Tag Archive: strona Mirosława Salwowskiego

  1. Śniadanie u Tiffany’ego

    Leave a Comment Do pewnej eleganckiej kamienicy w Nowym Jorku wprowadza się początkujący pisarz Paul Varjak. W miejscu tym szybko zaprzyjaźnia się ze swoją sąsiadką mieszkającą z bezimiennym kotem – uroczą i ekscentryczną Holly Golightly. Młody mężczyzna, mimo że jest utrzymankiem pewnej zamożnej kobiety, szybko ulega urokowi nowo poznanej dziewczyny i pragnie się z nią związać. Ta jednak zdaje się marzyć raczej o poślubieniu któregoś ze swoich licznych bogatych adoratorów … Scenariusz tej może najbardziej rozpoznawalnej i jednej z najciekawszych komedii romantycznych w historii kina oparty został na opowiadaniu Trumana Capote’a z 1958 roku pod tym samym tytułem. Jednakże twórcy filmu na tyle odeszli od pierwowzoru, że produkcję tę można rozpatrywać w zasadzie niezależnie od niego. Film ów pomimo poważnych zastrzeżeń ocenić można pozytywnie, gdyż rozwój głównych bohaterów pod wpływem przyjaźni i miłości prowadzi do tego, że zmieniają się obydwoje na lepsze i przynajmniej po części zrywają ze swoim próżniaczym i niemoralnym życiem. Obraz ten w jakiś sposób pokazuje pozytywny wpływ jaki, zgodnie z Bożym zamysłem, mogą wywierać wzajemnie na siebie zakochany mężczyzna i niewiasta, jeśli nie dominuje w ich relacji egoizm. W przypadku Paula jest to pokazane w prosty i jednoznaczny sposób – zmiana stylu życia jest u niego szybka i oczywista, tak samo jak jego przyjaźń wobec Holy, pragnienie opiekowania się nią i jej dobra. Pod wpływem swojej znajomości z panną Golightly ów młody mężczyzna dość szybko i zdecydowanie porzuca wygodne życie utrzymanka zamężnej kobiety, postanawiając zarabiać na życie w bardziej godziwy sposób. Do pozytywnej zmiany swojego próżniaczego i ryzykownego stylu życia (przez kontakty z półświatkiem dziewczyna ociera się o więzienie) zmierza również Holy, chociaż bardziej niepewną i okrężną drogą. Ta „okrężność” wynika nie tyle z (pozornego raczej) wyrachowania tej bohaterki, co głównie z jej emocjonalnego rozchwiania, rozmaitych lęków i fiksacji. Film więc pokazuje też pozytywną możliwość przełamania takich nawet głęboko zakorzenionych lęków, uprzedzeń czy zranień poprzez decyzję „wyjścia ze swojej klatki”. Jakie są natomiast negatywne aspekty tego filmu? Zacznijmy od bardzo niejasnego przedstawienia sposobu życia i zarobkowania głównej bohaterki. O ile jeśli chodzi o Paula sprawa pokazana jest wprost, to znaczy, jest on utrzymankiem zamożnej kobiety, to kwestia zarobkowania Holy jest mocno zawikłana. Nie wiadomo, czy twórcy filmu „puszczają do widza oko”, czy rzeczywiście sami wierzą, że samotna dziewczyna z ubogiej rodziny jest w stanie utrzymać elegancki apartament w Nowym Jorku z napiwków od adoratorów, które otrzymuje „na toaletę”. Panna Golightly jest tutaj więc rodzajem „amerykańskiej gejszy” (zgodnie ze słowami samego Trumana Capote). Co znaczy właściwie, że trudno określić, czy zajmuje się ona prostytucją, czy jest to coś z pogranicza. Z pewnością nie ma ona określonego „cennika usług” i nie czuje się zobowiązana, by za każdym razem „odwdzięczać się” za napiwki na toaletę czy drogie prezenty, jednakże widz może się domyślać, że Holy potrzebuje też bardziej hojnych i stałych adoratorów, by utrzymać się na takim poziomie, mieszkając w drogiej dzielnicy i urządzając huczne imprezy. Z jednej strony można by powiedzieć, że to dobrze, iż sposób życia panny Golightly został pokazany w tak oględny sposób, z pełną dyskrecją; z drugiej jej nadmiernie wystylizowany wizerunek głównej bohaterki może być pociągający dla młodych i naiwnych dziewczyn, które mogą sądzić, że bogaci mężczyźni będą obsypywać je prezentami i pieniędzmi, nie oczekując od nich prędzej czy później „świadczeń seksualnych.” Poważną i jednoznaczną wadą filmu jest natomiast to, że pokazuje z pewną sympatią, a co najmniej pobłażliwością różne złe zachowania takie jak kradzieże w sklepach („dla sportu”), okazjonalne upijanie się, zakłócanie spokoju sąsiadom, nazbyt poufałe tańce, niezbyt skromne ubiory czy nawet odwiedzanie klubów ze striptizem. Inna rzecz, że takie zachowania są pokazywane raczej bez epatowania nimi i po części jako przejaw pustego i niezbyt chwalebnego życia śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku. Z niewątpliwą jednakże sympatią, którą trudno wytłumaczyć, pokazany tu został grzech kradzieży i to na dodatek popełniony dla czczej rozrywki. Podsumowując, film ten pomimo poważniejszych zastrzeżeń, zdaje się prezentować jednak co do głównego wątku pozytywne moralnie przesłanie, nadto większość złych rzeczy pokazuje on raczej oględnie, w sposób który nie powinien zgorszyć dorosłego widza. Marzena Salwowska /.../
  2. Krąg

    Leave a Comment Dwudziestoparoletnia Mae Holland, ambitna stażystka na niezbyt obiecującym stanowisku dostaje propozycję pracy w nowoczesnej korporacji. Firma ta, prowadzona przez charyzmatycznego Baileya nie skupia się wyłącznie na zarabianiu pieniędzy, ale stara się też kształtować przyszłość ludzkości, dzięki technologii zmieniając ją, w swoim przekonaniu, na lepsze. Mae jest zachwycona pracą i możliwościami, które się przed nią otwierają. Szybko staje się bardziej wyznawcą filozofii korporacji Baileya niż zwykłym pracownikiem. Dziewczyna ma zresztą również materialne powody do zadowolenia – jej potencjał zostaje szybko zauważony, ma nie tylko dobrze płatną pracę, ale firma pokrywa nawet koszty leczenia jej chorego na stwardnienie rozsiane ojca. Jednym zdaniem – praca marzeń. Kiedy więc kierownictwo firmy proponuje Mae „zadanie specjalne”, ta zgadza się bez wahania. Otóż ma być ona, dzięki najnowszej kamerze Baileya, pierwszą osobą na Ziemi, której życie będzie w pełni transparentne. Poza kilkuminutowymi przerwami na toaletę, życie May ma być bowiem widoczne w czasie rzeczywistym dla wszystkich użytkowników Kręgu. Jak się łatwo domyślić, takie upublicznianie prywatności przez pannę Holland, wkrótce narusza także prywatność bliskich jej osób – przyjaciół i rodziny. W końcu Krąg nie tylko zaszkodzi jej relacją z bliskimi, ale doprowadzi nawet do nieodwracalnej tragedii … Film ten, chociaż jako thriller wydaje się niezbyt udany i po