8 komentarzy Opowieść o czterech uczniach amerykańskiego liceum, którzy za punkt honoru stawiają sobie stracenie dziewictwa przed ukończeniem szkoły średniej.
Taka jest właśnie główna oś tego filmu – kto chciałby nas w tym miejscu oskarżać o zbytnie jej uproszczenie, zapewniamy, iż się myli. Wszelkie inne wątki tego obrazu są tu poboczne i tak naprawdę orbitują wokół wskazanego wyżej tematu. Już samo to, powinno skłaniać chrześcijan do najwyższej podejrzliwości względem tego filmu. Nawet, gdyby założyć, iż temat tracenie dziewictwa przez młodych ludzi był swoistym fortelem ze strony twórców, by stworzyć moralitet będący w swej istocie pochwałą cnoty czystości, to i tak pod wielkim znakiem zapytania byłoby to, jak ująć taki główny temat w sposób, który nie prowokowałby widzów do nieczystych myśli, spojrzeń i skojarzeń. Niestety jednak, jak się można było domyślać „American Pie” nie jest sprytnym moralitetem z ukrytym pro-chrześcijańskim przekazem, ale stanowi kolejną z wielu wstrętnych i plugawych komedii, której istota sprowadza się do bawienia widzów prawdziwym potokiem obscenicznych nawiązań do rozmaitych form seksualnej nieczystości, bezwstydu, perwersji, a nawet zboczeń. Ten film to doskonały przykład tego, czego chrześcijanie w żadnym wypadku nie powinni oglądać, gdyż nawet przy zachowaniu przy tym najwyższej ostrożności, trudno sobie wyobrazić, by nie wyniknął z czegoś takiego żaden grzech.
Na koniec smutna refleksja quasi-historycznej natury: fakt, iż jeszcze w latach 80-tych XX wieku film w rodzaju „American Pie” zostałby zakwalifikowany jako „Komedia erotyczna”, a na początku XXI stulecia zaliczony został po prostu jako „komedia” (a nawet „Komedia dla młodzieży”) jest jednym ze znaków tego, jak coraz bardziej elementy „łagodnej” pornografii przenikają do głównego nurtu kultury popularnej. Czymś wręcz zatrważającym jest też to, iż popularność tej produkcji sprawiła, iż doczekała się ona już ośmiu części.
/.../
Leave a Comment Trzy nastolatki – Julie, Kayla i Sam – umawiają się, że podczas balu maturalnego stracą dziewictwo. Rodzice tych dziewcząt przypadkowo dowiadują się o ich planach. Postanawiają zapobiec podjęciu przez nie owego nieprzemyślanego kroku.
Wybierając się na ów film liczyłem się z tym, że – biorąc pod uwagę jego opisaną wyżej tematykę – „na dwoje babka wróżyła”. Mógł on albo stanowić pochwałę czystości przedmałżeńskiej albo skończyć się „nawróceniem” rodziców na liberalizm w sferze seksualnej. Niestety twórcy filmu poszli tą drugą drogą w dodatku epatując widza głupotą, prymitywizmem, nieskromnością i wulgarnością. Co do przekazu omawianego „dzieła” (nie potrafię w tej sytuacji napisać tego słowa inaczej niż w cudzysłowie) to jest on mniej więcej taki: po osiągnięciu pewnego wieku człowiek ma pełne prawo w dowolny sposób szukać spełnienia w życiu płciowym, rodzice powinni na to zezwolić i, nawet jeśli martwią się o swoje latorośle, to nie mogą im w żaden sposób stawać na drodze do szczęścia. Takie przesłanie widoczne jest w kluczowych scenach. Matka Julie, która wcześniej gorliwie starała się zapobiec utracie przez córkę dziewictwa, z ukrycia widząc ją w sytuacji intymnej z jej partnerem, urzeczona „romantyzmem” tej sceny, rezygnuje ze swych zamiarów, a nawet cieszy się z takiego obrotu sprawy. Kayla w rozmowie z ojcem przekonuje go, że nie ma racjonalnych argumentów przeciw planowanemu przez nią nierządowi. Najcięższy grzech popełnia jednak Sam, która początkowo, podobnie jak jej przyjaciółki, chce przespać się z jednym z kolegów, ale ostatecznie decyduje się pójść za swymi homoseksualnymi skłonnościami i zaczyna uwodzić swą koleżankę; między dziewczętami dochodzi do pocałunków i można się domyślić, że na tym się nie skończy. Ów „coming out” jest przedstawiony jako happy end, zresztą propaganda przychylna sodomii jest tu widoczna wcześniej, bowiem ojciec tej nastolatki chce zapobiec przeżyciu przez nią pierwszego razu nie dlatego, że martwi się, iż jego córka straci przedwcześnie dziewictwo, ale dlatego, iż obawia się, że, idąc za przykładem heteroseksualnych koleżanek, na siłę uczyni to ona z którymś z chłopaków, czyli wbrew swym preferencjom.
Co do motywacji reszty rodziców chcących nie dopuścić do tego, aby ich córki współżyły w noc balu maturalnego, to ani razu nie pojawia się wspomnienie o grzechu i możliwości wiecznego potępienia (w najlepszym razie są tu uwagi o złym wpływie zbyt wczesnej inicjacji na psychikę młodych ludzi). Sprzeciw wobec rozpusty staje się przez te braki mdły i nieprzekonujący.
