Leave a Comment Starcie właścicieli dwóch siłowni. Z jednej strony, mamy tu Petera, który zarządza małą, podupadającą i zadłużoną na 50 tyś. dolarów salą gimnastyczną. Z drugiej zaś White’a, właściciela doskonale prosperującej sieci siłowni. Jedynym ratunkiem dla siłowni Petera okazuje się wzięcie udziału w turnieju gry w dodgeballa (tzw. zbijaka), gdzie główną nagrodą jest właśnie 50 tysięcy dolarów. Z pewnymi wahaniami, przy zachęcie i pomocy przyjaciół Peter postanawia podjąć to wyzwanie. Dowiaduje się o tym White, który mając stare porachunki z Peterem, chce pokrzyżować jego plany i formułując silną drużynę też decyduje się zagrać na turnieju „zbijaka”. W ten sposób, White chce przejąć podupadającą siłownię Petera.
Czytając powyższy opis filmu „Zabawy z piłką” można zadać sobie pytanie: co jest w nim takiego złego, że został oceniony na jedną z najbardziej negatywnych not? Czy w sumie sympatyczny i tradycyjny dla amerykańskiego kina motyw o wytrwałej walce wbrew przeciwnościom i nadziei może być punktem wyjścia dla przekazywania widzom bardzo wielu złych treści? To pytanie jest dość naiwne, gdy zważy się, że, w istocie rzeczy, nieraz dobre idee i postulaty były wykorzystywane i zniekształcane w celu szerzenia różnych nieprawości, herezji i fałszywych doktryn. Prosty przykład – chrześcijańska zasada troski o ubogich i pewnego rodzaju podejrzliwości wobec bogatych (proszę jednak nie mylić „pewnej podejrzliwości” z potępianiem bogatych i bogactwa, gdyż są to dwa różne ciężarowo pojęcia) została wykorzystana przez komunizm do zwalczania religii, chrześcijańskiego porządku społecznego i wielu z tradycyjnych wartości. I podobnie jest również w przemyśle filmowym, gdzie często nie tylko, że złe rzeczy są mieszane z dobrymi, ale pewne szlachetne pragnienia i tęsknoty ludzkich serc są wykorzystywane do promowania nieprawości oraz błędu. Film „Zabawy z piłką” jest właśnie jednym z tego przykładów, a jako że natężenie zawartego w nim zła jest bardzo duże, zasługuje on na jedną z najsurowszych ocen.
Ale do sedna, co konkretnie sprawia, iż ów obraz trzeba zdecydowanie napiętnować? Są to następujące rzeczy:
1. Cały ów film jest naszpikowany obscenicznymi, sprośnymi i seksualnymi odniesieniami, tak w sferze słownej jak i wizualnej. Praktycznie nie da się go oglądać, nie będąc narażonym na potok owych obrzydliwości. A to widzimy tu wyjątkowe erotycznie sugestywne tańce półnagich kobiet, a to startująca drużyna „zbijaczy” jest ubrana w stroje „sado-maso”, albo też słyszymy jakiś „gruby” żart. I tak w kółko … O ile w części filmów da się pominąć tym podobne elementy bez straty dla zrozumienia ogółu fabuły, o tyle w wypadku „Zabaw z piłką” podobna cenzura skończyłaby się straceniem wielu wątków i niezrozumieniem jego pokaźnej części. Ten film nie jest więc czymś, co my nazywamy „rybą z ościami”, ale przypomina pajdę chleba ze wszystkich stron gęsto umoczony w fekaliach.
2. Kontrowersje wzbudza też sposób, w jaki przeciwstawieni tu zostali sobie główni bohaterowie. Peter jest w tym filmie „dobrym gościem”. Biedny, skromny, na skraju bankructwa, który podejmuje walkę o przetrwanie – to zazwyczaj budzi pozytywne emocje. Z drugiej strony, mamy zaś White’a – on tu jest „antybohaterem” (butny, pyszny, bezwzględny, dążący do zniszczenia tych, których nielubi). Ale, uwaga, jest w tym kontraście owych postaci jeszcze coś. Otóż, Peter dawniej seksualnie uwiódł ukochaną White’a i ten ostatni mści są na nim za ów postępek. Czy nie widzisz drogi Czytelniku w takim ustawieniu sporu pomiędzy głównymi bohaterami pewnej zasadzki? Otóż, zdrada, uwodzenie czyichś kobiet (bądź mężczyzn) nawet na płaszczyźnie bardzo naturalnej, odruchowo budzi w nas wstręt. Tymczasem to karygodne postępowanie jest zanurzone w kontekście wielu rzeczy, które wzbudzają raczej sympatię niż niechęć. Nie jest wówczas trudno o wywołanie w widzach pewnego rodzaju lekceważenia dla negatywnej powagi cudzołóstwa, czegoś na zasadzie: „No dobra, może i ten gościu uwiódł cudzą kobietą, ale w końcu to on jest tu tym biednym, zaszczutym i walczącym o przetrwanie facetem„. Ktoś może powie: „Ale przecież nie można wykluczyć tego, że podobne sytuacje zdarzają się naprawdę”. Owszem, być może się zdarzają (choć do uwodzenia cudzych żon czy kobiet bardziej pasują właśnie bezwzględność, buta, pyszność, „parcie po trupach do celu”). Tyle tylko, że w tym filmie, nie widzimy ani jednej sugestii, z której wynikałoby, że Peter żałuje swego występku. Wkomponowanie więc w taką historię motywu cudzołóstwa jest bardzo dwuznaczne. To tak, jakby kręcić film o facecie, który zabijał w czasie II wojny światowej Żydów i nie pokazując, że żałował on za to, skupiać się na tym, iż później był ścigany, poniżany, bity, lżony. Owszem, w sensie historycznym i coś takiego mogło się wydarzyć, ale właśnie taki sposób przedstawienia tej historii (zero żalu ze strony mordercy, a skupianie się na cierpieniach, których on później zaznał) musiałoby rodzić uzasadnione pytania o to, czy celem takiego filmu nie było wybielanie tak owej postaci, jak i tego co uczyniła?
