Leave a Comment Opowieść o libertynie i przeciwniku tradycyjnego małżeństwa- Connorze Meadzie, który niespodziewanie podczas przygotowań do ślubu młodszego brata zostaje zmuszony do gruntownej weryfikacji swych poglądów i pryncypiów odnośnie miłości, seksu i odpowiedzialności z tym związanej. Jedną z pierwszych scen filmu jest ujęcie, w którym Connor wygłasza krytykę małżeństwa, jako zbytecznej instytucji, która tylko zniewala i obciąża ludzi. On sam podkreśla, że ważna jest dla niego przede wszystkim dobra zabawa i seksualne uwodzenie co raz to nowych piękności, z którymi jednak nie chce wiązać się na dłużej. Niedługo po wygłoszeniu owych libertyńskich tyrad, Connorowi niespodziewanie ukazuje się duch Wayne’a, jego zmarłego wuja, który za życia też był podobnym lekkoduchem, a co więcej nauczył swego bratanka właśnie takiego podejścia do relacji damsko-męskich. Tym razem Wayne jednak mówi Connorowi, że takie życie na dłuższą metę nie daje szczęścia i jeszcze tej nocy odwiedzą Connora duchy jego byłych dziewczyn, by mu to pokazać. Tak też się dzieje i głównemu bohaterowi rzeczywiście pokazują się owe dusze, przenosząc go tak do przeszłości, jak i tej wersji przyszłości, która ziści się, jeśli nie porzuci on swego dotychczasowego rozwiązłego stylu życia. Connor zaczyna więc widzieć, jak stopniowo zatracał się w kolejnych seksualnych podbojach, tracąc przez to jedyną kobietę, którą rzeczywiście kochał, a mianowicie Jenny. Zostaje mu też pokazane, że jeśli nie zawróci ze swej dotychczasowej drogi, straci serce Jenny już na zawsze, gdyż ta poślubi innego mężczyznę.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej film „Duchy moich byłych” ma z pewnością bardzo mocny punkt, którym jest zdecydowane odrzucenie seksualnej rozwiązłości, uznanie dla wierności, miłości i odpowiedzialności w seksualnych relacjach oraz wsparcie dla tradycyjnego małżeństwa.
Produkcja ta ma jednak też swe oczywiste i poważne wady, niebezpieczeństwa i dwuznaczności. Mnogość obscenicznych aluzji, dowcipów odnoszących się do seksualnych grzechów, a także niemała liczba wulgaryzmów -zdecydowanie rażą i odstręczają od tej produkcji. Również nie jest godny pochwalenia fakt, iż mimo wyraźnej dezaprobaty dla seksualnego libertynizmu reprezentowanego tu przez Connora i Wayne, nierząd (czyli seks przedmałżeński) nie tylko nie został tu wyraźnie napiętnowany, ale pokazano ów występek tak, jakby był moralnie do zaakceptowania (o ile czyni się takowy ze stałym partnerem, którego darzy się miłością). Pewien niepokój budzi wreszcie sama konwencja filmu, w której dusze zmarłych pojawiają się Connorowi – choć nie wzywa on ich z własnej inicjatywy, więc nie mamy tu jeszcze do czynienia z grzechem spirytyzmu sensu stricte. Wszystko to mocno psuje dobre wrażenie wyłaniające się z głównego przesłania tego filmu.
Posługując się więc porównaniami bardziej z dziedziny bardziej politycznej, omawiany obraz można uznać za „konserwatywno-liberalny”. W swym głównym przesłaniu niesie on bowiem umiarkowanie konserwatywne i zdecydowanie antylibertyńskie treści odrzucające rozwiązłość oraz chwalące małżeństwo i wierność, jednak mimo to pewne jego poboczne wątki przynajmniej dwuznacznie przedstawiają względnie łagodne formy obyczajowego liberalizmu, a więc seksualne współżycie bez ślubu, które połączone jest jednak ze wzajemną wiernością, oddaniem i zaangażowaniem. Poza tym film ów nawet jeśli jest konserwatywny w swej głównej treści, to zarazem jest libertyński w zastosowanej formie i środkach wyrazu. Dlatego też i tym razem trudno jest nam bardziej jednoznacznie ocenić ten obraz. Myślimy jednak, iż możemy zaryzykować nadanie mu najniższej z pozytywnych ocen, czyli „+1”. Zastrzegamy przy tym, że nie polecamy go raczej chrześcijanom, ale jeśli chodzi o osoby przejawiające libertyńskie podejście do małżeństwa i seksualności, to ufamy, iż ów film może dać im trochę do myślenia.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Mocno zmitologizowana historia Bonnie Parker i Clyda Barrowa, dwójki młodych ludzi, którzy wraz ze swą bandą siali postrach w amerykańskich miasteczkach w dobie Wielkiego Kryzysu. Specjalizowali się w napadach na banki, w wyniku których zginęło kilkanaście niewinnych osób.