Jeśli natomiast chodzi o „oświecone” postacie to rodzicem, któremu rozwój akcji przyznaje w końcu rację, jest tu matka Kayli, Marcie, która krytykuje działania osób starających się zapobiec nierządowi, zarzucając im, że promują podwójne standardy (obowiązkowo grzeczne i porządne dziewczęta vs. chłopcy, którym pozwala się na więcej). Nie przeczę, że podobne podejście do kwestii czystości jest karygodne, jednak rozwiązaniem jakie proponuje ta bohaterka nie jest podwyższenie wymagań wobec mężczyzn, lecz akceptacja „samostanowienia” (czytaj rozwiązłości) u obu płci. Ponadto, co gorsza, postać ta, chcąc zwiększyć siłę swych wywodów jakimś porównaniem, zestawia starania o przeszkodzenie realizacji planów nastolatek z działaniami osób, które występują przeciw aborcji (obie te aktywności mają według niej godzić w wolność kobiet). „Prawo kobiet do decydowania o swym ciele” jest zaś dla reszty takim „dogmatem”, że nikt nie stara się podważyć tego argumentu poprzez wskazanie, że skoro przeszkadzanie nierządowi w czymkolwiek przypomina przeszkadzanie mordowaniu nienarodzonych to znaczy, że jest czymś dobrym. Broniąc się przed oskarżeniami Marcie, bohaterowie próbują jedynie zaprzeczyć, aby w swych działaniach przypominali działaczy pro – life. Jedyni obrońcy życia, jacy przy tej okazji przewijają się w wypowiedziach, to wzbudzające silne kontrowersje osoby dokonujące zamachów na kliniki aborcyjne, których to przykład ma pokazać ewidentną nieprawdziwość zrównywania rachunku krzywd wyrządzanych wskutek obrony życia z tymi, które mogą wyrządzić rodzice starający się zapobiec uprawianiu przez ich córki seksu. Oczywiście przez „zło” prowadzonej w ten sposób obrony życia nie są tu rozumiane takie jej wątpliwe aspekty jak fakt samosądów, niedawanie aborterom czasu na pokutę czy też możliwość uśmiercenia postronnych osób, ale brutalne godzenie w „dobro” jakim ma być legalna aborcja. Nie ma też żadnych nawiązań do (liczniejszych przecież) bezkrwawych działań podejmowanych przeciw prenatalnym zabójstwom, co sprzyja utrwaleniu wizerunku przeciwnika aborcji jako kogoś o morderczych zapędach.
Powyższe toksyczne przesłanie jest tu podane w równie niestrawnej formie – wulgarna mowa, nieskromność i bezwstyd są tu wyeksponowane i zobrazowane w komediowej, mającej bawić widza, konwencji. Nadto razi pretensjonalność dialogów i nadzwyczajny prymitywizm dowcipów. Dość powiedzieć, że twórcy raczą oglądającego takimi widokami jak: wlewanie piwa rurką do odbytu, nastolatkowie wymiotujący na siebie nawzajem po zażyciu narkotyków czy przedwczesny wytrysk. Pozwolę sobie też na osobistą dygresję – mnie jako miłośnika twórczości J.R.R. Tolkiena drażniły, osadzone czasem w obscenicznym kontekście, nawiązania do arcydzieł chrześcijańskiego fantasy, „Hobbita” i „Władcy Pierścieni”, które pasowały do tej kloaki mniej więcej tak, jak obrazy Chrystusa i Maryi pasują do gabinetów wróżek, w których są czasem umieszczane.
Właściwie jedynymi drobnymi zaletami tej produkcji są wyrażane przez matkę Julie obawy, by córka przez przedwczesną inicjację nie powtórzyła jej błędów; niewiasta ta bowiem lekkomyślnie związała się w młodości z pewnym mężczyzną, który zostawił ją później z dzieckiem (wskazuje to na fakt, że rozpasanie nie zawsze popłaca). Znajdują się tu też raczej negatywne uwagi na temat zdrady małżeńskiej jakiej dopuściła się matka Sam, ale to nikła zaleta, bo niewierność tej kobiety jest dla jej męża „usprawiedliwieniem” dla związku z inną niewiastą.
Nikomu zatem nie polecam tego libertyńskiego, emanującego nieskromnością i żenująco prymitywnego filmu. „Strażników cnoty” nakręcili ludzie, którzy chyba postanowili być strażnikami rozpusty.
Michał Jedynak
/.../
Leave a Comment Akcja „Hair” rozpoczyna się z chwilą, kiedy Claude Bukowski, młody farmer z Oklahomy, żegna się z ojcem, wyruszając do Nowego Jorku. Do tego miasta udaje się, aby stanąć przed komisją wojskową, która ma zdecydować, czy będzie walczył w Wietnamie. Do tej chwili Claude ma jednak jeszcze parę wolnych dni, które zamierza wykorzystać na zwiedzanie Nowego Jorku. W realizacji tego planu pomoże mu przypadkowo napotkana grupa hippisów, która pokaże mu więcej, niż zamierzał zobaczyć.
Ta filmowa wersja słynnego musicalu, w przeciwieństwie do scenicznego pierwowzoru nie jest manifestem pokolenia „dzieci kwiatów”, lecz raczej jego łabędzim śpiewem, jako że w roku 1979 ruch hippisowski odchodził już do lamusa. Niestety, niektóre idee, jakie propagował nie odeszły wraz z nim, pozostając w kulturze masowej jak dobrze ukorzenione chwasty. Owe chwasty, które opiewa „Hair” to przede wszystkim:
– idea niczym nieskrępowanego nierządu, tak zwanej „wolnej miłości”
– propaganda fałszywych religii i duchowości (New Age, Hare Kriszna)
– bunt przeciwko rodzicom i wszelkim instytucjom reprezentującym legalną władzę
– spożywanie narkotyków dla „poszerzania świadomości”
– wstręt do pracy i wszelkich obowiązków
– pogarda dla uczciwych, ciężko pracujących ludzi
Żeby nie być gołosłowną, odwołam się do kilku bardziej wyrazistych scen filmu, które promują te nieprawości:
1. Bohaterowie filmu śpiewają o różnych dewiacjach seksualnych, pytając Boga, dlaczego ich nie aprobuje (z wyraźną sugestią, że nie powinien On psuć ludziom zabawy).
2. Dziewczyna z grupy hippisowskiej, która spodziewa się dziecka, radośnie wyznaje, że jest jej całkowicie obojętne, który z jej obecnych partnerów jest ojcem jej dziecka.
3. W musicalu odśpiewany jest rodzaj hymnu na cześć nowej ery, która ma nadejść – Ery Wodnika.
4. Rzesza młodych ludzi przyjmuje z rąk „kapłanów” LSD, w sposób, który jednoznacznie kojarzy się z Eucharystią w Kościele Katolickim.
