Leave a Comment Główny bohater „Uniewinnionego” to Mitch Brockden, młody prokurator, któremu świetnie się powodzi tak na sali sądowej, jak i w życiu prywatnym. Pewnego wieczoru świętuje z kolegami narodziny dziecka i kolejną wygraną sprawę. Po suto zakrapianej imprezie, zamiast wracać taksówką (jak obiecał żonie), siada za kierownicą swego samochodu. W drodze do domu potrąca człowieka. Mimo błagań rannego, aby z nim został, nie chcąc ryzykować karierą, a nawet wolnością, Mitch ucieka z miejsca wypadku. Wcześniej wzywa, jednak, anonimowo z budki telefonicznej karetkę pogotowia. Następnego dnia Mitch dowiaduje się, że ranny człowiek nie żyje, a o jego zamordowanie podejrzany jest niejaki Clinton Davis, człowiek ciężko doświadczony przez stratę najbliższych. Wkrótce Davis stanie na sali sądowej, gdzie oskarżycielem będzie prawdziwy sprawca wypadku …
Film ten, zwłaszcza jak na thriller, ma sporo mocnych moralnie punktów. Po pierwsze (rzecz dość nietypowa dla gatunku) jego twórcom zdaje się nie zależeć na epatowaniu widza przemocą (co nie znaczy, że jej tu nie ma) – choć jest tu kilka razy mowa o torturach, to jednak nie są one pokazane na ekranie. Kolejną zaletą filmu jest wyraźna nagana dla szukania zemsty na własną rękę. W innym filmie postać mężczyzny, któremu (na jego oczach) bestialsko zamordowano bliskich, posłużyłaby zapewne jako pretekst do pokazania krwawego spektaklu przemocy i okrucieństwa. Tu jednak nic takiego nie ma miejsca, mimo że ów mężczyzna morduje najbardziej zdeprawowanych przestępców, sympatia widzów szybko się od niego odwraca i jasnym jest, że to co czyni jest bezprawiem i złem, gdyż wchodzi on w nienależną sobie rolę sędziego i kata jednocześnie. I właśnie szacunek do ładu moralnego, porządku społecznego i prawa jest największą zaletą tego filmu. Główny bohater ściąga na siebie kłopoty, gdyż nie jest odpowiedzialnym mężem i ojcem, prowadząc po spożyciu alkoholu nie przestrzega prawa (którego powinien być stróżem), następnie zostawia rannego człowieka na drodze, dalej zaciera ślady i mataczy. Istotną zaletą filmu jest też wątek pojednania braci poróżnionych przez błędy przeszłości. Ważne jest również przypomnienie, że rolą mężczyzny jest bycie opoką i obrońcą swojej rodziny.
Niestety, film nie jest wolny od pewnych wad, które nieco osłabiają jego przesłanie. Jedną z tych wad jest obecność w nim pewnej dozy wulgaryzmów. Najpoważniejszy problem stanowi tu jednak postać głównego bohatera, którego przemiana w odpowiedzialną głowę rodziny wydaje się dość wątpliwa. Widz obserwując jego poczynania może mieć poważny problem z dostrzeżeniem czy i kiedy postanowił on skończyć ze swoim oportunistycznym i tchórzliwym postępowaniem. Film przynosi pewne rozczarowanie – jest tu bardzo moralna historia z budującym przesłaniem i główny bohater zbyt słaby by ją ponieść.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Powstanie tego filmu zainspirował obraz z 1779 roku, który można podziwiać w Kenwood House. Jest to podwójny portret dwóch młodych arystokratek, który byłby dość typowy dla ówczesnego malarstwa, gdyby nie to, że kolorystyczny kontrast stanowią tu postaci dziewcząt. U boku bladolicej kuzynki widzimy bowiem ciemnoskórą Dido Elizabeth Belle, nieślubną córkę brytyjskiego admirała i czarnoskórej niewolnicy. Jako mała dziewczynka Dido została powierzona przez ojca opiece wujecznego dziadka Lorda Mansfield i jego żony. Pozycja Belle, mimo miłości i troski opiekunów, jest w świecie angielskich wyższych sfer bardzo niepewna i skomplikowana. Z jednej strony dzięki urodzeniu i majątkowi jej ojca powinna przynależeć do arystokracji, z drugiej pochodzenie jej matki i „niewolniczy” kolor skóry czynią z niej kłopotliwego członka rodziny.