obiecującym początku dość rozczarowujący, ma pewne istotne zalety, które warto docenić. W skrócie mówiąc: nigdy dość przestrzegania przed bezmyślnym czy nazbyt pochopnym oddawaniem swojej prywatności mediom społecznościowym za różnego rodzaju mniejsze bądź większe korzyści czy ułatwienia w życiu. Z pewnością warto przypominać, zwłaszcza młodym ludziom, że powinni się najpierw dobrze zastanowić, co i dlaczego ze swego prywatnego życia chcą upublicznić w sieci i czy na pewno warto to robić. Obraz ten pokazuje, że wbrew hasłu korporacji sekrety nie są równoznaczne z kłamstwami. Człowiek ma po prostu prawo, a czasem wręcz obowiązek, by nie ujawniać pewnych informacji osobom, które nie mają do nich prawa. Pismo św. nieraz wręcz nawołuje do zachowania poufności (o ile ujawnienie jakiejś informacji nie jest moralnym obowiązkiem). Przykładowo Biblia mówi: Kto zdradza tajemnicę, traci zaufanie i nie znajdzie sobie przyjaciela. (Syr 27, 16); Nie naradzaj się z głupim, bo nie potrafi rozmowy zachować w tajemnicy. Wobec obcego nie zdradzaj tajemnic, nie wiesz bowiem, co wymyśli. Nie otwieraj swego serca każdemu człowiekowi, abyś nie usunął od siebie szczęścia. (Syr 8, 17-19). Istnieją też oczywiście sfery w życiu człowieka, które ze względu na swoją intymność oraz z przyczyn moralnych nie powinny być upubliczniane. W filmie znalazł się tego bardzo dobry przykład, kiedy Mae przez nieuwagę pokazuje intymne pożycie swoich rodziców, co na pewien czas psuje jej relacje z matką i ojcem. Jako sferę, która niekoniecznie może powinna być upubliczniana, pokazuje się tu również przyjaźń. Można też powiedzieć, że w filmie tym w jakimś stopniu uchwycono problem ideologicznego zastępowania życia w rodzinie i wspólnotach naturalnych (typu wspólnota religijna, sąsiedzi, znani z „realu” przyjaciele) na rzecz czegoś, co można określić jako „cyber trybializm”. Chodzi mi o zjawisko, w którym uczestnicy różnego rodzaju mediów społeczności dają się dobrowolnie zredukować z poziomu przedstawicieli wysoko rozwiniętych cywilizacji do poziomu członków jakiegoś prymitywnego plemienia. I paradoksalnie to uwstecznienie dokonuje się za pomocą najnowocześniejszych technologii. Oczywiście nie pod każdym względem członkowie Kręgu muszą takie prymitywne plemię przypominać, ale skojarzeń nasuwa się naprawdę sporo. Po pierwsze ważniejsze od więzi rodzinnych są tu więzi z plemieniem, jego tradycjami i rytuałami. Granice wstydliwości i intymności są w Kręgu mocno przesunięte w stosunku do wyżej rozwiniętych cywilizacji, niechęć np. do upubliczniania małżeńskiego pożycia piętnowana jest przez plemię jako pruderia. Wspólnotą zarządza coś w rodzaju rady starszych i charyzmatycznego szamana. Łatwo jest skierować niechęć i agresję członków Kręgu przeciw jednostkom, które niezbyt pasują do wizji „szczęśliwego plemienia”. W plemieniu tym widać także zanik realnej wiedzy i samodzielnego myślenia, co jest pokazane w scenie, kiedy przyjaciel Mae, który tworzy żyrandole z poroża jeleni, zostaje oskarżony o zabijanie tych zwierząt (przed wynalezieniem Internetu w szkołach podstawowych uczono dzieci, że jelenie zrzucają co roku poroże i bynajmniej od tego nie umierają). Film jednak dość mgliście odpowiada na pytanie, czemu służy taka ściśle sterowana i najwyraźniej planowana „cybertrybializacja”. Ponieważ firma, w której pracuje Mae, jest przedsięwzięciem dochodowym możemy się tylko domyślać, że po części chodzi tutaj o pieniądze, gdyż takie przewidywalne w swoich zachowaniach plemię daje idealnie przewidywalnych konsumentów. Innym celem, który w jakiś sposób się tu ujawnia, jest tworzenie niezależnych i właściwie niekontrolowanych ośrodków władzy, które będą realizować sobie wiadome cele. Jeśli chodzi o wady filmu, to główną jest jego rozmyte i osłabiające wymowę całości zakończenie. Można je bowiem zrozumieć nawet tak, że w zasadzie nic takiego złego się nie stało. Ot, po prostu błędy się zdarzają, zwłaszcza na etapie testowania nowych wynalazków. W rezultacie wydaje się, że problemem jest bardziej hipokryzja i nadmierne ambicje kilku osób, niż to że nie powołane do tego firmy za pomocą tworzonych przez siebie atrakcyjnych i nowoczesnych narzędzi bezprawnie ograniczają ludzką wolność czy uprawiają daleko idącą inżynierię społeczną. Film więc niestety po części zmarnował szansę na bycie wyraźnym znakiem ostrzegawczym przed tym zjawiskiem, jednakże jakimś zamazanym wciąż jest. Marzena Salwowska /.../
  3. American Psycho

    Leave a Comment Główny bohater filmu – Patrick Bateman to wzorcowy przedstawiciel yuppies końca lat 80-tych ubiegłego wieku. Wymuskany, młody profesjonalista z Wall Street, zamieszkujący luksusowy apartament i spotykający się ze stosowną dla siebie „dziewczyną od swobód obywatelskich”. Od podobnie wyglądających, podobnie myślących, przejawiających te same ambicje i bywających w tych samych miejscach kolegów różni go tylko jedno – ogromna żądza mordu, której nie waha się realizować. Na wstępie warto chyba od razu zaznaczyć, że stwierdzenie iż Bateman „nie waha się realizować” swojej żądzy mordu, nie oznacza w tym przypadku, że rzeczywiście dopuścił się on tych zbrodni. Zakończenie filmu pozostawia bowiem widza w niepewności co do tego, czy krwawe mordy miały rzeczywiście miejsce, czy rozgrywały się tylko w wyobraźni bohatera. Właściwie to ta druga opcja wydaje się nawet bardziej prawdopodobna. Nie ma to jednak większego znaczenia dla oceny filmu, gdyż tak czy inaczej, wymyślone, czy też nie, różne perwersyjne pomysły Batemana zostały tu pokazane w sposób zatruwający wyobraźnię. I nie ma co się dziwić, że nie pierwszy już raz w historii kina, stały się one pewną inspiracją do rzeczywistych zbrodni. Myślę, że film ten ma wciąż spory potencjał, by w ludziach jakoś zaburzonych czy zastanawiających się, czy (bądź jak) wkroczyć na ścieżkę zbrodni dodatkowo niszczyć te już nadwątlone bariery, które oddzielają ich od tego kroku. Czynnikiem, który dodatkowo wpływa na niekorzystną ocenę filmu jest fakt, że adaptacja książki zawsze może przyczyniać się do zwiększenia jej poczytności. A sądząc nawet po pobieżnych jej opisach, powieść, na której oparta została ta produkcja, to jeden wielki ściek. Streszczenia