Leave a Comment „Drobny” dealer narkotyków Dawid po tym, jak zostaje okradziony z towaru, dostaje od swego szefa propozycję „nie do odrzucenia”. By uniknąć drastycznych konsekwencji, ma dla niego przywieźć z Meksyku kilkaset kilogramów marihuany. By ograniczyć ryzyko ściągnięcia na siebie podejrzeń o nielegalną działalność i w miarę niezauważonym przedostać się do Meksyku i z powrotem do USA, Dawid wpada na specyficzny plan. Otóż, postanawia namówić kilku swych znajomych, by razem z nim udawali przeciętną, normalną, kochającą się amerykańską rodzinę. Sęk w tym, że wszystkie osoby mające wziąć w tym udziałem – delikatnie mówiąc – „nie za bardzo” nadają się do odgrywania takiej roli. Mająca wszak udawać żonę Dawida, Rose to striptizerka; Kenny, który ma wcielić się w jego syna to de facto opuszczony przez swych rodziców młody chłopiec, a Casey grająca nastoletnią córkę jest bezdomną, która uciekła z domu na ulicę i od czasu do czasu pomieszkuje u swych znajomych. Wszystkie te postaci mają zaś od tej pory być normalną amerykańską rodziną Millerów.
Na płaszczyźnie etycznej i światopoglądowej, gdyby próbować doszukiwać się czegoś dobrego w tym filmie, to można by przede wszystkim wskazać na pewne – nazwijmy to „pro-rodzinne tęsknoty” w nim zawarte. Choć bowiem owszem, w pewnych wątkach i scenach „Millerów” widzimy ironiczne spojrzenie na tradycyjną amerykańską rodzinę, to z drugiej strony koniec końców „Happy Endem” w tej produkcji jest to, że główne postaci w nim występujące w pewien sposób tworzą coś w rodzaju namiastki takiej wspólnoty. I ów „prorodzinny” wątek tego filmu widzimy nie tylko w jego zakończeniu, ale też wcześniej, gdy udający Millerów zaczynają się o siebie troszczyć oraz przejawiać pewne typowe i naturalne dla członków rodziny zachowania i odruchy.
Niestety jednak, ów – relatywnie zdrowy – wątek „prorodzinnych tęsknot” został w tym filmie głęboko zanurzony w wyjątkowo wielki kubeł pełnym śmierdzących nieczystości, rozkładających się odpadków i odrażających widoków. Ilość, natężenie i drastyczność obsceniczności, sprośności, wulgarności, nieprzyzwoitości oraz bezwstydu tu zawarta są bowiem zatrważające. Szkoda – bo przy odrobinie pomysłowości, mogła to być całkiem ciekawa komedia z umiarkowanie tradycyjnym, konserwatywnym i prorodzinnym przesłaniem. A tak mamy do czynienia z wyjątkowo plugawym, ohydnym, wstrętnym i bezbożnym tworem.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Komediowe spojrzenie na starożytność i historię opisaną w pierwszych księgach Pisma świętego. Zed i Oh, dwóch nieudaczników, będących członkami prymitywnego plemienia, zostaje zeń wypędzonych po tym, jak Zed kosztuje owocu z „drzewa poznania dobra i zła” (w filmie jest to zakaz ustanowiony przez władze plemienia, a nie przez Boga). Owa banicja okazuje się dla nich szansą na odkrycie nowego świata, o którym, żyjąc w ramach plemienia, nie mieli pojęcia. W ten sposób poznają więc takich bohaterów biblijnych opowieści jak Kain, Abel, Abraham, Izaak, będzie im także dane zamieszkać w słynnej Sodomie.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej „Rok pierwszy” to dobry przykład filmu, którego nie należy oglądać, a tym bardziej polecać innym. Jest to bowiem połączenie steku plugawych i obrzydliwych dowcipów (nawiązujących zazwyczaj do rozpusty, homoseksualizmu, zoofilii, transwestytyzmu oraz spraw związanych z wydalaniem odchodów) z ośmieszaniem wielkich bohaterów Starego Testamentu, których Bóg dał nam za przykład wiary i oddania. Temu prymitywnemu, głupiemu i odrażającemu przekazowi towarzyszą jeszcze pretensjonalne w świetle powyższego, bo pozujące na mające wymiar „intelektualny” słowne wstawki i aluzje mające w widzach zasiewać wątpliwości wobec wiary w Boga oraz nieomylność i bezbłędność Pisma świętego. Istny gwóźdź do trumny tej produkcji stanowi charakterystyka jego głównych bohaterów (Zeda i Oha), których myśli i zainteresowania kręcą się wokół realizacji swych seksualnych pragnień i fantazji.