Dzięki przemyślnemu scenariuszowi, sprawnej realizacji i sugestywnemu aktorstwu, film ten wszedł już niestety do klasyki kina. Niestety, gdyż obraz ten jest wzorcowym przykładem czegoś, co można nazwać „demoniczną hagiografią”, która jest zabiegiem polegającym na zastosowaniu sposobu narracji, konstrukcji sylwetek bohaterów oraz symboli charakterystycznych dla opowieści o świętych (bądź innych pozytywnych bohaterach) dla gloryfikacji jakiegoś złoczyńcy. Romantyczni kochankowie Bonnie i Clyde przedstawieni są tu w taki sposób, by sympatia bohaterów musiała odruchowo kierować się w ich stronę, ścigający ich zawzięcie stróż prawa jest oczywiście antypatyczny. Walka, którą prowadzą jest nierówna i skazana na tragiczny koniec, zdradzi ich osoba z najbliższego otoczenia, „męczeńska” śmierć celebrowana będzie długimi ujęciami kamery, w końcu media dopełnią historię wynosząc parę na ołtarze. Zaś po skończonym seansie widzowi powinno pozostać wrażenie , że oto otarł się o jakąś wielkość bohaterów, którzy zginęli niezrozumieni przez ten świat, ale coś przecież po nich zostało -jakaś idea, przesłanie … Mamy tu więc koncepcję świętości przewróconą na głowie, gdyż bohaterami są tu przestępcy, czarnymi charakterami -stróże prawa, cnotą jest bunt przeciw ładowi społecznemu, występkiem przeciw wolności człowieka – uczciwe, proste życie.
Co gorsza, film ten, siłą rzeczy, największe spustoszenie siać może w umysłach młodych widzów. Ci bowiem często właśnie w kinematografii poszukują atrakcyjnych wzorców, z którymi mogliby się identyfikować. Bonnie i Clyde pokazują im zaś jak można uciec od norm moralnych i społecznych, prowadzić życie „dzikie i wolne”, czy jak, stając się celebrytą, pozbyć się lęku przed byciem „nikim” -osobą niewidzialną i niesłyszalną”. Film więc oferuje młodym ludziom gotowe wzorce radzenia sobie z frustracją. Oczywiście nie każdy młody widz zaraz chwyci za broń, ale wielu chętnie na mniejszą skalę wcieli w życie pomysł na walkę z opresyjnym systemem (jakkolwiek rozumianym) poprzez chociażby akty wandalizmu czy cyberprzestępczości. Wielu też chętnie uchwyci się myśli, że warto przekroczyć każdą moralną granicę, jeśli za nią czeka pięć minut sławy.
Mimo najlepszych chęci, trudno w tym filmie dostrzec jakieś pozytywne moralnie treści. Nawet takie wątki jak miłość braterska czy przyjaźń są tu skażone, ponieważ uczucia te tylko mocniej łączą ludzi we wspólnym złym działaniu. Być może pewnym plusem filmu jest to, że ilustruje on, jak młodzi ludzie pozbawieni perspektyw i pozostawieni sami sobie zagrożeni są szybki schodzeniem na złą drogę. Ten element jednak w żadnej mierze nie równoważy negatywnych wzorców gloryfikowanych w tym filmie. Obraz ten podobny jest do złego drzewa, po którym próżno spodziewać się dobrych owoców.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Dwanaście członkiń Women’s Institute – lokalnej instytucji charytatywnej szuka nowych, skuteczniejszych sposobów zdobycia funduszy. Postanawiają wydać, jak co roku, kalendarz. Nie chcąc odchodzić od tradycyjnych zdjęć, gospodynie domowe nadają jednak przedsięwzięciu bardzo nie-tradycyjny aspekt, otóż pośród wypieków, przetworów i kompozycji kwiatowych występują panie … kompletnie nagie. Wieść o tym niecodziennym wydarzeniu podchwytują media, a kalendarz odnosi niespodziewany sukces, przynosząc pomysłodawczyniom tak potrzebne fundusze na działalność charytatywną.