tej książki, wskazują bowiem, że mamy tu do czynienia z czymś wyjątkowo plugawym i odrażającym, zarówno jeśli chodzi o ukazywanie krwawej przemocy, jak i seksu (a jedno zazwyczaj łączy się tutaj z drugim). Tak że wydaje się, że ekranizacja tej powieści, choć obfitująca w momenty obsceniczne i tak jest mocno złagodzona. Krótko mówiąc, trudno zrozumieć, że ktoś przy zdrowych zmysłach, uznał, że powieść ta zamiast do spalenia nadaje się do ekranizacji. Gwoli sprawiedliwości trzeba jednak zadać pytanie, czy jest w tym filmie coś pozytywnego, co można by pochwalić? Jednoznaczna odpowiedź na to pytanie jest trudna, ponieważ to, co wydaje się pewną zaletą tej produkcji, jest też po części jej wadą. A chodzi tu mianowicie o wyraźnie satyryczne zacięcie filmu, którego ostrze wymierzone jest w puste, skoncentrowane na wyrafinowanej konsumpcji, pozbawione ideałów młode elity końca lat 80-tych. I choć przedstawione jest tutaj konkretne środowisko w konkretnym czasie, to ta krytyka pozostaje uniwersalna. Pokazuje bowiem, do czego prowadzi bezmyślna pogoń za pieniędzmi i sukcesem, to że konsumpcja różnych dóbr (szeroko pojętych) nie jest w stanie człowieka uszczęśliwić. I że tego rodzaju styl życia może prowadzić do coraz większej wewnętrznej pustki, frustracji i narastającej agresji. Bohater filmu żyje bowiem w świecie, który z jednej strony zachęca do traktowania wszystkiego i wszystkich przedmiotowo, z drugiej oczekuje zewnętrznego dostosowania się do ściśle określonych form zachowania, również pewnej powierzchownej grzeczności i „sympatyczności” w kontakcie z innymi ludźmi. Z jednej strony wymogiem jest nieskazitelna czystość zewnętrzna, z drugiej różne rodzaje moralnego brudu są szeroko akceptowane społecznie (typu zaspakajanie perwersyjnych fantazji z prostytutkami, zażywanie twardych narkotyków, wulgarne i poniżające rozmowy o kobietach w ściśle męskim gronie). Film ten pokazuje, że nie da się z jednej strony pielęgnować w człowieku takich rodzajów zła jak chciwość czy narcystyczne skupienie na sobie, a z drugiej strony oczekiwać, że tak ogólnie będzie on dobrą i życzliwą istotą. Jeśli można coś zarzucić takiej trafności satyry, to jedynie to, że opisywane problemy zdaje się nadmierne łączyć z kapitalizmem, podczas gdy ciężka praca w połączeniu z godziwym bogaceniem, nie jest zła sama w sobie, o ile nie traktuje się tych rzeczy jako bożków. Dlaczego jednak to, że film ten jest pełen czarnego humoru, może być jednocześnie jego wadą? Po pierwsze nie powinno się bestialskiego mordowania ludzi pokazywać w sposób rozrywkowy, bo to uwłacza ludzkiej godności. Po drugie takie podejście czyni jednak bardziej strawnym pokazywane zbrodnie, a sam morderca może wydawać się niektórym widzom nawet „cool”. Podsumowując, zdecydowanie odradzamy obejrzenie filmu, a gdyby ktoś miał w swoim posiadaniu przypadkiem książkę o tym samym tytule, to zachęcamy, bo poszedł śladem pierwszych chrześcijan z Efezu (Dz 19,18-19), czyli dosłownie zniszczył ten diabelski pomiot. Marzena Salwowska /.../
  4. Obcy 3

    Leave a Comment Po wydarzeniach z drugiej części serii Ripley wraca zahibernowana wraz z kapralem Hicksem i małą Newt na ziemię. Niestety ich statek kosmiczny, Sulaco, ulega tajemniczej awarii (podczas której Hicks i Newt giną) i zmuszony jest lądować na planecie o nazwie Fiorina 161. Znajduje się tam kolonia karna dla bardzo groźnych przestępców, którzy wykorzystywani są jako siła robocza przez firmę Weyland – Yutani, dla której Ripley pracowała. Podejrzewa ona, iż za awarią statku mogło stać działanie Obcego, który się nań przedostał. Wkrótce wśród więźniów dochodzi do kilku tajemniczych zgonów. Sprawa wymaga rozwiązania, którego podejmuje się Ripley we współpracy z władzami kolonii i osadzonymi. Ta część omawianej na tym portalu od niedawna serii kontynuuje ciekawy wątek firmy, której napędzani zachłannością oraz żądzą sukcesu zwierzchnicy zdolni są do podłości w imię zysku i „postępu”. Ukazano tu zatem, że niepohamowana, obsesyjna chęć odniesienia gospodarczego czy naukowego sukcesu wiedzie do grzechów takich jak kłamstwo (przedstawiciel firmy, chcąc nakłonić Ripley do współpracy, mówi jej, iż zamierzają unicestwić Obcego, podczas gdy jedynym ich celem jest pozyskanie go, choćby kosztem sprowadzenia zagrożenia dla otoczenia) czy nawet zabójstwo (czarne charaktery są tu gotowe uśmiercać więźniów, którzy wiedzieli za dużo o nieetycznych planach firmy i próbowali im przeszkadzać). Tak więc jeden z grzechów głównych – chciwość – doczekał się w tej produkcji słusznego napiętnowania poprzez odmalowanie jego zgubnych owoców.  Doceniono tutaj natomiast odwagę, poświęcenie, determinację w walce ze śmiertelnymi zagrożeniami i pomysłowość, jakimi muszą wykazać się zarówno główna bohaterka, jak i mieszkańcy kolonii, by zlikwidować zagrożenie ze strony Obcego. Wydaje się, iż nie czynią tego oni „tylko” po to, by przetrwać (co oczywiście nie byłoby niczym złym), lecz narażają się i giną w jeszcze szlachetniejszym celu, dla dobra powszechnego. Do przeżycia tych ludzi wystarczyłoby bowiem zapewne zaczekanie na wysłaną przez firmę ekipę ratunkową, jednak uświadomieni przez Ripley, iż ekipa ta może chcieć przejąć Obcego, ryzykują oni zdrowiem i życiem, aby do tego nie doszło, dając nam tym samym przykład swego rodzaju heroizmu.  