/.../
Leave a Comment Trzy nastolatki – Julie, Kayla i Sam – umawiają się, że podczas balu maturalnego stracą dziewictwo. Rodzice tych dziewcząt przypadkowo dowiadują się o ich planach. Postanawiają zapobiec podjęciu przez nie owego nieprzemyślanego kroku.
Wybierając się na ów film liczyłem się z tym, że – biorąc pod uwagę jego opisaną wyżej tematykę – „na dwoje babka wróżyła”. Mógł on albo stanowić pochwałę czystości przedmałżeńskiej albo skończyć się „nawróceniem” rodziców na liberalizm w sferze seksualnej. Niestety twórcy filmu poszli tą drugą drogą w dodatku epatując widza głupotą, prymitywizmem, nieskromnością i wulgarnością. Co do przekazu omawianego „dzieła” (nie potrafię w tej sytuacji napisać tego słowa inaczej niż w cudzysłowie) to jest on mniej więcej taki: po osiągnięciu pewnego wieku człowiek ma pełne prawo w dowolny sposób szukać spełnienia w życiu płciowym, rodzice powinni na to zezwolić i, nawet jeśli martwią się o swoje latorośle, to nie mogą im w żaden sposób stawać na drodze do szczęścia. Takie przesłanie widoczne jest w kluczowych scenach. Matka Julie, która wcześniej gorliwie starała się zapobiec utracie przez córkę dziewictwa, z ukrycia widząc ją w sytuacji intymnej z jej partnerem, urzeczona „romantyzmem” tej sceny, rezygnuje ze swych zamiarów, a nawet cieszy się z takiego obrotu sprawy. Kayla w rozmowie z ojcem przekonuje go, że nie ma racjonalnych argumentów przeciw planowanemu przez nią nierządowi. Najcięższy grzech popełnia jednak Sam, która początkowo, podobnie jak jej przyjaciółki, chce przespać się z jednym z kolegów, ale ostatecznie decyduje się pójść za swymi homoseksualnymi skłonnościami i zaczyna uwodzić swą koleżankę; między dziewczętami dochodzi do pocałunków i można się domyślić, że na tym się nie skończy. Ów „coming out” jest przedstawiony jako happy end, zresztą propaganda przychylna sodomii jest tu widoczna wcześniej, bowiem ojciec tej nastolatki chce zapobiec przeżyciu przez nią pierwszego razu nie dlatego, że martwi się, iż jego córka straci przedwcześnie dziewictwo, ale dlatego, iż obawia się, że, idąc za przykładem heteroseksualnych koleżanek, na siłę uczyni to ona z którymś z chłopaków, czyli wbrew swym preferencjom.
Co do motywacji reszty rodziców chcących nie dopuścić do tego, aby ich córki współżyły w noc balu maturalnego, to ani razu nie pojawia się wspomnienie o grzechu i możliwości wiecznego potępienia (w najlepszym razie są tu uwagi o złym wpływie zbyt wczesnej inicjacji na psychikę młodych ludzi). Sprzeciw wobec rozpusty staje się przez te braki mdły i nieprzekonujący.
