Leave a Comment Akcja „Hair” rozpoczyna się z chwilą, kiedy Claude Bukowski, młody farmer z Oklahomy, żegna się z ojcem, wyruszając do Nowego Jorku. Do tego miasta udaje się, aby stanąć przed komisją wojskową, która ma zdecydować, czy będzie walczył w Wietnamie. Do tej chwili Claude ma jednak jeszcze parę wolnych dni, które zamierza wykorzystać na zwiedzanie Nowego Jorku. W realizacji tego planu pomoże mu przypadkowo napotkana grupa hippisów, która pokaże mu więcej, niż zamierzał zobaczyć.
Ta filmowa wersja słynnego musicalu, w przeciwieństwie do scenicznego pierwowzoru nie jest manifestem pokolenia „dzieci kwiatów”, lecz raczej jego łabędzim śpiewem, jako że w roku 1979 ruch hippisowski odchodził już do lamusa. Niestety, niektóre idee, jakie propagował nie odeszły wraz z nim, pozostając w kulturze masowej jak dobrze ukorzenione chwasty. Owe chwasty, które opiewa „Hair” to przede wszystkim:
– idea niczym nieskrępowanego nierządu, tak zwanej „wolnej miłości”
– propaganda fałszywych religii i duchowości (New Age, Hare Kriszna)
– bunt przeciwko rodzicom i wszelkim instytucjom reprezentującym legalną władzę
– spożywanie narkotyków dla „poszerzania świadomości”
– wstręt do pracy i wszelkich obowiązków
– pogarda dla uczciwych, ciężko pracujących ludzi
Żeby nie być gołosłowną, odwołam się do kilku bardziej wyrazistych scen filmu, które promują te nieprawości:
1. Bohaterowie filmu śpiewają o różnych dewiacjach seksualnych, pytając Boga, dlaczego ich nie aprobuje (z wyraźną sugestią, że nie powinien On psuć ludziom zabawy).
2. Dziewczyna z grupy hippisowskiej, która spodziewa się dziecka, radośnie wyznaje, że jest jej całkowicie obojętne, który z jej obecnych partnerów jest ojcem jej dziecka.
3. W musicalu odśpiewany jest rodzaj hymnu na cześć nowej ery, która ma nadejść – Ery Wodnika.
4. Rzesza młodych ludzi przyjmuje z rąk „kapłanów” LSD, w sposób, który jednoznacznie kojarzy się z Eucharystią w Kościele Katolickim.
W filmie z trudem za to można doszukać czegoś dobrego. Za wyraźniej pozytywną uznać można scenę, w której napiętnowana zostaje hipokryzja jednego z bohaterów, kiedy brutalnie odrzuca narzeczoną i dziecko, ponieważ są mu przeszkodą w stylu życia, jaki obrał, poza tym woli troszczyć się o obcych ludzi i „kosmiczną świadomość”. Pewną zaletą są tu też więzy przyjaźni, które łączą bohaterów „Hair” i taki rozwój akcji, że jeden z nich będzie musiał poświęcić dla drugiego coś bardzo ( w jego oczach) cennego.
Patrząc jednak na całość, w musicalu tym przeważają elementy zdecydowanie złe, postawy i idee przeciwstawne chrześcijaństwu, a zatem niegodne polecenia.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Ekranizacja komiksu Franka Millera poświęconego słynnemu zmaganiu dowodzonych przez króla Leonidasa Spartan z Persami pod Termopilami. Film ten pokazuje nam jednak nie tylko samą bitwę, ale również wcześniejsze etapy życia Leonidasa (począwszy od jego dzieciństwa, gdy był wprawiany do życia jako nieugięty i okrutny wojownik).
„300” ma z pewnością swoje mocniejsze punkty i zalety. Jest tu wszak wiele mowy o odwadze, poświęceniu, wolności, rodzinie, sprzeciwie wobec tyranii, etc. Została tu nawet zawarta jedna aluzja, którą dziś nazwano by mianem „homofobicznej” (Leonidas w pewnym momencie mówi z lekceważeniem o „miłośnikach chłopców” z Grecji), a niektóre z innych stwierdzeń padających na ekranie można by interpretować jako niezbyt sprzyjające pogaństwu (np. kapłani starożytnej Sparty są pokazywani jako wyjątkowe chciwe i zdeprawowane jednostki). Można by też pochwalić twórców filmu za to, iż poprzez pokazanie perskiego króla Kserksesa i jego dworu w roli „czarnego charakteru” z ich zniewieściałością i rozluźnieniem obyczajów, przynajmniej trochę próbowali nam obrzydzić wyzierający z tego libertynizm i hedonizm.
