Tag Archive: katolicka strona o filmach

  1. Maryja

    Leave a Comment Jak wskazuje jednoznacznie polska nazwa filmu, jest to opowieść o Matce naszego Pana Jezusa Chrystusa – Marii z Nazaretu. Fabuła tej produkcji Netflixa koncentruje się na tytułowej bohaterce. Po latach modlitw o dziecko poszczącemu na pustyni Joachimowi ukazuje się anioł Gabriel i obwieszcza, że urodzi mu się córka. W podzięce za cud Joachim i jego żona Anna poświęcają tę wyproszoną córkę na służbę Bogu w Świątyni Jerozolimskiej. Odbudowa tejże świątyni przez Heroda Wielkiego jest zresztą jednym z ważnych wątków filmu, który spina klamrą losy Marii z historią coraz bardziej paranoicznego i niepewnego swej władzy Heroda. Kiedy dziewczynka trochę podrasta, Joachim i Anna wypełniają bowiem obietnicę złożoną Bogu i przyprowadzają córkę do Świątyni, gdzie kształci się i pełni służbę aż do wieku nastoletniego. Podczas prania ubrań w strumieniu spotyka Józefa. Młody mężczyzna od razu się w niej zakochuje i prosi Joachima i Annę o jej rękę. Po zaręczynach Maryi ukazuje się archanioł Gabriel i objawia jej, że jest wybrana przez Boga, by jako dziewicza matka urodzić długo wyczekiwanego przez naród żydowski Mesjasza. Kiedy arcykapłani dowiadują się o ciąży Maryi, wyrzucają ją ze świątyni nie dając wiary jej słowom … Omawianie filmu zacznijmy od tego, że określanie go mianem biblijnego jest może nieco na wyrost. W większym bowiem stopniu niż na samym Piśmie świętym oparty jest on na wczesnochrześcijańskich apokryfach, przez co sam jest niejako filmowym apokryfem. To że jest to obraz apokryficzny, samo w sobie nie jest jeszcze zarzutem, gdyż przypomnijmy, że terminem apokryf określa się zwykle księgi wczesnochrześcijańskie o tematyce biblijnej, które z różnych względów nie zostały uznane za natchnione przez Ducha Świętego i jako takie nie weszły do kanonu Biblii. To „odrzucenie” nie musiało się jednak wiązać z żadną herezją, mogło wynikać np. z wątpliwego pochodzenia danego tekstu (brak pewności, że dany tekst pochodzi od apostoła lub ucznia Jezusa), czy też z tego, że dane pismo zawiera elementy fantastyczne. Zatem użycie apokryfów w sztuce filmowej można uznać za rzecz dopuszczalną i zrozumiałą ze względu na potrzebę wypełnienia fabuły. Tym bardziej że omawiana produkcja Netflixa jest długa, a zapisanych w Biblii słów prawdziwej Maryi na tyle niewiele, iż nie dałoby się na nich samych zbudować dialogów dłuższego scenariusza. Pozostaje jednak pytanie o podejście twórców do tego, co o samej Matce Jezusa mówi Biblia. Czy ten „materiał” potraktowali oni z należytym szacunkiem i starannością? Otóż chyba nie do końca. Można by się bowiem spodziewać, że skoro słów samej Maryi zapisanych w Piśmie świętym jest niezbyt wiele, to zostały one docenione jak rzadkie perły. Niestety tak nie jest, twórcy filmu zdecydowali bowiem, że Magnificat Maryi jest w całości zbyt długie dla dwugodzinnego filmu. Pewną wątpliwość mogą też już budzić słowa otwierające film, kiedy główna bohaterka mówi: „Wybrano mnie, żebym przyniosła światu dar. Największy dar w jego dziejach. Myślicie, że znacie moją historię. Wierzcie mi – nie znacie”. Takie stwierdzenie może sugerować, że historia pokazana w filmie jest pełniejsza, czy wręcz istotniejsza niż ukazana w Piśmie św.. Nadto stwierdzenie, iż nie znamy dziejów Marii, nie jest prawdą, na tyle bowiem, na ile nam jest to potrzebne, znamy je dzięki Słowu Bożemu. A bardziej rozwlekła i wydumana opowieść wcale nie oznacza lepszej i pełniejszej historii. Z tradycyjnie katolickiego punktu widzenia razi też przedstawienie w filmie porodu Matki Bożej jako ciężkiego, czyli typowego, na skutek grzechu pierworodnego, choć Maria jako wolna od grzechu pierworodnego i zgodnie z powszechnym nauczaniem Kościoła nie cierpiała bólów porodowych. Razić też może romantyzowanie związku Maryi i Józefa, gdyż takie bardziej namiętne uczucie wskazywałoby też na chęć podjęcia typowego pożycia małżeńskiego przez tę parę (choć gwoli ścisłości nie musi, gdyż decyzję o życiu w celibacie mogli oni podjąć później). Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na historycznie niedorzeczną scenę tańca Józefa i Maryi w parze. Takie pląsy nie były praktykowane przez starożytnych Żydów, mężczyźni i kobiety oczywiście tańczyli, ale osobno. Ten zaś typ tańca, który pojawił się dopiero w średniowiecznej Europie, byłby zapewne nie do przyjęcia na żydowskim weselu. Co do obrazu samej Marii, to momentami niepokoi jej przedstawienie, w którym zdaje się przez otoczenie traktowana jako osoba obdarzona od urodzenia jakąś szczególną mocą, niczym postać nadludzka z popkultury. Pewien niepokój może też budzić sposób zobrazowania archanioła Gabriela, który ma na rękach, coś, co od razu przywodzi na myśl tatuaże. Jest to tym bardziej dziwaczne, że postać z tatuażami raczej nie wzbudziłaby zaufania pobożnej żydowskiej dziewczyny, gdyż tatuaże były wyraźnie zakazane przez Prawo Mojżeszowe. Raczej można by się więc spodziewać, iż Maria mogłaby tak „przyozdobionej” postaci nie rozpoznać jako Bożego posłańca. Twórcy filmu wprowadzają też na siłę pewne wątki, niestety kosztem spójności przekazu biblijnego, zbaczając jakby od logicznej kolejności zdarzeń ukazanej w Ewangeliach. Widać to przykładowo w budowaniu wątku z odrzuceniem Marii przez społeczność jako rzekomej cudzołożnicy. I niby teoretycznie coś takiego mogło mieć miejsce, jednak ciąg zdarzeń opisanych w Biblii zdaje się wskazywać na to, że Bóg zatroszczył się, aby właśnie do czegoś takiego nie doszło. W filmie natomiast brakuje sceny, w której Józef, idąc za słowem anioła wziąłby do siebie brzemienną Marię, chroniąc ją przed ewentualnym skandalem. Przejdźmy jednak wreszcie do pozytywów tej produkcji, jako że, mimo poważnych wątpliwości, uznajemy ją za dobrą. Za jedną z zalet tego filmu można zatem uznać zachowanie zgodnego z tradycją biblijną i przekazami historycznymi obrazu Heroda Wielkiego. Z jednej strony bowiem oddana jest temu władcy sprawiedliwość jako „królowi rzeczy” – temu, który z rozmachem godnym Salomona wznosi w Judei piękne i pożyteczne budowle (uświetnia też i przebudowuje II Świątynię), z drugiej strony pokazuje się tutaj jego okrucieństwo i bezwzględność wobec ludzi. Dlaczego jest to istotna zaleta w przedstawianiu tej historii? Otóż charakter i typowy sposób działania Heroda czynią tym bardziej zrozumiałą rzeź niewiniątek w Betlejem. Twórcy filmu, korzystając wiele z żydowskiego historyka Józefa Flawiusza, pokazali dość dobrze, co kierowało królem. Otóż Herod Wielki przez swoich poddanych uważany był właściwie za uzurpatora i praktycznie nie-Żyda. Był on ledwie „wżeniony” w dynastię Machabejską, a o związkach z rodem Dawida nawet nie było mowy. W dodatku znany był ze swego paranoicznego i krwiożerczego lęku przed utratą władzy. To wszystko jest pokazane w filmie, dzięki czemu widz będzie mógł łatwo zrozumieć, dlaczego Herod nie potrafił zignorować wieści o