Filmy
Kształt wody

Ocena ogólna:  Wyraźnie zły (-2)

Tytuł oryginalny
The Shape of Water
Data premiery (świat)
31 sierpnia 2017
Data premiery (Polska)
18 stycznia 2018
Rok produkcji
2017
Gatunek
Fantasy
Czas trwania
119 minut
Reżyseria
Guillermo del Toro
Scenariusz
Guillermo del Toro, Vanessa Taylor
Obsada
Sally Hawkins, Michael Shannon, Richard Jenkins, Octavia Spencer, Michael Stuhlbarg, Doug Jones, David Hewlett, Nick Searcy
Kraj
USA
BrakNiewieleUmiarkowanieDużoBardzo dużo
Nieprzyzwoity język
Przemoc / Groza
Seks
Nagość / Nieskromność
Wątki antychrześcijańskie
Fałszywe doktryny

Akcja filmu przenosi nas na początek lat 60. XX wieku do amerykańskiego Baltimore. Główna bohaterka tego obrazu Elisa Esposito pracuje w tajnym rządowym centrum badawczym znajdującym się w tym mieście. Elisa jest osobą niemą, mieszka samotnie, przyjaźni się tylko z czarnoskórą koleżanką z pracy Zeldą i homoseksualnym sąsiadem Gilesem, który jest ilustratorem. Panna Esposito sprzątając w jednym z laboratoriów odkrywa przetrzymywane w tym miejscu tajemnicze stworzenie schwytane przez wojsko USA w wodach Amazonki. Jest to humanoidalny płaz brutalnie traktowany przez swojego „opiekuna” – agenta rządowego Stricklanda. Niema Elisa nawiązuje niewerbalne porozumienie z tym stworzeniem i kiedy dowiaduje się, że zapadła decyzja o jego uśmierceniu postanawia temu zapobiec. Planuje wykraść stwora z laboratorium, wciągając w swoją akcję również Zeldę, Gilesa i pewnego pracującego tu jako naukowiec radzieckiego szpiega …

„Kształt wody” określany jest często jako „baśń dla dorosłych”. Określenie to budzi raczej sympatyczne skojarzenia z jakimś rodzajem fantastycznej opowieści – może niezbyt zrozumiałej dla dzieci, acz jednak dość niewinnej i zasadniczo moralnie akceptowalnej. Niestety, w tym przypadku nic bardziej mylnego niż takie skojarzenia. Film ten bowiem obfituje w ewidentnie złe bądź dwuznaczne moralnie treści.

Już sam główny wątek filmu – bynajmniej nie platoniczny, a powiązany z seksualnym współżyciem, romans kobiety z nieokreślonym stworem (po części człekokształtnym, po części przypominający jakąś dziwną rybę, a nawet żabę) może wzbudzać uzasadnione obawy, czy nie chodzi tu o kolejne „poszerzanie granic tolerancji” przez sztukę filmową, tym razem o zoofilię. Na zarzut ten ktoś może powiedzieć, że przecież nawet w bajkach dla dzieci nieraz występują zbliżone wątki, kiedy to jakieś „relacje romantyczne” łączą człowieka np. z syrenką, bestią czy nawet żabą. Jednakże, mimo powierzchownego podobieństwa są tutaj zasadnicze różnice. Jeśli bowiem w takiej bardziej klasycznej baśni dochodzi do związku pary (a konkretnie małżeństwa), to nim jeszcze do tego dojdzie ta z istot, która nie jest człowiekiem (przynajmniej zewnętrznie), przyjmuje w pełni ludzką postać, bądź ją odzyskuje. W „Kształcie wody” natomiast mamy „zwieńczony” pożyciem seksualnym związek człowieka z istotą, która nie tylko z wyglądu, ale też zachowań bardziej jednak przypomina zwierzę niż człowieka. Tak, że raczej niż do baśni, niestety, bardziej przyrównać można ten wątek do innych opowieści o podobnie fantastycznej i perwersyjnej naturze – a mianowicie do pogańskich mitów, w których bogowie nieraz przybierali postać zwierzęcia, by współżyć z istotami ludzkimi (zwykle, choć nie zawsze, z kobietami). Trop ten zresztą być może nie jest jakimś przypadkowym skojarzeniem, gdyż owa płazo-rybo podobna istota, jak mówi jeden z bohaterów filmu, była czczona przez mieszkańców Amazonii jako bóg. Być może więc inspiracją dla pomysłu na taki romans były dla pana del Toro jakieś perwersyjne pogańskie opowieści.

