Filmy
Powidoki

Ocena ogólna:  Dobry ale z poważnymi zastrzeżeniami (+2)

Data premiery (świat)
10 września 2016
Data premiery (Polska)
13 stycznia 2017
Rok produkcji
2016
Gatunek
Dramat/Biograficzny
Czas trwania
98 minut
Reżyseria
Andrzej Wajda
Scenariusz
Andrzej Mularczyk
Obsada
Bogusław Linda, Zofia Wichłacz, Bronisława Zamachowska, Andrzej Konopka, Krzysztof Pieczyński, Mariusz Bonaszewski, Szymon Bobrowski, Aleksander Fabisiak
Kraj
Polska
BrakNiewieleUmiarkowanieDużoBardzo dużo
Nieprzyzwoity język
Przemoc / Groza
Seks
Nagość / Nieskromność
Wątki antychrześcijańskie
Fałszywe doktryny

Ostatni film Andrzeja Wajdy opowiada o tragicznej końcówce życia innego światowej sławy polskiego artysty, a mianowicie Władysława Strzemińskiego. Ten malarz i teoretyk sztuki, w czasach II Rzeczypospolitej sam w awangardzie „wielkiej socjalistycznej myśli”, teraz w realiach systemu, które ta myśl stworzyła, popada w konflikt z władzami PRL-u. Osią tego konfliktu są odmienne od narzucanych przez Partię poglądy Strzemińskiego na sztukę. Nie ulega on bowiem coraz silniejszym naciskom, które z czasem przechodzą w groźby i stanowczo odmawia tworzenia w duchu jedynej akceptowalnej przez władze estetyki, czyli socrealizmu. W związku z czym traci posadę wykładowcy w państwowej uczelni plastycznej, a nawet legitymację Polskiego Związku Artystów Plastyków (co w tamtych czasach w praktyce oznacza między innymi niemożność zakupu artykułów plastycznych). Później, mimo że rzetelnie wykonuje swoje obowiązki, jest też usuwany z kolejnych miejsc pracy. Jako osoba bezrobotna nie ma zaś prawa do kartek żywnościowych.

Tak więc w socjalistycznym raju, który miał gwarantować pracę i chleb każdemu, Strzemiński zostaje w praktyce skazany na śmierć głodową. I tak też kończy się ta historia – śmiercią głównego bohatera, jeśli nie bezpośrednio wskutek wygłodzenia, to przynajmniej pośrednio, gdyż wycieńczony organizm nie ma sił na walkę z gruźlicą.

Ostatni film Wajdy jest jego osobistym hołdem dla innego artysty, a także szerzej dla wewnętrznej wolności, bezkompromisowości i nonkonformizmu w sztuce. Z tego też zapewne względu reżyser dopuszcza się tu pewnych uproszczeń w sylwetkach głównych postaci. Są one bowiem jakby wyciosane z jednej bryły, bez zbędnych detali i zbyt zawiłych linii. Takimi postaciami z marmuru są tu przede wszystkim sam Władysław Strzemiński i jego przyjaciel Julian Przyboś. Z jednej bryły, ale mniej szlachetnego materiału wyciosani są też gnębiciele Strzemińskiego. Jeśli ktoś szuka w tym filmie przede wszystkim wartości historycznych (a w końcu jest to biografia), to takie upraszczające podejście może postrzegać jako sporą wadę tej produkcji. Z drugiej strony takie właśnie potraktowanie postaci nadaje całemu obrazowi uniwersalny wyraz, gdyż widz czuje, że rzecz nie dotyczy tylko jednego artysty w jakimś konkretnym systemie i okolicznościach.

Przekaz tego filmu jest rzeczywiście uniwersalny i można się z nim zgodzić, niezależnie od tego czy się lubi i ceni twórczość W. Strzemińskiego, czy nie. Co więcej niezależnie nawet od tego, czy podziela się jego światopogląd, poglądy na sztukę, czy ceni się jego postawę życiową w innych kwestiach itp.. Zasadniczym bowiem postulatem filmu jest potrzeba niezależności sztuki od służby i zaspakajania doraźnych potrzeb tej czy innej ideologii, polityki czy nawet grupki wpływowych osób o zbliżonych poglądach estetycznych.