narodzinach w Betlejem króla żydowskiego z rodu Dawida. A jako że wiarygodność rzezi dzieci w Betlejem jest często kwestionowana, to przejrzyste ukazanie okoliczności tego zdarzenia w filmie jest pożyteczną rzeczą. Najważniejszą jednakże z zalet filmu jest to, że zdaje się być nakręcony z dobrymi intencjami. Prawdopodobnym celem jego twórców jest przybliżanie postaci Maryi, uhonorowanie jej i stawianie jako wzoru. Stąd mocno podkreślane są tu takie cechy głównej bohaterki jak oddanie Bogu, wielka wiara i zaufanie w Jego plany, odwaga, miłosierdzie, pracowitość, skromność, czystość czy pogodne usposobienie. Twórcy filmu podkreślają też rolę Marii w historii Zbawienia oraz trud, jako musiała ponieść, decydując się odpowiedzieć Bogu „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” (Łk 1, 38). Mocną stroną filmu jest też „rozsianie” w działaniach innych postaci nawiązań do dorosłych lat Jezusa (np. post ojca Marii na pustyni). Docenić też można przedstawianie cudów i rzeczy nadprzyrodzonych w sposób budujący wiarę, mocne ukazywanie walki duchowej oraz działania szatana w świecie, jasne rozgraniczanie dobra i zła oraz sług Boga, od tych którzy wybierają bunt przeciw Stwórcy. Podsumowując, jest to film, który ma za cel budować wiarę chrześcijańską i ma też taki potencjał mimo poważnych zastrzeżeń. Dlatego też polecamy tę produkcję, jednakże raczej osobom dorosłym, tym bardziej że jest w niej kilka scen, które mogą być dla dzieci zbyt drastyczne. Marzena Salwowska /.../
  2. Akademia pana Kleksa

    Leave a Comment Film nakręcony na motywach powieści autorstwa Jana Brzechwy o tym samym tytule. W uwspółcześnionej wersji tej opowieści główną bohaterką jest 12-letnia Ada Niezgódka, która mieszka z matką w Nowym Jorku. Jak się dowiadujemy, ojciec dziewczynki, podróżnik i marzyciel, zaginął wiele lat temu. Matka Ady wciąż poszukuje męża, przez co dziewczynka czuje się w pewien sposób przez nią zaniedbywana. Nastolatka stara się „chodzić mocno po ziemi”, gdyż wyobraźnię i wszelkie „bujanie w obłokach” uważa za przyczynę swoich rodzinnych problemów. Tym bardziej jest zaskoczona wizytą bajkowego posłańca – szpaka Mateusza, który przynosi jej zaproszenie do bajkowej Akademii pana Kleksa … Zanim przejdziemy do zasadniczego omówienia filmu, warto może przypomnieć, że serwis KulturaDobra zasadniczo nie zajmuje się oceną produkcji pod kątem artystycznym, a przygląda się im pod kątem przekazywanych widzowi idei czy wartości (oczywiście z perspektywy chrześcijańskiej). Zatem nie będę się tu rozwodzić chociażby nad brakiem przekonującej intrygi czy papierowością postaci. Wspominam jednak o tym, ponieważ film jest dość długi i może dorosłych widzów znudzić. Warto jednak pamiętać, iż jest to film dla dzieci. I dzieciom ma rzeczywiście szanse się spodobać, ponieważ jest, co by o nim nie powiedzieć, wizualnie piękny i baśniowo kolorowy. Dlatego może warto, żeby rodzice trochę się „poświęcili” i obejrzeli ten film ze swoimi pociechami, tym bardziej że chyba nie ma teraz za dużo filmów, które byłyby robione przede wszystkim dla dzieci. Po tej krótkiej dygresji czas już na właściwe omówienie i ocenę filmu. A zatem produkcja ta jest zasadniczo, choć z pewnymi zastrzeżeniami (o czym mowa później) pozytywna i godna polecenia. Mamy tutaj przede wszystkim dobre przesłanie o tym, że kierowanie się żądzą zemsty nie jest rzeczą dobrą ani dla jednostek, ani tym bardziej dla całych społeczności. Napiętnowane jest też w tej opowieści okrucieństwo oraz zbędna przemoc. Jako pozytywne postawy ukazane są tu też słusznie takie postawy jak dążenie do pojednania i pokoju, okazywanie bliźnim współczucia i empatii, troska o zwierzęta oraz umiejętność dostrzegania dobra nawet w osobach złych czy wrogach. Trzeba też podkreślić, że wątki te nie są podlane sosem pacyfizmu, gdyż uczniowie Akademii przeciwstawiają się też czynnie napastnikom, walcząc w jej obronie. Film uczy też dzieci brania odpowiedzialności za własny los, zachęca do przełamywania lęków, i, rzec można, do życia z odwagą i wyobraźnią. Nie zabrakło również w tym obrazie pozytywnych nawiązań do wartości rodzinnych i przyjaźni. Niestety ogólną ocenę tego filmu obniżają różne wątki poboczne, o charakterze co najmniej dwuznacznym. Pierwsze, na co warto zwrócić krytyczną uwagę, to pojawiające się w Akademii migawki nawiązujące (w sposób raczej pozytywny) do fałszywych kultów i związanych z nimi praktyk np. poprzez scenę buddyjskiej medytacji. Jak powiedzieliśmy, nie są to jakieś konkretne sceny, a raczej migawki, umieszczone w filmie prawdopodobnie tylko dla zadośćuczynienia politycznej poprawności. Niemniej można powiedzieć, że z takich migawek wynika, iż w Akademii mają miejsce jakieś pogańskie praktyki, i to najprawdopodobniej za zgodą oraz aprobatą Pana Kleksa. A jeśli założymy, iż Akademia jest baśniową fantazją na temat szkoły idealnej, to trudno by taki wzorzec nie zaniepokoił rodziców pragnących wychować swoje dzieci w duchu chrześcijańskim. Zresztą ogólny obraz Akademii, który się nam wyłania z dość słabo zarysowanego scenariusza, jest dość poważnym zarzutem, jaki można postawić temu filmowi. Akademia przywodzi na myśl elitarną niegdyś szkołę, która próbowała się na siłę uwspółcześnić. Widzowie, którzy oglądali film o tym samym tytule z roku 1983 z pewnością zauważą chociażby utratę autorytetu samego pana Kleksa, który pierwotnie był szanowanym profesorem i dyrektorem Akademii, co oczywiście nie wykluczało tego, że cieszył się też wielką sympatią swoich podopiecznych. Pewnym niepokojącym zmianom zdaje się tu też ulegać metoda nauczania – uczniów zachęca się przede wszystkim do opierania się na wyobraźni, jakichś rzekomych wewnętrznych mocach i intuicji. Nie kwestionując potęgi wyobraźni, to wpajanie dzieciom takiego podejścia „na widzimisię” do nauk ścisłych wydaje się co najmniej wątpliwe. Ogólnie nowa Akademia pana Kleksa w pogoni za inkluzywnością zdaje się poświęcać jakość nauczania. Tyle z tego dobrego, że upadek Akademii może zachęcić widza do refleksji nad tym, czy chociażby powrót do niekoedukacyjnych szkół nie wyszedłby jednak na dobre wielu szkołom. Podsumowując ten wątek – promowany wzorzec „szkoły idealnej” zdaje się godzić na obniżanie jakości nauczania, nadmierne skupienie uwagi uczniów na dobrym samopoczuciu kosztem pracy i dyscypliny, nadto kładzie zbytni nacisk na poznawanie rzeczywistości przez środki uzupełniające, takie jak wyobraźnia i intuicja, odsuwając jakby na bok rozumowe poznawanie rzeczywistości i prawdy. Nie będziemy jednak czynić moralnego zarzutu filmowi z tego, iż w Akademii uczy się magii, ponieważ ma ona tu charakter czysto bajkowy i nie odwołuje się do prawdziwych praktyk okultystycznych, jak ma to miejsce w filmach z serii o Harrym Potterze (choć Akademia zyskała już uszczypliwą nazwę „Polski Hogwart”). Inne niepokojące wątki filmu to kreowanie Ady na jakiegoś zbawiciela, od którego „wszystko zależy”, niejasne odwołania do jakichś mocy, które drzemią rzekomo w ludziach oraz myśl, że nikt nie rodzi się zły, co jest oczywiście sprzeczne z prawdą wiary o grzechu pierworodnym. Choć to ostatnie sformułowanie wydaje się raczej pewnym skrótem myślowym twórców filmu, niż stwierdzeniem o rzeczywiście heretyckim znaczeniu. Choć tych błędnych czy co najmniej dwuznacznych rzeczy jest w tym filmie rzeczywiście dużo, to jednak mają one charakter migawkowy. Pojawiają się wprawdzie często, ale też szybko znikają z ekranu, nie przyćmiewając ogólnie pozytywnej jego treści i przesłania. A zatem polecamy tę produkcję, choć z bardzo poważnymi zastrzeżeniami oraz ostrzeżeniem, że być może rodzice będą jednak musieli „prostować” dzieciom pewne wątki po obejrzeniu Akademii. Marzena Salwowska /.../