Sam zresztą tytuł filmu, co zresztą potwierdza jego reżyser i zarazem scenarzysta, jest aluzją do miłości, która rzekomo tak jak woda ma nie posiadać żadnego konkretnego kształtu i nie uznawać barier. Taka interpretacja tytułu, która i tak sama nasuwa się na myśl widzowi po obejrzeniu filmu, znajduje jednoznaczne potwierdzenie w wypowiedziach pana del Toro, co sprawia, iż trudno mieć większe złudzenia odnośnie do tego, jakie jest celowe przesłanie tej produkcji. Otóż sugeruje się tu wyraźnie odbiorcy, że wszystkie rodzaje miłości (czy raczej erotycznej namiętności) są sobie równe i nie muszą przyjmować jakiegoś określonego kształtu (czyli zawierać się w granicach konkretnego porządku moralnego czy prawa naturalnego). Warto też dodać, że poza głównym wątkiem o charakterze para-zoofilskim, mamy tutaj również wątek sąsiada głównej bohaterki, który jako homoseksualista wyraźnie cierpi z tego powodu, iż nie może wystarczająco swobodnie ujawniać swoich homoseksualnych skłonności i żyć w związku sodomickim z jakimś mężczyzną. Dość jasno daje on do zrozumienia, że gdyby społeczeństwo USA wcześniej zaakceptowało zachowania czy relacje o takim charakterze, to byłby pewnie teraz szczęśliwym człowiekiem.

Wątek Gilesa jest bardzo znamienny dla całego filmu. Wpisuje on się bowiem, równie dobrze co romans Elisy ze skrzelastym stworem, w przesłanie całego obrazu, wyrażone przez jego tytuł (będący aluzją do miłości, która rzekomo tak jak woda ma nie mieć żadnego konkretnego kształtu i nie uznawać barier). Oba, opisane już wątki zapewne mają komunikować plastycznie widzom myśl, iż rzekomo świat, który nie akceptuje w pełni (bez moralnego rozróżniania) wszelkich inności, musi być światem złym. Co więcej, źli do szpiku kości muszą być też ludzie, którzy wszelakich inności nie akceptują. Nieprzypadkowo głównym czarnym charakterem jest tu biały, heteroseksualny mężczyzna, który zarabia na żonę i dzieci; jednocześnie będąc człowiekiem okrutnym i pozbawionym hamulców moralnych w dążeniu do swoich celów, przy okazji też wyjątkowo niemiłym i pogardliwie odnoszącym się do bliźnich o innym kolorze skóry, traktującym wszystkie osoby, które postrzega jako słabsze od siebie, z wyższością i instrumentalnie. Film ten wrzuca niejako do jednego worka różne rodzaje nietolerancji, narzucając widzowi przekonanie, że niechęć do złych moralnie zachowań jest tym samym, co niechęć do neutralnych moralnie cech bliźnich takich jak kolor skóry, płeć czy jakaś niepełnosprawność. Takie zestawienie jest oczywiście nieuprawnione. Twórcom tej produkcji zdaje się zresztą chyba nie mieścić w głowach, że można na przykładnie być rasistą ani osobą uprzedzoną do niepełnosprawnych, a jednocześnie uważać, że pewne grzeszne zachowania w sferze seksualnej powinny spotykać się ze słuszną krytyką. Najdobitniej to przekonanie widać w scenie, kiedy młody mężczyzna w odpowiedzi na zaloty starszego homoseksualisty wyprasza go ze swojego baru; a za chwilę robi to bez zasadnej przyczyny wobec grupki Afroamerykanów. Sugestia filmu jest taka, iż musisz akceptować wszystko, cokolwiek inni określają jako miłość, inaczej jesteś złym człowiekiem, tworzącym złe społeczeństwo.

Poza głównym, demoralizującym przesłaniem „Kształtu wody”, które zawiera się już w samym jego tytule, warto zwrócić uwagę na jeszcze kilka ewidentnie złych, bądź co najmniej wątpliwych moralnie rzeczy w nim zawartych. Mamy więc w tym filmie dwie sceny, wyraźnie sugerujące, że główna bohaterka masturbuje się regularnie w wannie (później w tej samej wannie umieszcza uwolnionego z laboratorium stwora); a nadto że nie tylko tego nie żałuje, lecz wręcz martwi się, kiedy słyszy (ówczesne doniesienia naukowe), że płatki śniadaniowe mogą jakoś ograniczać chęć dokonywania onanizmu. Jeśli chodzi o wizualne przedstawianie nagości czy seksu, to jest tu parokrotnie ukazana pełna kobieca nagość (w dłuższych ujęciach), wyrazista i połączona z częściową męską nagością scena współżycia pary małżeńskiej, oraz scena, w której aktorka w pełni i w prowokujący sposób obnaża swoją pierś. Co prawda nie ma tutaj pokazanego samego aktu współżycia pomiędzy Elisy z wodnym stworem, ale oczywistym jest dla widza, że do takiego aktu doszło, tym bardziej że główna bohaterka rozmawia o tym pokrótce ze swoją przyjaciółką w pracy. Wielu widzów przyzwyczajonych do bardzo obniżonych współcześnie standardów w tej dziedzinie może uznać, że tych elementów nie ma aż tak wiele, jednakże jak na ten rodzaj filmu – czyli baśń dla dorosłych – jest ich zaskakująco dużo (mimo wszystko przyzwyczajeni jesteśmy, że ów rodzaj produkcji jest bardziej powściągliwy w tej sferze). Film ten zawiera też sporą ilość przemocy i scen, które mogą być dla co wrażliwszych osób trudne w odbiorze. I czasem wydają się one nadmiernie już plastyczne.