Chociaż film zasadniczo skupia się na indywidualnych problemach bohaterki, jej poszukiwaniu własnego miejsca, tożsamości i próbie podejmowania wolnych wyborów w społeczeństwie, gdzie o wszystkim decydują konwenanse, to ważnym elementem spinającym niejako akcję jest tu autentyczna sprawa maskary dokonanej przez załogę statku Zong. Z pokładu tego niewolniczego statku wyrzucono około 140 chorych Afrykańczyków (ze względu na ubezpieczenie więcej byli warci martwi). Ta słynna sprawa sądowa nie dotyczyła zarzutu masowego mordu, a próby wyłudzenia odszkodowania. W procesie tym biorą aktywny udział opiekun Belle – Lord Mansfield (jako Przewodniczący Sądu Najwyższego) i, zakochany w głównej bohaterce, początkujący prawnik.
Zalety tego filmu są dość oczywiste. Pokazuje on wyraźnie, jakie problemy, a nieraz i dramaty społeczne i osobiste rodzi stawianie sztucznych barier pomiędzy ludźmi, umotywowane głównie pychą i chęcią zabezpieczenia i utrwalenia swoich przywilejów. Film na szczęście nie idzie na łatwiznę i nie ogranicza się tylko do problemu rasizmu. W pewnym momencie pokazuje, że taką samą formą niesprawiedliwej dyskryminacji może być wykluczenie ze względu na brak majątku („biała jak śnieg”, lecz pozbawiona wiana kuzynka Belle jest w trudniejszym od niej położeniu towarzyskim, ma też znacznie mniejsze szanse na dobre zamążpójście).
Atutem filmu jest też to, że pokazuje zwycięską walkę o prawdę i sprawiedliwość, stoczoną nie na drodze krwawego buntu, a w zgodzie z prawem na sali sądowej i w ludzkich sercach.
Niestety, film posiada też pewne moralne mankamenty, które, choć nie przesłaniają jego zalet, są jednak widoczne. Pierwszy z nich to pewne (drobne, lecz niepokojące) oświeceniowe aluzje, takie jak stwierdzenie, że pozytywne zmiany w świecie zawdzięczamy raczej prawu niż religii. Kolejny mankament to brak jakiejś wyraźniejszej negatywnej oceny moralnej dla faktu, że rodzice głównej bohaterki współżyli ze sobą nie będąc małżeństwem. Wreszcie, wizualnie rażą w filmie bardzo wydekoltowane kostiumy aktorek. Wielka szkoda, bo, gdyby nie ta nieskromność dekoltów, stroje te można by uznać za piękne i stosowne dla chrześcijanek. Myślę, że nie byłoby wielką szkodą dla tego obrazu, gdyby lubieżną modę XVIII w. prezentował w bardziej stonowany sposób.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Ekranizacja bestsellerowej powieści Lewisa Wallace’a, doceniona przez Amerykańską Akademie Filmową 11 Oskarami. Akcja filmu przenosi nas w czasy rzymskiego panowania w Jerozolimie. Bohatera filmu, żydowskiego księcia, Judę syna Hura poznajemy, kiedy z rodziną (matką i siostrą) cieszy się na przybycie dawno nie widzianego przyjaciela. Ów wyczekiwany przyjaciel to młody Rzymianin, Messala, który powraca do Rzymu jako trybun. Messala, odpowiedzialny za utrzymanie pokoju w mieście, obawia się zamieszek, jakie mogą wybuchnąć w dniu przyjazdu nowego gubernatora Judei. W związku z tym prosi Judę, aby został jego zaufanym człowiekiem w Jerozolimie, a mówiąc wprost informatorem Rzymu. Juda zdecydowanie odmawia, co Messala odbiera jako osobistą zniewagę. Podczas wjazdu nowego gubernatora zdarzy się wypadek, który pozwoli trybunowi okrutnie zemścić się byłym przyjacielu …