Jeśli natomiast chodzi o „oświecone” postacie to rodzicem, któremu rozwój akcji przyznaje w końcu rację, jest tu matka Kayli, Marcie, która krytykuje działania osób starających się zapobiec nierządowi, zarzucając im, że promują podwójne standardy (obowiązkowo grzeczne i porządne dziewczęta vs. chłopcy, którym pozwala się na więcej). Nie przeczę, że podobne podejście do kwestii czystości jest karygodne, jednak rozwiązaniem jakie proponuje ta bohaterka nie jest podwyższenie wymagań wobec mężczyzn, lecz akceptacja „samostanowienia” (czytaj rozwiązłości) u obu płci. Ponadto, co gorsza, postać ta, chcąc zwiększyć siłę swych wywodów jakimś porównaniem, zestawia starania o przeszkodzenie realizacji planów nastolatek z działaniami osób, które występują przeciw aborcji (obie te aktywności mają według niej godzić w wolność kobiet). „Prawo kobiet do decydowania o swym ciele” jest zaś dla reszty takim „dogmatem”, że nikt nie stara się podważyć tego argumentu poprzez wskazanie, że skoro przeszkadzanie nierządowi w czymkolwiek przypomina przeszkadzanie mordowaniu nienarodzonych to znaczy, że jest czymś dobrym. Broniąc się przed oskarżeniami Marcie, bohaterowie próbują jedynie zaprzeczyć, aby w swych działaniach przypominali działaczy pro – life. Jedyni obrońcy życia, jacy przy tej okazji przewijają się w wypowiedziach, to wzbudzające silne kontrowersje osoby dokonujące zamachów na kliniki aborcyjne, których to przykład ma pokazać ewidentną nieprawdziwość zrównywania rachunku krzywd wyrządzanych wskutek obrony życia z tymi, które mogą wyrządzić rodzice starający się zapobiec uprawianiu przez ich córki seksu. Oczywiście przez „zło” prowadzonej w ten sposób obrony życia nie są tu rozumiane takie jej wątpliwe aspekty jak fakt samosądów, niedawanie aborterom czasu na pokutę czy też możliwość uśmiercenia postronnych osób, ale brutalne godzenie w „dobro” jakim ma być legalna aborcja. Nie ma też żadnych nawiązań do (liczniejszych przecież) bezkrwawych działań podejmowanych przeciw prenatalnym zabójstwom, co sprzyja utrwaleniu wizerunku przeciwnika aborcji jako kogoś o morderczych zapędach.
Powyższe toksyczne przesłanie jest tu podane w równie niestrawnej formie – wulgarna mowa, nieskromność i bezwstyd są tu wyeksponowane i zobrazowane w komediowej, mającej bawić widza, konwencji. Nadto razi pretensjonalność dialogów i nadzwyczajny prymitywizm dowcipów. Dość powiedzieć, że twórcy raczą oglądającego takimi widokami jak: wlewanie piwa rurką do odbytu, nastolatkowie wymiotujący na siebie nawzajem po zażyciu narkotyków czy przedwczesny wytrysk. Pozwolę sobie też na osobistą dygresję – mnie jako miłośnika twórczości J.R.R. Tolkiena drażniły, osadzone czasem w obscenicznym kontekście, nawiązania do arcydzieł chrześcijańskiego fantasy, „Hobbita” i „Władcy Pierścieni”, które pasowały do tej kloaki mniej więcej tak, jak obrazy Chrystusa i Maryi pasują do gabinetów wróżek, w których są czasem umieszczane.
Właściwie jedynymi drobnymi zaletami tej produkcji są wyrażane przez matkę Julie obawy, by córka przez przedwczesną inicjację nie powtórzyła jej błędów; niewiasta ta bowiem lekkomyślnie związała się w młodości z pewnym mężczyzną, który zostawił ją później z dzieckiem (wskazuje to na fakt, że rozpasanie nie zawsze popłaca). Znajdują się tu też raczej negatywne uwagi na temat zdrady małżeńskiej jakiej dopuściła się matka Sam, ale to nikła zaleta, bo niewierność tej kobiety jest dla jej męża „usprawiedliwieniem” dla związku z inną niewiastą.