Inną zaletą owej produkcji jest podkreślenie, że człowiek, nawet mający na koncie straszne grzechy, może się zmieniać na lepsze. W szczególności widać to na przykładzie więźnia Dillona, który mówi, że wcześniej był zabójcą i gwałcicielem, lecz teraz widzimy go, gdy broni Ripley właśnie przed zgwałceniem, a potem odważnie walczy z Obcym aż do ofiary życia. Także były więzień, Clemens, mieszkający dalej w kolonii i pracujący tam jako lekarz opowiada o swoim niegdysiejszym narkotykowym uzależnieniu (i spowodowaniu śmierci pacjentów podczas pracy pod wpływem narkotyków), teraz jednak widzimy go jako rzetelnie pełniącego swe obowiązki medyka, który zerwał z zażywaniem wiadomych substancji (przy okazji w oczywisty sposób zaznaczono tu zagrożenia związane ze wspomnianym nałogiem). Ogólnie zresztą gromada wspomnianych więźniów, będących niezbyt normalnymi, często niezrównoważonymi, ludźmi przechodzi tu pewną pozytywną przemianę tworząc dość zgrany zespół dzielnie przeciwstawiający się Obcemu. Co warte odnotowania wskazano, iż ich przemiana ma swe źródło w religii praktykowanej przez dużą część osadzonych. I choć można wątpić w ortodoksję ich wyznania (mowa na przykład, iż inspirują się milenaryzmem, którego pewne formy Kościół potępił, o czym świadczy dekret Św. Oficjum z 19 lipca 1944 r.), to sam fakt, iż wiara w Boga jest tu jakoś łączona z pozytywną przemianą zasługuje na docenienie. Jeśli chodzi o negatywne elementy filmu to jest tu niestety sporo wulgaryzmów, więcej niż w częściach poprzednich (co prawda może to być usprawiedliwiane tym, iż tutaj dużo bohaterów jest przestępcami, skłonnymi do takiego sposobu mówienia, ale podobnych słów warto przy kręceniu filmów jednak unikać, gdy to tylko możliwe). Część ujęć wydaje się być w tym filmie bardziej krwawa niż w poprzednich odsłonach, co rodzi zasadne pytania o potrzebność użycia takiego zabiegu. Mamy także zasugerowane (choć nie pokazane), iż między Ripley a Clemensem doszło do nierządu, co niestety nie jest zganione. Jest też scena, w której Ripley namawia jednego więźnia by okłamał przedstawicieli firmy, po to by nie przybywali po Obcego. Wreszcie wielkie wątpliwości budzi prośba Ripley skierowana do Dillona, by ten ją uśmiercił (dowiedziała się bowiem, iż nosi w sobie mającego się „narodzić” Obcego i chciała jego śmierci, jednak wielce wątpliwym jest czy jej własna śmierć byłaby tu jedynie skutkiem ubocznym czy też zadana byłaby bezpośrednio).  Jednak nie powinny już budzić wątpliwości dwie sceny. Pierwsza, w której Ripley doprowadza do kremacji ciał Hicksa i Newt (boi się, że w ciele dziewczynki zalęgł się Obcy). Taki „niechrześcijański” czy, mówiąc precyzyjniej, nietradycyjny z punktu widzenia chrześcijaństwa pochówek jest niekontrowersyjny, gdy dokonuje się dla tak ważnego powodu jak obrona przed śmiertelnym zagrożeniem, o czym Kościół się wypowiedział się chociażby w Instrukcji Św. Oficjum z dnia 19 lipca 1926 r., stwierdzając: „Jakkolwiek palenie zwłok, chociaż nie jest bezwzględnie złe, w nadzwyczajnych okolicznościach jest dopuszczalne, to jedynie z uwagi na poważną i ciężką rację dobra publicznego (…)”.  Uważam także, iż nie budzi obiekcji finałowa scena dobrowolnego skoku Ripley do rozpalonego pieca hutniczego (w celu unicestwienia tkwiącego w niej Obcego). Między jej śmiercią a śmiercią Obcego nie zachodzi tu bowiem związek przyczynowo – skutkowy; ten pierwszy zgon nie jest  środkiem do uzyskania drugiego. Obcy nie ginie w sensie technicznym dzięki jej śmierci, może się bowiem wydostać z jej ciała (co w wersji kinowej filmu zresztą dzieje się na sekundę przed znalezieniem się bohaterki we wnętrzu pieca) i spłonąć w miejscu swych narodzin niezależnie od tego czy Ripley także umrze czy nie. Oczywiście po ludzku jej śmierć jest pewna, ale ciągle uboczna względem chcianego efektu (pokonania stwora), przez co czyn tej postaci nie różni się zbytnio od chwalebnego spowodowania przez Samsona zawalenia się filistyńskiej świątyni, pod której gruzami on sam zginął (jemu też bowiem na jego własnej śmierci nie zależało jako na celu bądź środku). Są to działania dopuszczalne w myśl tzw. zasady podwójnego skutku. Postawa podobna do zachowania Ripley czy owego biblijnego siłacza, którzy na płaszczyźnie woli nie dążą do samobójstwa, nie wyklucza nawet pewnych starań o zachowanie swego życia (np. modlitwy o cud, który w przypadku bohaterki omawianego filmu mógłby przybrać formę podobną do uratowania znanych z Pisma Świętego młodzieńców wrzuconych do pieca). Sam zaś fakt poświęcenia aż tak ważnego dobra, jakim jest życie, dla dobra ludzi sprawia, że czyn Ripley jest wręcz godny szczególnej pochwały jako akt niezwykłego bohaterstwa, będący pięknym zwieńczeniem jej pełnych cierpienia, ale i heroizmu losów. Podsumowując – choć część ta miejscami wydaje się gorsza moralnie od poprzednich, to ciągle zawiera w sobie na tyle dużo dobra, iż jawi się jako godna polecenia dorosłym widzom.  Michał Jedynak /.../
  5. Harriet

    Leave a Comment Film ten opowiada prawdziwą historię Harriet Tubman, amerykańskiej niewolnicy, która po tym jak zbiegła od swego pana zajęła się organizowaniem ucieczek dla innych czarnych osób pozostających w niewoli. Niewiasta ta walczyła też jako żołnierz po stronie Unii w czasie wojny secesyjnej. Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej obraz ów zasługuje na pochwałę, gdyż pokazuje takie tradycyjnie chrześcijańskie cnoty i postawy jak: odwaga, męstwo, niezłomność, współczucie dla uciemiężonych, ufność pokładana w Bogu i modlitwie, rezygnacja z prywatnej zemsty oraz pomoc swym bliźnim. Oczywiście, w filmie tym odmalowano też zło rasistowskiego niewolnictwa, które miało miejsce dawniej na południu Stanów Zjednoczonych. Jednocześnie twórcy „Harriet” nie epatują widza scenami krwawej przemocy, obscenicznością, nieskromnością czy seksem – co dodatkowo czyni ową produkcję, pod tym względem, bardziej bezpieczną również dla dzieci i osób będących w wieku nastoletnim. Cynthia Erivo (left) stars as Harriet Tubman along with Aria Brooks (right). Ta zasadnicza pochwała z naszej strony nie oznacza jednak, że w „Harriet” nie ma pewnych mniejszych bądź większych problemów. Takowe problemy tam są i o nich poniżej też napiszemy. Po pierwsze zatem: w filmie tym niejako skonfrontowane zostały słowa Pisma świętego o tym, iż niewolnicy powinni być posłuszni swym panom (patrz: Kol 3, 22; Ef 6, 5-8; 1 P 2, 18-19) z postawą głównej bohaterki, która kieruje się w swej pracy nad uwalnianiem niewolników własnymi prywatnymi wizjami oraz natchnieniami mającymi pochodzić od Boga. Tego rodzaju skonfrontowanie ze sobą słów Biblii, która jest pewnym i nieomylnym źródłem Bożego Objawienia z prywatnymi wizjami oraz natchnieniami Harriet może rodzić wrażenie wyższości tych drugim nad samym Pismem świętym. Oczywiście, nie można przyjąć takiej sugestii, a sprzeczność jaka na pierwszy rzut oka wydaje się nam wyłaniać z zestawienia biblijnego nauczania na temat posłuszeństwa niewolników swym panom z postawą głównej bohaterki filmu wcale nie musi być konieczna i