Osobną uwagę warto chwilę poświęcić kontekstowi, w jaki cytowane jest tu Pismo święte. Otóż jedyną osobą, która cytuje tę świętą Księgę, a nadto odwołuje się do wiary chrześcijańskiej jest główny czarny charakter filmu. Oczywiście łatwo sobie i w prawdziwym życiu wyobrazić mężczyznę, który z jednej strony odwołuje się do Pisma św. i wiary w Boga, z drugiej jest bezwzględnym okrutnikiem, egoistą, sadystą, człowiekiem pogardzającym osobami słabszymi czy stojącymi niżej w hierarchii społecznej, chętnym zdradzać swoją żonę, a nawet mordercą. Samo więc występowanie takiej postaci nie byłoby jeszcze w filmie niczym złym czy przynajmniej podejrzanym, jednak uzasadnioną obawę co do dobrej woli twórców budzi fakt, że, jak już była mowa, jest to jednocześnie jedyna osoba, która odwołuje się w tym filmie do chrześcijańskiej wiary w Boga. Warto też wspomnieć, że ów czarny charakter z początku szydzi też z amazońskich Indian, którzy czcili jako boga wodnego stwora, by na koniec samemu ową istotę uznać za boga. Nasuwa się tu sama interpretacja, że tą deklaracją uznaje wyższość pogańskich permisywnych bożków nad „opresyjnym Bogiem Biblii- Bogiem starego ładu”. Gwoli jednak sprawiedliwości trzeba jednak zaznaczyć, że jest pewna szansa, iż wątek ów nie ma antychrześcijańskich podtekstów, a jedynie „na to wygląda”, dlatego w rubryce „wątki antychrześcijańskie”, przyjmując łagodniejszą kwalifikację, wpisaliśmy „niewiele”.

Z wątków, które trudno jednoznacznie ocenić, ponieważ są tylko pewnymi tropami, warto może jeszcze wspomnieć o czymś, co akurat samo w sobie jest zupełnie niewinną rzeczą, czyli karmieniu przez główną bohaterkę wodnego stwora gotowanymi na twardo jajkami. Problem jednak w tym, że reżyser i scenarzysta tego filmu Guillermo del Toro znany jest z tego, że chętnie odwołuje się do spuścizny innych filmowców i, co więcej, robi to w sposób bardzo przemyślany. A w kinematografii istnieje pewna zapadająca w pamięć scena, w której to aktor grający szatana (De Niro) zjada ugotowane na twardo jajko jako symbol ludzkiej duszy.

Pewien niesmak może też budzić przesadna anty-amerykańskość tego filmu. Jego twórcy zdają się nie dostrzegać w USA (przynajmniej lat 60-tych ubiegłego wieku) nic dobrego. Przykładowo nawet radzieccy szpiedzy są w nim przedstawieni bardziej pozytywnie niż armia Stanów Zjednoczonych.

Film ten nie jest oczywiście pozbawiony wszelkich zalet. Do takich zaliczyć można potępianie okrucieństwa wobec czujących istot, pogardy wobec osób słabszych czy niżej stojących w społecznej hierarchii (np. pracujących na mniej docenianych i gorzej płatnych stanowiskach), a także mających inny kolor skóry bądź niepełnosprawnych. Warto też docenić fakt, że główną bohaterką tej produkcji, co nie jest zbyt częste w kinematografii, jest osoba niepełnosprawna; a nadto twórcy filmu starają się przybliżyć jej świat widzom. Słuszna jest też krytyka maczyzmu, w rozumieniu przyzwolenia mężczyznom na takie złe zachowania jak nadużywanie siły, instrumentalne i pogardliwe traktowanie innych czy nagabywanie seksualne podwładnych.

Podsumowując: nikogo chyba nie zdziwi, iż filmu tego nie polecamy. Dodajmy, że choć obraz ten otrzymał kilkanaście nominacji do Oscara i zdobył kilka statuetek tejże nagrody, to zdaje się to bardziej wynikiem upchania dużej ilości politycznie poprawnych wątków preferowanych przez Akademię Filmową niż wybitnych walorów artystycznych tej produkcji. Film ten raczej przypomina wytworzoną z milionów cudzych klisz grafikę AI, która jest dość sprawnie połączona w całość i pomyślana tak, aby łatwo trafiać w upodobania typowego odbiorcy. Trudno się w nim jednak doszukać jakiejś oryginalności czy prawdziwej siły wyrazu. A zatem film ten można przyrównać do ryby, która jest nie tylko, że bardzo oścista, ale i nieświeża.

Marzena Salwowska

17 lutego 2024 21:51