W filmie z trudem za to można doszukać czegoś dobrego. Za wyraźniej pozytywną uznać można scenę, w której napiętnowana zostaje hipokryzja jednego z bohaterów, kiedy brutalnie odrzuca narzeczoną i dziecko, ponieważ są mu przeszkodą w stylu życia, jaki obrał, poza tym woli troszczyć się o obcych ludzi i „kosmiczną świadomość”. Pewną zaletą są tu też więzy przyjaźni, które łączą bohaterów „Hair” i taki rozwój akcji, że jeden z nich będzie musiał poświęcić dla drugiego coś bardzo ( w jego oczach) cennego.
Patrząc jednak na całość, w musicalu tym przeważają elementy zdecydowanie złe, postawy i idee przeciwstawne chrześcijaństwu, a zatem niegodne polecenia.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Film nakręcony na podstawie komiksu autorstwa Dave’a Gibbonsa i Marka Millara. Agent służb specjalnych, Harry Hart ps. „Galahad”, decyduje się wciągnąć do ich szeregów Eggsy’ego Unwina, syna swego poległego przed laty przyjaciela. Jeden ze szpiegów pracujący dla tytułowej agencji Kingsman, mający pseudonim „Lancelot”, poległ bowiem podczas wykonywania swej misji i potrzebny jest ktoś, kto zastąpiłby go. Eggsy przyjmuje propozycję „Galahada”, gdyż chce wyrwać się z biednej i ocierającej się o patologię rodziny (jego matka po śmierci męża związała się z bijącym ją pijakiem). Młodzieniec wraz z innymi kandydatami na następcę „Lancelota” przechodzi, zaprogramowane przez instruktora o pseudonimie „Merlin”, wyczerpujące szkolenie, lecz zajmuje wśród kandydatów drugie miejsce (zaszczytu przyjęcia do agencji dostępuje zamiast niego jego koleżanka Roxy). Tymczasem, podejrzewany o snucie niecnych planów, miliarder Richmond Valentine przeprowadza zakrojoną na olbrzymią skalę, polegającą na rozdawaniu kart do telefonów komórkowych, akcję, za którą kryją się zbrodnicze zamiary. Przeciągnął on na swą stronę także szefa agencji, noszącego pseudonim „Artur”. Skoro wpływy przestępcy sięgają nawet kierownictwa tajnych służb, to chyba jednak bez Eggsy’ego sobie one nie poradzą…
Trzeba przyznać, iż biorąc pod uwagę walory moralne, film ten ma jeden bardzo silny punkt – jest nim krytyka fałszywej, demonicznej „ekologii”, która świat przyrody stawia ponad człowieka. Valentine bowiem tak zaprojektował rozdawane karty, aby w wyznaczonym przezeń momencie wysłały one impuls, który miał sprawić, iż ludzie znajdujący się w zasięgu jego działania straciliby wszelkie zahamowania, dostaliby szału i mordowaliby się nawzajem. W ten sposób cała ludzkość (prócz wybrańców Valentine’a) miała powybijać się własnymi rękami, spełniając tym samym chore marzenie miliardera o uwolnieniu Ziemi od niszczących ją „pasożytów”. Trudno nie dostrzec, iż czarny charakter tego filmu prezentuje myślenie niewiele różniące się od, prezentowanych przez niektóre nurty współczesnej skrajnej lewicy, idei, które znajdują niejednokrotnie poparcie właśnie u możnych tego świata. Aby nie być gołosłownym przytoczę tu przykład małżeństwa Gatesów, które, w trosce o walkę z przeludnieniem i emisją dwutlenku węgla do atmosfery, wyraziło poparcie dla chińskiej „polityki jednego dziecka” (oznaczającej przymusowe zabijanie nienarodzonych dzieci rodzin, które doczekały się większej ilości potomstwa!). Pani Melinda Gates 11 lipca 2012 r. zorganizowała konferencję eugeniczną, na której promowała aborcję jako środek zapobiegania „nadmiarowi ludności”, także jej mąż Bill entuzjastycznie wypowiadał się o możliwości ograniczenia liczby ludzi przez stosowanie odpowiedniej „opieki reprodukcyjnej”. Podobne spotkanie z udziałem multimiliarderów odbyło się w 2009 r. w Nowym Jorku, a wzięli w nim udział tacy finansowi potentaci jak David Rockefeller, Ted Turner, Oprah Winfrey, Warren Buffet, Michael Bloomberg czy też „niezawodny” George Soros, który na proceder zabijania nienarodzonych dzieci wykłada bajońskie sumy (na przykład, jak donosi Media Research Center, w 2017 r. w celu wsparcia proaborcyjnych organizacji wydał 246 684 217 USD). W 2012 r. w tym samym miesiącu, w którym odbywała się rzeczona konferencja, ekologiczna organizacja Greenpeace w hiszpańskim mieście León zaatakowała uczestników marszu w obronie życia, plując na nich, wulgarnie wyzywając i krzycząc: „Niech żyje aborcja!” oraz „Jesteśmy za śmiercią!”. Legalność aborcji jest też punktem programu lwiej części „zielonych” partii politycznych, deklarujących jednocześnie chęć ochrony środowiska naturalnego. Oczywiście prawdziwa ekologia, wyrażająca się w rozumnym, a nie rabunkowym, korzystaniu z zasobów tego świata oraz w dbałości o faunę i florę, nie tylko nie jest sprzeczna z wiarą, ale stanowi element postawy dobrego chrześcijanina (przykładem są tu choćby działania św. Franciszka z Asyżu). Sęk w tym, że powyższe, oparte na zachwianym systemie wartości, postulaty z prawdziwą ekologią mają tyle wspólnego co kamień węgielny z węglem kamiennym.
Wracając więc po tej dość długiej, lecz moim zdaniem potrzebnej, dygresji do treści recenzowanego filmu trzeba zatem stwierdzić, iż fakt, że bohaterowie „Kingsmana” bronią rodzaj ludzki przed ubranym w szaty humanisty szaleńcem i otwarcie nazywają go zbrodniarzem, sprzyja wyrobieniu u widza właściwego stosunku do doktryn, które w świecie cenią wszystkie elementy prócz stworzonego na Boży obraz i podobieństwo człowieka. Docenione tu też zostały takie wartości jak przyjaźń, odwaga, gotowość do walki o słuszną sprawę, miłość do matki oraz etos dobrego mentora, jakim dla Eggsy’ego okazał się „Galahad”, który wyciągnął młodzieńca z londyńskiego półświatka i skierował na drogę służby ojczyźnie.