3. Elementem „Happy Endu” tego filmu jest swoiste ujawnienie się jednej z pozytywnych postaci kobiecych ze swymi homoseksualnymi skłonnościami. Jakby tego było mało, to jest to jeszcze osadzone w kontekście sugestii, iż owa niewiasta będzie oddawać się erotycznym uciechom tak ze swą kobiecą kochanką, jak i z Peterem. To budzi podwójną zgrozę. Raz, że w dobie dzisiejszej wojny kulturowej, w której legitymizacja sodomii jest jednym z bardzo ważnych elementów, wszelkie wątki o „coming out” można spokojnie traktować jako głos na rzecz poparcia tego zboczenia. Dwa, zapowiedź biseksualnej rozpusty to w istocie rzeczy zapowiedź wiecznej męki w ogniu piekielnym, podczas gdy w tym filmie sugerują nam, byśmy traktowali to jako element „Happy Endu”.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment „Drobny” dealer narkotyków Dawid po tym, jak zostaje okradziony z towaru, dostaje od swego szefa propozycję „nie do odrzucenia”. By uniknąć drastycznych konsekwencji, ma dla niego przywieźć z Meksyku kilkaset kilogramów marihuany. By ograniczyć ryzyko ściągnięcia na siebie podejrzeń o nielegalną działalność i w miarę niezauważonym przedostać się do Meksyku i z powrotem do USA, Dawid wpada na specyficzny plan. Otóż, postanawia namówić kilku swych znajomych, by razem z nim udawali przeciętną, normalną, kochającą się amerykańską rodzinę. Sęk w tym, że wszystkie osoby mające wziąć w tym udziałem – delikatnie mówiąc – „nie za bardzo” nadają się do odgrywania takiej roli. Mająca wszak udawać żonę Dawida, Rose to striptizerka; Kenny, który ma wcielić się w jego syna to de facto opuszczony przez swych rodziców młody chłopiec, a Casey grająca nastoletnią córkę jest bezdomną, która uciekła z domu na ulicę i od czasu do czasu pomieszkuje u swych znajomych. Wszystkie te postaci mają zaś od tej pory być normalną amerykańską rodziną Millerów.
Na płaszczyźnie etycznej i światopoglądowej, gdyby próbować doszukiwać się czegoś dobrego w tym filmie, to można by przede wszystkim wskazać na pewne – nazwijmy to „pro-rodzinne tęsknoty” w nim zawarte. Choć bowiem owszem, w pewnych wątkach i scenach „Millerów” widzimy ironiczne spojrzenie na tradycyjną amerykańską rodzinę, to z drugiej strony koniec końców „Happy Endem” w tej produkcji jest to, że główne postaci w nim występujące w pewien sposób tworzą coś w rodzaju namiastki takiej wspólnoty. I ów „prorodzinny” wątek tego filmu widzimy nie tylko w jego zakończeniu, ale też wcześniej, gdy udający Millerów zaczynają się o siebie troszczyć oraz przejawiać pewne typowe i naturalne dla członków rodziny zachowania i odruchy.