Tytuł tego filmu z pewnością jest dobrze znany, lub przynajmniej obił się o uszy czytelnika. Obraz ten cieszy się dobrze zasłużoną sławą, gdyż jest to nie tylko pełne rozmachu (jak i subtelnych odcieni) dzieło, które wciąż z powodzeniem wytrzymuje próbę czasu, ale przede wszystkim jeden z najbardziej chrześcijańskich filmów w dziejach kina. Chociaż, jak można się przekonać czytając komentarze na różnych portalach filmowych, ta chrześcijańskość zdaje się razić wielu jego współczesnych odbiorców. Można nawet natrafić na opinie, że postać Jezusa jest tu sztucznie przyklejona . Nic bardziej mylnego. Warto przypomnieć, że powieść „Ben Hur” powstała właśnie po to by mówić o tej postaci. Tak powieść jak i omawiana tu jej ekranizacja noszą zobowiązujący podtytuł „A Tale of the Christ”. Zgodnie z tym podtytułem historia Jezusa z Nazaretu ściśle łączy się z opowiadaniem o Ben Hurze. Nie tylko nie jest przyklejona, ale bez niej opowieść o żydowskim księciu wiele by straciła.
Zatem, nie tylko ze względu na widowiskowy wyścig rydwanów, gorąco polecam ten film zwłaszcza osobom, które sądzą, że kino chrześcijańskie ogranicza się do kilku filmów o tematyce biblijnej lub ckliwych opowiastek oglądanych z nudów w okresach świątecznych.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Bohaterem „Piekła Pocztowego”, opowieści, która rozgrywa się w patchworkowym świecie zlepionym z różnorakich fantazji, jest sprytny i zuchwały oszust Moist von Lipwig. Jego „pracy” nie zakłócają żadne wyrzuty sumienia, uważa bowiem, że ludzie, których okrada padają w zasadzie ofiarą własnej chciwości, wszak „uczciwego człowieka nie da się oszukać.” Pasmo przestępczych sukcesów Moista zostaje gwałtownie przerwane jego aresztowaniem w mieście Ankh-Morpork i wyrokiem śmierci przez powieszenie. Wyrok zostaje wykonany, lecz tylko pozornie. Półżywy bohater dochodzi do siebie w rezydencji władającego miastem lorda Vetinariego. Lord, który stoi za sfingowaną egzekucją, oferuje teraz Moistowi możliwość uniknięcia prawdziwej. Oszust musi jedynie przyjąć posadę naczelnika zrujnowanej poczty miejskiej i postawić ją na nogi …
„Piekło Pocztowe” z początku zapowiada się na film z rodzaju „komedii łotrzykowskiej” (coś w rodzaju polskiego „Vabanku”, gdzie moralność jest postawiona na głowie). Na szczęście, przynosi on miłą niespodziankę. Chociaż wykreowany tu świat jest zabawnie absurdalny, to moralność, którą ten obraz promuje, bynajmniej nie opiera się na gigantycznym żółwiu. Bowiem, czy jego twórcy byli tego świadomi czy nie, wartości, które ten film wspiera, są na wskroś chrześcijańskie. Mamy tu więc pokazany proces, w którym główny bohater doprowadza swoje sumienie do całkowitej niemal znieczulicy, by móc bez skrępowania czynić zło, następnie, gdy to sumienie zostaje ( w sposób dość niezwykły) jednak pobudzone, zaczyna widzieć wyraźnie skutki swoich grzechów, odczuwać z tego powodu cierpienie, co w końcu doprowadza go do skruchy, a także chęci zadośćuczynienia. Moist uświadamia sobie nawet, że tak naprawdę zasługuje na śmierć. Poza tą zasadniczą pozytywną przemianą bohatera mamy tu również wiele drobniejszych, ale również wartościowych, elementów, takich jak na przykład:
– wątek czystej miłości ( niespotykane we współczesnym kinie oświadczyny, których nie poprzedził nawet pocałunek zakochanych)
– skromność w ubiorach (stylizowane na epokę wiktoriańską)
– postać Golema, szpetnego ciałem i pięknego ducha, ujmująca swoją uczciwością i bezinteresownością
– przedstawienie w negatywnym świetle chciwości, wyzysku pracowników, nieuczciwej konkurencji i tym podobnych nadużyć w obszarze ekonomii
– wątek zerwania z nałogiem nikotynowym
– pochwałę ciężkiej i twórczej pracy
– pokazanie jak dobry i dbający o pracowników lider może tchnąć nowego ducha w załogę