  3. Złowrogi

    Leave a Comment Będący ateistą, doktor psychiatrii James Martin przyjeżdża do jednego ze stanowych więzień( akcja filmu dzieje się w USA) by zbadać stan zdrowia osadzonego tam seryjnego mordercy. W czasie rozmowy z dr. Martinem ów przestępca deklaruje, iż w rzeczywistości przemawia przez niego demon, który opętał jego ciało. Początkowo Martin nie dowierza tym zapewnieniom, ale znajomość pewnych szczegółów z jego prywatnego życia, które padają z ust badanego przez niego człowieka, zaczynają chwiać tym sceptycyzmem. Na płaszczyźnie moralnej oraz światopoglądowej film pt. „Złowrogi” może być polecany, a to choćby z tego powodu, iż łączy w sobie poprawną teologię w zakresie prawd tyczących się istnienia szatana oraz jego sposobów szkodzenia ludziom z pewnego rodzaju umiarem w ukazywaniu szczegółów takiej aktywności: nie ma tu np. scen brutalności, seksu, obsceniczności oraz nagości. Co do niektórych innych aspektów owego filmu, którym warto się przyjrzeć zapraszam do obejrzenia poniżej linkowanego materiału, który ostatnio nagrałem na prowadzonym przez siebie kanale „Prawda i Konsekwencja: Poniżej podaję też linki pod którymi można m.in. zasięgnąć informacji, gdzie aktualnie można obejrzeć film pt. „Złowrogi”: https://rafaelfilm.pl/zlowrogi/ https://rafaelfilm.pl/zlowrogi/#lista-kin Mirosław Salwowski *** /.../
  4. Przypadkowy misjonarz

    Leave a Comment Główny bohater filmu to znany hollywoodzki aktor DJ Miller. Ten zakochany w sobie mężczyzna źle znosi porzucenie, zatem, gdy pewnego dnia odchodzi od niego „narzeczona”, swoje smutki zaczyna topić w alkoholu. Agent gwiazdora widząc, jak bardzo zaniedbuje on nie tylko swoje obowiązki, ale też wszelką dbałość o siebie samego, postanawia interweniować. Namawia aktora, aby zrobił sobie przerwę pracy i wypoczął w egzotycznym dla siebie miejscu, a mianowicie w Hiszpanii. DJ Miller daje się nakłonić na ten pomysł, nie spodziewając się, iż stopień egzotyki, którą napotka na miejscu, szybko go przerośnie. Dziwnym trafem bowiem przed ostatnią bramką na lotnisku główny bohater zderza się z lecącym na misję w Afryce doktorem Millerem. W zamieszaniu mężczyźni zamieniają się biletami, po czym trafiają do niewłaściwych samolotów. Po lądowaniu zamiast luksusowych wakacji w Europie gwiazda Hollywood zastaje więc spartańskie warunki chrześcijańskiej misji w Afryce. Taki stan rzeczy nie przypada Millerowi do gustu, tak samo zresztą nie cieszy go z początku towarzystwo misjonarzy, irytuje go zwłaszcza nader sceptyczna wobec jego osoby Sarah … Film ten posługuje się znanym, choć ostatnio nieco zapomnianym, schematem pozytywnej przemiany bohatera, wyrwanego ze znanego sobie życia i nieoczekiwanie wrzuconego na głęboką wodę trudniejszych okoliczności. Bohater takiej opowieści jest zwykle egoistyczny, zapatrzony w siebie, zainteresowany głównie karierą i pieniędzmi, traktujący innych ludzi z góry (przede wszystkim oczekuje, że będą mu usługiwać, albo się nim zachwycać). Człowiek taki nie wykazuje też pokory wobec Boga ani wdzięczności za wszystko to, czym został obdarzony, ale uważa swoje powodzenie za coś oczywistego, co mu się po prostu należy. Taką osobą jest właśnie DJ Miller. Szybko zmienia się on jednak w zetknięciu z chrześcijańskimi misjonarzami, którzy mają zupełnie inne niż one w życiu priorytety i odmienną postawę wobec bliźnich. Humorystycznie pokazane przygody głównego bohatera uwypuklają niejako powagę i znaczenie samej pracy chrześcijańskich misjonarzy. Na swój sposób film ten mierzy się też z mitem o tym, jakoby ludom pierwotnym misje nie były potrzebne. Taki właśnie pogląd, iż plemionom pogańskim pomoc, wiedza, a przede wszystkim niesiona przez cywilizację chrześcijańską wiara nie niosą żadnego pożytku (ba, nawet są dla nich szkodliwe) reprezentuje na początku właśnie DJ Miller. Stanowisko to jednak zmienia, kiedy w dramatycznych okolicznościach przekonuje się, iż nie tylko doświadczeni misjonarze, ale nawet on sam jest zaskakująco potrzebny tym ludziom. Jeśli chodzi o zastrzeżenia wobec filmu, to są tutaj pewne pomniejsze negatywne elementy. Jest tu więc częściowa nagość (męska, bez kontekstu erotycznego) oraz jeden żart odwołujący się do przeciwnych naturze praktyk seksualnych (do współżycia mężczyzny z mężczyzną). Pomimo jednak tych potknięć film ten jest jak najbardziej godny polecenia, pokazuje bowiem pozytywną przemianę głównego bohatera, zawiera też wątek miłosny pokazany bez nieczystości oraz podkreśla wartość pracy chrześcijańskich misjonarzy. Nie brak tu też zachęty do czytania Biblii oraz modlitwy. Marzena Salwowska Ps. Opisany powyżej film można legalnie obejrzeć pod następującym linkiem: https://katoflix.pl/film/przypadkowy-misjonarz /.../
  5. Kształt wody

    Leave a Comment Akcja filmu przenosi nas na początek lat 60. XX wieku do amerykańskiego Baltimore. Główna bohaterka tego obrazu Elisa Esposito pracuje w tajnym rządowym centrum badawczym znajdującym się w tym mieście. Elisa jest osobą niemą, mieszka samotnie, przyjaźni się tylko z czarnoskórą koleżanką z pracy Zeldą i homoseksualnym sąsiadem Gilesem, który jest ilustratorem. Panna Esposito sprzątając w jednym z laboratoriów odkrywa przetrzymywane w tym miejscu tajemnicze stworzenie schwytane przez wojsko USA w wodach Amazonki. Jest to humanoidalny płaz brutalnie traktowany przez swojego „opiekuna” – agenta rządowego Stricklanda. Niema Elisa nawiązuje niewerbalne porozumienie z tym stworzeniem i kiedy dowiaduje się, że zapadła decyzja o jego uśmierceniu postanawia temu zapobiec. Planuje wykraść stwora z laboratorium, wciągając w swoją akcję również Zeldę, Gilesa i pewnego pracującego tu jako naukowiec radzieckiego szpiega … „Kształt wody” określany jest często jako „baśń dla dorosłych”. Określenie to budzi raczej sympatyczne skojarzenia z jakimś rodzajem fantastycznej opowieści – może niezbyt zrozumiałej dla dzieci, acz jednak dość niewinnej i zasadniczo moralnie akceptowalnej. Niestety, w tym przypadku nic bardziej mylnego niż takie skojarzenia. Film ten bowiem obfituje w ewidentnie złe bądź dwuznaczne moralnie treści. Już sam główny wątek filmu – bynajmniej nie