Filmy
Rambo: Pierwsza krew

Ocena ogólna:  Dobry ale z poważnymi zastrzeżeniami (+2)

Tytuł oryginalny
First Blood
Data premiery (świat)
22 października 1982
Rok produkcji
1982
Gatunek
Dramat/Akcja
Czas trwania
97 minut
Reżyseria
Ted Kotcheff
Scenariusz
Michael Kozoll
Obsada
Sylvester Stallone, Richard Crenna, Brian Dennehy, Jack Starrett, Bill McKenney, Alf Humphreys, Alf Humphreys, David Caruso, Michael Talbott, David L. Crowley
Kraj
USA
BrakNiewieleUmiarkowanieDużoBardzo dużo
Nieprzyzwoity język
Przemoc / Groza
Seks
Nagość / Nieskromność
Wątki antychrześcijańskie
Fałszywe doktryny

Film opowiada o Johnie Rambo, byłym komandosie i weteranie wojny w Wietnamie. Popada on w konflikt z policjantami z pewnego miasteczka, gdy ci zatrzymują go bez żadnego poważniejszego powodu i niegodnie traktują na komisariacie. Doprowadza to do jego ucieczki i serii krwawych, angażujących liczne osoby, starć między głównym bohaterem a stróżami prawa. 

Film ten oferuje widzowi z pewnością bardzo dobrze nakręcone sceny akcji, które w mojej opinii wcale się nie postarzały, a nawet, dzięki temu, iż nie były tworzone przy użyciu technik cyfrowych, cechują się dużym realizmem i tym silniej oddziałują na widza. Nie jest to jednak jedyny atut omawianej produkcji, bo jeszcze silniej i trwalej jest w stanie na oglądającego wpłynąć mądre i poruszające przesłanie, które w przypadku, jakby nie było, filmu akcji wcale nie jest czymś absolutnie oczywistym. 

Niewątpliwie wartościową lekcją, jakiej udziela „Rambo: Pierwsza krew” jest nauka o tym, iż wojna nie jest „fajną przygodą”, ale bardzo wyniszczającym psychicznie i fizycznie doświadczeniem. Choć konflikt zbrojny nie jest tu bezpośrednio pokazany to widać jego skutki w życiu Johna Rambo i jego kolegów. Sam główny bohater przedstawiony jest jako osoba okaleczona psychicznie, cierpiąca na zespół stresu pourazowego, niemogąca zapomnieć o wojennym koszmarze. Te problemy rodzą w nim skłonność do agresji, która, choć wywołana bezpośrednio przez policjantów, zapewne nie doprowadziłaby do tak daleko idących, jak pokazane, skutków, gdyby nie wcześniejsze przeżycia bohatera. Mowa w filmie także o niegdysiejszym towarzyszu Rambo, służącym razem z nim w Wietnamie, który zmarł na raka, jakiego nabawił się przez styczność z używanymi do działań wojennych substancjami. Zresztą wiadomo, iż nikt z oddziału głównego bohatera nie żyje już w czasie wydarzeń ukazanych w filmie. Te fakty wskazują, iż nawet jeżeli prowadzona przez dane państwo wojna jest sprawiedliwa (a o amerykańskiej interwencji w Wietnamie można tak zasadniczo powiedzieć), to niesie ze sobą poważne zagrożenia i powinno się jej, o ile to możliwe, unikać. 

Nie mamy tu jednak do czynienia z jakąś pacyfistyczną propagandą. Wręcz przeciwnie Rambo jako źródło swej frustracji w rozmowie ze swym byłym dowódcą, Trautmanem, podaje tu niesprawiedliwe nazywanie go „mordercą” przez rodaków. Wiemy, iż takie postawy wobec amerykańskich żołnierzy wracających z Wietnamu najczęściej były wynikiem lewicowej, antywojennej, propagandy, która w kontekście przedstawionych w tym obrazie wydarzeń jawi się jako źródło krzywd żołnierzy spełniających po prostu swe obowiązki, walczących z komunizmem na rozkaz prawowitej władzy.

Docenić można również pokazanie, iż nie jest dobrze, gdy władza pozwala sobie na zbyt wiele. Zatrzymanie Johna Rambo, który w żaden sposób nie naruszał porządku publicznego i późniejsze złe traktowanie go przez policjantów słusznie odmalowane zostały w negatywny i odpychający sposób. Problemy i nieszczęścia, które spotkały funkcjonariuszy ze strony byłego komandosa (a raczej fakt, że Bóg do nich dopuścił) można postrzegać wręcz jako karę Bożą za niesprawiedliwość i nadużywanie swej władzy.

Film nie jest jednak apologią buntu wobec władzy. Choć bardziej „anarchistycznie” nastawionych widzów może on miejscami umacniać w ich błędnej postawie, to w dużej mierze będzie taka sytuacja wynikiem ich tendencyjnej interpretacji dzieła. Trautman wyraźnie mówi bowiem do Rambo, iż jego działania, obejmujące też uśmiercanie niektórych ścigających go ludzi są niedopuszczalne i prowadzą do niepotrzebnego chaosu i zniszczeń. Ryzyko wywoływania w widzach sympatii do niemoralnych zachowań zostało tu zminimalizowane także przez fakt, iż Rambo, jeśli tylko może, nie zabija swych przeciwników (co odróżnia go od popkulturowych mścicieli w rodzaju tarantinowskiego Django, którego mordy na niegodziwcach przedstawiane były z wyraźną sympatią), a ostatecznie za namową Tarautmana poddaje się legalnej władzy.

Za poważniejsze zastrzeżenie można uznać nadmiar wulgarnej mowy. Myślę, że dałoby się ją jednak ograniczyć bez szkody dla tej historii, mimo że opowiada ona o dość brutalnych i związanych z negatywnymi emocjami zdarzeniach. Jeśli chodzi natomiast o przemoc, to nie wydaje się ona w tym przypadku zbyt plastyczna i nie powinna raczej stanowić zagrożenia dla umysłów i nerwów starszych widzów. 

Podsumowując – „Rambo: Pierwszą krew” da się uznać za wartościowy i pouczający film. 

Michał Jedynak

10 sierpnia 2020 23:53