Na tym należy zakończyć pochwały pod adresem tego obrazu, bo powyższe dobre elementy zostały tutaj (zwłaszcza w ostatnim etapie opowieści) wymieszane z mnogością rzeczy wątpliwych lub wprost odpychających.
Po pierwsze – szokujące jest zakończenie filmu. Uważny czytelnik zauważył już być może, że pseudonimy agentów nawiązują do bohaterów legendy o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu. Ostatnie sceny także konstrukcyjnie nawiązują do opowiadań o dzielnych rycerzach uwalniających więzione w wieżach księżniczki, które później zostawały ich żonami, stanowią jednak żałosną tych historii karykaturę. Po, odniesionym wspólnie z „Merlinem” i Roxy, zwycięstwie na Valentinem Eggsy idzie bowiem do celi, więzionej przez zbrodniarza, szwedzkiej księżniczki Tilde, która z wdzięczności za oswobodzenie… dokonuje z nim pozamałżeńskiego, analnego współżycia, na temat którego padają obsceniczne żarty.
Po drugie – główny bohater zdobyte w trakcie szkolenia umiejętności (do których należało także opanowanie sztuk walki) wykorzystuje dla prywatnej zemsty. Zabiera do siebie matkę mającą już dość chamskiego, używającego wobec niej przemocy i często pijanego partnera (to można pochwalić), ale przy okazji spuszcza swemu ojczymowi i jego kompanom „łomot” ewidentnie wykraczający poza obronę konieczną.
Po trzecie – pozytywni bohaterowie używają kłamstwa dla „wyższych celów”. Kłamie „Galahad”, aby wyciągnąć z Valentine’a potrzebne informacje, kłamią Eggsy i „Merlin”, aby dostać się do siedziby wroga. Nikt tego nie piętnuje, przeciwnie widz ma to uznać za nieodzowne w pracy szpiega.
Po czwarte – znajduje się tu pewien poboczny, ale wyraźnie antychrześcijański wątek. Pierwszy próbny zamach Valentine przeprowadza w protestanckiej świątyni. Znajdujący się tam w celu przeszkodzenia mu „Galahad” mimowolnie wysłuchuje kazania pastora. Duchowny ten, potępiający w swym przemówieniu aborcję, sodomię, rozwody i broniący prawdziwości biblijnego opisu stworzenia świata przedstawiony jest jako fanatyczny, ogarnięty nienawiścią do „normalnych” ludzi obskurant, a w dodatku obsesyjny rasista i antysemita. Zresztą cała ta wspólnota jawi się jako banda ignorantów i chorych fundamentalistów, na których „oświecony” „Galahad” patrzy z nieukrywaną wyższością.
Po piąte – twórcy nie unikają wulgarnej mowy.
Po szóste – chociaż ilość przemocy plasuje się w tym filmie na średnim poziomie i nie jest ona przedstawiana w jakimś „tarantinowskim” stylu, to i tak sposób jej zobrazowania rodzi wiele zastrzeżeń. Jest on pokazana w całości w surrealistycznej i komediowej konwencji, która ma sprawić, iż widz śmieje się ze śmierci lub uszkodzeń ciał przeciwników głównego bohatera zamiast okazywać należną im powagę.
Dla podsumowania można użyć cytatu z piosenki Jakuba Sienkiewicza – „a miało być tak pięknie”. Mógł to być film o rycerskiej walce z próbą zrealizowania opartych na fałszywej doktrynie planów. Niestety sztorm niemoralności zatopił ten statek całkiem niedaleko od portu, do którego zmierzał.
Michał Jedynak
Ps. Zapraszamy do zapoznania się z artykułem poświęconym zagadnieniu obowiązywania absolutnych zasad moralnych w ramach działalności służb specjalnych:
http://salwowski.net/2016/07/14/moralnosc-a-praca-sluzb-specjalnych/
/.../
Leave a Comment Ten sławny i lubiany film opowiada o dwojgu zakochanych – on ma na imię Sam, ona; Molly. I pewnie byłby to jeden z wielu romantycznych obrazów, gdyby nie fakt, iż większa jego część skupia się nie na ziemskim, lecz na pośmiertnym wymiarze owej miłosnej relacji. Otóż pewnego dnia, Sam zostaje zabity przez ulicznego zbira. Jego dusza nie opuszcza jednak na ziemi, by przekonać się, iż teraz to ukochanej Molly grozi niebezpieczeństwo. Duch Sama mimo, że pozbawiony swego ciała, próbuje zatem bronić Molly przed czyhającym na nią zagrożeniem.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej film pt. „Uwierz w ducha” zawiera w sobie bardzo negatywne elementy. Są nimi:
WSPARCIE DLA SPIRYTYZMU I INNYCH WĄTPLIWYCH DOKTRYN. W filmie tym widzimy, iż część z dusz zmarłych osób przebywa jeszcze przynajmniej przez pewien czas na tej ziemi, próbując kontaktować się z żyjącymi oraz wpływać na naszą ziemską rzeczywistość. Taka teza jest jednak co najmniej bardzo trudna do pogodzenia z tradycyjnym nauczaniem chrześcijańskim wedle którego, dusze zmarłych „natychmiast po śmierci” (takiego sformułowania używa np. Katechizm Soboru Trydenckiego) są poddawane tzw. sądowi szczegółowemu na którym decyduje się ich wieczny los (niebo albo piekło). Teoria wedle której dusze zmarłych miały by jeszcze przez dłuższy czas przebywać na tej ziemi, jest zaś pożywką dla spirytyzmu i okultyzmu, wedle których właściwą rzecz stanowi szukanie kontaktu z takimi duszami (skoro one jeszcze przebywają tu na ziemi próbując coś nam przekazać, to czemu nie kontaktować się z nimi?). Co gorsza film „Uwierz w ducha” dość otwarcie uwiarygadnia takowe spirytystyczne praktyki. Choć początkowo, postać spirytystycznego medium -Oda Mae jest przedstawiana bardziej jako oszustka żerująca na ludzkiej łatwowierności, później pokazane jest jednak, iż rzeczywiście kontaktuje się ona ze zmarłymi i co więcej przynosi to żyjącym dobre owoce. Poza tym w omawianym filmie sugeruje się, iż relacje o charakterze seksualnym będą przedłużone po śmierci – widzimy tu bowiem sceny, w których duch Sama wchodząc w ciało Oda Mae w zmysłowy i erotyczny sposób dotyka Molly. Taka sugestia jest jednak także trudna do pogodzenia z nauczaniem Pana Jezusa, wedle którego „ przy zmartwychwstaniu ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić, lecz będą jak aniołowie w niebie” (Ew. Mateusza 22.30). Była to odpowiedź Jezusa do pytania o kobietę, która w swoim życiu wielokrotnie była zamężna- czyją żoną będzie w niebie (Ew. Mateusza 22.23-28). Skoro zaś w Niebie nie będzie małżeństw, a seks jest uprawniony jedynie w ramach tego związku, to logicznym wnioskiem jest też to, iż nie będzie tam relacji o charakterze seksualnym.