platoniczny, a powiązany z seksualnym współżyciem, romans kobiety z nieokreślonym stworem (po części człekokształtnym, po części przypominający jakąś dziwną rybę, a nawet żabę) może wzbudzać uzasadnione obawy, czy nie chodzi tu o kolejne „poszerzanie granic tolerancji” przez sztukę filmową, tym razem o zoofilię. Na zarzut ten ktoś może powiedzieć, że przecież nawet w bajkach dla dzieci nieraz występują zbliżone wątki, kiedy to jakieś „relacje romantyczne” łączą człowieka np. z syrenką, bestią czy nawet żabą. Jednakże, mimo powierzchownego podobieństwa są tutaj zasadnicze różnice. Jeśli bowiem w takiej bardziej klasycznej baśni dochodzi do związku pary (a konkretnie małżeństwa), to nim jeszcze do tego dojdzie ta z istot, która nie jest człowiekiem (przynajmniej zewnętrznie), przyjmuje w pełni ludzką postać, bądź ją odzyskuje. W „Kształcie wody” natomiast mamy „zwieńczony” pożyciem seksualnym związek człowieka z istotą, która nie tylko z wyglądu, ale też zachowań bardziej jednak przypomina zwierzę niż człowieka. Tak, że raczej niż do baśni, niestety, bardziej przyrównać można ten wątek do innych opowieści o podobnie fantastycznej i perwersyjnej naturze – a mianowicie do pogańskich mitów, w których bogowie nieraz przybierali postać zwierzęcia, by współżyć z istotami ludzkimi (zwykle, choć nie zawsze, z kobietami). Trop ten zresztą być może nie jest jakimś przypadkowym skojarzeniem, gdyż owa płazo-rybo podobna istota, jak mówi jeden z bohaterów filmu, była czczona przez mieszkańców Amazonii jako bóg. Być może więc inspiracją dla pomysłu na taki romans były dla pana del Toro jakieś perwersyjne pogańskie opowieści. Sam zresztą tytuł filmu, co zresztą potwierdza jego reżyser i zarazem scenarzysta, jest aluzją do miłości, która rzekomo tak jak woda ma nie posiadać żadnego konkretnego kształtu i nie uznawać barier. Taka interpretacja tytułu, która i tak sama nasuwa się na myśl widzowi po obejrzeniu filmu, znajduje jednoznaczne potwierdzenie w wypowiedziach pana del Toro, co sprawia, iż trudno mieć większe złudzenia odnośnie do tego, jakie jest celowe przesłanie tej produkcji. Otóż sugeruje się tu wyraźnie odbiorcy, że wszystkie rodzaje miłości (czy raczej erotycznej namiętności) są sobie równe i nie muszą przyjmować jakiegoś określonego kształtu (czyli zawierać się w granicach konkretnego porządku moralnego czy prawa naturalnego). Warto też dodać, że poza głównym wątkiem o charakterze para-zoofilskim, mamy tutaj również wątek sąsiada głównej bohaterki, który jako homoseksualista wyraźnie cierpi z tego powodu, iż nie może wystarczająco swobodnie ujawniać swoich homoseksualnych skłonności i żyć w związku sodomickim z jakimś mężczyzną. Dość jasno daje on do zrozumienia, że gdyby społeczeństwo USA wcześniej zaakceptowało zachowania czy relacje o takim charakterze, to byłby pewnie teraz szczęśliwym człowiekiem. Wątek Gilesa jest bardzo znamienny dla całego filmu. Wpisuje on się bowiem, równie dobrze co romans Elisy ze skrzelastym stworem, w przesłanie całego obrazu, wyrażone przez jego tytuł (będący aluzją do miłości, która rzekomo tak jak woda ma nie mieć żadnego konkretnego kształtu i nie uznawać barier). Oba, opisane już wątki zapewne mają komunikować plastycznie widzom myśl, iż rzekomo świat, który nie akceptuje w pełni (bez moralnego rozróżniania) wszelkich inności, musi być światem złym. Co więcej, źli do szpiku kości muszą być też ludzie, którzy wszelakich inności nie akceptują. Nieprzypadkowo głównym czarnym charakterem jest tu biały, heteroseksualny mężczyzna, który zarabia na żonę i dzieci; jednocześnie będąc człowiekiem okrutnym i pozbawionym hamulców moralnych w dążeniu do swoich celów, przy okazji też wyjątkowo niemiłym i pogardliwie odnoszącym się do bliźnich o innym kolorze skóry, traktującym wszystkie osoby, które postrzega jako słabsze od siebie, z wyższością i instrumentalnie. Film ten wrzuca niejako do jednego worka różne rodzaje nietolerancji, narzucając widzowi przekonanie, że niechęć do złych moralnie zachowań jest tym samym, co niechęć do neutralnych moralnie cech bliźnich takich jak kolor skóry, płeć czy jakaś niepełnosprawność. Takie zestawienie jest oczywiście nieuprawnione. Twórcom tej produkcji zdaje się zresztą chyba nie mieścić w głowach, że można na przykładnie być rasistą ani osobą uprzedzoną do niepełnosprawnych, a jednocześnie uważać, że pewne grzeszne zachowania w sferze seksualnej powinny spotykać się ze słuszną krytyką. Najdobitniej to przekonanie widać w scenie, kiedy młody mężczyzna w odpowiedzi na zaloty starszego homoseksualisty wyprasza go ze swojego baru; a za chwilę robi to bez zasadnej przyczyny wobec grupki Afroamerykanów. Sugestia filmu jest taka, iż musisz akceptować wszystko, cokolwiek inni określają jako miłość, inaczej jesteś złym człowiekiem, tworzącym złe społeczeństwo. Poza głównym, demoralizującym przesłaniem „Kształtu wody”, które zawiera się już w samym jego tytule, warto zwrócić uwagę na jeszcze kilka ewidentnie złych, bądź co najmniej wątpliwych moralnie rzeczy w nim zawartych. Mamy więc w tym filmie dwie sceny, wyraźnie sugerujące, że główna bohaterka masturbuje się regularnie w wannie (później w tej samej wannie umieszcza uwolnionego z laboratorium stwora); a nadto że nie tylko tego nie żałuje, lecz wręcz martwi się, kiedy słyszy (ówczesne doniesienia naukowe), że płatki śniadaniowe mogą jakoś ograniczać chęć dokonywania onanizmu. Jeśli chodzi o wizualne przedstawianie nagości czy seksu, to jest tu parokrotnie ukazana pełna kobieca nagość (w dłuższych ujęciach), wyrazista i połączona z częściową męską nagością scena współżycia pary małżeńskiej, oraz scena, w której aktorka w pełni i w prowokujący sposób obnaża swoją pierś. Co prawda nie ma tutaj pokazanego samego aktu współżycia pomiędzy Elisy z wodnym stworem, ale oczywistym jest dla widza, że do takiego aktu doszło, tym bardziej że główna bohaterka rozmawia o tym pokrótce ze swoją przyjaciółką w pracy. Wielu widzów przyzwyczajonych do bardzo obniżonych współcześnie standardów w tej dziedzinie może uznać, że tych elementów nie ma aż tak wiele, jednakże jak na ten rodzaj filmu – czyli baśń dla dorosłych – jest ich zaskakująco dużo (mimo wszystko przyzwyczajeni jesteśmy, że ów rodzaj produkcji jest bardziej powściągliwy w tej sferze). Film ten zawiera też sporą ilość przemocy i scen, które mogą być dla co wrażliwszych osób trudne w odbiorze. I czasem wydają się one nadmiernie już plastyczne. Osobną uwagę warto chwilę poświęcić kontekstowi, w jaki cytowane jest tu Pismo święte. Otóż jedyną osobą, która cytuje tę świętą Księgę, a nadto odwołuje się do wiary chrześcijańskiej jest główny czarny charakter filmu. Oczywiście łatwo sobie i w prawdziwym życiu wyobrazić mężczyznę, który z jednej strony odwołuje się do Pisma św. i wiary w Boga, z drugiej jest bezwzględnym okrutnikiem, egoistą, sadystą, człowiekiem pogardzającym osobami słabszymi czy stojącymi niżej w hierarchii