Nikomu zatem nie polecam tego libertyńskiego, emanującego nieskromnością i żenująco prymitywnego filmu. „Strażników cnoty” nakręcili ludzie, którzy chyba postanowili być strażnikami rozpusty.
Michał Jedynak
/.../
Leave a Comment Dwóch gangsterów – Max i „Gula” – chce na polecenie swego szefa zakupić walizkę z narkotykami, aby później sprzedać ją z zyskiem. W interesach pomaga im syn ich zwierzchnika, Jonny, aktywny homoseksualista. Walizka należy do przestępczyni Mai, byłej dziewczyny Maxa. Ponieważ obiekt ten wykradli jej ludzie Normana, innego gangstera, ona morduje ich i odzyskuje stracony przedmiot. Norman ściga więc Maję oraz jej klientów, by ponownie zdobyć narkotyki i samemu na nich zarobić. Na walizkę poluje też trzecia mafia pod wodzą Cygana. Tymczasem stary i doświadczony komisarz szkoli wyglądającego na ofermę Malinowskiego, syna swej kochanki, oraz wspólnie z nim przygotowuje się do rozgromienia przestępczego świata.
Ten film stanowi niestety stertę gnoju. Dzieje się tak, gdyż niemal całość narracji prowadzona jest z perspektywy przedstawionych z sympatią Maxa i ”Guli” – mafiosów, handlarzy narkotyków, morderców, porywaczy, szantażystów, ludzi gardzących prawem i pobłażliwych wobec rozpusty. Widz ma im kibicować w ich staraniach o to, by „wykiwać” konkurencję i policję. Ich ciężkie nieprawości są tu więc niefrasobliwie wyeksponowane w celach rozrywkowych. Policjanci (z wyjątkiem, o którym później wspomnę) jawią się na tle inteligentnych gangsterów zazwyczaj jako kompromitujące się przez swą nieudolność półgłówki. Komisarz, grany przez Jana Frycza, jest co prawda bardziej lotny, ale to postać zdecydowanie negatywna – nie dość że zdradza żonę to jeszcze jest skorumpowany (mówi Maxowi, że mógłby przymknąć oko na jego lewe interesy, gdyby dostał z nich 10 % zysku). Forma filmu jest adekwatna do jego treści – mamy w nim ogrom plugawej mowy (na potrzeby recenzji naliczyłem tu 136 wulgaryzmów), twórcy nie stronią też od dosadnego pokazywania, mającej bawić widza, przemocy. Seksu co prawda jest niewiele, ale zamiast niego sporo tu umieszczono obrzydliwych, obscenicznych dialogów (np. snutych przez sodomitę Jonnego rozważań o analnym nierządzie czy też przechwałek „Guli”, że żyje z młodocianą kochanką).
Jeśli chodzi o ewentualne zalety filmu (z powodu których nie dostał on jeszcze niższej oceny) to w tym stogu zgniłego siana doszukałem się właściwie tylko jednej większej igły. Otóż Malinowski z początkowego safanduły przeistacza się w „silnego, zwartego, gotowego” do akcji policjanta i aresztuje swego przełożonego, któremu udowadnia korupcję (to chyba jedyny przejaw zła, jaki zostaje w tej produkcji ukarany). Młody stróż prawa nie baczy przy tym na żadne międzyludzkie układy. Inną, nieco na siłę odszukaną, zaletą może być, dokonana przez Maxa, lekka krytyka faktu, iż „Gula” żyją z tak młodą kochanką (choć powodem krytyki jest tylko jej wiek, a nie sam fakt nierządu).