absolutna, ale może być pozorną sprzecznością – co poniżej postaram się w pewien sposób uwiarygodnić. Po drugie: postawa Harriet Tubman polegająca na pomaganiu niewolnikom w ucieczce od ich panów rzeczywiście – jak to powyżej zasygnalizowałem – wydaje się być na pierwszy rzut oka sprzeczna z Pismem świętym, które poleca niewolnikom okazywanie posłuszeństwa swym panom. Co więcej, św. Piotr Apostoł swe nauczanie o owym posłuszeństwie odnosił nie tylko do „dobrych i łagodnych panów„, ale pisał, że ma się ono stosować także do „surowych panów” (patrz: 1 P 2, 18). I żeby tego było mało, św. Piotr Apostoł odwoływał się przy tym do postawy samego Pana Jezusa, który cierpliwie znosił dotykającą Go niesprawiedliwość (por. 1 P 2, 19-23). Wniosek jaki zatem płynie z tej części Pisma świętego wydaje się być jasny i jest nim to, że niewolnicy winni być posłuszni swym panom nawet jeśli ci byli wobec nich surowi i niesprawiedliwi. Z drugiej jednak strony w tej samej Biblii wydają się być zawarte pewne sugestie i wskazówki wskazujące na to, że istniała jednak pewna granica surowości i niesprawiedliwości po przekroczeniu której ze strony panów, niewolnicy mogli okazywać im nieposłuszeństwo. Chodzi mianowicie o to, że wedle objawionego przez Boga Prawa danego Mojżeszowi Hebrajczycy nie mieli wydawać ich właścicielom niewolników, którzy od nich zbiegli (patrz: Pwt 23, 16). Święty Tomasz z Akwinu tłumaczył ów przepis Prawa Mojżeszowego w ten sposób, iż odnosił się on do sytuacji, w której właściciel zagrażał życiu niewolnika lub też chciał użyć go do popełnienia jakiegoś grzechu (patrz: Summa, 1-2, 105, art. 4). Łącząc zatem sens tak nauczania św. Piotra Apostoła o posłuszeństwie nawet surowym i niesprawiedliwym panom z przepisem Prawa Mojżeszowego zakazującego wydawania zbiegłych niewolników można więc dojść do wniosku, iż istniały jednak pewne granice niesprawiedliwego traktowania po przekroczeniu których niewolnicy mieli prawo uciec od swych panów. Przytaczany przeze mnie św. Tomasz z Akwinu sugerował, że taką granicą było zagrożenie dla życia lub cnotliwego postępowania niewolnika. Jeśli więc Harriet Tubman pomagała w ucieczce tym niewolnikom i niewolnicom, których panowie zmuszali np. do popełniania grzechów przeciw cnocie czystości (co w praktyce działo się prawdopodobnie bardzo często) to zgodnie z interpretacją Pisma świętego daną przez św. Tomasza z Akwinu postępowała ona w takich wypadkach słusznie. Trzecią dwuznacznością jaką możemy wytknąć temu filmowi jest fakt, iż pokazuje on z aprobatą pewne działania, które część tradycyjnych moralistów katolickich uznałaby za kłamstwa i oszustwa. Z drugiej jednak strony inna część owych moralistów (chociaż była to mniejszość z nich) zaliczyłaby te czyny nie do kłamstwa, ale do uprawnionego moralnie zastrzeżenia domyślnego. Czwartą rzeczą, która rodzi w nas wątpliwość jest to, że Harriet Tubman pokazuje się na ekranie jako czasami ubraną w męski strój. Nie wiem co prawda, czy tak było w rzeczywistości, ale okoliczność ta rodzi pytanie, czy przez ów zabieg twórcy nie chcieli czasem wyrazić swego ewentualnego poparcia dla feminizmu i maskulinizacji niewiast? Reasumując zatem: doceniamy różne wartościowe i budujące elementy tego filmu, ale doradzamy jednocześnie pewną ostrożność w obcowaniu z nim ze względu na bardzo możliwe takie jego interpretacje, które będą sprzyjać pewnym doktrynalnym oraz moralnym błędom. Mirosław Salwowski /.../
  6. Kobieta w oknie

    Leave a Comment Film jest ekranizacją powieści A. J. Finn pod tym samym tytułem. Główna bohaterka – Anna Fox to psycholog dziecięca, która cierpli na agorafobię, wskutek czego nie opuszcza własnego domu na Manhattanie. Anna zmaga się nie tylko ze stratą zdrowia, ale też pracy i rodziny. „Hobby” osamotnionej kobiety staje się podglądanie sąsiadów z naprzeciwka. Gdy po drugiej stronie ulicy wprowadza się rodzina Russellów, relacje Anny z sąsiadami stają się jednak mniej jednostronne. Panią Fox odwiedza bowiem najpierw nastoletni Ethan Russel, a później jego matka. Oboje sprawiają na Annie bardzo sympatyczne wrażenie, czego nie można powiedzieć o ojcu rodziny. Przypuszcza ona, że mężczyzna tyranizuje swoich bliskich i być może znęca się nad synem. Te podejrzenia sprawiają, że Anna jeszcze uważniej obserwuje sąsiadów, aż pewnego dnia widzi przez okno, jak w domu Russelów dochodzi do morderstwa. Zawiadamia policję. Czy jednak niedoszła samobójczyni, która łączy leki psychotropowe z alkoholem, okaże się wiarygodnym świadkiem? Pomysł na ten film przypomina oczywiście „Okno na podwórze” Alfreda Hitchcocka. Ciekawym urozmaiceniem jest tu może fakt, że główną bohaterkę „Kobiety w oknie” ogranicza nie ciało, a psychika, gdyż fizycznie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wyszła z „więzienia” własnego domu. A jako że stan psychiczny Anny jest konsekwencją jej bardzo złych wyborów moralnych z przeszłości, to można powiedzieć, że film ten odzwierciedla słowa Pana Jezusa: „Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu” (J 8, 34). I jest to oczywiście jedna z zalet tego obrazu. Docenić też można motywacje, jakie kierują główną bohaterką wtedy, kiedy intensywnie „wtrąca się” ona w życie sąsiadów (choć oczywiście samo podglądactwo, od którego zaczyna, trudno pochwalić). Anna szczerze chce pomóc w tej sytuacji, narażając się najpierw na różne nieprzyjemności, potem na ośmieszenie, a w końcu na utratę życia. Inną z zalet filmu jest pokazanie, jak przeświadczenie o własnej nieomylności u specjalisty w danym temacie może prowadzić na manowce. Anna jest tak pewna swojej wiedzy psychologicznej, doświadczenia i czegoś, co można by nazwać zawodową intuicją, że dopiero skonfrontowana z brutalnymi faktami, uznaje, że błędnie oceniła poszczególne „postacie dramatu”. Jest w tym być może jakieś ostrzeżenie, by nie zawierzać bez reszty opiniom specjalistów w danej dziedzinie, gdyż jako ludzie i oni też są omylni i ograniczeni w swoim sposobie myślenia. Największą chyba jednak zaletą tego filmu jest pokazanie, jak wielkim złem jest, dość powszechnie dziś lekceważony grzech, jakim jest cudzołóstwo. Historia Anny pokazuje smutną prawdę, że współczesny człowiek, jeśli nie doświadczy drastyczniejszych konsekwencji tego zła niż „zwykły rozpad rodziny”, to może nawet resztę życia spędzić nie żałując zbytnio i nie pokutując za swoją niegodziwość. Ba, może nawet jak w tym obrazie postrzegać zdradzanego współmałżonka jako osobę „toksyczną”, gdy tenże nie chce, czy nie potrafi udawać przy dziecku szczęśliwej rodziny. Tu natomiast mamy pozytywne zakończenie tego wątku (choć skutki tego grzechu są już nieodwracalne), kiedy winna cudzołóstwa osoba szczerze wyznaje swoją winę i mówi o potrzebie przebaczenia. Jeśli chodzi o poważniejsze zastrzeżenia wobec filmu, to są nimi dość duża ilość wulgarnej mowy oraz nadmierna, zdaniem piszącej te słowa, drastyczność jednej z jego ostatnich scen. Nie mniej jako całość polecamy tę produkcję. Marzena Salwowska /.../