społecznej, chętnym zdradzać swoją żonę, a nawet mordercą. Samo więc występowanie takiej postaci nie byłoby jeszcze w filmie niczym złym czy przynajmniej podejrzanym, jednak uzasadnioną obawę co do dobrej woli twórców budzi fakt, że, jak już była mowa, jest to jednocześnie jedyna osoba, która odwołuje się w tym filmie do chrześcijańskiej wiary w Boga. Warto też wspomnieć, że ów czarny charakter z początku szydzi też z amazońskich Indian, którzy czcili jako boga wodnego stwora, by na koniec samemu ową istotę uznać za boga. Nasuwa się tu sama interpretacja, że tą deklaracją uznaje wyższość pogańskich permisywnych bożków nad „opresyjnym Bogiem Biblii- Bogiem starego ładu”. Gwoli jednak sprawiedliwości trzeba jednak zaznaczyć, że jest pewna szansa, iż wątek ów nie ma antychrześcijańskich podtekstów, a jedynie „na to wygląda”, dlatego w rubryce „wątki antychrześcijańskie”, przyjmując łagodniejszą kwalifikację, wpisaliśmy „niewiele”. Z wątków, które trudno jednoznacznie ocenić, ponieważ są tylko pewnymi tropami, warto może jeszcze wspomnieć o czymś, co akurat samo w sobie jest zupełnie niewinną rzeczą, czyli karmieniu przez główną bohaterkę wodnego stwora gotowanymi na twardo jajkami. Problem jednak w tym, że reżyser i scenarzysta tego filmu Guillermo del Toro znany jest z tego, że chętnie odwołuje się do spuścizny innych filmowców i, co więcej, robi to w sposób bardzo przemyślany. A w kinematografii istnieje pewna zapadająca w pamięć scena, w której to aktor grający szatana (De Niro) zjada ugotowane na twardo jajko jako symbol ludzkiej duszy. Pewien niesmak może też budzić przesadna anty-amerykańskość tego filmu. Jego twórcy zdają się nie dostrzegać w USA (przynajmniej lat 60-tych ubiegłego wieku) nic dobrego. Przykładowo nawet radzieccy szpiedzy są w nim przedstawieni bardziej pozytywnie niż armia Stanów Zjednoczonych. Film ten nie jest oczywiście pozbawiony wszelkich zalet. Do takich zaliczyć można potępianie okrucieństwa wobec czujących istot, pogardy wobec osób słabszych czy niżej stojących w społecznej hierarchii (np. pracujących na mniej docenianych i gorzej płatnych stanowiskach), a także mających inny kolor skóry bądź niepełnosprawnych. Warto też docenić fakt, że główną bohaterką tej produkcji, co nie jest zbyt częste w kinematografii, jest osoba niepełnosprawna; a nadto twórcy filmu starają się przybliżyć jej świat widzom. Słuszna jest też krytyka maczyzmu, w rozumieniu przyzwolenia mężczyznom na takie złe zachowania jak nadużywanie siły, instrumentalne i pogardliwe traktowanie innych czy nagabywanie seksualne podwładnych. Podsumowując: nikogo chyba nie zdziwi, iż filmu tego nie polecamy. Dodajmy, że choć obraz ten otrzymał kilkanaście nominacji do Oscara i zdobył kilka statuetek tejże nagrody, to zdaje się to bardziej wynikiem upchania dużej ilości politycznie poprawnych wątków preferowanych przez Akademię Filmową niż wybitnych walorów artystycznych tej produkcji. Film ten raczej przypomina wytworzoną z milionów cudzych klisz grafikę AI, która jest dość sprawnie połączona w całość i pomyślana tak, aby łatwo trafiać w upodobania typowego odbiorcy. Trudno się w nim jednak doszukać jakiejś oryginalności czy prawdziwej siły wyrazu. A zatem film ten można przyrównać do ryby, która jest nie tylko, że bardzo oścista, ale i nieświeża. Marzena Salwowska /.../
  6. Ojciec Pio

    Leave a Comment Akcja filmu toczy się głównie w roku 1920 w San Giovanni Rotondo. W tym włoskim miasteczku wciąż żywe pozostają wspomnienia i skutki Wielkiej Wojny. Powojenna bieda zaostrza jeszcze, istniejące już wcześniej, konflikty w obrębie tej niewielkie społeczności. Pomiędzy biednymi a bogatymi narasta wzajemna wrogość. Biedni czują się wyzyskiwani, pogardzani i źle opłacani za swoją ciężką pracę, bogaci boją się (też nie bez racji), że robotnicy zasilający ruch socjalistyczny przyczynią się do rewolucji, która nie tylko zagrozi ich interesom, ale zniszczy cywilizację chrześcijańską we Włoszech. Sytuację zaostrzają jeszcze zbliżające się wybory, które będą starciem dwóch przeciwstawnych obozów. Przelew krwi w tak niewielkiej i zdawałoby się spokojnej miejscowości będzie już tylko kwestią czasu. W takich to okolicznościach, jakby na pewnym uboczu, rozgrywa się historia ojca Pio, który o problemach mieszkańców San Giovanni Rotondo dowiaduje się głównie z konfesjonału. Historia przyszłego świętego poprowadzona jest tu równolegle z „wątkiem społecznym” i symbolicznie splata się z nim, kiedy z jednej strony dochodzi do masakry robotników (idących pod czerwonymi sztandarami) z drugiej ojciec Pio otrzymuje pierwsze stygmaty. Już na wstępie trzeba powiedzieć, że nie jest to film do wspólnego rodzinnego oglądania – zdecydowanie nie polecamy go jako obraz odpowiedni dla dzieci, nastolatków, czy osób o sympatiach wyraźniej lewicowych. Zacznijmy więc może od tego, dlaczego film ten mimo iż w pozytywny sposób ukazuje jednego z wielkich świętych Kościoła nie otrzymał od nas wyższej oceny. Po pierwsze ogólne przesłanie tego obrazu bardzo mocno zbliża się do granicy jakiejś pro-lewicowej propagandy. Chodzi mianowicie o to, że w filmie zastosowana została niebezpieczna paralela pomiędzy marksizmem (potocznie pojmowanym) a chrześcijaństwem. Przesłanie tego obrazu można łatwo odebrać w ten sposób – istotą jednego i drugiego jest troska o bliźnich i pomoc im – są to więc dwie równorzędne drogi do tego samego celu. To wrażenie podkreśla fakt, że postaci związane z organizacją marksistowską są tutaj pokazane wyłącznie w pozytywny sposób, mogą więc uchodzić za niewinnie prześladowane. Sama też scena zmasakrowania robotników idących z czerwonymi sztandarami może się jawić jako ofiara tożsama z męczeństwem chrześcijan za wiarę – może nawet konieczna do tego, by ojciec Pio otrzymał stygmaty męki Pana Jezusa Chrystusa. Gdyby to zrównanie ruchów o proweniencji marksistowskiej z chrześcijaństwem było odrobinę bardziej wyraźne, to film otrzymałby już negatywną ocenę na naszym portalu. Jednakże wątek ten osłabiają różne tropy, które sugerują, że niekoniecznie chodzi tu jakąś apologię komunizmu; a raczej po prostu o dowartościowanie „zwykłego” cierpienia prostych ludzi; a także podkreślenie iż gnębienie biednych, czy nawet nie dbanie o ich los jest złem i obrzydliwością. I to nawet większą obrzydliwością, jeśli dopuszczają się tego osoby powołujące się na chrześcijańskie wartości. Za tym, że nie koniecznie chodzi w tym wątku o promocję błędnych ideologii, może przemawiać też fakt, iż robotnicy wstępujący w szeregi partii socjalistycznej zdają się tu niezbyt świadomi ideologii tego ruchu. Raczej wstępują tam kierowani biedą, szukając pomocy i nadziei na dobre zmiany w rodzaju większej społecznej sprawiedliwości, lepszych warunków pracy i płacy, itp. A tak się składa, że z takimi postulatami wychodzi w czasie i miejscu, w którym żyją akurat ruch socjalistyczny. Poza jednym pro-rewolucyjnie nastawionym młodzieńcem (zresztą