ŻYCZLIWOŚĆ DLA NIERZĄDU (CZYLI SEKSU PRZEDMAŁŻEŃSKIEGO) ORAZ INNYCH GRZECHÓW. Miłość łącząca Sama i Molly jest tu pokazana jako wielka, piękna, by nie powiedzieć wręcz idealna (skoro potrafi przekraczać nawet granicę śmierci). Jednocześnie jednak pokazane zostaje tu, iż ta nie będąca małżeństwem para, dopuszczała się ze sobą czynów o charakterze seksualnym. W całym filmie nie pojawia się zaś ani jedna uwaga czy słowo, które w krytyczny sposób odnosiłoby się do tej okoliczności. Nie widzimy tu też żadnych negatywnych skutków i następstw, które zwykle łączą się z przedmałżeńską aktywnością seksualną – np. niechcianej ciąży, aborcji, złamanych serc, chorób wenerycznych, niestabilności powstałych w jego wyniku rodzin i małżeństw. Poza tym główni pozytywni bohaterowie w pewnych momentach kłamią i oszukują (co pokazane jest jako środek mający prowadzić do osiągania dobrych celów).
Czy jednak „Uwierz w ducha” nie posiada żadnych pozytywnych elementów? Owszem, są w nim wątki, które można za takowe uznać. Na przykład, w jednej ze scen duch Sama poleca Ody oddać 4 miliony dolarów na rzecz sierocińca. W paru fragmentach tego filmu zasugerowane zostaje też, iż dusze złych po swej śmierci zostają poddane sprawiedliwej karze (widzimy jak są porywane przez straszne, ciemne istoty) – można więc powiedzieć, że w ten sposób pośrednio zasugerowane zostało wsparcie dla tradycyjnie chrześcijańskiej doktryny o istnieniu piekła i złych aniołów.
To jednak zdecydowanie za mało, by móc pozytywnie ocenić ten film. Główny jego wątek wspiera bowiem wątpliwe teorie o duszach zmarłych krążących po tym świecie, powiązane z nimi praktyki spirytystyczne oraz nierząd.
/.../
9 komentarzy Wpisana w historię tragicznego rejsu „Titanica” z 1912 roku opowieść o romansie pochodzącej z „wyższych sfer” Rosie DeWitt Bukater z wywodzącym się z „nizin społecznych” biednym rysownikiem Jackiem Dawsonem. Rosa w czasie owej podróży była zaręczona jeszcze z majętnym Caledonem Hockleyem jednak po kolejnej odbytej z nim awanturze postanawia popełnić samobójstwo. Na ratunek przychodzi jej Jack, z którym później angażuje się w romantyczną i intymną relację.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej ów film choć przychylnie pokazuje pewne dobre postawy tj. poświęcenie swego życia w imię ratowania bliźniego czy też niechęć do wywyższania się na podłożu „klasowym”, to jednocześnie w silny sposób jest w nim rozwijany wątek pozamałżeńskiego związku seksualnego między Jackiem a Rosą. I owa występna relacja jest tu pokazywana w tak podniosły i piękny sposób, że w miejsce obrzydzenia, jakie każdy chrześcijanin winien żywić wobec nierządu (czyli seksu przedmałżeńskiego) zachęcani jesteśmy tu do podziwiania takowego. Dodatkowo, owa nieprawość jest tu pokazana w dość plastyczny i prowokujący sposób. W jednej z chrześcijańskich książek wysnuto następującą analogię odnośnie niej:
Przypuśćmy, że powiedziałbym ci teraz: „Widziałem na naszej ulicy jedną śliczną dziewczynę. Chodź, pójdziemy popatrzeć przez okno, jak się rozbiera, potem może dla nas pozować nago, od pasa w górę. A na koniec przyjdzie jej chłopak i pójdą się kochać do samochodu, a my będziemy mogli posłuchać jak jęczą i zobaczyć, jak od ich gorąca parują szyby”.
Byłbyś oburzony. Pomyślałbyś wręcz: „Co za zboczeniec!”
Przypuśćmy jednak, że zamiast tego powiedziałbym: „Idziemy do kina na 'Titanica’ ?„.
Niewielu zdaje sobie z tego sprawę, ale twórcy „Titanica” robią ze swych widzów takich właśnie świntuchów i podglądaczy …
Poza tym również inne występki, to znaczy kłamstwo i hazard, wydają się być w tej produkcji pokazane tak jakby nie było w nich niczego złego i zdrożnego.
Wielka zatem szkoda, że tak wątpliwy w swym przesłaniu film zdobył aż 11 Oscarów.
/.../
Leave a Comment Film rozpoczyna się w momencie gdy chłopiec imieniem John dostaje w prezencie na Boże Narodzenie pluszowego misia, którego nazywa Ted. Bardzo pragnie on by zabawka ożyła i nieoczekiwanie jego życzenie spełnia się, co staje się powodem wielkiej sensacji. Zasadniczo akcja filmu toczy się jednak gdy John ma 35 lat i pracuje w wypożyczalni samochodów. Również w zachowaniu Teda następują zmiany, przypomina on w swym postępowaniu dorosłego mężczyznę, niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu. Postawa Johna staje się przyczyną konfliktu z jego dziewczyną Lori, jednak ponownie zbliżają się do siebie podczas porwania i uwolnienia Teda, który zostaje zabity i wydaje się, że pozostanie już tylko zwykłą pluszową zabawką. Okazuje się jednak, że Ted żyje a John i Lori biorą ślub.