Niestety w filmie występują też pewne dwuznaczności oraz kilka pomniejszych niedwuznacznie negatywnych elementów. Zacznę od tych drugich, chodzi tu mianowicie o motywację jednej z ważniejszych postaci (ukochanej Moista), która kieruje Adorą w dążeniu do sprawiedliwości, a jest nią chęć zemsty. Ten negatywny element jest nieco osłabiony tym, że ostatecznie nie wymierza ona sprawiedliwości sama, a raczej tworzy okoliczności, które doprowadzają do ukarania zabójcy jej bliskich. Inne negatywne elementy to humorystyczne nawiązanie do pornografii oraz pozytywne odniesienia do przestępstwa hackingu. Dwuznaczny element „Piekła Pocztowego” to stosunek do wiary i religii. Niektóre sceny, w których drwi się tu z religii, można przyjąć ze spokojem, ponieważ są tu pokazane wierzenia o charakterze ściśle pogańskim. Jest też niestety scena, budząca większe wątpliwości, kiedy główny bohater ma rzekomą wizję, która może równie dobrze być odczytana jako kpina z fałszywych proroków fałszywych bóstw, jak i z prawdziwych proroków prawdziwego Boga.
Z tych też względów polecam film, choć niekoniecznie osobom przeżywającym kryzys wiary lub jeszcze nie dość w tej łasce utwierdzonym .
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Scenariusz tego filmu został oparty na prawdziwych wydarzeniach. W czasie wojny w Wietnamie kilku żołnierzy z inspiracji swego dowódcy porywa, a następnie gwałci młodą wieśniaczkę. Ten bestialski akt jest swego rodzaju zemstą za to, iż wcześniej z rąk komunistycznych partyzantów żołnierze ci stracili jednego ze swych kompanów. Tylko jeden z członków oddziału (Erikkson), który porwał dziewczynę, nie godzi się na to, by wziąć udział w jej zgwałceniu. Człowiek ten następnie uwalnia ofiarę swych kolegów i próbuje ją zaprowadzić w bezpieczne miejsce. Erikkson ostatecznie też donosi o ich haniebnym zachowaniu i w ten sposób doprowadza do postawienia ich przed sądem wojskowym.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej, omawiany film jest dwuznaczny w tym względzie, iż w mocno naturalistyczny sposób pokazuje akty gwałtu, krwawej przemocy, oraz nie stroni od wulgarnej mowy. Choć tematyka tego obrazu wydaje się po części uprawomocniać zastosowanie tej, a nie innej konwencji, to przy takich razach powstaje tradycyjne pytanie o to, czy nie dałoby się połączyć pokazania głębi ohydy pewnych niemoralnych zachowań ze stonowaniem jaskrawości i szczegółowości w sposobie ich pokazania? Sądzimy, iż mimo wszystko jest to możliwe i na poparcie tego można poda liczne przykłady (zwłaszcza dawniej kręconych) filmów, w których powaga określonych złych uczynków była podkreślona bez epatowania widza tym, jak owe wyglądają w swych szczegółach.
Mimo powyższej moralnej dwuznaczności owej produkcji, nie sposób pominąć jednak milczeniem jej wielkiej i oczywistej zalety. A taką, rzecz jasna, jest pokazanie dobrego przykładu żołnierza Erikksona, który mimo nalegań, gróźb i zastraszeń, potrafił sprzeciwić się zbrodniczym rozkazom, a następnie ratować zgwałconą przez swych kolegów dziewczynę, by na końcu walczyć o ich sprawiedliwe ukaranie w sądzie. Choć główny bohater – zwłaszcza początkowo – nie wydaje się być postacią bohaterską i heroiczną, to w końcu wzorem wielu Bożych mężów i Świętych potrafi narazić się na poważne cierpienie, by nie tylko samemu nie krzywdzić bliźniego, ale też go bronić i dążyć do ukarania grzechu. Można więc powiedzieć, że „de facto” ów obraz jest wyrazem czci dla tych, którzy „cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mateusz 5, 10).