Łatwo się chyba domyśleć, dlaczego ocena tego filmu na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej musi być z naszej strony jednoznacznie negatywna. Otóż tradycyjnie chrześcijańską zasadą jest to, iż „Dobry cel nie uświęca złych środków”. Jak uczy Katechizm Jana Pawła II: Błędna jest więc ocena moralności czynów ludzkich, biorąca pod uwagę tylko intencję, która ją inspiruje, lub okoliczności (środowisko, presja społeczna lub konieczność działania, itd.) stanowiące ich tło. Istnieją czyny, które z siebie i w sobie, niezależnie od okoliczności i intencji, są zawsze i bezwzględnie niedozwolone ze względu na ich przedmiot, jak bluźnierstwo i krzywoprzysięstwo, zabójstwo i cudzołóstwo. Niedopuszczalne jest czynienie zła, by wynikło z niego dobro (…). Dobra intencja (np. pomoc bliźniemu) nie czyni dobrym, ani słusznym zachowania, które samo w sobie jest nieuporządkowane (jak kłamstwo czy oszczerstwo). Cel nie uświęca środków (…). (tamże; n. n. 1753-1754, 1756).
Niestety zaś, przesłaniem obrazu „Dziewczyny z kalendarza” jest właśnie to, iż dobry (w tym wypadku charytatywny cel) czyni moralnie uprawnionym coś poważnie złego (tutaj: publiczne rozbieranie się w erotycznym kontekście). Jest to więc głęboko heretycki, bo usprawiedliwiający niemoralność film, przed którymi należy przestrzegać.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Ekranizacja jednej z powieści autorstwa Katarzyny Grocholi. Małżeństwo Judyty, po latach w miarę zgodnego związku, rozpada się, gdy wychodzi na jaw, że mąż Judyty, Tomasz, nawiązał romans z o wiele młodszą od siebie kobietą. W wyniku rozwodu, Judyta zostaje sama wraz z dorastającą, 15-letnią córką Tosią, a na dodatek ma wyprowadzić się do znacznie mniejszego mieszkania. W pewnym momencie, główna bohaterka za namową swej przyjaciółki Uli podejmuje ryzykowną decyzję o budowie nowego domu na wsi pod Warszawą. Kiedy zaś ów dom zostanie wybudowany, Judyta pozna pewnego przystojnego i sympatycznego mężczyznę – Adama, w którym to zakocha się z wzajemnością i ostatecznie zwiąże z nim swe nowe życie.
Film pt. „Nigdy w życiu!” zdecydowanie nie zasługuje na pochwałę, gdyż jako jeden z ważnych elementów nowego szczęśliwego życia głównej jego bohaterki, a także swoistego „happy endu” pokazuje wejście jej w cudzołożny związek z Adamem. Co więcej, Judyta postanawia trwać w owym występku, mimo, że Tomasz, jej prawowity mąż, w końcu skruszony pragnie do niej powrócić. A jakby tego było mało, to jeszcze dodatkowo, Judyta intymnie obcuje z Adamem, nawet bez prawnego sformalizowania owego związku (co i tak w tej sytuacji byłoby nieprawością, ale przynajmniej ujętą w ramy jakichś wzajemnych prawnych zobowiązań).
Tak też morał owej produkcji wydaje się być jasnym – rzucił cię mąż, jesteś wolna, jeśli zakochasz się w kimś innym, możesz z nim uprawiać seks i da ci to szczęście. To jest jednak coś zupełnie innego od Bożego polecenia zawartego w Piśmie świętym: Tym zaś, którzy trwają w związkach małżeńskich, nakazuję nie ja, lecz Pan: Żona niech nie odchodzi od swego męża! Gdyby zaś odeszła, niech pozostanie samotną albo niech się pojedna ze swym mężem. Mąż również niech nie oddala żony (1 Kor 7: 10 – 11).