z klasy wyższej) nawet przywódcy partyjni w San Giovanni Rotondo niezbyt poważnie traktują też marksizm, a także osobę Józefa Stalina. Jednakże, mimo że „wątek społeczny” jest tu wątkiem najbardziej wątpliwym (o czym wcześniej była mowa), to są w nim zawarte pewne słuszne spostrzeżenia. Taką rzeczą jest chociażby wskazanie na fakt, iż ruchy, nazwijmy je z grubsza, komunistyczne były swego czasu również w Europie atrakcyjne, gdyż odwoływały się do prawdziwej nędzy, rzeczywistego wyzysku i społecznych niesprawiedliwości. Film ten pokazuje obrazowo, że większą winę za powodzenie i rozprzestrzenianie się ideologii marksistowskich mogli ponosić ci, którzy wyzyskiwali robotników, bądź byli na ich los obojętni niż sami robotnicy, którzy często robili to w nieświadomości. Trzeba jeszcze pokrótce wspomnieć o innych co najmniej wątpliwych elementach tego filmu. Pierwszy z nich to używanie wulgarnej mowy przez aktora odgrywającego rolę ojca Pio. Wulgaryzmy są w nim użyte w sytuacji, gdy filmowy ojciec Pio krzyczy na nieskruszonego grzesznika (który prawdopodobnie jest w istocie diabłem): „Powiedz, że Jezus jest Panem”. Zatem wulgaryzm ten sąsiaduje bezpośredni z najświętszym imieniem Jezus, choć odnosi się do złego ducha. Warto zauważyć, iż nie ma dowodów, by prawdziwy Padre Pio posługiwał się, nawet w podobnych sytuacjach, wulgarną mową. Kolejny wątpliwy element filmu to nadmiernie obrazowe ukazanie kuszenia/nękania św. Pio przez Szatana, który przybiera postać nagiej młodej kobiety. Pokazana jest tu nie tylko wyraźnie sama nagość, ale co więcej postać ta zachowuje się w sposób lubieżny; co może stanowić pewne zagrożenie moralne dla wielu widzów. Zdecydowanie lepiej byłoby, żeby twórcy filmu zachowali większą powściągliwość w pokazywaniu takich kuszeń demonicznych. Dlaczego zatem pomimo tak wielu wątpliwości film ten otrzymuje – wprawdzie najniższą, lecz jednak – ocenę pozytywną? Otóż mimo wszystko przekazuje on obraz świętości, kształtującej się jakby na polu walki. Widzimy zatem człowieka z krwi i kości, który na tej drodze musi zmagać się nie tylko z własnymi słabościami, ale też tzw. nocą wiary, pokusami, a nawet bezpośrednimi atakami ze strony diabła, wreszcie z niechęcią i niezrozumieniem ze strony otoczenia (także bliskiego). Oczywiście pokazywanie tego rodzaju walki jest wręcz „klasyką” filmów o świętych. Nie mniej trzeba zauważyć, że ten włoski obraz z 2022 czyni to w sposób bardzo przekonujący i udany, co już aż tak częste w kinematografii nie jest. Jest w tym dużo zasługi aktora grającego ojca Pio, któremu udało się wręcz namacalnie przekazać zwłaszcza duchowe cierpienie tegoż świętego. Zdołał on też pokazać gorącą miłość Padre Pio do grzeszników, z której wynikało heroiczne pragnienie przyjęcia na siebie cierpień w intencji ich zbawienia. Jedną z wyraźniejszych zalet filmu jest też to, iż obok rysu psychologicznego, a także próby pokazania konkretnych okoliczności historycznych, w których żył ojciec Pio, nie zabrakło tu też rzeczy z porządku ponadnaturalnego takich jak cuda dokonywane przez Boga za pośrednictwem tegoż świętego. Nadto rzeczy te pokazywane są w sposób, w którym nie wyczuwa się jakiegoś sceptycyzmu, czy próby ich naturalistycznego tłumaczenia. A jednocześnie sposób pokazywania tych rzeczy daleki jest od jakiegoś sztucznego patosu czy cukierkowatości. Wreszcie zaletą tej produkcji jest pokazywanie w pozytywnym świetle duszpasterskiej posługi Padre Pio. Jest tu też dość dobitnie widoczne, że miłość, którą ten święty darzył grzeszników, kiedy trzeba potrafiła się też objawić w ostrych reakcjach. Podsumowując, mimo poważnych zarzutów wobec filmu, które też sprawiają, że polecać go można tylko z pewną ostrożnością dorosłym widzom, doceniamy to, iż jego twórcy zdają się kierować dobrą wolą i chęcią przybliżenia współczesnemu widzowi postaci ojca Pio. Ogólnie rzecz biorąc obraz ten ma też pewien potencjał, by wzbudzać, podtrzymywać, bądź bardziej rozpalać w widzach prawdziwą wiarę. Marzena Salwowska Ps. Powyżej opisany film można legalnie obejrzeć pod następującym linkiem internetowym: https://katoflix.pl/film/ojciec-pio /.../
  7. Czekając na motyle

    Leave a Comment Opowieść o spokojnej, amerykańskiej rodzinie z przedmieść pewnego miasteczka na amerykańskim Południu. Mimo że jest to familia (w swej większości) mocno hołdująca chrześcijańskim wartościom, zostaje ona pewnego dnia podzielona przez tragiczne wydarzenie i idący za tym ból i nieprzebaczenie. Skłócona rodzina zbierze się jednak wspólnie, by towarzyszyć w ostatnich chwilach seniorce rodu – Carolynn Archer. Starsza pani zanim dokona doczesnego życia, powierzy swojemu wnukowi (Johnowi) pewną misję … Film ten jest obrazem w oczywisty sposób chrześcijańskim. Jego celem jest niewątpliwie zbliżanie widzów do Boga i skłanianie do poszukiwania Jego woli w swoim życiu. Już na wstępie tej produkcji słyszymy cytat z Pisma świętego, później w rozmowach bohaterów pojawia się więcej biblijnych cytatów użytych stosownie do kontekstu rozmowy. Jest to więc jedna z tych cennych produkcji filmowych, w której twórcy starają się w ciekawy sposób pokazać działanie Bożej Opatrzności w życiu tak zwanych zwykłych ludzi. Można powiedzieć, iż film ten jest wypełniony po brzegi chrześcijańskimi wartościami. Najważniejsze z nich to pokazanie siły i wagi przebaczenia (udzielonego skruszonym winowajcom) czy podkreślanie wartości ufnej modlitwy. Warto też zwrócić uwagę na docenianie kluczowej dla zdrowych społeczności roli osób, które potrafią zawalczyć o pojednanie, i w ten sposób wprowadzają Boży pokój na ziemię. W filmie jest również dobrze pokazane, że takie pojednanie dokonywać się musi też z uwzględnieniem prawdy i sprawiedliwości. Bardzo wychowawczy jest także wątek, w którym do rodzinnej tragedii przyczynia się z pozoru nie tak poważne zaniedbanie ze strony głównego bohatera – Johna. W filmie słyszymy, iż wcześniej wiele podobnych zachowań uchodziło mu „na sucho”, tak że pewna lekkomyślność czy nieodpowiedzialność stała się dla niego zwykłą postawą, aż do momentu brzemiennego w skutki dla całej jego rodziny. Jeśli chodzi o pomniejsze zastrzeżenia wobec filmu, to warto wspomnieć przede wszystkim o dość nieskromnym ubiorze dziewczyny głównego bohatera. Co gorsza, jest to dziewczyna przedstawiana jako wierząca chrześcijanka i jako taka jest obiektem podziwu ze strony rodziny Johna. Najwyraźniej więc twórcy filmu prezentują już pewną znieczulicę w tym temacie i nie widzą problemu w nieskromnym ubiorze chrześcijanek, albo też mają granice wrażliwości w tym temacie przesunięte dość daleko. Inne zastrzeżenie, jakie można wysunąć wobec tego obrazu, to fakt, że w pewnym momencie mówi się tutaj o osobie zmarłej jako o „Aniele”. Jednakże w tym przypadku być może jest to tylko skrót myślowy, który ma wyrażać przekonanie, iż owa osoba jest już w niebie, w związku z czym jest teraz niczym jeden z Bożych Aniołów. Podsumowując, mimo pewnych pomniejszych braków, polecamy zdecydowanie ten film. Marzena Salwowska Ps. Opisany powyżej film można legalnie obejrzeć pod następującym linkiem internetowym: https://katoflix.pl/film/czekajac-na-motyle /.../