/.../
Leave a Comment Wstrząsająca i prawdziwa historia Solomona Northupa, wolnego czarnoskórego mieszkańca Nowego Jorku, który w połowie XIX wieku zostaje podstępnie zwabiony przez handlarzy niewolników, a następnie sprzedany do niewoli na Południu. Główny bohater w przeciągu zaledwie kilku godzin zostaje przemieniony z szanowanego i zamożnego obywatela w pogardzanego, pozbawionego wszelkich praw, zakutego w kajdany i odzianego w łachmany „Czarnucha”, którego następnych 12 lat będzie wielkim pasmem cierpienia, bólu i smutku.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej „Zniewolony” jest filmem z mocnym dobrym przesłaniem o złu tkwiącym w rasizmie i najbardziej historycznie rozpowszechnionych formach niewolnictwa (czyli takich, gdzie w majestacie prawa niektórych z ludzi pozbawiało się ich najbardziej naturalnych praw, a więc np. można było ich bezkarnie zgwałcić czy ciężko pobić z byle powodu). Jest to też obraz przypominający nam, iż pragnienie sprawiedliwości jest rzeczą piękną i szlachetną (wszak jak mówi Pismo święte: „Błogosławieni ci, którzy łakną i pragną sprawiedliwości” – Mateusz 5, 6), a pewne zasady moralne i prawa naturalne są równe dla wszystkich ludzi.
To ogólnie dobre przesłanie owego filmu nie zmienia jednak tego, iż do pewnych jego elementów i wątków należy podejść z ostrożnością oraz rozwagą.
Takim wątkiem jest sposób pokazywania tu chrześcijaństwa. Otóż, choć większość z pokazanych tu postaci (tak dobrych, jak i złych, krzywdzonych oraz krzywdzicieli) mniej lub bardziej wyraźnie odwołuje się do Boga (np. cytując Biblię, śpiewając pieśni zwrócone do Stwórcy), to osobą, która najczęściej i najwyraźniej wplata w swe wypowiedzi wątki chrześcijańskie jest Edwin Epss, jeden z sadystycznych, okrutnych i zdeprawowanych właścicieli Solomona. Człowiek ten to najbardziej czarny charakter filmu, który jednocześnie afiszuje się ze swymi chrześcijańskimi przekonaniami, a nawet nie waha się cytować Pisma świętego by usprawiedliwić niezwykle okrutne traktowanie niewolników (których wprost nazywa swą „rzeczą”). Chociaż nie sposób zaprzeczyć, iż istnieli i wciąż istnieją podobnego rodzaju chrześcijanie, to fakt, że właśnie taki człowiek w najbardziej wyraźny sposób reprezentuje tu chrześcijaństwo, budzi pewien niepokój i ostrożność. To może być łatwo interpretowane w duchu popularnych zarzutów wobec chrześcijaństwa, a więc np. tego, iż Biblia (cytowana przez Epssa) miała popierać niewolnictwo, etc. Dobrze, że przynajmniej w jakiś sposób postać okrutnego i zdemoralizowanego Epssa z Pismem świętym w dłoni została tu zrównoważana przez innych bohaterów filmu, co do których zostało zasugerowane, iż są chrześcijanami, ale którzy przynajmniej próbują się zachowywać porządnie i przyzwoicie.
Podsumowując; omawiany film jest zasadniczo dobry, ale trzeba go oglądać z pewną ostrożnością, czujnością i krytycyzmem.
/.../
Leave a Comment Oparta na prawdziwych wydarzeniach opowieść o staraniach siostry zakonnej Helen Preajan, mających na celu tak ocalenie przed karą śmierci jednego ze skazańców (Matthew Ponceleta, który wcześniej popełnił morderstwo oraz gwałt), jak i nawrócenie jego duszy.