Wbrew temu i tym podobnym filmom pamiętajmy jednak, że żaden grzech szczęścia nie daje, a przeciwnie – jak mawiał św. Jan Vianney – najmniejszy nawet grzech jest gorszy od śmierci.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment „Drobny” dealer narkotyków Dawid po tym, jak zostaje okradziony z towaru, dostaje od swego szefa propozycję „nie do odrzucenia”. By uniknąć drastycznych konsekwencji, ma dla niego przywieźć z Meksyku kilkaset kilogramów marihuany. By ograniczyć ryzyko ściągnięcia na siebie podejrzeń o nielegalną działalność i w miarę niezauważonym przedostać się do Meksyku i z powrotem do USA, Dawid wpada na specyficzny plan. Otóż, postanawia namówić kilku swych znajomych, by razem z nim udawali przeciętną, normalną, kochającą się amerykańską rodzinę. Sęk w tym, że wszystkie osoby mające wziąć w tym udziałem – delikatnie mówiąc – „nie za bardzo” nadają się do odgrywania takiej roli. Mająca wszak udawać żonę Dawida, Rose to striptizerka; Kenny, który ma wcielić się w jego syna to de facto opuszczony przez swych rodziców młody chłopiec, a Casey grająca nastoletnią córkę jest bezdomną, która uciekła z domu na ulicę i od czasu do czasu pomieszkuje u swych znajomych. Wszystkie te postaci mają zaś od tej pory być normalną amerykańską rodziną Millerów.
Na płaszczyźnie etycznej i światopoglądowej, gdyby próbować doszukiwać się czegoś dobrego w tym filmie, to można by przede wszystkim wskazać na pewne – nazwijmy to „pro-rodzinne tęsknoty” w nim zawarte. Choć bowiem owszem, w pewnych wątkach i scenach „Millerów” widzimy ironiczne spojrzenie na tradycyjną amerykańską rodzinę, to z drugiej strony koniec końców „Happy Endem” w tej produkcji jest to, że główne postaci w nim występujące w pewien sposób tworzą coś w rodzaju namiastki takiej wspólnoty. I ów „prorodzinny” wątek tego filmu widzimy nie tylko w jego zakończeniu, ale też wcześniej, gdy udający Millerów zaczynają się o siebie troszczyć oraz przejawiać pewne typowe i naturalne dla członków rodziny zachowania i odruchy.
Niestety jednak, ów – relatywnie zdrowy – wątek „prorodzinnych tęsknot” został w tym filmie głęboko zanurzony w wyjątkowo wielki kubeł pełnym śmierdzących nieczystości, rozkładających się odpadków i odrażających widoków. Ilość, natężenie i drastyczność obsceniczności, sprośności, wulgarności, nieprzyzwoitości oraz bezwstydu tu zawarta są bowiem zatrważające. Szkoda – bo przy odrobinie pomysłowości, mogła to być całkiem ciekawa komedia z umiarkowanie tradycyjnym, konserwatywnym i prorodzinnym przesłaniem. A tak mamy do czynienia z wyjątkowo plugawym, ohydnym, wstrętnym i bezbożnym tworem.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Film opowiada o Georgii, byłej wykładowczyni klasycznej greki na uniwersytecie w Atenach, która po tym, jak traci ową posadę, podejmuje się pracy jako przewodniczka wycieczek dla zagranicznych turystów. Zajęcie to nie jest dla niej jednak zbyt satysfakcjonujące, gdyż ludzie, których oprowadza po różnych zakątkach Grecji, często są bardziej zainteresowani kupowaniem tam lodów i tandetnych upominków, aniżeli poznawaniem meandrów starożytnej historii owego kraju. Dodatkowo, Georgia cierpi przez to, iż dawno nie była w romantycznym związku z żadnym mężczyzną.
„Moja wielka grecka wycieczka” jest kiepskim filmem – tak pod względem artystycznym, jak i na płaszczyźnie stricte moralnej. Jeśli chodzi o warstwę artystyczną tego obrazu, to ta komedia jest po prostu mało śmieszna. Żarty są tu przewidywalne, gdyż oparte na wielokrotnie już eksploatowanych przez twórców kina skojarzeniach i schematach. Pod względem moralnym zaś humor tu zawarty jest w dużej mierze (jeśli nie w swej większej części) obślizgły i obsceniczny, gdyż koncentrujący się na aluzjach i nawiązaniach do grzechów nieczystości i bezwstydu. Dodatkowo romantyzm tego filmu skupia się wokół rozterek głównej bohaterki, iż dawno nie była ona w związku z żadnym mężczyzną, co jednak jest tu ciągle kojarzone – w otwarty i jawny sposób – z tym, iż przez długi czas, Georgia nie podejmowała współżycia seksualnego. Niestety, ale, jak można się domyślać, elementem „happy endu” jest – jak to tradycyjnie bywa w komediach romantycznych – rozpoczęcie (przed lub pozamałżeńskiego) współżycia intymnego z nowo poznanym obiektem swego romantycznego uczucia.
