Tag Archive: Filmy w reżyserii Martina Scorsese

  1. Irlandczyk

    Leave a Comment Film opowiada historię Franka „Irlandczyka” Sheerana – gangstera i płatnego mordercy na usługach włoskiej rodziny przestępczej Bufalino. Wydarzenia pokazywane są tu oczami samego Franka, który po latach więzienia zbliża się do kresu swoich dni w „domu spokojnej starości”. Zniedołężniały Sheeran opowiada o swoim pełnym zbrodni życiu, a część z tych zwierzeń ma formę spowiedzi. Z opowieści tych wyłania się obraz powojennej Ameryki, w którym dużo miejsca zajmują przenikające się światy gangsterstwa, polityki i biznesu. Film dotyka też jednej z najważniejszych tajemnic Stanów Zjednoczonych, a mianowicie zaginięcia przywódcy związkowego Jimmego Hoffy. Można powiedzieć, że sprawa Hoffy jest najważniejszym z wątków filmu i jako taka postrzegana jest również przez samego Franka „Irlandczyka” Sheerana. Ów bowiem, mający silne związki z mafią, przywódca związkowy przez lata przyjaźni się z Frankiem i jego rodziną. Do tej więc sprawy w retrospekcjach czy też spowiedzi Irlandczyk będzie powracał najczęściej… „Irlandczyk” oparty jest na książce pod niewinnie brzmiącym tytułem: „Słyszałem, że malujesz domy”. Ta lektura jest zapisem rozmów, które przeprowadził Charles Brandt z bliskim już śmierci działaczem związkowym, a jednocześnie mafiosem i zabójcą na zlecenie – Frankiem „Irlandczykiem” Sheeranem. Człowiek ten pomimo swojego irlandzkiego pochodzenia pracował przez lata dla włoskiej mafii, a prokurator Giuliani zaliczał go nawet do grupy jej najważniejszych członków. Warto jednak zaznaczyć, iż niniejsza recenzja nie dotyczy książki, a jedynie filmu. Nie mniej warto wspomnieć, że „Irlandczyk” oparty jest na rzeczywistych wspomnieniach przestępcy, które zostały zapisane, a może nawet „wydobyte” przez jego rozmówcę – Charlesa Brandta, któremu nie obce były techniki przesłuchań. A zatem, biorąc nawet poprawkę na to, iż w filmie pewne rzeczy z tej historii oddane mogą być w sposób skrótowy czy uproszczony, to jednak widzowie mogą się spodziewać, że pokazuje on zasadniczo prawdziwe zdarzenia. Można więc powiedzieć, że film ten ma pewną wartość edukacyjną. Warto także zwrócić uwagę na tytuł książki -„Słyszałem, że malujesz domy”, który to później pada też w filmie „Irlandczyk”. Zdanie to kieruje mianowicie do Sheerana przywódca związkowy Hoffa przy ich pierwszym spotkaniu. Pod tym niewinnie brzmiącym określeniem kryje się mordowanie ludzi na zlecenie w taki sposób, by krew ofiar tryskała na ściany. Zdanie to w dużym stopniu oddaje ducha ludzi, z którymi mamy tutaj do czynienia, zawierając w sobie zimne okrucieństwo i brutalność, połączone z zakłamaniem. Zaznacza też, że wielu nieraz znanych, wpływowych, a nawet szanowanych obywateli USA dobrze wiedziało, z kim wchodzi w układy. Przechodząc do samego filmu, trzeba powiedzieć na początku, że „Irlandczyk” może być dla części widzów pozytywnym zaskoczeniem. Wszak po historii opowiadanej z punktu widzenia mafiosa można się było spodziewać wiele złego. Takim złem mogła być chociażby jakaś forma uatrakcyjniania „profesji” płatnego mordercy czy też samej mafii. W filmach poświęconych zorganizowanej przestępczości nieraz przecież widzimy głównego bohatera przedstawianego w taki sposób, by widz jakoś z nim sympatyzował, czy nawet podziwiał za pewne cechy (typu błyskotliwa inteligencja, wyjątkowa odwaga, a nawet takie błahostki jak ciekawa stylizacja). Sama mafia również już nieraz bywała przedstawiana wręcz jako ostoja tradycyjnych rodzinnych wartości. Wbrew takim uzasadnionym obawom „Irlandczyk” daleki jest od wszelkich prób koloryzowania czy to całej włoskiej mafii, czy poszczególnych przestępców z nią związanych. Obraz zorganizowanej przestępczości daleki jest tutaj od atrakcyjności, wręcz przeciwnie raczej może zniechęcać do wchodzenia na podobną drogę. Wydźwięk, zwłaszcza drugiej połowy, „Irlandczyka” jest taki, że w zasadzie poza pieniędzmi (i to nie zawsze) członkowie mafii nic nie zyskują. A z tych pieniędzy, o ile uda im się dożyć starości, mają taki pożytek, że mogą sobie kupić „wypasioną” trumnę. Frank „Irlandczyk” Sheeran zanim dojdzie do kresu swoich dni, po drodze straci też wszystko, co było dla niego ważne: miłość i szacunek dzieci, przyjaźń i wolność. To ogólne wrażenie, jakie wywiera film, iż droga zbrodni często nie popłaca już w doczesnym życiu, bardzo wzmacnia pewien prosty zabieg, który należy zdecydowanie pochwalić, a mianowicie chyba przy większości prezentowanych postaci ukazuje się krótka wzmianka o tym, kiedy i jak zginęli. I okazuje się, że niewielu zmarło śmiercią naturalną, większość zaś zamordowana przez podobnych sobie bandytów. Można więc powiedzieć, iż film ten niejako przestrzega przed wchodzeniem na drogę zbrodni. Pewną zaletą filmu jest też to, że pokazuje też drogę Irlandczyka do stania się płatnym mordercom na usługach mafii. Istotnym punktem na tej drodze jest dokonywanie na rozkaz dowódca bezprawnych egzekucji na niemieckich żołnierzach w czasie II wojny światowej. Później w czasie pokoju Sheeran dopuszcza się też innych przestępstw, poczynając od kradzieży w zakładzie pracy, wymuszeń, pobić. Wreszcie staje się płatnym mordercą, który, na rozkaz zabije nawet swojego przyjaciela. Warto też wspomnieć, że jest to jeden z nielicznych obrazów filmowych, w którym dużo miejsca poświęca się starości. Starość jest tutaj pokazana jako bardzo ważny etap życia, gdyż niejako odziera człowieka z różnych złudzeń, próżności, zadufania we własne siły. Zmusza też oczywiście do różnych refleksji nad swoim życiem, od których nieraz człowiek skutecznie uciekał przez wiele lat. Jak pokazuje film na starość nieraz ludzie którzy budzili grozę, stają się po prostu śmieszni, by nie powiedzieć żałośni. Ten etap życia w naturalny sposób skłania też do rozważań nad śmiercią i nad tym, co po niej. W filmie mamy tego może krótki, ale dość wyrazisty, przykład w spowiedzi Irlandczyka. W scenie rozmowy z księdzem pojawia się tu dość ciekawa i celowo niedomknięta rozmowa na temat tego, co właściwie oznacza żal za grzechy. Jeśli chodzi o negatywne strony filmu, to nie sposób pominąć tu masy wulgaryzmów, które padają z ust aktorów. Ktoś może oczywiście powiedzieć, że jest to jedynie oddanie prawdy o pokazywanych w tej produkcji postaciach. Jest to jednak dość naciągane usprawiedliwienie, gdyż nie wszystkie złe rzeczy powinny być pokazywane na ekranach dosłownie i nieraz wystarczy większa inwencja reżysera, by dane zło zasugerować, nie epatując nim widza. Na domiar złego wulgaryzmy tu zawarte nawiązują często do perwersyjnych czynności seksualnych. Z drugiej strony nie ma w tym filmie takich wad, których można się było obawiać ze względu na jego tematykę – przemoc nie jest aż tak obfita i nie sprawia wrażenia pokazywanej dla zabawienia widza, nadto nie ma tu żadnych scen seksu czy lubieżności (mimo że np. romans głównego bohatera dawałby ku temu pretekst). Inną poważną wątpliwością związaną z „Irlandczykiem” jest jego, jakby nie było, przynależność do kategorii kina gangsterskiego. Ten rodzaj kina zaś z reguły nie jest godzien polecenia, gdyż czyniąc z przestępców czy wręcz zbrodniarzy głównych bohaterów odwraca niejako właściwy porządek rzeczy. Z zasady bowiem lepiej jest, gdy, oglądając kryminalną historię, widz skupia się np. na kibicowaniu działaniom policji czy współczuciu ofiarom. Z drugiej strony, może ktoś powiedzieć, iż takie odwrócenie zaowocowało w literaturze choćby jedną z najbardziej wartościowych moralnie powieści, czyli „Zbrodnią i karą” Dostojewskiego. Problem w tym, że sztuka filmowa jest, rzec można, bardziej nachalna w przekazie i mniej skłaniająca odbiorcę do osobistej refleksji niż literatura. Podsumowując, choć z bardzo poważnymi wątpliwościami, oceniamy jednak film pozytywnie ze względu na jego ogólny przekaz, a po części też ze względu na bardziej umiarkowane posługiwanie się tu przemocą niż można by się spodziewać, a także brak obscenicznych scen. Niemniej jest to produkcja, którą polecamy ze sporą ostrożnością jedynie dojrzałym widzom, którzy nie mają zbytniej skłonności do posługiwania się wulgarną mową, czy usprawiedliwiania tego zjawiska. Jednocześnie zastrzegamy, że film ten stanowi raczej pozytywny wyjątek na tle całości kina gangsterskiego, od którego z reguły lepiej trzymać się z daleka. Marzena Salwowska Grafika dołączona została do powyższej recenzji za witrynami internetowymi: Filmweb, CNN /.../
  2. Milczenie