Zakończenie filmu jest równie odpychające jak prawie cała jego reszta. Ostatecznie bowiem, po doprowadzeniu swego niecnego planu do końca, Max i Maja wycofują się z procederu, ale tylko dlatego, że chcą sobie razem ułożyć życie. Nie ma najmniejszej wzmianki o tym, by żałowali za swe zbrodnie, żadnej sugestii kary – mają żyć długo i szczęśliwie, niczym księżniczka i jej rycerz po zakończeniu sprawiedliwej wojny. Nie ma też mowy o tym, aby ich związek miał być prawowitym małżeństwem. „Happy endem” jest przejęcie przez „Gulę” interesów szefa (którego zamordował wcześniej Norman) oraz jego iście szatańskie pojednanie z gangiem Cygana – dokonane po to, aby móc odtąd wspólnie prowadzić przestępczą działalność.
Podsumowując – nie ma co sobie zatruwać duszy tym niemal bezwartościowym filmem, nawet jeśli komuś wydaje się, że naprawdę nie ma co robić w jakiś deszczowy i nudny weekend.
Michał Jedynak
/.../
Leave a Comment 16-letni Piotrek, który pochodzi z pijackiej rodziny, na co dzień przyucza się do zawodu mechanika samochodowego w warsztacie u Wyskocza, wieczorami zaś razem ze swym młodszym kolegą Frankiem dopuszcza się kradzieży radioodbiorników w samochodach. Życiowym marzeniem Piotrka jest zostać zawodowym złodziejem w znaczącej organizacji przestępczej kierowanej przez Maksa. By zaimponować Maksowi, Piotrek kradnie luksusowy samochód należący do Seweryna, muzyka i kompozytora. Kryminalne zapędy Piotrka nie podobają się jego pracodawcy Wyskoczowi, który, choć sam współpracuje z gangsterami od Maksa, próbuje zniechęcić swego podopiecznego do podążania tą drogą.
Kiedy czytałem zapowiedzi tego filmu ucieszyłem się, myśląc: „O będzie co pozytywnie opisać, wszak jest to historia o tym, jak jeden człowiek próbuje zawrócić ze złej drogi swego bliźniego”. Niestety jednak, w miarę oglądania tej produkcji okazywało się, że byłoby bardzo trudno dać jej choć umiarkowanie przychylną ocenę. Co prawda, owszem wątek, w którym Wyskocz odradza Piotrkowi angażowanie się w przestępczą działalność, jest w filmie wyraźnie zarysowany, ale zostało to tam podane w gęstym sosie wulgarności, plugastwa i obsceniczności. Poza tym w produkcji tej tak naprawdę nie ma żadnej postaci, która w bardziej wyrazisty sposób prezentowałaby jakąś alternatywę dla szeroko pokazywanego w niej świata nieprawości. Przykładowo Wyskocz okazuje troskę swemu podopiecznemu Piotrkowi i próbuje go odwieść od jego złych zamiarów, jednak sam współpracuje z gangsterami, używa wulgarnej mowy, a ponadto zdradza swą żonę. Z kolei babcia Piotrka, choć modli się do Boga i okazuje serce swemu wnukowi, to jednocześnie jest złośliwa, źle życzy swym bliźnim, a swą sąsiadkę wulgarnie nazywa „Kur**ą”.
Na koniec warto zaś zauważyć pewną dwuznaczność zawartą w samej formule i sposobie prezentowania tego filmu. Otóż reklamowany jest on jako „komedia”, a więc coś co ma z założenia śmieszyć widzów. Tymczasem świat pokazany w tej produkcji jest zdecydowanie bardziej godny ubolewania i płaczu aniżeli śmiechu. Jest to bowiem świat ludzi pogrążonych w różnych nieprawościach, którzy na co dzień obrażają Pana Boga swymi występkami, przez co w duchowy sposób krzyżują Chrystusa Pana swymi licznymi grzechami. Czy więc naprawdę powinniśmy się z czegoś takiego śmiać, czy raczej wzorem świętych niewiast spod Krzyża i umiłowanego ucznia Jana rzewnie płakać nad tym, co jest tam pokazywane?