Film ten razi też mnogością nawiązań do pogańskiej części historii Grecji z jednej strony, z drugiej zaś skromną – w porównaniu do tych pierwszych – ilością aluzji do chrześcijaństwa (które przecież też jest częścią historycznego dziedzictwa tego kraju). Niestety, również w przypadku owych nawiązań, eksploatowane są tu nieraz wątki bezwstydne i obsceniczne (nagie rzeźby bożków i bogiń, Georgia imitująca seksualną ekstazę w wyniku opętania przez jedno z greckich bóstw).
Być może, jednym z mocniejszych moralnie elementów omawianej produkcji jest pewnego rodzaju satyra na lenistwo i opieszałość części mieszkańców Grecji, jaką można tu dostrzec, ale to stanowczo za mało, by w jakiś silniejszy sposób równoważyło to dużą dawkę trucizny zawartą w jej fabule.
Reasumując; „Moja wielka grecka wycieczka” to film dość niskich lotów, epatujący sprośnością, z co najmniej bardzo wątpliwym przesłaniem, wedle którego miłość oznacza podjęcie przedmałżeńskiego współżycia seksualnego. Jednym zdaniem – dużo zgnilizny okraszone jedynie małymi kawałkami nieco bardziej świeżego jedzenia.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Pracujący jako grabarz Nikodem, pewnego dnia, w skutek niespodziewanego zbiegu okoliczności, staje się personą, o uwagę której zabiegają politycy i przedsiębiorcy.
Ta jedna z bardziej znanych polskich komedii to istne szambo. Może i stanowi jakąś tam satyrę na korupcję świata politycznego, ale jej ogromną wadą jest to, że nie pokazuje żadnej dla tejże korupcji alternatywy. W zasadzie, wszystkie ze znaczących postaci, pokazanych w tym filmie są na płaszczyźnie moralnej odpychające i nie ma tam nikogo, kto mógłby być pod tym względem choćby częściowo wzorem. Amoralny cynizm, kłamstwa, pijaństwo, oszustwa, wulgarna mowa, cudzołóstwa, bezwstyd i korupcja są tu starannie odmalowywane i, jak by tego było mało, świat z nich się wyłaniający, nie wydaje się tu być przerażający, ale staje się dla nas okazją do zabawy, śmiechu i rozrywki. A „morał” historii tu pokazanej jest taki, że oszustwo, kłamstwo, uwodzenie cudzych żon oraz cynizm popłaca, gdyż w nagrodę za to można wspinać się po szczeblach kariery (żadnej sugestii kary i ponoszenia w tym albo przynajmniej przyszłym życiu moralnej odpowiedzialności za swe czyny). Innymi słowy, w tej produkcji nie ma chyba niczego, co mogłoby chrześcijan budować, inspirować bądź podnosić na duchu.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Trzy nastolatki – Julie, Kayla i Sam – umawiają się, że podczas balu maturalnego stracą dziewictwo. Rodzice tych dziewcząt przypadkowo dowiadują się o ich planach. Postanawiają zapobiec podjęciu przez nie owego nieprzemyślanego kroku.
Wybierając się na ów film liczyłem się z tym, że – biorąc pod uwagę jego opisaną wyżej tematykę – „na dwoje babka wróżyła”. Mógł on albo stanowić pochwałę czystości przedmałżeńskiej albo skończyć się „nawróceniem” rodziców na liberalizm w sferze seksualnej. Niestety twórcy filmu poszli tą drugą drogą w dodatku epatując widza głupotą, prymitywizmem, nieskromnością i wulgarnością. Co do przekazu omawianego „dzieła” (nie potrafię w tej sytuacji napisać tego słowa inaczej niż w cudzysłowie) to jest on mniej więcej taki: po osiągnięciu pewnego wieku człowiek ma pełne prawo w dowolny sposób szukać spełnienia w życiu płciowym, rodzice powinni na to zezwolić i, nawet jeśli martwią się o swoje latorośle, to nie mogą im w żaden sposób stawać na drodze do szczęścia. Takie przesłanie widoczne jest w kluczowych scenach. Matka Julie, która wcześniej gorliwie starała się zapobiec utracie przez córkę dziewictwa, z ukrycia widząc ją w sytuacji intymnej z jej partnerem, urzeczona „romantyzmem” tej sceny, rezygnuje ze swych zamiarów, a nawet cieszy się z takiego obrotu sprawy. Kayla w rozmowie z ojcem przekonuje go, że nie ma racjonalnych argumentów przeciw planowanemu przez nią nierządowi. Najcięższy grzech popełnia jednak Sam, która początkowo, podobnie jak jej przyjaciółki, chce przespać się z jednym z kolegów, ale ostatecznie decyduje się pójść za swymi homoseksualnymi skłonnościami i zaczyna uwodzić swą koleżankę; między dziewczętami dochodzi do pocałunków i można się domyślić, że na tym się nie skończy. Ów „coming out” jest przedstawiony jako happy end, zresztą propaganda przychylna sodomii jest tu widoczna wcześniej, bowiem ojciec tej nastolatki chce zapobiec przeżyciu przez nią pierwszego razu nie dlatego, że martwi się, iż jego córka straci przedwcześnie dziewictwo, ale dlatego, iż obawia się, że, idąc za przykładem heteroseksualnych koleżanek, na siłę uczyni to ona z którymś z chłopaków, czyli wbrew swym preferencjom.