    Leave a Comment

    Akcja tego opartego w sporej mierze na historycznych zdarzeniach filmu rozgrywa się w siedemnastowiecznej Japonii w czasie, gdy władze tego kraju konsekwentnie zmierzały przez okrutne prześladowania do całkowitego wykorzenienia z japońskiej ziemi początków chrześcijaństwa, a ściślej rzec biorąc, katolicyzmu. W tych okolicznościach do Europy docierają wieści nie tylko o męczeństwie pierwszych japońskich chrześcijan, ale też o licznych odstępstwach od wiary pośród nich pod wpływem wyrafinowanych tortur czy samego strachu. Najbardziej jednak wstrząsająca jest historia ojca Ferreiry, który w czasie prześladowań nie tylko wyparł się wiary, ale stał się jednym z głównych instrumentów antychrześcijańskiej propagandy. Wieści bowiem niosą, że ten wybitny misjonarz, jezuita słynący wcześniej ze swej żarliwej wiary, nie tylko sam wyrzekł się Chrystusa, ale na rozmaite sposoby zachęca do tego innych. Nie mogąc uwierzyć w takie odstępstwo oj. Ferreiry dwaj młodzi jezuici upraszają swojego przełożonego, by wysłał ich z misją odnalezienia tego człowieka i poznania prawdy o nim.

    „Milczenie” jest filmem trudnym do jednoznacznej oceny jednakże ze względu na kwestie, jakie porusza, nie można go właśnie bez konkretnej oceny pozostawić. A niestety, wydaje się, że liczni recenzenci tego filmu, uparli się, by w imię rzekomej pokory  (którą próbują też wymusić na co bardziej dociekliwych widzach) uchylać się od choćby próby jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czym w zasadzie jest ten film i czemu służy. Jednakże stwierdzenia typu „jest to dzieło, w którym wciąż poszukujący reżyser jedynie stawia ważne pytania” to raczej zwykłe zbywanie widza. Logiczniejsze chyba jednak będzie wyjście z założenia, że jak większość ludzkich działań, i ta hollywoodzka produkcja, która pochłonęła miliony dolarów i wymagała zaangażowania setek osób, miała jakieś przesłanie i cel (poza zarobkiem), a dojrzały i ceniony reżyser to nie gimnazjalista z kamerą, który sam nie wie, o co mu chodzi.

    Potraktujmy więc to filmowe przedsięwzięcie poważnie, i zastanówmy się, co nam ono próbuje powiedzieć o sensie i istocie męczeństwa, a także szansie na przetrwanie chrześcijaństwa w obliczu prześladowań. Chociaż bowiem akcja tego filmu toczy się w latach 30.tych XVII w. i pokazuje straszne cierpienia, jakie były w różnym stopniu udziałem tysięcy japońskich chrześcijan w owym czasie, to chyba niewielu widzów (przynajmniej spośród zdeklarowanych chrześcijan) postrzega go tylko w perspektywie historycznej jako obraz rzeczy strasznych, lecz dawno minionych. Wręcz przeciwnie, widzowie zdają sobie sprawę, że podobne cierpienia a czasami nawet zbliżone formy tortur są dziś udziałem chrześcijan w wielu miejscach na świecie. Nadto wśród wyznawców Chrystusa dominuje oparte na objawieniu św. Jana ( Apokalipsie) przekonanie, że nawet prześladowania w XX w. (nazywanym „wiekiem męczenników”) nie były jeszcze najgorszymi w dziejach, gdyż przed ponownym przyjściem Pana Jezusa, diabeł świadomy, że ma już mało czasu wzbudzi niemal powszechną nienawiść wobec chrześcijan i spowoduje prześladowania na jeszcze większą skalę.