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Film ten opowiada o trójce przyjaciół (Ethanie, Isaacu i Chrisie), których tradycją jest wspólne spędzanie wigilii świąt Bożego Narodzenia na szalonych imprezach pełnych narkotyków i alkoholu. Nadchodzące zaś święta mają być ostatnimi, które będą oni mogli spędzić razem, tak też chcą, by ich wigilijna impreza była jeszcze bardziej szalona niż zwykle. Sprawy się jednak komplikują, gdyż przyjaciele zaczynają się kłócić i powodzenie wspólnej zabawy zaczyna stać pod dużym znakiem zapytania.
Jeśli chodzi o płaszczyznę moralną i światopoglądową to produkcja ta ma swoje zalety, gdyż wskazuje na wartość przyjaźni, rodziny, lojalności oraz poświęcenia się dla innych. Niestety te wszystkie mniej lub bardziej pozytywne rzeczy zostały w tym filmie otoczone bardzo grubą powłoką wulgarności, obsceniczności oraz sympatycznych nawiązań do zażywania narkotyków i (prawdopodobnie) upijania się. Nie będzie zresztą przesadą powiedzieć, iż spora część akcji tego obrazu kręci się właśnie wokół narkotyków: główne postaci ciągle wszak mówią o korzystaniu z nich, marzą o imprezie z tymi używkami oraz podejmują starania, by je kupić. Wszystkie zaś te nawiązania nie są utrzymane w tonie wyraźnej nagany czy krytyki, lecz przeciwnie: ich humorystyczny ton wywołuje pozytywne względem zażywania narkotyków odczucia i emocje.
Poza tym, w omawianym filmie są sceny, które można uznać za ocierające się o bluźnierstwo – osoba i imię Jezusa są wszak wymieniane w kontekście żartów, a postać lokalnego handlarza narkotyków na końcu okazuje się być Aniołem.
Summa summarum, należy więc powiedzieć, iż produkcja pt. „Cicha noc” bardzo mocno miesza ze sobą dobre i złe rzeczy i raczej profanuje niż wspiera atmosferę świąt Bożego Narodzenia.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Rozdzieleni w dzieciństwie bracia (Nobby i Sebastian) w niespodziewany sposób odnajdują się po 28 latach. Nobby jest angielskim kibicem piłki nożnej, Sebastian zaś pracuje jako jeden z najlepszych agentów służb specjalnych Wielkiej Brytanii. Traf chce, że po długim okresie rozłąki spotykają się oni ze sobą. Wskutek intrygi Sebastian będzie musiał się jednak ukrywać przed własnymi służbami, gdyż zostanie on niesłusznie oskarżony o współpracę z terrorystami. W ukrywaniu dopomoże Sebastianowi jego brat Nobby.
Niech szanownego Czytelnika naszego serwisu nie zmyli powyższy opis fabuły tego filmu, z którego to może wynikać, że owa produkcja została nawet dość inteligentnie pomyślana i zrealizowana. W rzeczywistości bowiem „Grimbsy” jest obrazem głupim, prostackim i prymitywnym, nakręconym w taki sposób, iż ma się wrażenie, że chodzi w nim o bicie kolejnych rekordów wulgarności, obsceniczności i nieprzyzwoitości. Żarty pokazane w tym filmie są bowiem albo w sposób przewidywalny głupawe, albo też w skrajnie obsceniczny sposób nawiązują do rozpusty, rozwiązłości, a także zboczeń i perwersji seksualnych. Dość powiedzieć, że twórcy omawianej produkcji raczą widzów dowcipami polegającymi na tym, iż dwoje mężczyzn zostaje oblanych nasieniem słonia; inny zaś z żartów bazuje nawet na skojarzeniach z pedofilią.