  7. Nowiny ze świata

    Leave a Comment Weteran wojny secesyjnej – kapitan Jeffrey Kidd wędruje od miasteczka do miasteczka, czytając za drobną opłatą wszystkim chętnym gazety. W ten sposób przybliża słuchaczom wiadomości z kraju i ze świata. Pewnego dnia napotyka na swej drodze rozbity wóz, powieszonego czarnego woźnicę i jasnowłosą dziewczynkę w indiańskich łachmanach, która nie mówi słowa po angielsku. Okazuje się że dziewczynka (Johanna) jest dzieckiem zamordowanych niemieckich osadników przed laty uprowadzonym przez Indian z plemienia Kiowa. Czarny zaś woźnica miał ją zwieźć do wujostwa, po jego śmierci więc obowiązek opieki nad Johanną bierze na siebie kapitan, który jednak z początku myśli, że wystarczy odwieźć dziewczynkę do najbliższego fortu. Jak się można domyśleć, sprawy jednak się komplikują i by zapewnić dziecku bezpieczny dom, mężczyzna będzie musiał podjąć znacznie dłuższą drogę … Film ten zasługuję na wyraźnie pozytywną ocenę, gdyż jest to dzieło, które kontynuuje najlepsze tradycje westernu i tzw. kina drogi. Mamy tutaj więc w osobie głównego bohatera klasyczny typ obrońcy uciśnionych, który by ratować sierotę musi mierzyć się z różnego rodzaju opryszkami. I tak jak w tradycyjnym westernie pozytywny bohater nigdy nie sięga po broń, kiedy naprawdę nie musi, a jeśli zabija to tylko w obronie bliźniego lub własnej. Jest też dość typowy dla tego gatunku motyw przeciwstawienia się „jedynego sprawiedliwego” bezprawnej tyranii. Nie zabrakło tu bowiem postaci opryszka, który ze swoją bandą podporządkował sobie całą osadę, jednocześnie kreując się na dobroczyńcę i obrońcę jej mieszkańców. Człowiekowi temu kapitan Jeffrey Kidd przeciwstawia się najpierw robiąc to, czym zajmuje się teraz na co dzień, czyli po prostu czytając wiadomości. W ten sposób odsłania mieszkańcom osady prawdę o ich rzekomym dobrodzieju. Motyw ten ma także oczywiście podkreślać rolę niezależnych i rzetelnych mediów, których powołaniem jest przekazywanie prawdy, nie zawsze wygodnej dla rządzących. Z tak zwanego kina drogi film ten przejmuje również najlepsze tradycje, takie jak motyw poszukiwania domu czy właściwego dla siebie miejsca w świecie, mierzenia się z trudną przeszłością i jednocześnie niepewną przyszłością, czy wreszcie zbliżania się do siebie obcych sobie z początku, ale bardzo sobie nawzajem potrzebnych ludzi w czasie wspólnej wędrówki. Warto też z pewnością docenić, ogólnie bardzo optymistyczną, wymowę tego filmu. Chociaż bowiem przedstawia on Stany Zjednoczone zrujnowane i podzielone po wojnie domowej, to czujemy już, że ten kraj podniesie się z tego stanu. Sam główny bohater, targany bólem po utracie rodziny i wyrzutami sumienia (jako żołnierz Konfederacji walczył i zabijał w nader wątpliwej sprawie) odbudowuje swoje życie znajdując po wojnie zajęcie aktualnie pożyteczne dla społeczeństwa. Aż wreszcie na jego drodze pojawia się dziecko, które staje się jego nową rodziną. Mówiąc w skrócie, odnowa dokonuje się tu przez użyteczną pracę i miłość do bliźniego, co jest bardzo chrześcijańskim przesłaniem. Jeśli chodzi o bardziej wątpliwe aspekty filmu, to można tu zwrócić uwagę na scenę, z której wynika, że główny bohater spędził noc z właścicielką pewnej gospody. Chociaż później dowiadujemy się, że jest on wdowcem (nie zdradzał więc żony, jak mogłoby się wydawać w tym momencie), to jednak wątek pozamałżeńskiego, a więc grzesznego pożycia tych dwojga, jest tu pokazany jako raczej moralnie neutralny. Mimo że jest to niewłaściwy sposób ukazania takiego czynu, to, na marginesie, warto pochwalić ten film, że jest on całkowicie pozbawiony graficznych scen seksu czy nieskromności. Jedynie domyślamy się, że „do czegoś doszło” pomiędzy kapitanem i właścicielką gospody, ale nic nie jest wprost pokazane. Również wątek, w którym trzech zdegenerowanych mężczyzn chce kupić dziewczynkę, żeby wykorzystywać ją seksualnie i czerpać zyski zmuszając ją do prostytucji, jest poprowadzony bardzo oszczędnie, bez nadmiernego zagłębiania się w takie nieprawości. W przypadku tego filmu istniało też duże niebezpieczeństwo, że skręci on w stronę tzw. politycznej poprawności, zwłaszcza jeśli chodzi o obraz rdzennych mieszkańców Ameryki. Uzasadnione wątpliwości budziło nader wątpliwe stwierdzenie głównego bohatera w początkowych scenach filmu, jakoby Indianie w swoich mordach tylko mścili się na osadnikach, którzy wcześniej zabijali ich, aby zabrać im ziemię. Ta jednak wypowiedź kapitana zostaje w pewien sposób zrównoważona w samej historii Johanny, kiedy dowiadujemy się, że Indianie, którzy później ją wychowywali najpierw napadli na dom jej rodziców, mordując nie tylko dorosłych, ale też rozłupując czaszkę dziecku w kołysce. Później ci sami Indianie na swój sposób jednak dobrze opiekowali się dziewczynką i traktowali ją jak własne dziecko, nauczyli ją też pewnych przydatnych umiejętności (typu strzelanie). Można więc powiedzieć, że, mimo wszystko, Johanna coś zyskała dzięki indiańskiemu wychowaniu. Film więc raczej pokazuje ostatecznie dość sprawiedliwy obraz Indian, w którym głęboko zakorzenione w pogańskich zwyczajach dzikość i okrucieństwo mieszają się ze szlachetniejszymi aspektami tej kultury. Pozytywne jest też to, że sama Johanna odnajduje w końcu pamięć o swoich prawdziwych rodzicach, a także swoje miejsce w chrześcijańskim społeczeństwie i jest w nim szczęśliwa. Podsumowując, polecamy ten film wszystkim widzom z wyjątkiem małych dzieci, gdyż niektóre z pokazanych w nim scen mogłyby dla najmłodszych być zbyt brutalne. Marzena Salwowska /.../