Na tym jednak wypadałoby zakończyć pochwały względem tego filmu. Reszta owego obrazu jest już bowiem bardzo wątpliwa, by nie powiedzieć, że jawnie zła. Chociaż wszak miło jest słuchać o odwadze, poświęceniu, wolności, rodzinie i walce z tyranią, trudno pominąć milczeniem, iż starożytna Sparta, która w tym filmie jest wręcz „wysławiana pod niebiosy” sama nie była ucieleśnieniem wszystkich z tych rzeczy. Ba, wolność i rodzina były w niej wręcz pomiatane. W starożytnej Sparcie większość mieszkańców stanowili wszak niewolnicy, względem których prawo pozwalało na bardzo okrutne traktowanie (np. przynajmniej raz w roku mieli być bici, nawet wówczas, gdy nie uczynili nic złego, po to jednak by zostało im przypomniane kim są w owym kraju). Podobnie, trudno mówić o szacunku dla rodziny i małżeństwa, w kraju, gdzie słabsze dzieci zabijano lub przeznaczano do niewoli, chłopcy i dziewczynki powyżej 7 roku życia były zabierane z domów i wychowywane przez państwo, zaś małżonkowie na co dzień nie mieszkali ze sobą, a spotykali się okazyjnie w celu prokreacji.
Chyba jednak najpoważniejszym zarzutem, jaki należy podnieść względem tej produkcji jest ekstremalna przemoc w niej zawarta, a także fakt, iż sposób jej pokazania wybitnie sprzyja temu by się nią rozkoszować i napawać. Mamy tu bowiem do czynienia z szeregiem scen, w których widzimy ucinanie głów, rąk, rozpryskującą się na wszystkie strony krew – i jest to pokazane najczęściej w zwolnionym tempie, tak jakby miało to służyć temu, by oglądający to widz mógł dłużej ekscytować się tymi widokami. Można śmiało nazwać to czymś w rodzaju „pornografii przemocy”. Do tego dochodzą jeszcze wyraziste sceny seksu, obscenicznych tańców i kobiet odzianych w bardzo bezwstydny sposób.
w „300” jeden ze spartańskich dowódców (który jest tu pozytywnym bohaterem) mówi, iż jego serce jest pełne nienawiści (w domyśle do wrogów) za co nikt go tu nie karci ani nie krytykuje, ale dostaje wręcz pochwałę od Leonidasa (ów kwituje to słowami: „To świetnie„). Widzimy tu też krwawą zemstę w wykonaniu żony Leonidasa, na człowieku, który wcześniej seksualnie ją wykorzystał – i w tym wypadku kontekst i rozwój fabuły w żaden sposób nie wskazuje ani sugeruje krytyki tego czynu. Ta eksponowana, by nie powiedzieć, że gloryfikowana, dzika przemoc i nienawiść, jest bardzo daleka od tradycyjnie chrześcijańskiej postawy, która nawet w obliczu krwawej walki potrafiła skłaniać do okazywania łagodności i miłosierdzia swym wrogom. Porównajmy obraz pełnych żądzy krwi i nienawiści Spartan choćby z historyczną prawdą o bitwie pod Grunwaldem, gdzie walczący po obu stronach chrześcijanie, potrafili po skończonej bitwie opatrywać sobie rany, a gdy ranni odzyskali już siły zapraszano ich do wspólnego stołu, dzieląc się z nimi jedzeniem i piciem. Nie od rzeczy będzie też przypomnieć, że np. w czasie amerykańskiej wojny secesyjnej większość żołnierzy najprawdopodobniej w zamierzony sposób oddawała do siebie chybione strzały – co tłumaczy się tym, iż wychowani w chrześcijańskiej kulturze mieli wielkie opory przed zabijaniem członków nieprzyjacielskiej armii nawet w ramach wojny.