To przesłanie filmu można uznać za dobre również z pozycji chrześcijańskich, gdyż nie postuluje on (jak to ma niestety miejsce w wielu innych produkcjach) jakiejś absolutnej wyższości sztuki, która miałaby zwalniać artystę i jego dzieło od norm moralnych, czy nawet od samej oceny w tych kategoriach. Z wyjątkiem jednej budzącej wątpliwości sceny (o której później) film nie posuwa się w tym błędnym kierunku. Mamy tu jedynie dość jasny przekaz, że sztuka musi być wolna wewnętrzną wolnością artysty i aby dawać światu coś wartościowego, sama musi się opierać naciskom tego świata. Obraz ten zdaje się mówić, że prawdziwie wartościowa twórczość rzadko lub prawie nigdy bywa użyteczna w tak prosty i usłużny sposób, jakby tego oczekiwało od niej to czy inne zapotrzebowanie społeczne. Wynika to zapewne z tej prostej przyczyny, że zazwyczaj proces tworzenia jest ze swej natury rzeczą indywidualną, a nie kolektywną. Podsumowując, płynący z filmu przekaz: „sztuka, jeśli ma coś znaczyć musi być indywidualnym, nonkonformistycznym, wolnym działaniem twórcy można uznać za równie sensowny jak zdanie: „historia jest albo prawdziwa, albo nie, a co ponadto to polityka historyczna.

I wbrew pozorom cała sprawa nie ma wiele wspólnego z cenzurą, która uznaje jakieś pojedyncze dzieło za szkodliwe i niedopuszczalne w przestrzeni publicznej, ale nie narzuca artyście, co i jak ma tworzyć, żeby być bardziej użytecznym dla jakichś celów.

Jedną z zalet „Powidoków” jest też pokazanie, jak łatwo i po cichu niszczy się nieraz niewygodnych dla tych czy innych elit ludzi. Jeden z bohaterów filmu zauważa, że artystę można zabić na dwa sposoby, a mianowicie mówiąc o nim za wiele, albo nic. Prawda ta stosuje się zapewne nie tylko do artystów, ale też do innych osób, których profesja w jakiś sposób wiąże się z publicznym działaniem, np. polityków, dziennikarzy czy chociażby księży. Może więc oglądając ten film choć jeden widz, który postulował kiedyś wyrzucenie kogoś z pracy za za niewygodne poglądy, uderzy się we własną pierś.

Innym atutem filmu jest też to, że w obrazowy sposób przypomina morderczy klimat i absurdy stalinizmu.

Akson Studio

Jeśli chodzi o bardziej wątpliwe strony tego ostatniego dzieła pana Andrzeja Wajdy, to negatywnie wyróżnia się tu skierowane w pewnym momencie do studentów stwierdzenie profesora Strzemińskiego, że „wybory nie są ani dobre ani złe, są wasze„. Wprawdzie chodzi tu może tylko o wybory typu – namalować kółko czy krzyżyk, biały kwadrat na czarnym tle czy czarny na białym; jednakże istnieje ryzyko, że widzowie zrozumieją to stwierdzenie jako pochwałę moralnego relatywizmu, czyli że nasze moralne wybory nie są dobre ani złe, a po prostu nasze.

Z mniej ideowych problemów wątpliwa jest też scena z turlającymi się studentkami, gdzie oczom widza ukazuje się ich bielizna, co wygląda dość nieskromnie, mimo że bielizna ta nie jest zbyt skąpa.

Nie mniej dla wyżej przedstawionych zalet, a także przez wzgląd na ciekawe kreacje Bogusława Lindy i młodziutkiej Bronisławy Zamachowskiej (w roli córki Strzemińskiego) polecamy ten film.

Marzena Salwowska

8 lipca 2019 18:01