyprawy czyhać będą niebezpieczne zwierzęta i czasem jeszcze bardziej niebezpieczni od zwierząt ludzie.

Film ten z powodzeniem wytrzymuje próbę czasu i może być dobrą alternatywą dla bardziej współczesnych, ale często mniej wartościowych produkcji przygodowych. Opowieść ta nie traci swojej świeżości mimo upływu ponad 70 lat od swojej premiery. Zawdzięcza to może faktowi, że nie wysuwają się w niej na pierwsze miejsce spektakularne efekty specjalne czy żartobliwe aluzje do popularnych wówczas tematów. Nie opiera się więc ona na rzeczach, które dziś „trąciłyby myszką”, bądź mogły być niezrozumiałe dla współczesnego widza. Twórcy filmu mądrze wybrali inną drogę – osnuli całą przygodę głównie wokół motywacji bohaterów i ich wzajemnych relacji, co czyni ten obraz ponadczasowym i wartościowym również pod względem moralnym. Warto zwłaszcza docenić tak typowy dla amerykańskiego kina motyw drogi, na której bohaterowie muszą zajrzeć w głąb siebie i zderzyć się z niezbyt przyjemną nieraz prawdą o sobie samych, którą znajdą na tej drodze. Wątek ten jest szczególnie wyraźny w postaci Elizabeth, która z początku łudzi samą siebie, że głównym motywem jej działania jest miłość do zaginionego męża. Z czasem jednak (częściowo pod wpływem swojego brata, który jest jakby trochę głosem jej sumienia) przyznaje, że nie kochała i nie szanowała swojego męża, który właściwie uciekł do Afryki przez to, iż go źle traktowała. W zasadzie wyprawa ta staje się dla pani Curtis po części pokutą, która prowadzi do jej duchowego oczyszczenia. Warto też wspomnieć w tym miejscu o wątku, w którym Elizabeth przestają dręczyć koszmarne sny, po tym jak głośno wyznaje swoją winę wobec zaginionego współmałżonka. Korzyści moralne i duchowe z tej niebezpiecznej wyprawy zdaje się też odnosić główny bohater. Wprawdzie nie jest to jakoś wprost powiedziane, ale ogólne wrażenie jest takie, że Allan Quatermain zaczyna łagodnieć w swoim nadmiernie cynicznymi zgorzkniałym podejściu do świata i ludzi.

Nadto film nie epatuje okrucieństwem czy krwawą przemocą. Bardziej pozytywni bohaterowie zabijają tutaj jedynie w ramach obrony koniecznej. Co ciekawe w obrazie tym wyraźnie też wybrzmiewa niechęć do niepotrzebnego czy pochopnego zabijania zwierząt.

Jeśli chodzi o bardziej wątpliwe elementy filmu, to pewne zastrzeżenia można mieć co do tego, czy ze zbytnią wyrozumiałością nie jest pokazane to, jak po etapie początkowej niechęci Elizabeth lgnie do swojego przewodnika. A trzeba pamiętać, że choć Allan Quatermain jest wdowcem, to sytuacja Elizabeth jest mocno niejasna. Można wprawdzie spodziewać się, iż jest już ona wdową, ale są też jeszcze spore szanse, że jej mąż jednak przeżył. Z drugiej strony nie dochodzi tu do pocałunków ani jakichś innych jednoznacznie erotycznych sytuacji pomiędzy parą głównych bohaterów. Chodzi bardziej o to, że pani Curtis zachowuje się w pewnym momencie tak, jakby spodziewała się, że Allan za chwilę ją pocałuje i była temu przychylna. Również że strony głównego bohatera przytulanie cudzej żony może wydaje się zanadto ryzykownym zachowaniem, nawet jeśli nie towarzyszą temu jakież nieczyste intencje. Z drugiej strony para głównych bohaterów ostatecznie nie przekracza granicy, w której można by mówić o jakichś zdecydowanie niewłaściwych dla niemałżonków kontaktach i raczej zdaje się opierać rodzącym się uczuciom. Z innych wątpliwości pozostaje jeszcze kwestia pewnej wypowiedzi głównego bohatera, która trąci nihilizmem, z drugiej strony nie jest ona raczej podana jako pewnik, a raczej jako przejaw ogólnie nadmiernie zgorzkniałej postawy tego mężczyzny wobec życia.

Podsumowując z pewną dozą ostrożności polecamy ten film jako wartościową rozrywkę, nie tylko na okres świąteczny.

Marzena Salwowska

18 kwietnia 2022 13:34