To wszystko – a więc wybielanie i tendencyjne ukazywanie historii starożytnej Sparty, sprzyjanie nienawiści do wrogów i zemście, napawanie się ekstremalną przemocą, seksem oraz zmysłowością, psują bardzo wydźwięk pewnych dobrych i wzniosłych myśli przekazywanych w tym filmie.
/.../
Leave a Comment Fabularny zapis jednej z najkrwawszych bitew wojny w Wietnamie, która miała miejsce w dolinie Ia Đrăng, w 1965 roku. Śledząc dramatyczną walkę amerykańskich żołnierzy z komunistycznym „VietKongiem”, jednocześnie co pewien czas obserwujemy reakcje pozostałych w domach żon tychże żołnierzy- niektóre z nich zostają wdowami, a inne z niepokojem czekają na wiadomość o swych mężach.
Film „Byliśmy żołnierzami” z pewnością ma dużo mocnych punktów. Z sympatią pokazuje chrześcijaństwo, modlitwę, zaś imię Boga, Pana Jezusa i Pismo święte są tu traktowane z należnym szacunkiem. Mamy tu też ciepły i pozytywny obraz tradycyjnej, chrześcijańskiej i wielodzietnej rodziny (na przykładzie domu głównego bohatera). Tytułem zalet trudno też nie wspomnieć o patriotycznym i antykomunistycznym (choć bez demonizowania walczących komunistów) wydźwięku tej produkcji. Pozytywne wrażenie robią tu też obrazy ukazujące odwagę, waleczność i poświęcenie tak żołnierzy, jak również i – w pewnym sensie – ich żon, które zostając w domu i oczekując na wiadomości o swych mężach, czynią to z godnością.
Jako dwuznaczne i wątpliwe elementy tego filmu należy jednak wskazać na obfitość wulgarnej mowy, a także być może – zbytnią szczegółowość w pokazywaniu, doznawanych na froncie wojennym, krwawych ran. Jest kontrowersyjne, czy w imię troski o zachowanie tzw. realizmu, należy tak epatować widzów owymi rzeczami.
Mirosław Salwowski
/.../
11 komentarzy Filmowa adaptacja autobiografii Rona Kovica, jednego z weteranów wojny w Wietnamie. Widzimy tu Rona, który jako młody chłopak wychowany w katolickiej i patriotycznej rodzinie, sam zgłasza się na ochotnika do armii USA, chcąc walczyć w Wietnamie z komunizmem. Uważa on to bowiem za swoją patriotyczną powinność. Kiedy jednak trafia na front doświadcza tam wojennych okrucieństw, a sam w skutek odniesionych ran zostaje inwalidą (odtąd będzie musiał poruszać się na wózku). Po powrocie do domu, Ron coraz bardziej zaczyna kwestionować sens swego wcześniejszego zaangażowania w wojnę w Wietnamie. Jest on wściekły na swych rodziców, Kościół katolicki i rząd, którzy – przynajmniej w jego oczach – popierali tą wojnę, a przez to też zachęcali go, by się w nią zaangażował. Dochodzi też do tego, iż Ron swój gniew kieruje nawet przeciwko Bogu (widzimy go jak wypowiada bluźnierstwa), by później popaść w depresję, pijaństwo, a także korzystać z usług prostytutek. Ostatecznie zaś, główny bohater angażuje się w działalność przeciwko wojnie w Wietnamie.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej ów film w swych głównych punktach ma bardzo dwuznaczne i wątpliwe przesłanie:
Po pierwsze: prezentuje stricte lewicową wizję wojennego zaangażowania USA w Wietnamie jako czegoś bezdyskusyjnie złego, bezsensownego i szkodliwego.
Po drugie: różne niemoralne zachowania Rona tj. pijaństwo, rozpusta, bluźnierstwa przeciw Chrystusowi czy urąganie swym rodzicom nie są tu ukazane w jednoznacznie negatywny sposób. Co prawda, są one pokazane w czasie, gdy główny bohater przeżywa poważny emocjonalny i psychologiczny kryzys, jednak przynajmniej niektóre z nich wydają się tu być pokazane, tak jak by były czymś wręcz właściwym. Chodzi tu głównie o wątek, w którym Ron korzysta z usług prostytutki – wcześniej bardzo cierpiał on z tego powodu, iż na wojnie uszkodzeniu uległy jego genitalia przez co, jak sądził, nie będzie już mógł uprawiać seksu. W tym kontekście pokazanie, iż jednak oddawał się on z prostytutką seksualnym uciechom, może sugerować, iż w ten sposób pomogła mu ona pozbyć się wcześniejszego cierpienia spowodowanego świadomością niemożności fizycznego angażowania się w takie praktyki.