Co do motywacji reszty rodziców chcących nie dopuścić do tego, aby ich córki współżyły w noc balu maturalnego, to ani razu nie pojawia się wspomnienie o grzechu i możliwości wiecznego potępienia (w najlepszym razie są tu uwagi o złym wpływie zbyt wczesnej inicjacji na psychikę młodych ludzi). Sprzeciw wobec rozpusty staje się przez te braki mdły i nieprzekonujący.
Jeśli natomiast chodzi o „oświecone” postacie to rodzicem, któremu rozwój akcji przyznaje w końcu rację, jest tu matka Kayli, Marcie, która krytykuje działania osób starających się zapobiec nierządowi, zarzucając im, że promują podwójne standardy (obowiązkowo grzeczne i porządne dziewczęta vs. chłopcy, którym pozwala się na więcej). Nie przeczę, że podobne podejście do kwestii czystości jest karygodne, jednak rozwiązaniem jakie proponuje ta bohaterka nie jest podwyższenie wymagań wobec mężczyzn, lecz akceptacja „samostanowienia” (czytaj rozwiązłości) u obu płci. Ponadto, co gorsza, postać ta, chcąc zwiększyć siłę swych wywodów jakimś porównaniem, zestawia starania o przeszkodzenie realizacji planów nastolatek z działaniami osób, które występują przeciw aborcji (obie te aktywności mają według niej godzić w wolność kobiet). „Prawo kobiet do decydowania o swym ciele” jest zaś dla reszty takim „dogmatem”, że nikt nie stara się podważyć tego argumentu poprzez wskazanie, że skoro przeszkadzanie nierządowi w czymkolwiek przypomina przeszkadzanie mordowaniu nienarodzonych to znaczy, że jest czymś dobrym. Broniąc się przed oskarżeniami Marcie, bohaterowie próbują jedynie zaprzeczyć, aby w swych działaniach przypominali działaczy pro – life. Jedyni obrońcy życia, jacy przy tej okazji przewijają się w wypowiedziach, to wzbudzające silne kontrowersje osoby dokonujące zamachów na kliniki aborcyjne, których to przykład ma pokazać ewidentną nieprawdziwość zrównywania rachunku krzywd wyrządzanych wskutek obrony życia z tymi, które mogą wyrządzić rodzice starający się zapobiec uprawianiu przez ich córki seksu. Oczywiście przez „zło” prowadzonej w ten sposób obrony życia nie są tu rozumiane takie jej wątpliwe aspekty jak fakt samosądów, niedawanie aborterom czasu na pokutę czy też możliwość uśmiercenia postronnych osób, ale brutalne godzenie w „dobro” jakim ma być legalna aborcja. Nie ma też żadnych nawiązań do (liczniejszych przecież) bezkrwawych działań podejmowanych przeciw prenatalnym zabójstwom, co sprzyja utrwaleniu wizerunku przeciwnika aborcji jako kogoś o morderczych zapędach.
Powyższe toksyczne przesłanie jest tu podane w równie niestrawnej formie – wulgarna mowa, nieskromność i bezwstyd są tu wyeksponowane i zobrazowane w komediowej, mającej bawić widza, konwencji. Nadto razi pretensjonalność dialogów i nadzwyczajny prymitywizm dowcipów. Dość powiedzieć, że twórcy raczą oglądającego takimi widokami jak: wlewanie piwa rurką do odbytu, nastolatkowie wymiotujący na siebie nawzajem po zażyciu narkotyków czy przedwczesny wytrysk. Pozwolę sobie też na osobistą dygresję – mnie jako miłośnika twórczości J.R.R. Tolkiena drażniły, osadzone czasem w obscenicznym kontekście, nawiązania do arcydzieł chrześcijańskiego fantasy, „Hobbita” i „Władcy Pierścieni”, które pasowały do tej kloaki mniej więcej tak, jak obrazy Chrystusa i Maryi pasują do gabinetów wróżek, w których są czasem umieszczane.