  8. Czekając na Anyę

    Leave a Comment Większość akcji tego filmu toczy się podczas II wojny światowej w małej francuskiej wiosce w Pirenejach, okupowanej wówczas przez Niemców. Wydarzenia w tej pasterskiej osadzie śledzimy głównie oczyma chłopca o imieniu Jo. Chłopiec ten poza chodzeniem do szkoły, zajmuje się owcami. Na co dzień próbuje też pomagać swojej matce, która pod nieobecność męża (zabranego przez okupantów na roboty) musi jakoś sobie radzić z całym gospodarstwem i opieką nad małymi jeszcze dziećmi. Pewnego dnia w dość dramatycznych okolicznościach Jo spotyka w górach nieznanego mężczyznę. Zaintrygowany chłopiec potajemnie rusza jego śladem. Jo dowiaduje się w ten sposób, że ów nieznajomy – Benjamin, to ukrywający się przed Niemcami Żyd, który, głównie przy pomocy swojej teściowej (nie-Żydówki) przemyca na teren Hiszpanii przez górską granicą żydowskie dzieci. Mężczyzna ciągle żywi nadzieję, iż wśród dzieci przybywających potajemnie do wioski znajdzie się też jego własna córeczka – Anya, z którą musiał wcześniej się rozdzielić, by ratować jej życie. Poruszony tą historią Jo obiecuje Benjaminowi i wdowie Horcadzie (teściowej Benjamina), że nie zdradzi ich tajemnicy, i nadto sam wkrótce zaczyna pomagać w tym dziele. Powiedzmy od razu, że film ten jest przykładem bardzo wartościowego kina dla całej rodziny, poruszającego trudne tematy w sposób pozbawiony nadmiernej drastyczności. Obraz ten jest nie tylko głęboko nacechowany duchem chrześcijańskim, ale też pełen jest wprost biblijnych odniesień. Historia tutaj pokazana nawiązuje w ciekawy sposób np. do przypowieści o dobrym pasterzu. Główny bohater przypomina tu bowiem z początku raczej najemnika, który, kiedy pojawia się drapieżnik, natychmiast porzuca stado. Z czasem jednak, dzięki temu, iż podejmuje się chrześcijańskiego dzieła ratowania niewinnie prześladowanych, wykształca się w nim chrześcijański charakter. Film ten ogólnie odznacza się życzliwym podejściem do ludzi, przez co nie demonizuje też Niemców z okresu II wojny światowej, pokazując ich dość zróżnicowaną postawę wobec zbrodniczych działań Trzeciej Rzeszy. Najciekawsza jest pod tym względem postać sierżanta, który przyjaźni się z głównym bohaterem, czy nawet zastępuje mu trochę nieobecnego ojca. Mężczyzna ten pokazany jest jako człowiek dobry i serdeczny, traktujący pokonanych Francuzów z szacunkiem i życzliwością. Pod wpływem osobistej tragedii zaczyna on sobie też stawiać bardzo poważne pytania co do własnego udziału w zagładzie Żydów. W pewnym momencie przez celowe zaniedbanie swoich „obowiązków” przyczynia się on do uratowania grupy żydowskich dzieci. Jest to ciekawy przykład, że czasem nawet świadome zaniechanie gorliwości w czynieniu złych rzeczy już jest pewnym dobrem. Z drugiej strony ten sam sierżant posłusznie eskortuje schwytanego żydowskiego mężczyznę i dziecko na posterunek, zdając sobie zapewne sprawę, iż przyczyni się w ten sposób do ich śmierci. Nie zabrakło również w filmie zdecydowanie czarnego charakteru – dowódcy niemieckiego oddziału stacjonującego w okupowanej wiosce. Jest to człowiek, który dopuszcza się zbrodni wojennych, nie będąc nawet „przymuszonym” strachem, z upodobaniem i w poczuciu bezkarności. Co do reszty niemieckich żołnierzy, to zachowują się oni dość biernie, są na ogół mili wobec francuskich górali. Nie wykazują oni jakiejś szczególnej chęci do przemocy czy czynienia krzywdy komukolwiek; z drugiej strony zdają się też przyjmować swoją rolę w historii zupełnie bezrefleksyjnie. Jeśli chodzi o negatywne aspekty filmu, to nie ma ich wiele, a te które są mają charakter bardziej marginalny. Mamy tu np. pokazane, jak główny bohater w różnych sytuacjach kłamie, nie jest to jednak w jakiś sposób chwalone, w niektórych momentach spotyka się to zachowanie też z pewną wyraźniejszą krytyką. Być może niektórych rodziców zaniepokoi fakt, że pozytywny bohater, jakim jest Jo, nieraz próbuje się wymigiwać różnymi kłamstwami, jednakże, podkreślmy jeszcze raz, że nie jest to ukazywane w jakimś wyraźnie przychylnym duchu. Wystarczy więc chyba, jeśli rodzice uczulą swoje dzieci, że akurat tego zachowania Jo nie powinny naśladować. Poważniejszym zarzutem wobec filmu jest natomiast fakt, że dziadek Jo chwali się tym, iż jego ojciec przemycał alkohol przez granicę. I tutaj niestety wyczuwa się pewną jakby aprobatę dla tego zachowania, gdyż zestawione jest ono z innym „przemytem” – przerzucaniem zagrożonych śmiercią ludzi przez granicę. Oczywiście takie zestawienie, gdzie w kontekście ratowania dzieci przed morderczym okupantem chwali się człowieka, który dla zysku i z błahych przyczyn okazywał nieposłuszeństwo legalnej władzy, jest niesprawiedliwe i nieuprawnione. Nie jest to jednak bardzo jakiś poważny zarzut wobec filmu, gdyż jest to ledwie wzmianka. Nie mniej trzeba było o tym powiedzieć. Polecamy zatem zdecydowanie ten film, również do wspólnego oglądania z dziećmi. Jest to bowiem obraz, który łączy lekcje historii z walorami wychowawczymi. Dodajmy jeszcze tylko dla zachęty, że oprócz głównego wątku, są tu też poboczne wątki, które promują różne dobre postawy, takie jak np. nieuleganie nienawiści wobec wroga czy przełamywanie sąsiedzkich uprzedzeń. Marzena Salwowska Ps. Opisany powyżej film można legalnie obejrzeć pod następującym linkiem internetowym: https://katoflix.pl/film/czekajac-na-anye /.../
  9. Przyjaciel domu

    Leave a Comment Film oparty na prawdziwej historii amerykańskiego małżeństwa – dziennikarza i aktorki teatralnej. Matt i Nicole wiodą raczej szczęśliwe, choć niewolne od problemów i nieporozumień, życie z dwoma córkami. Tę względną sielankę przerywa choroba nowotworowa Nicole – nieuleczalny rak żołądka. Świadomi jak niewiele wspólnego czasu im zostało małżonkowie starają się spędzić go jak najlepiej, przygotowując też dziewczynki na zbliżającą się śmierć matki. W zmaganiach z coraz cięższą teraz codziennością pomaga im wiernie tytułowy przyjaciel domu – Dane, który, by móc wspierać całą rodzinę, przeprowadza się do domu przyjaciół na wiele miesięcy z innego miasta, porzucając swoją pracę managera w sklepie. Opowieść ta zasługuję na pochwałę, gdyż w sposób bardzo pozytywny przedstawia tak istotne dla zdrowego społeczeństwa wartości jak miłość małżeńska i rodzicielska oraz wierna przyjaźń. Historia ta pokazuje między innymi, jak w obliczu śmiertelnej choroby jednego ze współmałżonków, ambicje i plany zawodowe drugiego schodzą na dalszy plan. Warto w tym miejscu docenić postawę Matta, który wobec Nicole wypełnia tak dobrze nam znane słowa przysięgi małżeńskiej: Wybieram Ciebie – na dobre i na złe, w dostatku i biedzie w zdrowiu i chorobie. W jego przypadku jest to tym godniejsze pochwały, że