  8. Ślepnąc od świateł (serial TV)

    Leave a Comment Serial ten opowiada o 7 dniach z życia Kuby Niteckiego, warszawskiego dilera narkotyków. Człowiek ten rozprowadza swój towar wśród celebrytów, polityków, biznesmenów i hipsterów – najwyraźniej jednak jest on już zmęczony swym fachem, gdyż postanawia przeprowadzić się w najbliższym czasie do Argentyny. Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej produkcja ta jest nie do przyjęcia z dwóch powodów. Po pierwsze: w niezwykle silny sposób epatuje ona widzów takimi obrzydliwościami jak: obsceniczność, krwawa przemoc, rozpusta i wulgarna mowa. Po drugie: choć trudno powiedzieć, by twórcy serialu mieli w życzliwy sposób przedstawiać pokazywany w nim ogrom zła, to jednak nietrudno jest o poczucie przytłoczenia i pewnego rodzaju beznadziei, jaka wyłania się z faktu epatowania w nim widzów obrazami różnych i nieraz skrajnych nieprawości. Dominującymi tutaj postaciami są wszak osoby mniej lub bardziej zdemoralizowane, a te z postaci, które można by jeszcze w jakiś sposób zaliczyć do pozytywnych bohaterów, ukazywane są w sposób marginalny, a czasami nawet i może lekko groteskowy. Mirosław Salwowski /.../
  9. Harry Angel

    Leave a Comment Film ten jest nietypowym połączeniem horroru i czarnego kryminału. Jego akcja rozgrywa się w latach 50-tych XX wieku. Nowojorski prywatny detektyw, Harold Angel, przyjmuje z pozoru proste zlecenie od niejakiego Louisa Cyphre’a. Ma odnaleźć dłużnika zleceniodawcy – Johnny’ego Favourite’a. O poszukiwanym wie on na razie tyle, że ten był przed swoim zniknięciem popularnym piosenkarzem. W czasie II wojny światowej został ranny w głowę, doznawszy przy tym rozległych obrażeń twarzy oraz całkowitej amnezji, w związku z czym od wielu lat powinien przebywać w stanie wegetatywnym w prywatnym zakładzie opieki. Tu jednak urywa się ślad po Johnym, który rzekomo został 12 lat wcześniej przeniesiony do innego ośrodka. Prywatny detektyw szybko odkrywa, że wypis pacjenta został sfałszowany i postanawia przesłuchać lekarza, który dokonał wypisu. Wkrótce po tym, jak Angel wyciąga z doktora informacje na temat zaginionego, lekarz ten ginie brutalnie zamordowany. Taka sytuacja będzie się teraz ciągle powtarzać – osoby z przeszłości piosenkarza, które udaje się odnaleźć i przesłuchać detektywowi giną mordowane w brutalny sposób, a makabryczne szczegóły zbrodni zdają się wskazywać na jakieś mroczne rytuały. Sprawa staje się coraz bardziej przerażająca, tak że nieprzywykły do takich komplikacji Angel zamierza się wycofać, jednak zostaje skuszony do dalszej współpracy hojnością zleceniodawcy. Akcja filmu szybko przenosi się też do Nowego Orleanu i wciąga bohatera w coraz mroczniejsze piekielne kręgi świata magii i voodoo. Sam zaś zaginiony jawi się jako coraz bardziej podejrzana postać, człowiek uwikłany w mroczne sprawy, o którym jedna z bohaterek mówi wprost, że „był blisko zła„. Na jego tropie detektyw poznaje więc czarownicę z wyższych sfer, która była kochanką zaginionego, jej ojca milionera -satanistę oraz córkę Favourite’a – kapłankę voodoo, a także jego byłego kolegę z zespołu (również zaangażowanego w ten kult). Wszystkie te osoby wkrótce po kontakcie z Angelem giną, zamordowane w brutalny i jakby symboliczny sposób. Nic więc dziwnego, że detektywem zaczyna się też interesować policja. Sam Angel jest coraz bardziej niespokojny, dręczą go sny z demonicznym zleceniodawcą, zaczyna też przypominać sobie jakieś niejasne obrazy, jakby z cudzej przeszłości. Zlecenie, którego podjął się detektyw okazuje się równie przewrotne jak sam zleceniodawca. Louis Cyphre, czyli sam Lucyfer wynajmuje Harolda po to, by w sensie dosłownym i metaforycznym odnalazł samego siebie i spłacił zaciągnięty dług. Tym długiem jest oczywiście dusza, którą Harold oddał diabłu w zamian za sławę, bogactwo i karierę w biznesie muzycznym. Jednakże po pewnym czasie piosenkarz postanowił uniknąć spłaty długu. Wraz ze swoją kochanką – czarownicą złożył ofiarę z młodego żołnierza (którego serce dosłownie pożarł), w wyniku tego rytuału przejmując życie, tożsamość i wspomnienia swojej ofiary. Wierzyciel Harolda oczywiście nie zamierzał dać się okpić, a wynajmując detektywa, by odnalazł samego siebie, jedynie bawił się nim jak kot myszką, zmuszając go na koniec, by przyznał sam, kim jest, a także to jakich zbrodni dopuścił się, by ukryć swoją tożsamość. Film więc konsekwentnie kończy scena, w której zrezygnowany i zrozpaczony bohater zstępują windą do piekła. Powyższy spoiler jest oczywiście w pełni świadomy ze względu na negatywną ocenę filmu. Ma on na celu zaspokoić ciekawość widzów odnośnie do samej akcji, tak by pozbawić tę produkcję powabu tajemnicy i zaskoczenia. Dlaczego jednak produkcja ta zasłużyła sobie na wyraźnie negatywną ocenę? Uprzedzając domysły, powiem na początek, że nie chodzi bynajmniej o samą konwencję horroru. Na naszym portalu zdarzały się już pozytywnie ocenione filmy z tego gatunku (chociażby „Adwokat diabła”). Sama konwencja horroru stwarza bowiem duże możliwości do przypominania o tym, że istnieją zbuntowane wobec Boga i bardzo nam wrogie duchowe istoty, które wszelkimi sposobami starają się zgubić człowieka. Horrory zatem przypominając o takich rzeczywistościach jak demony, piekło, skutki magii i okultyzmu czy możliwości opętania, mogą pełnić wręcz rolę swoistej katechezy na te trudne tematy. By jednak spełniały taką rolę, po seansie nie może pozostawać wrażenie, że Szatan i jego upadli aniołowie to dominująca we Wszechświecie siła, przed którą nie ma dla człowieka obrony i ucieczki. Aby zatem uznać horror za akceptowalny w ramach tradycyjnie chrześcijańskiego światopoglądu i pożyteczny dla widza musi być w nim wprost przedstawiona lub zasugerowana prawda, że bohater jakoś uwikłany w relacje ze światem demonicznym powinien szukać ocalenia w osobie Pana Jezusa, który jest „zwycięzcą śmierci, piekła i szatana„. Innym ważnym elementem, który decyduje o akceptowalności horroru, są oczywiście użyte w nim środki wyrazu. Nie może być bowiem tak, że film nawet