Właściwie jedynymi drobnymi zaletami tej produkcji są wyrażane przez matkę Julie obawy, by córka przez przedwczesną inicjację nie powtórzyła jej błędów; niewiasta ta bowiem lekkomyślnie związała się w młodości z pewnym mężczyzną, który zostawił ją później z dzieckiem (wskazuje to na fakt, że rozpasanie nie zawsze popłaca). Znajdują się tu też raczej negatywne uwagi na temat zdrady małżeńskiej jakiej dopuściła się matka Sam, ale to nikła zaleta, bo niewierność tej kobiety jest dla jej męża „usprawiedliwieniem” dla związku z inną niewiastą.
Nikomu zatem nie polecam tego libertyńskiego, emanującego nieskromnością i żenująco prymitywnego filmu. „Strażników cnoty” nakręcili ludzie, którzy chyba postanowili być strażnikami rozpusty.
Michał Jedynak
/.../
Leave a Comment Akcja „Hair” rozpoczyna się z chwilą, kiedy Claude Bukowski, młody farmer z Oklahomy, żegna się z ojcem, wyruszając do Nowego Jorku. Do tego miasta udaje się, aby stanąć przed komisją wojskową, która ma zdecydować, czy będzie walczył w Wietnamie. Do tej chwili Claude ma jednak jeszcze parę wolnych dni, które zamierza wykorzystać na zwiedzanie Nowego Jorku. W realizacji tego planu pomoże mu przypadkowo napotkana grupa hippisów, która pokaże mu więcej, niż zamierzał zobaczyć.
Ta filmowa wersja słynnego musicalu, w przeciwieństwie do scenicznego pierwowzoru nie jest manifestem pokolenia „dzieci kwiatów”, lecz raczej jego łabędzim śpiewem, jako że w roku 1979 ruch hippisowski odchodził już do lamusa. Niestety, niektóre idee, jakie propagował nie odeszły wraz z nim, pozostając w kulturze masowej jak dobrze ukorzenione chwasty. Owe chwasty, które opiewa „Hair” to przede wszystkim:
– idea niczym nieskrępowanego nierządu, tak zwanej „wolnej miłości”
– propaganda fałszywych religii i duchowości (New Age, Hare Kriszna)
– bunt przeciwko rodzicom i wszelkim instytucjom reprezentującym legalną władzę
– spożywanie narkotyków dla „poszerzania świadomości”
– wstręt do pracy i wszelkich obowiązków
– pogarda dla uczciwych, ciężko pracujących ludzi
Żeby nie być gołosłowną, odwołam się do kilku bardziej wyrazistych scen filmu, które promują te nieprawości:
1. Bohaterowie filmu śpiewają o różnych dewiacjach seksualnych, pytając Boga, dlaczego ich nie aprobuje (z wyraźną sugestią, że nie powinien On psuć ludziom zabawy).
2. Dziewczyna z grupy hippisowskiej, która spodziewa się dziecka, radośnie wyznaje, że jest jej całkowicie obojętne, który z jej obecnych partnerów jest ojcem jej dziecka.
3. W musicalu odśpiewany jest rodzaj hymnu na cześć nowej ery, która ma nadejść – Ery Wodnika.
4. Rzesza młodych ludzi przyjmuje z rąk „kapłanów” LSD, w sposób, który jednoznacznie kojarzy się z Eucharystią w Kościele Katolickim.
W filmie z trudem za to można doszukać czegoś dobrego. Za wyraźniej pozytywną uznać można scenę, w której napiętnowana zostaje hipokryzja jednego z bohaterów, kiedy brutalnie odrzuca narzeczoną i dziecko, ponieważ są mu przeszkodą w stylu życia, jaki obrał, poza tym woli troszczyć się o obcych ludzi i „kosmiczną świadomość”. Pewną zaletą są tu też więzy przyjaźni, które łączą bohaterów „Hair” i taki rozwój akcji, że jeden z nich będzie musiał poświęcić dla drugiego coś bardzo ( w jego oczach) cennego.
Patrząc jednak na całość, w musicalu tym przeważają elementy zdecydowanie złe, postawy i idee przeciwstawne chrześcijaństwu, a zatem niegodne polecenia.