Na płaszczyźnie moralnej film ten posiada bardzo wiele wad. Na samym początku widzimy używanie imienia Jezusa do rzeczy błahych. Jednak najgorsze nadchodzi dopiero w dorosłym życiu Johna i Teda. Znaczna część filmu zawiera nieprzyzwoitą i wulgarną mowę oraz nawiązania do rozpusty. Bohaterowie filmu spędzają znaczną część dnia na paleniu skrętów i oglądaniu filmów, a do tego John mieszka w jednym domu ze swoją dziewczyną i śpi z nią w jednym łóżku. Jego związek przechodzi kryzys, gdyż daje się namawiać na liczne rozrywki, zwykle wątpliwe moralnie swemu pluszowemu przyjacielowi. W filmie dość często pojawiają się kobiety ubrane w sposób daleki od przyzwoitości. Dodatkowo jeden z kolegów z pracy Johna okazuje się być człowiekiem praktykującym grzech homoseksualizmu, co zasadniczo nie spotyka się z jakąś krytyką. Tak więc ciężko szukać tu jakiegokolwiek napiętnowania ciężkich nieprawości takich jak współżycie bez ślubu, czyny homoseksualne czy wulgarna mowa. Do tego pod koniec następuje parodia ślubu kościelnego, jako że „ślubu” udziela w budynku przypominającym kościół ulubiony aktor Johna i Teda mówiąc „… mocą udzieloną mi przez drużynę… ogłaszam was…”.
Pomimo, iż przez spora część czasu film wręcz ocieka nieprzyzwoitymi rzeczami to nie sposób powiedzieć, że nie posiada pewnych pozytywnych elementów. Generalnie w filmie raczej w negatywny sposób pokazuje się sytuację polegającą na tym, iż 35 letni mężczyzna prowadzi tryb życia godny imprezowej hołoty. Z kolei pozytywnie ukazywana jest potrzeba pewnego ustabilizowania się oraz odpowiedzialności. Mamy z tym do czynienia na przykład gdy koleżanka z pracy Johna sugeruje mu, by się oświadczył, pokazane są też konsekwencje imprezowego stylu życia. Choć na końcu mamy ślub, a więc prawidłowy wzorzec to z powodu wcześniejszego życia w konkubinacie sytuacja ta jest problematyczna – jednak pewien pozytywny przekaz ma miejsce. Ukazana jest tu wyższość stałego związku nad przelotnymi romansami i miłostkami, a także konieczność poświęcenia pewnych rzeczy na rzecz dobra, jakim jest małżeństwo. Mamy także w praktyce do czynienia z powiedzeniem „kłamstwo ma krótkie nogi”. John raz chcąc urwać się z pracy dla Teda okłamuje swojego szefa, że jego dziewczynę pogryzły psy, dlatego dostaje wolne. Co prawda nie jest pokazane by szef dowiedział się o kłamstwie pracownika, jednak dzwoni do Lori o pyta jak się czuje po pogryzieniu.
Film ten, z powodu licznych wulgaryzmów, odniesień do rozpusty oraz nieprzyzwoitych widoków zasługuje na negatywną ocenę. Co prawda jest ona złagodzona przez wskazanie do pewnego stopnia prawidłowego wzorca, ale należy zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. W pewnym sensie jest to film rewolucyjny. Pluszowy miś kojarzy się z niewinnością i ciepłem, tymczasem przez większą część filmu miś zachowuje się jak mężczyzna w najgorszym tego słowa znaczeniu. O ile oglądając film o wieczorach kawalerskich, gangsterach czy narkomanach można się różnych rzeczy spodziewać (co nie usprawiedliwia rzeczy niemoralnych) to tematyka filmu może tu okazać się bardzo zwodnicza. Rodzice chrześcijańscy powinni szczególnie chronić przed tym filmem swoje dzieci.
Filip Palkowski
/.../
Leave a Comment Ta romantyczna komedia kostiumowa ukazuje (zmyślone) perypetie miłosne Williama Szekspira, towarzyszące powstawaniu i pierwszemu wystawieniu sztuki „Romeo i Julia”. Na razie nic tu jeszcze nie zapowiada powstania arcydzieła, gdyż autor nie dość, że ciągle boryka się z finansowymi problemami i bez większych rezultatów konkuruje z bardziej cenionym za swoje sztuki Christopherem Marlowe, to jeszcze popada w twórczą niemoc. Wkrótce jednak pojawi się”cudowny lek” na tę przypadłość, czyli nowa muza Williama – lady Viola De Lesseps, którą poznaje najpierw przebraną za chłopca (Viola udaje młodego mężczyznę, by móc zagrać w sztuce Szekspira, jako że niewiasty nie mogły jeszcze wtenczas występować w publicznych przedstawieniach teatralnych).
Pod względem moralnym trudno pochwalić tę produkcję, a nawet uznać ją za wprawdzie niezbyt budującą, ale też nieszkodliwą. Głównym bowiem motywem jest tu gloryfikowanie jako pięknej i romantycznej miłości erotycznego związku mężczyzny i kobiety, którzy nie tylko nie są sobie poślubieni, ale, co gorsza, po prostu bez wstydu i żalu ze sobą cudzołożą (William ma już żonę i dzieci, o czym Viola dość szybko się dowiaduje). Oczywiście od razu podsuwa się tu widzowi usprawiedliwienie dla tego grzechu, że cóż, bohater kiedyś tam za młodu jakoś wpakował się w to małżeństwo, więc teraz, kiedy spotkał swoją prawdziwą miłość, nie musi przejmować się żoną, która od dawna jest mu obojętna. Tak na marginesie, warto zauważyć, że takie przypisywanie Szekspirowi cudzołóstwa jest rzeczą co najmniej niesmaczną, gdyż, jak dotąd, nie ma żadnych dowodów historycznych, by zdradzał on swoją żonę. Nie jest to wprawdzie film ubiegający się o miano produkcji historycznej, niemniej po jego obejrzeniu wielu widzów może pozostać pod wrażeniem, że William Szekspir istotnie był cudzołożnikiem. Snucie takich fantazji na temat prawdziwych postaci wydaje się więc etycznie wątpliwe. Czy bowiem to, że ktoś nie może już bronić swojego dobrego imienia, daje innym prawo do posługiwania się tym imieniem w dowolny sposób?