i zdaje się mieć pozytywne przesłanie, ale zawiera sceny, które dla przeciętnego widza mogą być pobudką do grzechu (np. długie i bardzo zmysłowe sceny erotyczne) i raczej prowadzić w kierunku wiecznego potępienia, niż przed nim ostrzegać. Niestety te dwa warunki, dzięki którym moglibyśmy uznać film „Harry Angel” za jeden z tych dość rzadkich, ale, jednak co jakiś czas powstających dobrych i pożytecznych moralnie horrorów, nie zostały spełnione. Użyte słowo „niestety” jest jak najbardziej szczere, bo ten pod pewnymi względami ciekawy obraz miał szansę być właśnie naprawdę dobrym horrorem. Docenić w nim można takie rzeczy jak pokazanie bardzo ścisłego związku magii, okultyzmu czy praktyk w rodzaju voodoo ze sferą demoniczną. Nie ma tutaj na przykład rozmiękczania tematu na czarną i białą magię, „zabawy” w tej sferze źle się kończą dla wszystkich bohaterów, którzy się im oddają. Równie pouczające mogłyby też być przedstawione tu historie rodziców, którzy sprowadzają zgubę na swoje dzieci, wprowadzając je w takie demoniczne praktyki jak Tarot czy pogańskie obrzędy. Jest też dobrze oddana głupota ludzi, którzy myślą, że mogą posługiwać się siłami demonicznymi dla osiągnięcia jakichś swoich korzyści, gdy w istocie sami służą tym siłom i są zabawką w rękach demonów. Film ten pokazuje, że człowiek rzeczywiście może w ten czy inny sposób zawrzeć pakt z diabłem w zamian za pieniądze, sławę czy inne doczesne korzyści, ale cena będzie nieporównanie wyższa niż wartość towaru. Jak mówi Pismo św. – Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? (Mat. 16:26). Ciekawy i pouczający jest też wątek, w którym główny bohater spotyka się po raz pierwszy jako detektyw z Lucyferem w jakimś bliżej nieokreślonym kościele protestanckim, którego pastor głosi coś, co chyba można nazwać teologią sukcesu w skrajnej postaci. W ten sposób obraz ten uwypukla biblijną prawdę, że diabeł może też czuć się dobrze w kościele, wśród ludzi, którzy codziennie mówią o Bogu, ale tak naprawdę czczą na przykład bożka mamony. Z powyższych względów film ten miał zadatki na naprawdę dobry moralnie oraz pouczający horror. Wszystko to jednak zostało zmarnowane przez dwie rzeczy. Pierwsza to pozostawienie widza w atmosferze beznadziejności i wszechogarniającego mroku, braku możliwości ucieczki przed władzą diabła. Nie widać tu drogi wyjścia ani dla głównego bohatera, ani dla innych postaci, nie ma mowy o zbawieniu w Jezusie Chrystusie, bez czego ilość zła tu pokazanego i potęga diabła są naprawdę przytłaczające. Zakończenie pokazuje pełen tryumf szatana, a w dodatku w filmie jest wątek dziecka, które ma być owocem rytualnego współżycia kapłanki voodoo z demonami. Drugą rzeczą, która czyni ten obraz odpychającym i moralnie złym jest nadmiernie sugestywny sposób pokazywania niektórych grzechów. Szczególnie odrażająca jest jedna z końcowych scen w filmie, kiedy to główny bohater współżyje z dziewczyną, która wkrótce potem okazuje się jego córką. Jest to scena przesiąknięta nie tylko lubieżnością, ale też bardzo brutalna, krwawa i demoniczna w swojej atmosferze. Z nadmierną dosłownością i pewnym upodobaniem wydaje się też przedstawiona scena obrzędu voodoo, w którym młoda kapłanka zabija koguta i smaruje swoją twarz i ciało jego krwią. Jako całość więc, pomimo pewnych ciekawych elementów, film ten zdecydowanie nie nadaje się do polecenia. Marzena Salwowska /.../
  10. Bo to grzech (serial TV)

    Leave a Comment Serial ten opowiada o grupie homoseksualnych przyjaciół żyjących w Londynie lat 80-tych i początku lat 90-tych XX wieku. Beztroska i skrajna rozwiązłość przez nich praktykowana zaczyna być coraz bardziej zaburzana przez doniesienia o śmiertelnej oraz nieuleczalnej chorobie, jaką jest AIDS, która zbiera krwawe żniwo zwłaszcza pośród męskich sodomitów. Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej produkcja ta jest wręcz skrajnie beznadziejna, gdyż w życzliwy, a zarazem nachalny sposób, przedstawia widzom aktywność homoseksualną jako samą w sobie dobrą i budującą. Oczywiście, przy tym wszystkim próbuje się obrzydzić oglądającym tzw. homofobię, przez co twórców tego serialu można śmiało zaliczyć do tych ludzi, przed którymi ostrzegał biblijny prorok Izajasz mówiący: Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem, którzy zamieniają ciemności na światło, a światło na ciemności, którzy przemieniają gorycz na słodycz, a słodycz na gorycz! (Izajasz 5, 20). Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze mnogość obrzydliwych scen pokazujących gejowski seks, która wręcz przelewa czarę nieprawości eksponowanych w tym serialu. L-R Richie and Jill Gdyby szukać już jakichś pozytywów w tej produkcji to owszem można by wskazać, iż przypadkowy seks w wykonaniu tzw. gejów jest tam ukazany dość krytycznie, jako będącym główną przyczyną wybuchu epidemii AIDS w tym środowisku. To krytyczne spojrzenie jest jednak utrzymane w duchu wsparcia dla aktywności sodomskiej jako takiej. Twórcom filmu chodziło więc raczej o wyrażenie wsparcia dla tezy: „Geje powinni być bardziej stali w swych relacjach erotycznych” aniżeli poparcie dla biblijnego i tradycyjnie chrześcijańskiego spojrzenia na te czyny, które można wyrazić w słowach: „Czyny homoseksualne są zawsze i wszędzie moralnie złe oraz niedozwolone„. Za inny z jaśniejszych punktów omawianego serialu można by uznać to, iż w życzliwy sposób przedstawia on takie rzeczy jak: pielęgnowanie chorych czy wzajemna pomoc. Ale i w tym wypadku te dobre rzeczy są tu sprzęgnięte na służbę ohydnego, diabelskiego zła, jakim jest promocja ideologii LGBT. Oczywiście, nie przeczymy temu, że również sodomici i lesbijki mogą czynić pewne dobre rzeczy – nawet w ramach swych dewiacyjnych związków – jednak fakt ten i tak nie sprawi, że same akty i czynności o charakterze homoseksualnym, staną się przez to dobre i cnotliwe. Tytułem analogii: jeśli zdarzało się, że prostytutki w czasie II wojny światowej ukrywały w swych lokalach niesprawiedliwie prześladowane żydowskie dzieci, to choć ten konkretny czyn był dobry i godny pochwały, okoliczność ta nie sprawiała, iż sama sedno ich „zawodowej” aktywności stawało się przez to moralnie dobre. Mirosław Salwowski /.../