Brak | Niewiele | Umiarkowanie | Dużo | Bardzo dużo | |
---|---|---|---|---|---|
Nieprzyzwoity język | |||||
Przemoc / Groza | |||||
Seks | |||||
Nagość / Nieskromność | |||||
Wątki antychrześcijańskie | |||||
Fałszywe doktryny |
„Sala samobójców” to przykład ciekawego aktualnego kina, niestety tak rzadko spotykanego po tej stronie Atlantyku – historia współczesnego chłopaka, która głęboko zapada w pamięci. Główny bohater filmu, Dominik, to nastolatek, tuż przed maturą. Jest jedynym dzieckiem i oczkiem w głowie zapracowanych, skutecznie goniących za karierą i pieniądzem rodziców. Image i histeryczna, egocentryczna nadwrażliwość dają podstawy by przypisać go do współczesnych romantyków z subkultury emo. Upadek tego „Młodego Wertera” rozpoczyna się z chwilą, gdy staje się on ofiarą internetowych szyderstw ze strony szkolnych kolegów. Sytuacja osoby wyśmiewanej i odrzuconej jest dla niego nowością i szokiem. Przestaje chodzić do szkoły, a nawet wychodzić z własnego pokoju. Tu wycofuje się z realnego życia i odnajduje się na nowo w grupie młodych ludzi tworzących wirtualną społeczność, skupioną wokół strony o nazwie Sala Samobójców …
O filmie tym było dość głośno, więc można śmiało założyć, że napisano o niej już prawie wszystko, ujmując rzecz z różnych perspektyw. Dlatego też zamierzam się tu skupić zasadniczo tylko na jednym aspekcie, a mianowicie, jaki pożytek z obejrzenia tego obrazu może odnieść chrześcijański rodzic. Korzyść tę, w dużym skrócie i uproszczeniu, można określić jako drastyczne ostrzeżenie przed nadmiernym angażowaniem się w wirtualne życie przez dzieci i młodzież. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że Internet sam w sobie jest zły, wszak jego dobre czy złe wykorzystanie zależy od użytkownika, podobnie jak np. samochód może być użyty by kogoś ocalić, lub by zabić. W „Sali samobójców” mamy przykład tego drugiego zastosowania narzędzia jaki jest Internet. I z tym, że film może być ostrzeżeniem przed takim wykorzystaniem Sieci, pewnie każdy się zgodzi. W dalszej części recenzji zamierzam jednak skupić się na bardziej osobistych i być może kontrowersyjnych wrażeniach, jakie wywarł na mnie ten obraz. Otóż, to co mnie osobiście najbardziej uderzyło w tym filmie o Sieci, to (nigdy nie nazwana) obecność doskonale ukrytego, snującego wątki Wielkiego Pająka. Ów drapieżnik jest tu tak doskonale przyczajony, że ofiary do końca nie są świadome jego obecności, nawet gdy już szamoczą się w sieci, do której zresztą zdążały z własnej woli. Ten ukryty wróg bohaterów „Sali samobójców” to oczywiście przeciwnik całego rodzaju ludzkiego, którego Pan Jezus nazywa „kłamcą i zabójcą od początku”, a jego przyczajenie to świetna strategia polowania. Ów Wielki Pająk czuje się równie dobrze w świecie wirtualnym jak i rzeczywistym. W czasach zamierzchłych, tych sprzed epoki Internetu, których młoda widownia ma prawo nie pamiętać, dostanie się do tego co najgłębiej tkwi w człowieku stanowiło jeszcze pewne wyzwanie. Mroczne, niebezpieczne, czy po prostu infantylne fantazje czasami wypływały na powierzchnię w literaturze, malarstwie, filmie, czy innej przedinternetowej formie tworzenia wirtualnej rzeczywistości, jednak większość tych rzeczy pozostawała tajemnicą umysłu i serca człowieka, znaną tylko Bogu. Niestety wirtualna rzeczywistość swoją (często pozorną) anonimowością i swobodą, której nie ograniczają żadne prawa fizyki, zachęca do budowania z elementów, które, o ile nie mogą być całkiem zniszczone, lepiej aby pozostały w ukryciu. Inaczej posłużą one do zbudowania idealnej pułapki na swojego budowniczego. Taką właśnie sytuację obserwujemy w „Sali samobójców”, gdzie grupka młodych ludzi tworzy razem taką idealną pułapkę na siebie samych. Pułapka ta, w zamyśle jej twórców, ma być zapewne schronieniem, ale, co ciekawe, już w warstwie wizualnej, uderza swoją mrocznością. Kiedy Dominik (jego awatar) po raz pierwszy wchodzi do Sali i zbliża się do jej serca – czegoś w rodzaju góry -zamczyska, nasuwa to skojarzenie z górą Dantego, sprzed wejścia do której ktoś usunął napis „Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją”. Właśnie to umiejscowienie w centrum historii namiastek piekła i cichą, lecz intensywną obecność jego pierwszego mieszkańca, uważam za największą zaletę tego filmu. I nawet jeśli jest to zaleta całkowicie przez jego twórców niezamierzona, to warto pochwalić świetną intuicję, jaką się oni kierowali. Chrześcijański odbiorca mógłby w tym miejscu wysunąć zarzut, że brak w tym obrazie jakichkolwiek oznak obecności Boga. Jednak jest to brak w pewien sposób logiczny i „naturalny”, gdyż wynika z faktu, że bohaterowie filmu nie znajdują dla Niego żadnego miejsca w swoim życiu, słowach czy myślach – dla nich On nie istnieje. Nic też więc dziwnego, że rodzice Dominika szamoczą się rozpaczliwie, szukając pomocy wszędzie, tylko nie tam, gdzie rzeczywiście mogliby ją znaleźć.
Niestety, film ten posiada pewną skazę, która znacznie obniża jego wartość. Chodzi tu o bezwstydne pokazywanie pewnych dewiacyjnych zachowań (pocałunki homoseksualne, obsceniczne dyskusje na ten temat owej dewiacji). Wprawdzie nie ma wyraźnych przesłanek, aby uważać te sceny za przychylną sodomii propagandę, gdyż wydają się one jedynie potrzebne na użytek rozwoju akcji, to jednak sama ich obecność na ekranie jest moralnie niebezpieczna i odrażająca. I z tego właśnie względu „Sala samobójców” nie jest filmem odpowiednim dla młodszej widowni. Natomiast, z dużą dozą ostrożności, może być polecana osobom dorosłym, zwłaszcza rodzicom nastolatków. I wcale nie musi być dla tej grupy widzów obrazem depresyjnym, gdy owi powinni mieć świadomość, że w podobnej sytuacji, w przeciwieństwie do rodziców Dominika, wiedzą do kogo zwrócić się o pomoc.
Marzena Salwowska
29 maja 2014 16:37