wcześniej został przez swoją żonę zdradzony (z kolegą z teatru), chociaż sam, mimo że jako reporter na częstych wyjazdach, miał ku temu „okazje”, nigdy swojej wybranki nie zdradził. Film więc pokazuje również, jak zdrada Nicole niemal niszczy małżeństwo oraz rozbija rodzinę. Niewierność małżeńska jest tutaj zatem wyraźnie napiętnowana i raczej nie daje się odczuć, by twórcy filmu jakoś nadmiernie próbowali ją usprawiedliwiać częstymi nieobecnościami męża w domu. W związku z tym wątkiem pojawia się też cenny motyw skruchy i przebaczenia. Co najmniej równie ważny co wątek małżeństwa i rodziny, jest też wątek przyjaźni, dla której próbą również jest choroba. W opowieści tej Dane jest wręcz podporą całego domu – bez niego może ten dom jakoś by się ostał – ale zniszczenia byłyby o wiele większe. Mężczyzna ten dzięki swojej empatii, naturalnemu ciepłu, ale także szczerości jest bezcennym wsparciem dla Matta, Nicole i ich córek. Kiedy trzeba poucza, a kiedy trzeba, rozładowuje atmosferę poczuciem humoru czy łagodnością. Z drugiej strony Dane nie jest tu przedstawiony jak ktoś idealny, ani nawet jako człowiek sam wyjątkowo silny psychicznie czy „życiowo poukładany”. Przeciwnie, mimo iż jest niezależnym finansowo mężczyzną w sile wieku, wciąż mieszka on ze swoimi rodzicami, boi się zobowiązań matrymonialnych, miewa też epizody depresyjne, a nawet myśli o popełnieniu samobójstwa w czasie samotnej podróży. Jednakże taka właśnie, a nie inna postać tytułowego przyjaciela domu podkreśla to, że każdy, kto ma dobrą ku temu wolę, jest w stanie pomóc swoim bliźnim, którzy akurat znajdują się w jeszcze cięższej sytuacji niż on sam. Taka myśl filmu, jest bardzo w swoim duchu tradycyjnie chrześcijańska, przeciwna natomiast różnym modnym pouczeniom, które mówią, że aby skutecznie pomagać innym trzeba najpierw przede wszystkim zadbać o siebie. Jeśli chodzi o wyraźniejsze wady tego filmu, to trzeba powiedzieć przede wszystkim o dość znaczącej liczbie wulgaryzmów, a także, co gorsza, o kilkukrotnym użyciu najświętszego imienia Jezus w charakterze wulgaryzmu. Choć nie jest to film obfitujący w elementy obsceniczne, to znajduje się tutaj także co najmniej jeden sprośny żart i pewne pomniejsze nawiązania (w charakterze humorystycznym) do grzechów przeciwko Szóstemu Przykazaniu. Powyższe elementy sprawiają, iż trudno ten film zarekomendować jako familijny. Innym problemem związanym z tym obrazem jest właściwie całkowity brak w nim odniesień do Boga i kwestii życia wiecznego. Ten brak jest mocno odczuwalny w filmie, w którym głównym motywem jest przecież towarzyszenie umierającej osobie w ostatnich miesiącach doczesnego życia. Tematów ostatecznych nie poruszają między sobą dorośli bohaterowie, ani ich dzieci czy przyjaciele umierającej kobiety. Obraz ten więc w żaden sposób nie przybliża widza do poważnego zastanowienia się nad życiem wiecznym, tym co po śmierci … Z drugiej strony, choć brak tutaj chrześcijańskiego spojrzenia na te kwestie, to nie ma w tym filmie też promowania jakichś fałszywych doktryn w to miejsce. Nie mówi się tu np. że „po śmierci nic nie ma„, „wszyscy trafiamy po śmierci do lepszego miejsca” albo „odradzamy się w nowych wcieleniach„. Jest zatem pustka, jednakże nie zasypana śmieciami. Trudno powiedzieć czy można jednak zrobić z tego faktu zarzut wobec twórców filmu, gdyż być może chcieli oni po prostu pozostać wierni prawdziwej historii swoich bohaterów i nie wprowadzać do tejże historii treści, których w prawdziwym życiu nie było. Niemniej polecamy tę produkcję ze względu na to, iż wyraźnie promuje ona takie szlachetne międzyludzkie relacja jak małżeństwo, rodzicielstwo i przyjaźń. Marzena Salwowska Ps. Powyżej opisany film można legalnie obejrzeć pod następującym linkiem internetowym: https://katoflix.pl/film/przyjaciel-domu /.../
  10. Ruby na ratunek

    Leave a Comment Oparta na faktach opowieść o policjancie i jego psie. Pierwszy z dwóch głównych bohaterów tej historii to policjant stanowy, 29-letni – Daniel O’Neil. Dan marzy o wstąpieniu do elitarnego zespołu poszukiwawczo-ratowniczego K-9, niestety kilka razy podchodził on już nieskutecznie do egzaminów kwalifikujących do tej jednostki. Ten rok jest dla niego ostatnią szansą na spełnienie marzenia, ponieważ kandydaci przyjmowani są tylko do 30 -tki. Daniel dowiaduje się od dowódcy K-9, że jego szanse wzrosną, jeśli sam znajdzie i wyszkoli odpowiedniego psa. O’Neil, którego nie stać na rasowego owczarka, udaje się więc do schroniska, gdzie jego wybór pada na Ruby, żywą i inteligentną suczkę, jednakże sprawiającą duże problemy swoim zachowaniem. Nie mniej policjant wierzy, że uda mu się uczynić z niesfornej Ruby prawdziwego psa-ratownika … . Jest to filmowa pozycja, którą śmiało polecić można rodzicom poszukującym wartościowej, a jednocześnie nienużącej opowieści do wspólnego oglądania z młodszymi czy starszymi dziećmi. Film ten w pełen ciepła i pogody sposób prezentuje wiele godnych naśladowania wzorców. Mamy tu więc przede wszystkim głównego bohatera – oddanego swojej pracy (postrzeganej jako służba bliźnim) młodego policjanta, który na dodatek jest wręcz wzorowym mężem i ojcem. Głowę domu wspiera zaś w rozsądny i łagodny sposób żona – łącząca swoje powołanie do pracy nauczycielki z powołaniem do bycia matką. W takim małżeństwie oczywiście z miłością też przyjmowane są dzieci. Wartościowy jest również oczywiście sam główny wątek filmu – w zasadzie spisanego już na straty psa, który dzięki właściwej postawie człowieka, staje się bohaterem-ratownikiem. Historia ta podkreśla bowiem hierarchię stworzeń, którą Stwórca ustanowił w naturze. W układzie tym człowiek jako korona stworzenia powołany jest, aby mądrze panować nad zwierzętami. I choć ma to przynosić korzyść głównie ludziom, to nieraz zyskują na tej relacji również zwierzęta, które zresztą mogą też być takimi „mniejszymi przyjaciółmi” człowieka. Na przykładzie głównego bohatera i jego psa jest też dobrze pokazane, iż człowiek, aby być dobrym przywódcą dla zwierzęcia, musi najpierw sam być opanowany. Film ten zatem uczy dzieci mądrego stosunku do innych żywych istot, a rodzicom pokazuje, że czworonóg w domu może pomagać w kształtowaniu różnych pozytywnych cech charakteru u dziecka, takich jak opanowanie, zdrowa pewność siebie, opiekuńczość czy empatia. Jedyne zastrzeżenia, jakie chyba trzeba wysunąć wobec filmu, to obecne tu wyrażenie, które zbliża się niebezpiecznie do użycia Bożego imienia do błahych rzeczy (angielskie OMG) oraz zostawione bez krytycznego komentarza stwierdzenie koleżanki z pracy głównego bohatera o tym, iż rzekomo gdyby wyginęły wszystkie mrówki, to świat by nie przetrwał, natomiast; gdyby wymarła ludzkość ekosystem tylko by na tym zyskał. Niemniej zdecydowanie polecamy ten film, tym bardziej że poza opisanymi już zaletami, znajdują się w nim, wprawdzie niezbyt mocne, ale wyraźne i pozytywne nawiązania do Boga. Marzena Salwowska /.../