Na płaszczyźnie etycznej i światopoglądowej film ten wydaje się bardzo trudnym do jakiejś bardziej jednoznacznej oceny. Są w nim bowiem umieszczone, w niemal równej mierze i natężeniu tak rzeczy złe, jak i dobre. Z jednej strony mamy tu herezje, fałszywe doktryny oraz poważne dwuznaczności, z drugiej zaś obserwujemy piękny wątek, w którym siostra Preajan walczy o duszę skazańca, próbując mu uświadomić moralną wagę zła, które popełnił oraz możliwość zbawienia dlań (które jest dostępne w Panu Jezusie). Jest tutaj też mowa o potrzebie przebaczania naszym winowajcom i krzywdzicielom.
A jakie są herezje, fałszywe doktryny i dwuznaczności tego filmu? Z pewnością czymś takim jest wręcz absolutny sprzeciw wobec kary śmierci w nim wyrażony, w pewnych momentach zrównujący nawet sądowe uśmiercanie winnego bardzo złych czynów człowieka z umyślnym morderstwem wcześniej przez niego popełnionym. Pomijając już doktrynalną fałszywość takiego postawienia sprawy, jego błędność widzimy nawet w świetle samego zdrowego rozsądku. Skazany bowiem za morderstwo i gwałt Matthew Poncelet zanim została wykonana na nim kara śmierci, miał bowiem proces sądowy, w którym mógł się bronić, a po tym jak już owa sankcja została nań orzeczona, dysponował jeszcze na tyle długim czasem, iż mógł spokojnie przemyśleć swe życie, pożegnać się z bliskimi, przekazać innym swą ostatnią wolę, etc. Trudno takie okoliczności wymierzania śmierci złoczyńcy porównać z okolicznościami, w jakich ów zabijał swą ofiarę. Mężczyzna, którego zabił nie mógł bowiem pożegnać się z bliskimi i rodziną, nie miał prawa do procesu, w którym mógłby się bronić, zaś spokojna refleksja nad swym życiem i zbliżającą się śmiercią, jest co najmniej bardzo trudna w sytuacji, gdy wcześniej jest się pod osłoną nocy nagle zaatakowanym i za chwilę później prowadzonym na rzeź (a przy tym słyszy się krzyki swej ukochanej, brutalnie gwałconej przez okrutnych oprawców). I nawet, gdyby uznać, że w dzisiejszych okolicznościach historycznych, np. ze względu na rozwój systemu więziennego czy też to, że być może z różnych względów kara śmierci nie zmniejsza występowania brutalnej przestępczości, owa sankcja nie jest już potrzebna, to i tak nieuprawnionym jest stawianie jej na równi z umyślnym, zamierzonym odbieraniem innym ludziom życia czynionym samowolnie i bez wyroku sądowego.
Zresztą przy okazji omawiania tego filmu, warto zauważyć, jak dalekie od postawy choćby św. Pawła Apostoła są rozmaite batalie na rzecz zniesienia kary śmierci. Poplecznicy owych mówią nam wszak: „Mordercy i gwałciciele też mają prawo żyć„, tymczasem wspomniany wyżej Apostoł Narodów będąc postawionym przed sądem rzekł: „Jeżeli zawiniłem i popełniłem coś podpadającego na karę śmierci, nie wzbraniam się umrzeć” (Dzieje Apostolskie 25: 11).
Ponadto, w „Przed egzekucją” została zarysowana dość charakterystyczna dla części współczesnego kina próba dzielenia Kościoła i chrześcijaństwa na dobrą i złą stronę. I nie trzeba się zbyt długo domyślać, kto jest tu przedstawiony jako „jasna”, a kto jako „ciemna strona mocy”. W filmie tym, po jednej strony mamy bowiem niesympatycznego, wzbudzającego emocjonalną niechęć księdza, który wyraźnie jest pokazany jako reprezentant bardziej tradycyjnego podejścia do wiary, moralności i kościelnej dyscypliny (np. zwraca siostrze Helen uwagę na brak u niej zakonnego habitu, broni godziwości kary śmierci). Po drugiej zaś stronie, mamy naszą główną bohaterkę, która poza tym, że gorliwie oponuje przeciwko karze śmierci, to zamiast tradycyjnego dla zakonnic habitu, nosi zwykły dla osób świeckich strój, który dodatkowo jeszcze z ledwością mógł by być uznany za relatywnie skromny nawet dla zwyczajnych niewiast (jej spódnica jest przynajmniej lekko obcisła, z trudnością zakrywa kolana).