Niestety jednak, ów – relatywnie zdrowy – wątek „prorodzinnych tęsknot” został w tym filmie głęboko zanurzony w wyjątkowo wielki kubeł pełnym śmierdzących nieczystości, rozkładających się odpadków i odrażających widoków. Ilość, natężenie i drastyczność obsceniczności, sprośności, wulgarności, nieprzyzwoitości oraz bezwstydu tu zawarta są bowiem zatrważające. Szkoda – bo przy odrobinie pomysłowości, mogła to być całkiem ciekawa komedia z umiarkowanie tradycyjnym, konserwatywnym i prorodzinnym przesłaniem. A tak mamy do czynienia z wyjątkowo plugawym, ohydnym, wstrętnym i bezbożnym tworem.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Komediowe spojrzenie na starożytność i historię opisaną w pierwszych księgach Pisma świętego. Zed i Oh, dwóch nieudaczników, będących członkami prymitywnego plemienia, zostaje zeń wypędzonych po tym, jak Zed kosztuje owocu z „drzewa poznania dobra i zła” (w filmie jest to zakaz ustanowiony przez władze plemienia, a nie przez Boga). Owa banicja okazuje się dla nich szansą na odkrycie nowego świata, o którym, żyjąc w ramach plemienia, nie mieli pojęcia. W ten sposób poznają więc takich bohaterów biblijnych opowieści jak Kain, Abel, Abraham, Izaak, będzie im także dane zamieszkać w słynnej Sodomie.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej „Rok pierwszy” to dobry przykład filmu, którego nie należy oglądać, a tym bardziej polecać innym. Jest to bowiem połączenie steku plugawych i obrzydliwych dowcipów (nawiązujących zazwyczaj do rozpusty, homoseksualizmu, zoofilii, transwestytyzmu oraz spraw związanych z wydalaniem odchodów) z ośmieszaniem wielkich bohaterów Starego Testamentu, których Bóg dał nam za przykład wiary i oddania. Temu prymitywnemu, głupiemu i odrażającemu przekazowi towarzyszą jeszcze pretensjonalne w świetle powyższego, bo pozujące na mające wymiar „intelektualny” słowne wstawki i aluzje mające w widzach zasiewać wątpliwości wobec wiary w Boga oraz nieomylność i bezbłędność Pisma świętego. Istny gwóźdź do trumny tej produkcji stanowi charakterystyka jego głównych bohaterów (Zeda i Oha), których myśli i zainteresowania kręcą się wokół realizacji swych seksualnych pragnień i fantazji.
/.../
Leave a Comment Howard Brackett, spokojny nauczyciel z amerykańskiej prowincji, nagle staje się sensacją mediów. W świetle jupiterów stawia go niespodziewanie jeden z jego byłych uczniów – Cameron Drake. Ten odbierając Oskara dla najlepszego aktora (za grę w filmie opiewającym parę amerykańskich żołnierzy -kochanków) dziękuje Howardowi jako wspaniałemu nauczycielowi i … gejowi. Słowa Camerona wywołują ogromną konsternację Howarda, jego rodziny, otoczenia i narzeczonej Howarda, z którą już za kilka dni ma stanąć na ślubnym kobiercu …
Komedia ta jest otwartą i niedwuznaczną propagandą „radosnej” sodomii. Ma ona zapewne skłaniać osoby o skłonnościach homoseksualnych do pełnej akceptacji tych skłonności, ujawniania się i rozpoczynania nowego „radośniejszego” życia. Co ciekawe, główny bohater przed publicznym zdemaskowaniem go jako „geja” sam za takiego się nie uważa. Oglądając film można wręcz dojść do wniosku, że w dzisiejszych czasach jesteś heteroseksualny, dopóki ktoś nie zdiagnozuje cie jako „geja”. A podstawy do takiej diagnozy mogą być tak poważne jak: oglądanie filmów z Barbarą Streisand, dobre maniery, schludność, życie w czystości przedmałżeńskiej … .
Film zatem zachęca otwarcie do ujawniania prawdziwych bądź domniemanych skłonności homoseksualnych, bynajmniej nie po to by łatwiej się z nimi zmagać, czy otwarcie szukać pomocy w tym problemie, lecz by szeroko otwierać drogę do podejmowania grzesznej aktywności homoseksualnej. Za tą produkcją stoi również teza, że „gejowski” tryb życia powinien być w pełni „sprawą prywatną”, również w przypadku osób, które pełnią zawody tzw. społecznego zaufania. Taką profesją jest z pewnością nauczyciel. Teza więc, że główny bohater filmu jest równie dobrym nauczycielem po jak przed „ujawnieniem się”, jest bardzo wątpliwa, gdyż sam już fakt jego „ujawnienia się” jest fatalnym przykładem dla uczniów.
Kolejne minusy tej produkcji to wyszydzanie czystości przedmałżeńskiej (tu nawet ksiądz w konfesjonale zachęca Howarda do „sprawdzenia się” z narzeczoną) oraz wmawianie widzom, że typowy heteroseksualny mężczyzna to gbur i prostak.