Po trzecie: chociaż mamy tu swoisty „Happy End”, gdyż Ron po okresie cierpień związanych ze swym uczestnictwem w wojnie w Wietnamie, wydaje się odnaleźć ponownie sens i motywację do życia, to owo „dobre zakończenie” jest tak niepełne, jak i bardzo wątpliwe. Nie widzimy tu bowiem, aby główny bohater np. pogodził się z rodzicami, zaczął ponownie wierzyć w Boga i oddawać Mu chwałę i cześć, ale odzyskany sens życia polega na tym, iż stał się on aktywistą przeciwko wojnie w Wietnamie. To jest nie tylko za mało, by mówić o właściwym rodzaju „Happy Endu”, ale tego rodzaju „dobry koniec” jest zbyt dwuznaczny, by prawdziwie się z niego cieszyć.
Zamiast więc – być może po raz kolejny – oglądać film „Urodzony 4 lipca” lepiej sięgnąć po wspomnienia innych ludzi, którzy również doświadczyli głębokich cierpień, ale zachowali (lub odzyskali) przy tym głęboką wiarę w Boga i pobożność, czyli np. Joni Eareckson, kapitan Jeremiah Denton (również uczestnik w wojny Wietnamie, który spędził w niewoli u komunistów kilka lat) czy chociażby biblijny Hiob.
Mirosław Salwowski
Wspieraj nas
/.../
Leave a Comment Scenariusz tego filmu został oparty na prawdziwych wydarzeniach. W czasie wojny w Wietnamie kilku żołnierzy z inspiracji swego dowódcy porywa, a następnie gwałci młodą wieśniaczkę. Ten bestialski akt jest swego rodzaju zemstą za to, iż wcześniej z rąk komunistycznych partyzantów żołnierze ci stracili jednego ze swych kompanów. Tylko jeden z członków oddziału (Erikkson), który porwał dziewczynę, nie godzi się na to, by wziąć udział w jej zgwałceniu. Człowiek ten następnie uwalnia ofiarę swych kolegów i próbuje ją zaprowadzić w bezpieczne miejsce. Erikkson ostatecznie też donosi o ich haniebnym zachowaniu i w ten sposób doprowadza do postawienia ich przed sądem wojskowym.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej, omawiany film jest dwuznaczny w tym względzie, iż w mocno naturalistyczny sposób pokazuje akty gwałtu, krwawej przemocy, oraz nie stroni od wulgarnej mowy. Choć tematyka tego obrazu wydaje się po części uprawomocniać zastosowanie tej, a nie innej konwencji, to przy takich razach powstaje tradycyjne pytanie o to, czy nie dałoby się połączyć pokazania głębi ohydy pewnych niemoralnych zachowań ze stonowaniem jaskrawości i szczegółowości w sposobie ich pokazania? Sądzimy, iż mimo wszystko jest to możliwe i na poparcie tego można poda liczne przykłady (zwłaszcza dawniej kręconych) filmów, w których powaga określonych złych uczynków była podkreślona bez epatowania widza tym, jak owe wyglądają w swych szczegółach.
Mimo powyższej moralnej dwuznaczności owej produkcji, nie sposób pominąć jednak milczeniem jej wielkiej i oczywistej zalety. A taką, rzecz jasna, jest pokazanie dobrego przykładu żołnierza Erikksona, który mimo nalegań, gróźb i zastraszeń, potrafił sprzeciwić się zbrodniczym rozkazom, a następnie ratować zgwałconą przez swych kolegów dziewczynę, by na końcu walczyć o ich sprawiedliwe ukaranie w sądzie. Choć główny bohater – zwłaszcza początkowo – nie wydaje się być postacią bohaterską i heroiczną, to w końcu wzorem wielu Bożych mężów i Świętych potrafi narazić się na poważne cierpienie, by nie tylko samemu nie krzywdzić bliźniego, ale też go bronić i dążyć do ukarania grzechu. Można więc powiedzieć, że „de facto” ów obraz jest wyrazem czci dla tych, którzy „cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mateusz 5, 10).
/.../