W zasadzie jedynym pozytywnym elementem „Grimbsy’ego” jest to, iż w nieprzychylny sposób pokazuje on tych, którzy w imię budowania „lepszej ludzkości” pragną dokonać eksterminacji ludzi biednych, słabych i niezaradnych, co w pewien sposób kojarzyć się może z niektórymi ruchami propagującymi aborcję i antykoncepcję. Można też zastanawiać się nad tym, czy na docenienie nie zasługuje też pokazana w tym filmie rola więzi rodzinnych, jednak z drugiej strony rodzina tu odmalowana należy do tych, które słusznie nazywa się mianem „patologicznych” (np. oszukańczo wyłudza się w niej zasiłki socjalne na rzecz rzekomo chorego dziecka). Tak czy inaczej, niektóre z dobrych stron tego filmu giną w morzu wulgarności i obsceniczności w nim eksponowanej, dlatego też w żaden sposób nie nadaje się on na to, by choćby z poważnymi zastrzeżeniami być doradzonym lub chwalonym.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Kolejna część słynnych „Psów” Pasikowskiego. Tym razem, były funkcjonariusz SB, Franz wychodzi po 4 latach z więzienia, po czym dostaje od swego kolegi Radosława Wolfa propozycję udziału w przemycie transportu broni na Bałkany. W interes ten zamieszany jest też jeden z rosyjskich dyplomatów, a także pochodzący z byłego ZSRR gangsterzy. Franz co prawda zgadza się na ową pracę, jednak ostatecznie postanawia pokrzyżować plany swym mocodawcom.
Jeśli chodzi o oceną moralną i światopoglądową tego filmu to jest ona niska, gdyż ów powiela wady obecne w jego pierwszej części. Jest to więc obraz przepełniony wulgarną mową, obscenicznością, seksem i dosadnie pokazaną krwawą przemocą. Co prawda, ostatecznie główny bohater postępuje w nim słusznie, gdyż próbuje zapobiec dokonaniu przestępstwa, jednak nie wydaje się, by to w jakiś bardziej znaczący sposób łagodziło to wskazane wyżej niebezpieczeństwa tego filmu. Ażeby bowiem dotrzeć do tego pozytywnego finału, wcześniej trzeba wysłuchać steku wulgaryzmów, obejrzeć kilka scen seksu, a także raczyć się takimi widokami jak wykłuwanie oka czy odrąbywanie kciuka za pomocą łopaty.
Ponadto, w filmie tym zawarte zostały doktrynalnie podejrzane stwierdzenia typu: „Nie mów mi kur**a, co jest dobra, a co złe. Zostaw to sądowi ostatecznemu„. Z takich zdań aż bije herezją relatywizmu moralnego, wedle którego nie można poznać obiektywnych, obowiązujących wszystkich ludzi, zasad moralnych. Nie można też uciec od konkluzji, iż w „Psach” promuje się dość pogardliwy stosunek do kobiet. Osoby płci pięknej zawsze bowiem, gdy są pokazywane w bardziej wyrazisty sposób, to odmalowuje się je jako głupie, złe albo rozwiązłe seksualnie. W jednej ze scen omawianego filmu Franz dowiadując się o tym, iż jego pochodząca z Bałkanów kochanka zdradza go z Wolfem oburzony mówi do tego drugiego: „Kupiłem ją i jest moja!” (gdyż wcześniej zapłacił za nią skrzynką alkoholu). Można więc spytać: co to w ogóle jest? Aprobata dla seksualnego niewolnictwa kobiet? I pomyśleć, że w tego rodzaju filmach wielu mężczyzn w Polsce upatrywało wzorców prawdziwej męskości …
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Słynny, wręcz kultowy film Marka Koterskiego. Jego bohaterem jest skrajnie rozgoryczony i sfrustrowany swoim życiem Adaś Miauczyński. Jest on też inteligentem i nauczycielem języka polskiego. Poza tym w wyraźny sposób cierpi też na nerwicę natręctw, a także popada w różne konflikty z otoczeniem, co jeszcze pogłębia jego niezadowolenie i frustrację.