Nadto, korzystając z niemoralnego tematu, film ten pokazuje kilka scen erotycznych, związanych z cudzołóstwem i prostytucją (w sposób afirmujący bądź bardzo pobłażliwy), nagość i namiętne pocałunki pozamałżeńskie. Pewną dwuznaczność stwarza tu też przebranie Violi za młodego chłopca, co wprawdzie nie ma erotycznego celu, ale prowadzi do kilku scen o lekkim homoseksualnym podtekście. Pozytywnie lub przyzwalająco (z jednym wyjątkiem, o którym poniżej) ukazane jest tu też takie zło jak oszukiwanie i zwodzenie bliźnich dla osiągnięcia rozmaitych celów i korzyści.
Jeśli chodzi o godne pochwały punkty filmu, to w zasadzie bez wahania wymienić można jeden. Otóż mamy tu wątek, w którym główny bohater przekonany, że swoim kłamstwem doprowadził do śmierci swojego największego rywala na polu sztuki, odczuwa z tego powodu ogromny żal i ze skruchą prosi Jezusa Chrystusa o przebaczenie.
Ta jedna perełka pływająca w ścieku, to jednak trochę za mało, by polecać cały film.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Film ten opowiada, w dwóch równoległych płaszczyznach czasowych, historię cenionego pisarza Jake Davisa i jego córki Katie. Widzimy tu więc najpierw, jak Jake traci w spowodowanym przez siebie wypadku samochodowym żonę, po czym jako wdowiec musi zająć się samotnym wychowywaniem kilkuletniej córeczki. Następnie zaś, twórcy obrazu przenoszą nas o 15 lat później, gdzie obserwujemy już życie dorosłej, choć jeszcze bardzo młodej Katie. Tak życie Jake’a, jak i Katie okazuje się nie być usłane różami. Jake po stracie żony zapada bowiem na ciężką chorobę, w związku z czym musi udać się na dłuższy czas do szpitala, a swą córkę powierzyć na ten czas opiece krewnych swej zmarłej małżonki. Po tym zaś, jak wychodzi ze szpitala, jego choroba nie ustępuje, napisana przez niego nowa powieść okazuje się niewypałem, a jakby tego było mało, ludzie, którzy w czasie jego hospitalizacji opiekowali się Katie, tak się do niej przywiązują, iż chcą ją na stałe zabrać do siebie (w czym ma im pomóc proces sądowy, w których zamierzają dowieść, iż jej naturalny ojciec ze względu na swą chorobę nie nadaje się na jej stałego opiekuna). Katie zaś, już jako dorosła kobieta popada w seksoholizm, co okazuje się tym większym problemem, gdy na swej drodze spotyka mężczyznę, w którym ze wzajemnością się zakochuje.
Na płaszczyźnie etycznej i światopoglądowej film ten jest w wielu aspektach piękną i budującą opowieścią o znaczeniu i wartości takich rzeczy jak siła rodzinnych więzi, ojcostwo, miłość do dziecka, etc. Ponadto, jego niewątpliwą zaletą jest też to, iż w zdecydowanie negatywnym świetle pokazuje rozwiązłość seksualną, a czyni to za pomocą umiarkowanych, powściągliwych i stonowanych środków wyrazu, a nie epatuje przy tym widzów dosadnymi i pikantnymi scenami seksu, nagości czy obscenicznymi dialogami (od powyższego jest jednak niestety jeden wyjątek w postaci sceny o której wspominamy poniżej). Ba, choć w niektórych scenach zostały pokazane tu ewidentnie nieskromne stroje, to jednocześnie zostało to uczynione, w taki sposób, iż nie przyciągały one uwagi do erotycznej atrakcyjności odzianej w nie kobiety (były to bowiem ujęcia względnie krótkie, nie koncentrujące uwagi kamery na najbardziej intymnych sferach cielesnych, etc.). Jak więc widać, „jeśli ktoś chce to potrafi” i nawet temat rozwiązłości seksualnej nie musi być okazją do pokazywania erotyki oraz bezwstydu.
Niestety jednak, z powyższym atutem owej produkcji paradoksalnie wiąże się też jej zasadnicza i poważna wada. Otóż, w filmie tym alternatywą dla rozwiązłości seksualnej okazuje się nie przedmałżeńska wstrzemięźliwość, ale intymne pożycie erotyczne w ramach stałego, lecz niekoniecznie małżeńskiego związku. Co więcej, jest to podkreślone przez scenę pokazującą współżycie seksualne zakochanych, która została nakręcona w taki sposób, by podkreślić piękno i wzniosłość tego czynu w odróżnieniu od innych czysto dorywczych przygód erotycznych w wykonaniu Katie. Coś takiego jest jednak propagowaniem herezji, gdyż choć seks w ramach stałego związku zakochanych w sobie ludzi z pewnością może być uznany za coś znacznie mniej złego niż przysłowiowe „puszczanie się”, to jednak to pierwsze wciąż jest niemiłe w oczach Boga, stanowi przedmiot grzechu śmiertelnego, w związku z czym grozi czyniącym je osobom wiecznym potępieniem w ogniu piekielnym. Coś takiego, w definicji podanej przez Katechizm Jana Pawła II nazywa się „nierządem” i stoi „w poważnej sprzeczności z godnością osoby ludzkiej i jej płciowości w sposób naturalny podporządkowanej dobru małżonków, jak również przekazywaniu życia i wychowaniu dzieci” (tamże: n. 2353).
Pewnym brakiem tego filmu jest też to, iż co prawda w przenikliwy sposób ukazuje on niszczycielską siłę seksualnej rozwiązłości, a także wskazuje na możliwe jej przyczyny (brak ojca i normalnej rodziny w dzieciństwie), to jednak wydaje się przy tym zbyt „psychologizować” ów temat. Patrząc wszak na problemy Katie z jej seksualnością, można odnieść wrażenie, iż to wszystko nie jest jej winą, iż po prostu ona cierpi, choruje. W tej zbyt psychologicznej perspektywie gubi się jednak tradycyjnie chrześcijańskie spojrzenie na kwestię poszczególnych nieprawości, a więc, że zasadniczo rzecz biorąc są one dokonywanym przez nas złym etycznie wyborem i że będziemy w końcu musieli za nie ponieść osobistą odpowiedzialność.