Takie zalety filmu jak silne więzy rodzinne i trzymająca się razem społeczność miasteczka, też niestety po części obracają się w wady. Miłość rodzinna przechodzi tu bowiem w ślepą akceptację dla złych moralnie wyborów, a sympatia mieszkańców miasteczka w tolerancję dla „fajnego gościa” (na zasadzie: skoro Howard jest taki sympatyczny, to, jeśli postanawia zostać „gejem”, sodomia nie może być taka zła). Nie będzie więc chyba żadnym zaskoczeniem, że film „Przodem do tyłu” jako przykład bezczelnego „robienia ludziom wody z mózgów” określamy jako wyraźnie zły.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Ten telewizyjny serial jest opowieścią o poligamicznym małżeństwie i rodzinie Billa oraz jego trzech żon Margene, Barb i Nicolette. Bill wychowuje razem z trójką swych żon siódemkę dzieci, mieszkając w jednym z miast na obszarze zdominowanego przez mormonów amerykańskiego stanu Utah. On sam też jest mormonem, jednak fakt, iż praktykuje poligamię stawia go na obrzeżach mormońskiej społeczności, która co prawda początkowo także wyznawała słuszność wielożeństwa, lecz później pod naciskiem rządu USA zrezygnowała z owego zwyczaju. Bill należy więc do tych, można by rzec co bardziej konserwatywnych i ortodoksyjnych mormonów, którzy zachowali w kwestii poligamii tradycyjne przekonania i wierzenia swych ojców i założycieli. Serial ów pokazuje więc ciągłe zmagania Billa tak z obowiązkami życia codziennego, jak i faktem, iż żyjąc w nieprzychylnym poligamii społeczeństwie musi on wraz ze swymi żonami kryć charakter ich związku. Jednocześnie w produkcji tej zarysowany też został wątek jeszcze bardziej konserwatywnych i pro-poligamicznych mormonów, których uosobieniem jest tu fanatyczna i uciskająca kobiety wspólnota prowadzona przez „proroka” Romana Granta.
Pod względem artystycznym serial ten został zrobiony sprawnie i dobrze. Wciągająca fabuła, gra aktorska na przyzwoitym poziomie, ciekawie zarysowane postacie głównych bohaterów – to artystyczne atuty owej produkcji. Jak jednak czytelnicy naszej strony dobrze o tym wiedzą, my w swych recenzjach nie skupiamy się na warsztatowym kunszcie omawianych przez nas filmów, ale na ich światopoglądowych i moralnych zaletach i wadach. Niestety zaś w przypadku „Trzech na jednego” wydaje się, iż tego rodzaju wad jest znacznie więcej niż zalet. A nawet, w przypadku czegoś co można by uznać za zaletę tego serialu, owa zaleta w zasadzie i tak służy jego wadom.
Jakie są więc moralne i światopoglądowe ułomności omawianego filmu? Przede wszystkim, jest w nim promowana i usprawiedliwiana właśnie poligamia będąca głównym jego tematem. Początkowo, co prawda można mieć wątpliwości, czy aby na pewno wielożeństwo jest tu pochwalane, gdyż pokazuje się w nim także różna napięcia i kłopoty związane z tym stylem życia. Jednak z sezonu na sezon, a zwłaszcza w dwóch ostatnich seriach tej produkcji twórcy konstruują fabułę tak, by widz dopingował poligamii. Oto bowiem, Bill wychodzi z poligamicznego „podziemia” i staje do odważnej walki na rzecz uznania wielożeństwa za równoprawny model życia oraz małżeństwa. Na końcu zaś serialu ów bój głównego bohatera zostaje nawet podkreślony przez swego rodzaju mistyczną scenę. Widzimy bowiem, jak Bill (po tym jak zostaje zamordowany przez swego sąsiada) przygląda się z zaświatów szczęśliwemu życiu swych trzech żon. Wyjaśniam przy tej okazji, iż celowo użyłem przed chwilą tzw. spoilera, gdyż nie zależy mi na zachęcaniu czytelników do obejrzenia tego serialu.
Ktoś może jednak powiedzieć, że skoro poligamia była dopuszczalna w Starym Testamencie i praktykowana przez niejednego Bożego męża żyjącego w owych czasach, to może nie ma nic niewłaściwego w jej usprawiedliwianiu i promowaniu. Nie jest to jednak wniosek prawidłowy. Wielożeństwo prawdopodobnie bowiem było przez Boga w Starym Przymierzu bardziej tolerowane aniżeli pochwalane czy usprawiedliwiane. W Starym Zakonie nie ma bowiem pozytywnego przykazania praktykowania poligamii, więc nie wykluczone jest, iż była ona dopuszczona wówczas na podobnej zasadzie co rozwody, a więc „ze względu na zatwardziałość serc” (Mk 10, 4). Innymi słowy, z powodu pewnej niedojrzałości duchowej i moralnej w niektórych kwestiach choćby i zasadniczo bogobojnych ludzi żyjących w czasach Starego Przymierza Bóg prawdopodobnie tolerował wówczas niektóre ich złe zwyczaje. Jednak również w księgach Starego Testamentu widzimy, iż poligamia nieraz była źródłem raczej kłopotów aniżeli Bożego błogosławieństwa. Na przykład, Salomon, między innymi z powodu wielości swych żon, pod koniec życia stoczył się w grzech bałwochwalstwa (1 Krl 11, 1-4), mimo, iż wcześniej był znany jako bardzo mądry i sprawiedliwy król. Z kolei w rodzinach Abrahama i Jakuba poligamia była źródłem i przyczyną zatargów (Rdz 16, 1-4; 29, 18 – 30, 24).