    Paradoksalnie więc to, co sprawia, że widzowie są tak poruszeni tym filmem, to bardziej jeszcze obawa przed tym, co będzie, od przerażenia tym, co było. A reżyser bardzo się postarał, by tego lęku niczym nie złagodzić. „Milczenie” tchnie  zatem potwornym pesymizmem i przekonaniem o wręcz niemożliwości wytrwania w wyznawaniu wiary w pewnych okolicznościach (i takie wrażenie zostaje pomimo kilku scen męczeństwa pokazanych w filmie). Rodzi się więc pytanie, czy głównym celem tej produkcji nie jest właśnie osłabianie przed czasami ostatecznymi u chrześcijan koniecznej do przetrwania żywej wiary gotowości, by w razie potrzeby (nie szukając samemu męczeństwa) raczej znieść wszelkie cierpienia, niż wyrzec się Chrystusa? Czy czasem, mimo zapewne dobrej woli i intencji wielu zaangażowanych w to przedsięwzięcie osób, film ten nie służy bardzo złej sprawie? Czy film ten przez swój chrześcijański język i aparycję nie jest czymś w rodzaju wojennego fortelu, polegającego na tym, że wróg zruca swoje ulotki na terytorium, które pragnie podbić i są to materiały tak opracowane, by wyglądały na „swoje”,  treścią jednak starają się przekonać atakowany naród do złożenia broni i poddania się bez walki. Niestety, widzowie po obejrzeniu tego filmu nader często przypominają żołnierzy z podkopanym przez wroga morale. Zdają się bowiem oni bardziej wierzyć w kłamstwo wroga, że na pewno nie dadzą rady w chwili próby, niż pokładać nadzieję w Słowie Bożym, które mówi, że „Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania abyście mogli przetrwać.” (1 List do Koryntian 10, 13).  Ktoś jednak może powiedzieć, ze w filmie tym chodzi właśnie o to, by nas przygotować na różne okrutne, podstępne i wyrafinowane formy skłaniania do apostazji, pokazując, że nawet osoby bardzo silne w wierze i szczerze kochające Jezusa mogą się Jego zaprzeć. Czy jednak do lęku przed bólem własnym i cudzym (np. bliskich osób czy tych, za które jesteśmy odpowiedzialni) trzeba jeszcze kogoś zachęcać? Czy trzeba jakiegoś człowieka, który nie ma o sobie wygórowanego mniemania, przekonywać, że jest słaby i sam z siebie nie jest w stanie znieść nawet małej części tego, co pokazane w filmie? Czy do panicznego lęku przed męczeństwem nie skłania nas sama natura, Szatan i świat? Czy, aby na pewno, „prostsze” dzieła oferujące „katechizmowe odpowiedzi” (typu „Quo Vadis” lub „Szata”) nie mają jednak przewagi nad „Milczeniem”?

    Film ten więc zdaje się mówić widzowi „nie wytrwasz, nie dasz rady, zobacz gorliwsi od ciebie upadli, ty też zaprzesz się Chrystusa, ale masz jeszcze jeden wybór, nie musisz być męczennikiem, by zachować wiarę – możesz wyrzec się Jezusa ustami bądź gestem, wspierać Jego prześladowców, a jednocześnie pozostać wiernym w sercu”. W filmie tym gestem wyrzeczenia się Chrystusa jest zwykle nadepnięcie na Jego wizerunek, choć prześladowcom czasami to nie wystarczy i żądają nawet plunięcia na krzyż. I choć dla wielu widzów samo nadepniecie na niewielki obrazek może się wydawać niezbyt straszną rzeczą, to w tym geście zawiera się symboliczne wyparcie się Chrystusa przed ludźmi, z czego dobrze zdają sobie sprawę tak prześladowani, jak i ich prześladowcy, nawet kiedy starają się ten gest zbagatelizować. I tu dochodzimy do najbardziej kontrowersyjnej sceny filmu, w której młody ksiądz nakłaniany do jednorazowego nadepnięcia na wizerunek Jezusa, po to by przerwać tortury innych więźniów, z których większość zresztą już wyrzekła się wiary, widzi jak ten wizerunek ożywa i przemawia do niego usilnie zachęcając, by w imię miłości bliźniego wyrzekł się wiary i podeptał Jezusa, który przecież „po to przyszedł, by go deptać”. Oczywiście w tym momencie, niektórzy chrześcijanie mają skłonność, by automatycznie odbierać tę scenę jako akt kuszenia. Jednakże, nie ma przesłanek, by zakładać taką interpretację, by myśleć, iż o to właśnie chodziło twórcom filmu i że inni widzowie też tak zinterpretują ową scenę. Dla osób wątpiących bądź słabej wiary, czy też po prostu wzdragających się na samą myśl o idei męczeństwa, scena ta będzie raczej przyzwoleniem ze strony „Jezusa” na podobne postępowanie w podobnych, lub dużo łagodniejszych okolicznościach i utwierdzać ich będzie w przekonaniu, że w obliczu prześladowań, a nawet zwykłych nieprzyjemności wystarczy zachowanie wewnętrznej wiary. W takim też przekonaniu utwierdzać może widza zakończenie filmu, które wyraźnie sugeruje, że ukryta wiary apostaty może podobać się Bogu, nawet jeżeli ów oficjalnie i konsekwentnie do końca życia wypierał się Chrystusa.