Mimo wszystko wydaje się nam jednak, że pokazane wcześniej dobre wątki owego obrazu lekko przeważają nad jego złymi i wątpliwymi aspektami, dlatego też – nie bez wahania – ale zdecydowaliśmy się dać mu najniższą z pozytywnych ocen, czyli: „Dobry, ale z bardzo poważnymi zastrzeżeniami„.
Ps. Spodobała Ci się ta recenzja? Przekaż nam choćby symboliczną darowiznę w wysokości 2 złotych. To mniej, niż kosztuje najtańszy z tygodników opinii, a nasze teksty możesz czytać bez żadnych limitów i ograniczeń.
Numer konta: 22 1140 2004 0000 3402 4023 1523, Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Film opowiada o Francisie, młodym mężczyźnie, bojowniku Irlandzkiej Armii Republikańskiej (dalej IRA), który w celu pozyskania dla swej organizacji wyrzutni rakiet „Stinger” wyjeżdża do USA. Tam też, dzięki pomoc sympatyków IRA, przyjmując fałszywą tożsamość, zamieszkuje w domu Toma, jednego z nowojorskich policjantów o irlandzkich korzeniach. Po pewnym czasie więź pomiędzy oboma mężczyzna staje się coraz bardziej zażyła i koleżeńska, co z kolei stawia Toma, w bardzo kłopotliwej sytuacji, gdy ten – jako policjant – dowiaduje się o nielegalnej i przestępczej działalności swego nowego kolegi i gościa.
Jak ocenić ów obraz na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej? Zacznijmy może od jego wad. A więc wydaje się, iż przesadzono tu z ilością wulgaryzmów (o ile, można w tym kontekście piętnować jedynie „przesadę”, gdyż wulgarnej mowy powinno się unikać z samej zasady i, jak to już pokazało doświadczenie, da się kręcić filmy pokazujące trudne emocjonalnie sytuacje bez epatowania widzów takim słownictwem). Pewną ułomnością tego filmu wydaje się też zbyt jednostronne pokazywanie konfliktu w Irlandii Północnej na korzyść racji prezentowanych przez IRA. Chociaż, ostatecznie rzecz biorąc, produkcja ta wydaje się dystansować od zbrojnej walki z legalnym rządem prowadzonej przez tę organizację, inne aspekty owego konfliktu pokazywane są tu w sposób sugerujący sympatię dla IRA. Chodzi przede wszystkim o to, że w wyraźny sposób oddane jest tu cierpienie Irlandczyków i zwolenników IRA, zaś Anglicy są tu przedstawiani niczym pewnego rodzaju „cyborgi” – widzimy więc jak walczą i zabijają bojowników IRA, ale nie poświęca się tu czasu na pokazanie tego, iż oni też musieli cierpieć i boleć nad losem swych bliskich, którzy byli zabijani lub okaleczani w wyniku owego zbrojnego konfliktu. Poza tym, nie znajdujemy w tym filmie też śladu sugestii, iż IRA była ugrupowaniem o charakterze lewicowym i marksistowskim.