Pochwała poligamii nie jest jednak jedyną wadą omawianego serialu. Inną z nich jest np. życzliwe przedstawianie homoseksualnych relacji. Widzimy to na przykładzie syna „proroka” Romana Granta, który staje się bardziej ludzki i serdeczny wówczas, gdy angażuje się w romans z innym mężczyzną. Z kolei ów jego kochanek jest w serialu przykładem tego jak nieskuteczne mają być różnorodne terapie mające na celu zwalczanie homoseksualnych skłonności. Z tak pokazanych wątków tyczących się homoseksualizmu można więc wysnuć błędne wnioski, jakoby stała relacja erotyczna pomiędzy osobami tej samej samej płci była budująca i pozytywna dla rozwoju człowieka, a próba zwalczenia takich tendencji stanowiła działanie bezsensowne. Oczywiście jest to jedna z ulubionych narracji ruchów LGBT, która znalazła niestety wyraz i w tym serialu.
Jeszcze innym światopoglądowym niebezpieczeństwem omawianej produkcji jest sposób, w jaki przedstawia się tam ideę kapłaństwa kobiet oraz eutanazję. Barb, jedna z żon Billa, chce bowiem zostać mormońską kapłanką. Bill początkowo się jednak na to nie zgadza, ale gdy umiera postrzelony przez swego sąsiada, sam prosi Barb o to, by udzieliła mu swego „kapłańskiego błogosławieństwa”. Mamy tu więc coś w rodzaju „Happy Endu”, który polega na tym, iż ostatecznie Bill przełamuje swe uprzedzenia i wyraża aprobatę dla „kapłaństwa kobiet”. Z kolei, jeśli chodzi o eutanazję, to życzliwe jej przedstawienie widzimy w scenie, gdy Frank, ojciec Billa podaje jego chorej matce śmiertelny zastrzyk. Ów czyn jest tu osadzony w kontekście miłości i współczucia, gdyż Frank czyni to na prośbę swej żony, a ponadto przed dokonaniem tego aktu przechodzi on pozytywną przemianę od nieznośnego męskiego tyrana do kochającego i opiekuńczego męża.
Należy też wspomnieć o tym, iż w omawianym serialu na widza zostały zastawione ordynarne zasadzki w postaci nieraz nagłych scen wyrazistego seksu. Sceny te są tu bowiem niejednokrotnie wplatane w akcję w taki sposób, iż widz nie jest w stanie rozeznać, że coś takiego będzie za chwilę pokazane i np. na ów czas bezpiecznie przełączyć kanał TV albo przewinąć akcję filmu.
Jeśli chodzi zaś o zalety tego serialu, to jak już wspomnieliśmy są one bardziej na usługach jego wad. Owszem, widzimy tu wszak przykład dobrego, kochającego i opiekuńczego męża oraz ojca rodziny, ale w zasadzie jest to na tyle mocno wkomponowane w poligamiczny model rodziny i małżeństwa, iż te dobre cechy bardziej służą apologii wielożeństwa niż wychwalaniu owych tradycyjnych cnót jako takich.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Młoda niewiasta po prawniczych studiach podając się za mężczyznę zatrudnia się do jednej z renomowanych kancelarii prawniczych w Warszawie, by tam od wewnątrz zapobiec planowi przejęcia terenów warszawskiej dzielnicy Praga.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej film ten ma następujące wady:
Obfitość obscenicznych i wulgarnych odniesień oraz aluzji. Być może pewną niesprawiedliwością byłoby powiedzieć, iż rozpustnicy oraz cudzołożnicy są tu pokazywani w przychylny sposób. Tak naprawdę bowiem postacie, które ukazane są jako najbardziej rozwiązłe, zarazem nie budzą sympatii widza (np. korzystający z usług prostytutek Jarek Pokrzywa to jeden z „czarnych charakterów”, podobnie jak grająca dla przyjemności w filmach porno, Wiktoria). Nie zmienia to jednak faktu, iż widownia tego filmu bawiona jest potokiem obscenicznych żartów i scen, których tematem jest cudzołóstwo, pornografia, homoseksualizm i bezwstyd.
Sympatia dla homoseksualizmu i transwestytyzmu. Przesłanie to jest niesione przede wszystkim przez wątek Bogumiła, wuja głównej bohaterki, który jednocześnie jest jedną z bardziej sympatycznych postaci tego obrazu. Bogumił to „gej” odrzucany przez swego rodzonego brata i cierpiący z powodu rozstania ze swym partnerem Robertem (będącym jednocześnie transwestytą wykonującym w klubach dla homoseksualistów piosenki w kobiecym przebraniu). Ów wątek kończy się tym, iż Bogumił jest w końcu zaakceptowany przez swego brata i ponownie wiąże się z Robertem.
