6 komentarzy Akcja tego filmu, którego kanwą jest, znana i eksploatowana już w kinie, historia romansu Johna Smitha i indiańskiej księżniczki Pocachontas toczy się na początku XVII wieku. Do tytułowej Nowej Ziemi (tak zwano wówczas Amerykę) przybijają angielskie okręty. Celem przybyszów jest założenie na tych terenach brytyjskiej kolonii. W czasie próby rozpoznania terenu, którym włada wódz Powhatan, pojmany zostaje kapitan Smith. Od śmierci ratuje go piękna córka wodza Pocachontas. Między młodą Indianką i angielskim oficerem rodzi się uczucie, które zostanie poddane trudnej próbie w obliczu skomplikowanych i burzliwych relacji rdzennych i świeżo przybyłych mieszkańców Nowej Ziemi.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej ów film ma następujące wady:
1. W wyraźny sposób nawiązuje się tu do wątpliwej doktrynalnie i nie mającej potwierdzenia w historii koncepcji „niewinnego dzikusa”, która przedstawiała różne ludy pierwotne jako kultury pozbawione wielu z przejawów zła moralnego, które to miały być z kolei charakterystycznymi dla kultur bardziej rozwiniętych (np. cywilizacji chrześcijańskiego Zachodu).
2. Pogańskie wierzenia i praktyki Indian (w tym też ich bałwochwalstwo) przedstawione są tu z sympatią i życzliwością. Z kolei religia chrześcijańska często jest w tym filmie pokazana może niekoniecznie w jawnie krytycznym, ale już na pewno, dziwacznym kontekście.
3. Pozamałżeński związek seksualny mający łączyć Johna Smitha z Pocahontas jest tu pokazywany jako element wielkiej miłości, jaka zaistniała między nimi. Od tego zaś już jest tylko krok do uniewinniania lub usprawiedliwiania seksu przedmałżeńskiego (czyli nierządu).
Podsumowując: „Podróż do Nowej Ziemi” to dość przewidywalny film, w którym pogaństwo góruje nad chrześcijaństwem, kultury prymitywne są idealizowane, a grzech nierządu pokazywany z dużą sympatią. Szkoda więc nań czasu.
/.../