    Nadto „Milczenie” zdaje się pokazywać smutną historię ojca Ferreiry i całego japońskiego kościoła w jeszcze czarniejszych barwach niż to miało miejsce w istocie. Co do historii samego ojca Ferreiry, to nawet pomijając niepewne przekazy o jego nawróceniu i męczeństwie pod koniec życia, warto pamiętać, że wielu zakonników, którzy z jego inspiracji wyruszyli już w trakcie trwających prześladowań do Japonii, męczeńsko oddało tu swoje życie (w tym nasz rodak, jezuita Wojciech Męciński). Co zaś do młodego japońskiego kościoła to sugeruje się tu wręcz, że japońscy wierni identyfikowali Jezusa Chrystusa z rodzimym bogiem słońca i że pewnie było tu więcej herezji niż zdrowej nauki. Jest to jednak raczej rozdmuchiwanie pewnych rzeczywistych problemów, które ma chyba skłaniać widza do refleksji typu, że ci biedni ludzie nawet nie wiedzieli za co giną.

    Innym problemem, który zawiera się już w samym tytule filmu, jest domniemane milczenie Boga. W filmie nie znajdziemy ani przykładu wysłuchanej modlitwy, ani żadnego przypomnienia, że Bóg cały czas przemawia do nas (dosłownie) przez Pismo św. W filmie Bóg konsekwentnie milczy, chyba że za Jego odpowiedź ktoś uzna opisaną wcześniej scenę, w której to „Jezus” zachęca do deptania po wizerunku Chrystusa.

    Jeśli chodzi o pozytywne aspekty filmu, to należy zauważyć, że może on paradoksalnie zwracać uwagę świata na prześladowania i niesprawiedliwe traktowanie współczesnych chrześcijan. Niejednego też widza może zastanowić skąd tyle zaciekłej nienawiści wobec spokojnych i posłusznych władzy obywateli (o ile nie koliduje to z posłuszeństwem Bogu), jakimi są dobrzy chrześcijanie znaleźć można na całym świecie. Przy okazji jest tutaj też obalany mit o rzekomej większej tolerancyjności religii wschodu, gdyż chrześcijanie są przymuszani w tym obrazie do praktykowania buddyzmu. W filmie tym bardzo wartościowe jest też oczywiście pokazanie pięknej postawy prześladowanego katakumbowego kościoła. Mamy tu bowiem, mimo wszystko, kilka pięknych scen męczeństwa. Pokazana jest więc żarliwość i odwaga w wierze tzw. kakure-kiristhian (japońskich katakumbowych chrześcijan), jak i posłanych  do głoszenia im Ewangelii Europejczyków. Wzruszająca jest też miłość, wdzięczność i ofiarność, z jaką ubodzy wieśniacy przyjmują tu księży, mimo że pobyt duchownych naraża ich na poważne kłopoty, a nawet śmierć. Pięknie pokazany jest też głód sakramentów w tym młodym kościele, widoczny w przejęciu, z jakim przyjmują oni Eucharystię, chrzest czy spowiedź. Pewną zaletą filmu jest też pokazywanie niektórych gorzkich owoców apostazji, widzimy tu bowiem, jak chrześcijanie, którzy się jej dopuścili, a zwłaszcza duchowni po tym akcie wydają się wypaleni i sprawiają wrażenie, jakby życie już z nich uszło.