Summa summarum, polecamy jednak ów obraz uwadze naszych Czytelników, jednak przestrzegamy przed jedną ewidentną herezją w nim zawartą. Dobrze jest obejrzeć ten film jednak z zachowaniem doktrynalnej ostrożności i krytycznego zmysłu, a także uważając na wyrazistą scenę seksu tam pokazaną.
/.../
Leave a Comment Wielowątkowa opowieść, której akcja toczy się 24 grudnia, czyli w dzień wigilijny. Mamy tu więc Melchiora „Mela Gibsona”, który wciela się w postać wulgarnego, rozpustnego i nie lubiącego dzieci „złego Mikołaja”. Patrzymy też na to, jak Szczepan (z zawodu policyjny negocjator) próbuje ratować w tym dniu swe małżeństwo i rodzinę przed całkowitym rozpadem. Widzimy Wladiego, zapracowanego młodego „yuppie”, który okazuje się skrywać przed swymi rodzicami pewną tajemnicę, oraz zdążającego do swej żony na święta Wojciecha (przypadkowo napotkana dziewczynka okaże się wnieść nowe kolory i światło do jego związku z żoną). Jest tu wreszcie Mikołaj, radiowy prezenter, snujący w ten wigilijny dzień opowieści o cudach i marzeniach, które mogą spełniać się w ten wyjątkowy czas. Tego dnia, spotyka on Doris, w której zakochuje się od „pierwszego spojrzenia”.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej film ten mocno miesza ze sobą tak dobre, jak i złe albo przynajmniej bardzo wątpliwe rzeczy. Jeśli chodzi o pozytywne aspekty tej produkcji to można tu wymienić:
Nieprzychylnie pokazane cudzołóstwo. Melchior, człowiek, który uwodzi żonę Szczepana, jest tu ukazany w odstręczających barwach – jest nieodpowiedzialny, gburowaty i wulgarny. Taki sposób zobrazowania cudzołożnika w jakiś sposób może zaś przekładać się na odbiór dokonywanego przez niego złego czynu – tym bardziej, że nie pokazano tu żadnej innej postaci dokonującej zdrady małżeńskiej, która miałaby budzić sympatię widzów. Samo zaś cudzołóstwo jest jedną z poważnych przyczyn, dla którego małżeństwo Szczepana przeżywa niezwykle ostry kryzys.
Podkreślenie wagi rodzinnych więzi. Niemal za wszelką cenę próbujący ratować swą rodzinę Szczepan, osierocona dziewczynka, która wnosi ciepło w bezdzietne małżeństwo Wojciecha i Małgorzaty, miłość Mikołaja do jego kilkuletniego syna oraz radosna atmosfera rodzinnego spotkania – to wszystko uwypukla pozytywną rolę rodziny w naszym życiu i kulturze.
Niechęć do pornografii i prostytucji. Kiedy małoletni syn Mikołaja natrafia w Internecie na prawdopodobnie bliską pornografii reklamę usług prostytutek, ten natychmiast chce odciąć swój dom od „sieci”. Jest to dobry przykład dla chrześcijańskich domów, w których pragnie się chronić dzieci przed zalewem niemoralności.
Pokazanie, iż pozytywne moralne zmiany są możliwe. Melchior, najbardziej odstręczająca postać tego filmu, ostatecznie zmienia się na lepsze. Okazuje bowiem troskę i życzliwość chłopcu, który wcześniej ukradł mu telefon komórkowy, a także zasugerowane zostaje, iż weźmie on odpowiedzialność za dziecko, które spłodził jednej ze swych kochanek. Także małżeństwo i rodzina Szczepana ostatecznie zbliża się do siebie i przełamuje ostry kryzys, w którym była wcześniej pogrążona.
Niektóre pozytywne odniesienia do Pana Jezusa i chrześcijaństwa. Mamy tu takowe najczęściej w postaci tradycyjnych kolęd, w których wychwala się Chrystusa i wielką tajemnicę Wcielenia, która objawiła się w betlejemskiej grocie.
Niestety jednak „Listy do M.” niosą ze sobą też istotne wady, niebezpieczeństwa i dwuznaczności, których nie sposób zlekceważyć i pominąć. A są nimi:
Wsparcie dla sodomii (czyli homoseksualizmu). Tajemnicą, którą Wladi skrywa przed swymi rodzicami jest jego homoseksualny związek. W końcu, niejako przymuszony okolicznościami, przyprowadza on na wigilijną kolację swego partnera, wyjawiając przez to swym rodzicom swój sekret. Ów „coming out” jest zapewne jednym z wigilijnych „cudów” o których mówi swym słuchaczom Mikołaj.
Sympatia dla nierządu (czyli seksu przedmałżeńskiego). Chociaż cudzołóstwo, pornografia i prostytucja są pokazane bez cienia sympatii, w innym punkcie moralności seksualnej autorzy filmu okazują się promować bardzo libertyńskie podejście. Mikołaj oddaje się bowiem z Doris seksualnym uciechom na „pierwszej randce”, a pokazane jest to w kontekście ich wielkiej, romantycznej miłości „od pierwszego spojrzenia”.
Dwuznaczne pokazywanie kłamstwa. Bohaterowie tego filmu kilkukrotnie kłamią i najczęściej jest to pokazane bez negatywnego komentarza i kontekstu, a w jednym wypadku ów występek pomaga nawet ustrzec się kłopotów.
Bliskie profanacji użycie świętego imienia Jezus. Mimo wspomnianych pewnych delikatnie pro-chrześcijańskich akcentów tego filmu, jedna jego scena wydaje się być bliska bluźnierstwu. Otóż, w pewnym momencie Mikołaj mówi w radiu: „24 grudnia narodził się Jezus Chrystus, czyli Koziorożec„. Jest jednak całkowicie nieprzystojne zestawianie najświętszego imienia Jezus „poza którym nie ma zbawienia” (Dzieje Apostolskie 4, 12) i na które „zegnie się wszelkie kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych” (Filipian 2, 9 – 10) z zabobonną i bezbożną astrologią.
/.../