Brak | Niewiele | Umiarkowanie | Dużo | Bardzo dużo | |
---|---|---|---|---|---|
Nieprzyzwoity język | |||||
Przemoc / Groza | |||||
Seks | |||||
Nagość / Nieskromność | |||||
Wątki antychrześcijańskie | |||||
Fałszywe doktryny |
Ostatni film Andrzeja Wajdy opowiada o tragicznej końcówce życia innego światowej sławy polskiego artysty, a mianowicie Władysława Strzemińskiego. Ten malarz i teoretyk sztuki, w czasach II Rzeczypospolitej sam w awangardzie „wielkiej socjalistycznej myśli”, teraz w realiach systemu, które ta myśl stworzyła, popada w konflikt z władzami PRL-u. Osią tego konfliktu są odmienne od narzucanych przez Partię poglądy Strzemińskiego na sztukę. Nie ulega on bowiem coraz silniejszym naciskom, które z czasem przechodzą w groźby i stanowczo odmawia tworzenia w duchu jedynej akceptowalnej przez władze estetyki, czyli socrealizmu. W związku z czym traci posadę wykładowcy w państwowej uczelni plastycznej, a nawet legitymację Polskiego Związku Artystów Plastyków (co w tamtych czasach w praktyce oznacza między innymi niemożność zakupu artykułów plastycznych). Później, mimo że rzetelnie wykonuje swoje obowiązki, jest też usuwany z kolejnych miejsc pracy. Jako osoba bezrobotna nie ma zaś prawa do kartek żywnościowych.
Tak więc w socjalistycznym raju, który miał gwarantować pracę i chleb każdemu, Strzemiński zostaje w praktyce skazany na śmierć głodową. I tak też kończy się ta historia – śmiercią głównego bohatera, jeśli nie bezpośrednio wskutek wygłodzenia, to przynajmniej pośrednio, gdyż wycieńczony organizm nie ma sił na walkę z gruźlicą.
Ostatni film Wajdy jest jego osobistym hołdem dla innego artysty, a także szerzej dla wewnętrznej wolności, bezkompromisowości i nonkonformizmu w sztuce. Z tego też zapewne względu reżyser dopuszcza się tu pewnych uproszczeń w sylwetkach głównych postaci. Są one bowiem jakby wyciosane z jednej bryły, bez zbędnych detali i zbyt zawiłych linii. Takimi postaciami z marmuru są tu przede wszystkim sam Władysław Strzemiński i jego przyjaciel Julian Przyboś. Z jednej bryły, ale mniej szlachetnego materiału wyciosani są też gnębiciele Strzemińskiego. Jeśli ktoś szuka w tym filmie przede wszystkim wartości historycznych (a w końcu jest to biografia), to takie upraszczające podejście może postrzegać jako sporą wadę tej produkcji. Z drugiej strony takie właśnie potraktowanie postaci nadaje całemu obrazowi uniwersalny wyraz, gdyż widz czuje, że rzecz nie dotyczy tylko jednego artysty w jakimś konkretnym systemie i okolicznościach.
Przekaz tego filmu jest rzeczywiście uniwersalny i można się z nim zgodzić, niezależnie od tego czy się lubi i ceni twórczość W. Strzemińskiego, czy nie. Co więcej niezależnie nawet od tego, czy podziela się jego światopogląd, poglądy na sztukę, czy ceni się jego postawę życiową w innych kwestiach itp.. Zasadniczym bowiem postulatem filmu jest potrzeba niezależności sztuki od służby i zaspakajania doraźnych potrzeb tej czy innej ideologii, polityki czy nawet grupki wpływowych osób o zbliżonych poglądach estetycznych.
To przesłanie filmu można uznać za dobre również z pozycji chrześcijańskich, gdyż nie postuluje on (jak to ma niestety miejsce w wielu innych produkcjach) jakiejś absolutnej wyższości sztuki, która miałaby zwalniać artystę i jego dzieło od norm moralnych, czy nawet od samej oceny w tych kategoriach. Z wyjątkiem jednej budzącej wątpliwości sceny (o której później) film nie posuwa się w tym błędnym kierunku. Mamy tu jedynie dość jasny przekaz, że sztuka musi być wolna wewnętrzną wolnością artysty i aby dawać światu coś wartościowego, sama musi się opierać naciskom tego świata. Obraz ten zdaje się mówić, że prawdziwie wartościowa twórczość rzadko lub prawie nigdy bywa użyteczna w tak prosty i usłużny sposób, jakby tego oczekiwało od niej to czy inne zapotrzebowanie społeczne. Wynika to zapewne z tej prostej przyczyny, że zazwyczaj proces tworzenia jest ze swej natury rzeczą indywidualną, a nie kolektywną. Podsumowując, płynący z filmu przekaz: „sztuka, jeśli ma coś znaczyć musi być indywidualnym, nonkonformistycznym, wolnym działaniem twórcy można uznać za równie sensowny jak zdanie: „historia jest albo prawdziwa, albo nie, a co ponadto to polityka historyczna.„
I wbrew pozorom cała sprawa nie ma wiele wspólnego z cenzurą, która uznaje jakieś pojedyncze dzieło za szkodliwe i niedopuszczalne w przestrzeni publicznej, ale nie narzuca artyście, co i jak ma tworzyć, żeby być bardziej użytecznym dla jakichś celów.
Jedną z zalet „Powidoków” jest też pokazanie, jak łatwo i po cichu niszczy się nieraz niewygodnych dla tych czy innych elit ludzi. Jeden z bohaterów filmu zauważa, że artystę można zabić na dwa sposoby, a mianowicie mówiąc o nim za wiele, albo nic. Prawda ta stosuje się zapewne nie tylko do artystów, ale też do innych osób, których profesja w jakiś sposób wiąże się z publicznym działaniem, np. polityków, dziennikarzy czy chociażby księży. Może więc oglądając ten film choć jeden widz, który postulował kiedyś wyrzucenie kogoś z pracy za za niewygodne poglądy, uderzy się we własną pierś.
Innym atutem filmu jest też to, że w obrazowy sposób przypomina morderczy klimat i absurdy stalinizmu.
Jeśli chodzi o bardziej wątpliwe strony tego ostatniego dzieła pana Andrzeja Wajdy, to negatywnie wyróżnia się tu skierowane w pewnym momencie do studentów stwierdzenie profesora Strzemińskiego, że „wybory nie są ani dobre ani złe, są wasze„. Wprawdzie chodzi tu może tylko o wybory typu – namalować kółko czy krzyżyk, biały kwadrat na czarnym tle czy czarny na białym; jednakże istnieje ryzyko, że widzowie zrozumieją to stwierdzenie jako pochwałę moralnego relatywizmu, czyli że nasze moralne wybory nie są dobre ani złe, a po prostu nasze.
Z mniej ideowych problemów wątpliwa jest też scena z turlającymi się studentkami, gdzie oczom widza ukazuje się ich bielizna, co wygląda dość nieskromnie, mimo że bielizna ta nie jest zbyt skąpa.
Nie mniej dla wyżej przedstawionych zalet, a także przez wzgląd na ciekawe kreacje Bogusława Lindy i młodziutkiej Bronisławy Zamachowskiej (w roli córki Strzemińskiego) polecamy ten film.
Marzena Salwowska
8 lipca 2019 18:01