Kolejną wadą tego filmu jest jedna z jego końcowych scen, gdzie Tom (w tej roli Harrison Ford) w odniesieniu do postawy tak swej, jak i Francisa, wypowiada następujące słowa: „Obaj nie mieliśmy wyboru„. Tego rodzaju stwierdzenie sugeruje pewien moralny determinizm, zakładający, iż jako ludzie jesteśmy przymuszeni do określonych działań i zachowań, niezależnie od tego, czy ich ocena etyczna będzie dobra czy zła. Taka interpretacja tych słów wydaje się tym bardziej uprawniona, iż Tom oraz Francis w pewnym momencie stają po dwóch przeciwnych stronach barykady, dążąc do innych celów i wychodząc z odmiennych założeń moralnych i światopoglądowych. Tom, zdecydowanie krytycznie ocenia bowiem zbrojny aspekt działalności IRA i zgodnie z wyznawanym przez siebie etosem uczciwego i praworządnego policjanta, pragnie przeszkodzić Francisowi w dostarczeniu przez niego rakiet mających służyć IRA. Jeśli jednak, zarówno strzegący prawa i porządku Tom, jak i zbrojny buntownik Francis, co do swych działań „nie mieli wyboru”, to może i rozróżnienie pomiędzy dobrem a złem obu owych odmiennych sytuacji nie powinno być tak jasne i jednoznaczne? Filmy rzadko przybierają formę filozoficznych traktatów, więc nie możemy być pewni, czy aby na pewno taka myśl przyświecała twórcy owego obrazu, gdy wkładał omawiane słowa w usta Toma. Nie sposób jednak pominąć milczeniem wątpliwej wymowy takiego stwierdzenia, która we wcale nie-błahy sposób osłabia dobre elementy tego filmu, o których mowa będzie poniżej. Poza tym, warto sobie uświadomić, iż słowa „Obaj nie mieliśmy wyboru” użyte w kontekście zachowań odnoszących się do sytuacji typu: „Przestrzeganie prawa albo jego łamanie„; „Zabijanie żołnierzy i policjantów albo szanowanie władzy, którą reprezentują” są „de facto” jasnym zaprzeczeniem nauczania Pisma świętego i Tradycji Kościoła, wedle których choć przestrzeganie pewnych moralnych przykazań może być trudne, to jednak nigdy – z Bożą pomocą i łaską – nie jest niemożliwe. Spośród licznych tekstów potwierdzających tę prawdę przytoczmy choćby słowa św. Pawła Apostoła: „Pokusa nie nawiedziła was większa od tej, która zwykła nawiedzać ludzi. Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania abyście mogli przetrwać” (1 Kor 10, 13) oraz Jana Pawła II: „Wreszcie, jest zawsze możliwe, że przymus lub inne okoliczności mogą przeszkodzić człowiekowi w doprowadzeniu do końca określonych dobrych działań; nie sposób natomiast odebrać mu możliwości powstrzymania się od zła, zwłaszcza jeżeli on sam gotów jest raczej umrzeć niż dopuścić się zła (…) W określonych sytuacjach przestrzeganie Prawa Bożego może być trudne, a nawet bardzo trudne, nigdy jednak nie jest niemożliwe ” („Veritatis splendor”, n. 52, 102). Więcej na ten temat można przeczytać pod poniższym linkiem: http://www.konserwatyzm.pl/artykul/4073/pismo-swiete-i-tradycja-kosciola-o-czynach-wewnetrznie-nieup
Wskazane wyżej wady i braki tego filmu choć dość poważnie osłabiają, to jednak nie wydają się całkowicie przekreślać lub czynić bezwartościowym dużej dawki „zdrowego pokarmu” w nim zawartego. Mimo wszystko bowiem, w obrazie tym, mamy mocno zarysowaną postać Toma, który swą postawą życiową reprezentuje niejedną z tradycyjnych cnót i wartości. Jest to bowiem człowiek, który stoi na straży prawa, dba o rodzinę, nie bierze łapówek, brzydzi się kłamstwem (kiedy raz czyni coś takiego, by chronić swego przyjaciela, ma z tego powodu wielkie wyrzuty sumienia), modli się oraz chodzi do kościoła. Zaletą tej produkcji jest też to, iż nie epatuje ona scenami seksu, nieskromności, nagości oraz obscenicznymi aluzjami. Nawet przemoc tu pokazana, choć w jakimś sensie, uzasadniona treścią fabuły, nie sprawia wrażenia bycia eksploatowaną po to by zabawiać czy ekscytować nią widza (główną uwagę przyciąga tu bowiem raczej sam rozwój akcji i moralne dylematy pokazane w filmie niż poszczególne krwawe sceny).
/.../