Dwuznaczne przedstawienie przestępczego stylu życia. Wydaje się, iż mamy tu dwie grupy kryminalistów. Tych złych, ubranych w „białe kołnierzyki” (adwokatów, polityków) oraz swojskich rzezimieszków z warszawskiej Pragi. Działalność tych drugich wydaje się być wręcz niewinna, tym bardziej, że praktycznie w filmie niemal zawsze pojawiają się w pozytywnych sytuacjach i kontekstach (np. biorą udział w ratowaniu dzielnicy, są troszczącymi się o rodzinę ojcami, itp).
Przychylność dla kłamania i oszukiwania. Pozytywni bohaterowie kłamią tutaj oraz oszukują, co jest pokazane jako środek osiągnięcia dobrych celów.
/.../
11 komentarzy Jedna z pierwszych i najbardziej znaczących produkcji Hollywood w dziejach jego niestrudzonej, trwającej już z górą dwie dekady, walki ze zjawiskiem „homofobii”.
Film przedstawia historię Andrew Becketta, młodego, ambitnego, bardzo obiecującego prawnika, który zamiast spodziewanego awansu na wspólnika w firmie prawniczej, w której jest zatrudniony, niespodziewanie otrzymuje wypowiedzenie. Oficjalnym powodem zwolnienia jest rzekome zaniedbywanie obowiązków przez Andrew, jednakże bohater filmu słusznie przypuszcza, że prawdziwym powodem jest to, że w firmie odkryto jego nieuleczalną, zaraźliwą chorobę (AIDS). Andrew nie mogąc pogodzić się z takim potraktowaniem wytacza swojej byłej kancelarii prawną batalię. Jako adwokata angażuje Joe Millera, zdeklarowanego przeciwnika „gejów”, więc, jak czytelnik zapewne już się domyśla, w filmie nie zabraknie również wątku „nawrócenia” z „homofobii”.
Ocena filmu w świetle tego, co o praktykowaniu sodomii mówi nieomylne i niezmienne Słowo Boże, musi być oczywiście jednoznacznie negatywna. Film nie tylko prezentuje sodomię jako równoprawny dla zgodnego z naturą sposób życia, ale zachęca ludzi uwikłanych w ten grzech do walki na każdym polu o swoje „prawa”, rozumiane jako daleko idącą swobodę obnoszenia się ze swoim zboczeniem. Film również odznacza się daleko idącą arogancją wobec tak zwanych „homofobów”, zakładając, że niechęć wobec sodomii może wynikać jedynie z ignorancji. Takie bowiem stanowisko, które zakłada, że poglądy oponenta nie mogą wynikać z wiedzy i przemyśleń na dany temat, chyba trudno określić innym słowem.
Gwoli sprawiedliwości, należy zauważyć, że film ten, udziela też pewnej istotnej moralnie lekcji. Chodzi tu o napiętnowanie hipokryzji i niesprawiedliwości, które to pokazane są na przykładzie postawy przełożonych Andrew. Ci bowiem jako podstaw do zwolnienia bardzo dobrego i oddanego kancelarii pracownika używają nieprawdziwego i krzywdzącego argumentu jakoby zaniedbywał on swoje obowiązki. Niezamierzoną zaletą filmu jest też to, że mimochodem prezentuje on prawdę o typowym dla „gejów” stylu życia. Otóż na sali sądowej wychodzą pewne szczegóły z życia głównego bohatera, który, mimo że jest w „stałym związku” ma przygodne kontakty seksualne z innymi mężczyznami (nawet w miejscu publicznym). Taki jest właśnie, o czym rzadko się mówi, typowy model „gejowskiej monogamii” Nieliczne zaś wyjątki tylko potwierdzają regułę.