Jedną z istotnych cech tego filmu jest ogrom wulgarnej mowy w nim zawarty, co już samo w sobie jest bardzo poważnym zastrzeżeniem wobec niego. Co gorsza jednak, obraz ten epatuje widza wręcz bezkresnym życiowym pesymizmem, koncentrując się na tym co w ludzkim życiu jest złe, brzydkie i odstręczające. Wydaje się więc, iż treść tego filmu jest sprzeczna z tym, do czego zachęca nas Słowo Boże: „W końcu, bracia, wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie: jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym – to miejcie na myśli!” (Filipian 4, 8).
Spore wątpliwości wzbudza tu też fakt wulgarnej przeróbki Modlitwy Pańskiej („Ojcze nasz”). Nawet jeśli ów zabieg nie miał na celu propagowania bluźnierstwa to i tak wrażenie, jakie wyłania się z tej sceny, jest głęboko niesmaczne.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Film ten to komedia kryminalna, której bohaterkami są dwie niewiasty. Jedna z nich, to pewna siebie, acz powszechnie nielubiana agentka FBI Sarah Ashburn (w tej roli Sandra Bullock). Druga zaś z tych kobiet to skuteczna, ale jednocześnie dość gburowata policjantka Shannon Mullins. Ich ścieżki spotkają się ze sobą, gdy będą musiały razem ścigać rosyjskiego barona narkotykowego Simona Larkina. Początkowo współpraca obu niewiast nie układa się dobrze, lecz w końce panie dogadują się, tworząc sprawnie działający zespół.
Film ten, choć dość błyskotliwy i wciągający, nie jest raczej, jeśli chodzi o jego płaszczyznę etyczną i światopoglądową, wart polecenia. Po pierwsze bowiem, jest on bardzo wulgarny w swej warstwie tekstowej. Po drugie, dużo jest w nim scen eksponujących bezwstyd i erotyczną zmysłowość. Po trzecie, humor tego filmu jest oparty głównie właśnie na takich wulgarnych i sprośnych skojarzeniach, a także na pewnych negatywnych emocjach wyrażających się w krzyku, gniewie i poniżaniu innych. Ponadto, wydaje się, że owa produkcja promuje feminizm polegający na zacieraniu naturalnych różnic pomiędzy płciami. W końcu, bohaterkami tego filmu są dwie policjantki, które walczą z przestępcami na równi, a może jeszcze dzielniej, niż ich koledzy. Co więcej, jedną z niesympatycznych postaci w omawianym obrazie jest mężczyzna, który z niechęcią odnosi się do pracy kobiet w policji. Połączenie tych dwóch wątków uprawdopodabnia tezę, iż jednym z zamiarów twórców „Gorącego towaru” było uwiarygadnianie równoprawnego udziału niewiast w służbach tego typu. To jest jednak podejście nienaturalne i sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, gdyż kobiety są po prostu zwykle wyraźnie słabsze fizycznie od mężczyzn. O tym mówi też Pismo święte, gdy poleca mężom, by we wspólnym pożyciu z żonami liczyli się „rozumnie ze słabszym ciałem kobiecym” (1 Piotr 3: 7). Prawdopodobnie więc Pan Bóg nie stworzył niewiast by np. podnosiły ciężary, pracowały w kopalni czy też właśnie biły się, lub strzelały do innych ludzi. Takie rzeczy, mogą być dla płci żeńskiej dozwolone na zasadach wyjątku, ale nie normalnego zajęcia, którego podejmują się na równych zasadach z mężczyznami.
Oczywiście, w tym filmie są też dobre rzeczy, jak np. krytyczne przedstawianie korzystania z usług prostytutek czy też pokazywanie roli więzi rodzinnych. Ale te budujące wątki są tu raczej poboczne w stosunku do złych i dwuznacznych jego elementów. Dlatego też nie polecamy ani nie zachęcamy do oglądania tego filmu.
Mirosław Salwowski
/.../