Marzena Salwowska
/.../
Leave a Comment Dwóch gangsterów – Max i „Gula” – chce na polecenie swego szefa zakupić walizkę z narkotykami, aby później sprzedać ją z zyskiem. W interesach pomaga im syn ich zwierzchnika, Jonny, aktywny homoseksualista. Walizka należy do przestępczyni Mai, byłej dziewczyny Maxa. Ponieważ obiekt ten wykradli jej ludzie Normana, innego gangstera, ona morduje ich i odzyskuje stracony przedmiot. Norman ściga więc Maję oraz jej klientów, by ponownie zdobyć narkotyki i samemu na nich zarobić. Na walizkę poluje też trzecia mafia pod wodzą Cygana. Tymczasem stary i doświadczony komisarz szkoli wyglądającego na ofermę Malinowskiego, syna swej kochanki, oraz wspólnie z nim przygotowuje się do rozgromienia przestępczego świata.
Ten film stanowi niestety stertę gnoju. Dzieje się tak, gdyż niemal całość narracji prowadzona jest z perspektywy przedstawionych z sympatią Maxa i ”Guli” – mafiosów, handlarzy narkotyków, morderców, porywaczy, szantażystów, ludzi gardzących prawem i pobłażliwych wobec rozpusty. Widz ma im kibicować w ich staraniach o to, by „wykiwać” konkurencję i policję. Ich ciężkie nieprawości są tu więc niefrasobliwie wyeksponowane w celach rozrywkowych. Policjanci (z wyjątkiem, o którym później wspomnę) jawią się na tle inteligentnych gangsterów zazwyczaj jako kompromitujące się przez swą nieudolność półgłówki. Komisarz, grany przez Jana Frycza, jest co prawda bardziej lotny, ale to postać zdecydowanie negatywna – nie dość że zdradza żonę to jeszcze jest skorumpowany (mówi Maxowi, że mógłby przymknąć oko na jego lewe interesy, gdyby dostał z nich 10 % zysku). Forma filmu jest adekwatna do jego treści – mamy w nim ogrom plugawej mowy (na potrzeby recenzji naliczyłem tu 136 wulgaryzmów), twórcy nie stronią też od dosadnego pokazywania, mającej bawić widza, przemocy. Seksu co prawda jest niewiele, ale zamiast niego sporo tu umieszczono obrzydliwych, obscenicznych dialogów (np. snutych przez sodomitę Jonnego rozważań o analnym nierządzie czy też przechwałek „Guli”, że żyje z młodocianą kochanką).
Jeśli chodzi o ewentualne zalety filmu (z powodu których nie dostał on jeszcze niższej oceny) to w tym stogu zgniłego siana doszukałem się właściwie tylko jednej większej igły. Otóż Malinowski z początkowego safanduły przeistacza się w „silnego, zwartego, gotowego” do akcji policjanta i aresztuje swego przełożonego, któremu udowadnia korupcję (to chyba jedyny przejaw zła, jaki zostaje w tej produkcji ukarany). Młody stróż prawa nie baczy przy tym na żadne międzyludzkie układy. Inną, nieco na siłę odszukaną, zaletą może być, dokonana przez Maxa, lekka krytyka faktu, iż „Gula” żyją z tak młodą kochanką (choć powodem krytyki jest tylko jej wiek, a nie sam fakt nierządu).
Zakończenie filmu jest równie odpychające jak prawie cała jego reszta. Ostatecznie bowiem, po doprowadzeniu swego niecnego planu do końca, Max i Maja wycofują się z procederu, ale tylko dlatego, że chcą sobie razem ułożyć życie. Nie ma najmniejszej wzmianki o tym, by żałowali za swe zbrodnie, żadnej sugestii kary – mają żyć długo i szczęśliwie, niczym księżniczka i jej rycerz po zakończeniu sprawiedliwej wojny. Nie ma też mowy o tym, aby ich związek miał być prawowitym małżeństwem. „Happy endem” jest przejęcie przez „Gulę” interesów szefa (którego zamordował wcześniej Norman) oraz jego iście szatańskie pojednanie z gangiem Cygana – dokonane po to, aby móc odtąd wspólnie prowadzić przestępczą działalność.
Podsumowując – nie ma co sobie zatruwać duszy tym niemal bezwartościowym filmem, nawet jeśli komuś wydaje się, że naprawdę nie ma co robić w jakiś deszczowy i nudny weekend.
Michał Jedynak
/.../