Nie będzie więc chyba dla nikogo zaskoczeniem, że ów obraz, wspierający praktykowanie przez tak zwanych „gejów”ohydnego grzechu sodomii i wymuszanie na reszcie społeczeństwa akceptacji dla tegoż, został opatrzony negatywną notą.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Film inspirowany osadzoną w realiach wiktoriańskiej Anglii powieścią Sarah Waters pt. „Złodziejka”. W odróżnieniu od pierwowzoru akcja tej produkcji dzieje się w Korei niedługo przed II wojną światową. Okrzyknięty filmem „perfekcyjnym”, „doskonałym”, „niesamowicie bliskim ideałowi zarówno na płaszczyźnie formalnej, jak i treściowej”. Pod względem moralnym i światopoglądowym jednak stanowi on jedno wielkie plugastwo, stojące chyba niżej od produkcji typu „Borat” czy „Wilk z Wall Street”. Aby nie być gołosłownym należy streścić tę istną orgię nieprawości. Tytułowa bohaterka to wywodząca się z nizin społecznych Sook – hee, oszustka i przestępczyni, która chce osiągnąć awans społeczny. Nawiązuje z nią współpracę inny oszust z tych samych sfer proponując jej „interes życia”. Ma ona zatrudnić się u bogatej i (jak sądzi) znerwicowanej, nieporadnej i naiwnej aż do głupoty arystokratki Hideko, wychowywanej przez bogatego wuja sieroty. Jako osoba przebywająca z nią niemal całą dobę i mająca nań wielki wpływ, Sook – hee ma pannę Hideko nakłonić do ślubu z owym oszustem przedstawiającym się jako „hrabia Fujiwara”. Dzięki temu on ma zyskać prawa do majątku żony, by następnie wysłać ją do szpitala psychiatrycznego, a łupem podzielić się ze wspólniczką. Oszust doprowadził w tym celu do zwolnienia poprzedniej służącej, uwodząc ją i sprowadzając na nią przez to karę za nieobyczajny wybryk. Niewinnie wyglądająca Sook – hee okazuje się być osobą przerażająco wyrachowaną, pozbawioną wszelkiej empatii. Doskonale udaje wierną służącą, a za plecami swej pani śmieje się ze swym wspólnikiem z imputowanych jej infantylizmu, naiwności i głupoty oraz jest zupełnie nieczuła na mającą ją spotkać krzywdę. Jednak wspólnik zbrodni jest despotyczny, nie znosi sprzeciwu, do tego stopnia, że raz, gdy Sook – hee kłoci się z nim, on, wściekły, upokarza ją, zmuszając w tym celu do czynności o charakterze erotycznym. Słabnąca relacja między nimi jest stopniowo zastępowana rodzącym się homoseksualnym romansem z pogardzaną dotychczas panią (odrażające sceny sodomii trwają tu zaś po kilka minut i są przedstawione w najdrobniejszych szczegółach). Ostatecznie jednak, zgodnie z planem, dochodzi do ucieczki Hideko z „hrabią” i służącą oraz ślubu. Jednak do szpitala psychiatrycznego niespodziewanie wysłana zostaje właśnie służąca. Okazuje się bowiem, iż oszust tak naprawdę wszystko zaplanował z Hideko. Obiecał jej on pomoc (rzecz jasna nie altruistycznie, lecz w zamian za majątek) w ucieczce od wuja, który był w rzeczywistości zboczonym tyranem zmuszającym ją do czytania i inscenizowania przed publicznością bogatych, podstarzałych panów perwersyjnych, wulgarnych, sadomasochistycznych historii, które namiętnie kolekcjonował. Nadto wuj zabił (za zbytnią niezależność) bliską jej sercu ciotkę i też żywił wobec Hideko plany matrymonialne (oczywiście również wyłącznie ze względów finansowych). Służąca zaś, na której bezwzględne wykorzystanie oboje się godzili, miała być umieszczona pod nazwiskiem swej pani w murach szpitala, podczas gdy pani miała uciec z kraju pod nazwiskiem służącej, osoby nieznanej, której nikt by nie szukał. Koniec końców Sook – hee ucieka ze szpitala, i wspólnie ze swą byłą panią, będącą teraz jej kochanką dokonuje wyrafinowanej i zabarwionej feminizmem zemsty na oszuście, który je obie chciał wykorzystać. Odurzony przez nowo poślubioną żonę „hrabia” odnaleziony jest przez wuja Hideko, który w zemście za uprowadzenie panny poddaje go wymyślnym torturom (dokładnie pokazanym). Torturowany prosi wtedy o papierosa, który okazuje się być zatruty, przez co paleniem podstępnie uśmierca i oprawcę i siebie. Natomiast „happy end” stanowi kolejna wyrazista scena sodomii dokonywanej po udanej zemście przez Sook – hee i Hideko, które w lesbijskim związku znajdują szczęście i niezależność od odrażających „samców”.
Niech to streszczenie stanowi trzon oceny moralnej owego filmu. A to dlatego, że chyba nikt uczciwy, a już na pewno wierzący katolik nie może mieć po jego przeczytaniu wątpliwości, iż z produkcji tej po prostu kipią dewiacje, nieskromność w skrajnej wprost formie, okrucieństwo psychiczne i fizyczne, zemsta, kłamstwo, wyrachowanie, cynizm posunięty do nihilizmu i co najgorsze sympatia dla części z tych nieprawości. Wszyscy bohaterowie to odpychający degeneraci. Dialogi okraszone „zaledwie” kilkoma, może kilkunastoma wulgaryzmami są okropnie wulgarne w innym sensie- przez permanentne nawiązania do perwersji. Wątki, które mogłyby być dobre (np. krytyka instrumentalnego czy wręcz sadystycznego traktowania kobiet przez niektórych mężczyzn) są totalnie zepsute przez fakt, że bohaterki, którym widz ma kibicować, to osoby kompletnie zdeprawowane (najpierw każda z nich planuje krzywdę drugiej, a później zawierają sojusz, oparty na homoseksualnym związku, a służący bezwzględnemu zniszczeniu ciemiężycieli). Pozytywne bohaterki dają się więc zwyciężyć złu w sobie i zło złem zwyciężają. Bezbożną konkluzją jaka zdaje się nasuwać na końcu filmu wydaje się więc być sugestia, że czasem lepiej, gdy jedna kobieta oddaje się romansowi z drugą, niż miałaby się wiązać z mężczyzną, w którego niejako naturze leży chęć wykorzystania niewiasty; trudno o radykalniejszą formę „jednoczynowego” promowania akceptacji dla homoseksualizmu, feminizmu i „genderowej” koncepcji walki płci”. Podsumowując – film ten nie przedstawia walki dobra ze złem, lecz coś w rodzaju „bójki w diabelskiej rodzinie”, w której dodatkowo mamy się opowiedzieć po jednej ze stron, która w nie mniejszym stopniu zasługuje na potępienie.
Michał Jedynak
/.../
Leave a Comment Film ten opowiada o dwóch strażakach – Chucku i Larrym – którzy w celu uzyskania przywilejów emerytalnych, pozorują zawarcie ze sobą „gejowskiego” małżeństwa. Oszustwo ostatecznie co prawda wychodzi na jaw, ale w międzyczasie „państwo młodzi” uczą się i przekonują, iż homoseksualizm jest jednym z całkowicie uprawnionych moralnie stylów życia. Omawiany obraz w zdecydowanie nieprzychylny sposób przedstawia także chrześcijańskich przeciwników owej dewiacji.
„Państwo młodzi: Chuck i Larry” to nachalna, politycznie poprawna, wręcz „łopatologiczna” propaganda na rzecz moralnej legitymizacji homoseksualizmu. Twórcy tego obrazu nie postarali się, aby choćby trochę zniuansować jasną „pro-gejowską” wymowę swego tworu. W filmie tym nie brak też jasnych aluzji seksualnych oraz nieprzyzwoitych dialogów.
Mirosław Salwowski
Wspieraj nas
/.../
Leave a Comment Rozdzieleni w dzieciństwie bracia (Nobby i Sebastian) w niespodziewany sposób odnajdują się po 28 latach. Nobby jest angielskim kibicem piłki nożnej, Sebastian zaś pracuje jako jeden z najlepszych agentów służb specjalnych Wielkiej Brytanii. Traf chce, że po długim okresie rozłąki spotykają się oni ze sobą. Wskutek intrygi Sebastian będzie musiał się jednak ukrywać przed własnymi służbami, gdyż zostanie on niesłusznie oskarżony o współpracę z terrorystami. W ukrywaniu dopomoże Sebastianowi jego brat Nobby.
Niech szanownego Czytelnika naszego serwisu nie zmyli powyższy opis fabuły tego filmu, z którego to może wynikać, że owa produkcja została nawet dość inteligentnie pomyślana i zrealizowana. W rzeczywistości bowiem „Grimbsy” jest obrazem głupim, prostackim i prymitywnym, nakręconym w taki sposób, iż ma się wrażenie, że chodzi w nim o bicie kolejnych rekordów wulgarności, obsceniczności i nieprzyzwoitości. Żarty pokazane w tym filmie są bowiem albo w sposób przewidywalny głupawe, albo też w skrajnie obsceniczny sposób nawiązują do rozpusty, rozwiązłości, a także zboczeń i perwersji seksualnych. Dość powiedzieć, że twórcy omawianej produkcji raczą widzów dowcipami polegającymi na tym, iż dwoje mężczyzn zostaje oblanych nasieniem słonia; inny zaś z żartów bazuje nawet na skojarzeniach z pedofilią.
W zasadzie jedynym pozytywnym elementem „Grimbsy’ego” jest to, iż w nieprzychylny sposób pokazuje on tych, którzy w imię budowania „lepszej ludzkości” pragną dokonać eksterminacji ludzi biednych, słabych i niezaradnych, co w pewien sposób kojarzyć się może z niektórymi ruchami propagującymi aborcję i antykoncepcję. Można też zastanawiać się nad tym, czy na docenienie nie zasługuje też pokazana w tym filmie rola więzi rodzinnych, jednak z drugiej strony rodzina tu odmalowana należy do tych, które słusznie nazywa się mianem „patologicznych” (np. oszukańczo wyłudza się w niej zasiłki socjalne na rzecz rzekomo chorego dziecka). Tak czy inaczej, niektóre z dobrych stron tego filmu giną w morzu wulgarności i obsceniczności w nim eksponowanej, dlatego też w żaden sposób nie nadaje się on na to, by choćby z poważnymi zastrzeżeniami być doradzonym lub chwalonym.
Mirosław Salwowski
/.../