    Największą jednak zaletą filmu jest chyba to, że może uwrażliwiać również na aktualne cierpienia prześladowanych chrześcijan w różnych częściach świata, również na ciężki los tych, którzy ugięli się w wyniku tortur. I może w ten sposób zachęcać chrześcijan z bezpieczniejszych części świata do aktywniejszego wspieranie prześladowanych braci i sióstr. Obraz ten może też sprawiać, że we właściwej perspektywie spojrzymy na własne trudy i nie będziemy postrzegać jako formy męczeństwa tego, że z powodu przyznawania się do bycia uczniem Jezusa Chrystusa ktoś krzywo na nas spojrzy,wyszydzi w Internecie, czy nie da awansu w pracy.

    Podsumowując, lepiej chyba obejrzeć jakiś „staroświecki” i „naiwny” klasyczny film o chrześcijańskich męczennikach, który pokrzepi serce niż na ten ciekawy i dobrze zagrany (zwłaszcza przez japońskich aktorów) obraz, niemniej skrajnie pesymistyczny, dołujący i osłabiający ducha.

    Marzena Salwowska /.../

  3. Taksówkarz

    Leave a Comment

    Tytułowym bohaterem filmu jest Travis Bickle, który zakończył służbę wojskową w Wietnamie, a nie mogąc poradzić sobie z bezsennością zatrudnia się jako taksówkarz na nocnych zmianach. W międzyczasie próbuje nawiązać bliższą relację z kobietą pracującą w biurze wyborczym kandydata na prezydenta Palantine, jednak po zaproszeniu kobiety do kina porno relacja ta się kończy. W międzyczasie Travis spotyka na swej drodze 12 letnią prostytutkę Iris, która próbuje uciec jego taksówką. Po pewnym czasie mężczyzna decyduje się pomóc dziewczynce, namawia ją do ucieczki, ostatecznie zaś kupuje broń i rozpoczyna regularne treningi sprawnościowe (pompki, podciągnięcia na drążku) i strzelanie, by ostatecznie  zabijając alfonsa o pseudonimie „Sport” i jego pomocników, uwolnić Iris.

    Dotychczasowych czytelników może nieco zdziwić pozytywna ocena filmu, w którym mamy do czynienia z całym brudem tego świata, występują sceny krwawej strzelaniny i co najważniejsze wydaje się, iż samosąd jest tu ukazany w pozytywnym świetle. Gdy jednak bliżej przyjrzymy się czynowi Travisa to widzimy, iż choć nosi on znamiona samosądu, to w rzeczywistości sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Przede wszystkim jego działanie nie jest wyłącznie wymierzeniem sprawiedliwości, a przede wszystkim ma na celu uwolnienie dziewczynki spod wypływów alfonsów i przywrócenie jej do normalnego życia. Pozostaje pytanie, dlaczego Travis działa na własną rękę zamiast zgłosić sprawę na policję lub ewentualnie pojąć współpracę z organami ścigania. Z jednej strony brak takich prób może działać na jego niekorzyść, z drugiej jednak strony znając rzeczywistość i realną skuteczność policji w walce z tego typu przestępczością można domniemywać, iż nasz bohater nie tyle zamierza szukać sprawiedliwości na własną rękę co ma świadomość, iż szukanie pomocy u policji raczej nie zakończy się pomyślnie. Pozostaje też pytanie, czy Travis działał słusznie wybierając ostateczny środek, jakim jest odebranie życia złoczyńcom a nie podjęcie na przykład próby ucieczki. Wydaje się jednak wątpliwe, by mógł on opuścić zamtuz w sposób niezauważony przez groźnych i uzbrojonych alfonsów. Tak więc choć ciężko o jednoznaczny werdykt, czy działanie Travisa jest dopuszczalne w świetle katolickiej moralistyki brak jednak bardzo wyraźnych przesłanek do jego jednoznacznego potępienia, natomiast mamy tu niewątpliwie dobre intencje i pewnego rodzaju heroizm oraz niewątpliwie pozytywny skutek, jakim jest uwolnienie dziewczynki z rąk ludzi zmuszających ją do potwornych czynów. Jednak tak czy inaczej, wspomniany czyn głównego bohatera rodzi za sobą pewne wątpliwości natury etycznej. 

    Do innych atutów filmu można niewątpliwie zaliczyć ukazanie kryminalnego świata w jak najgorszej perspektywie. Na początku filmu nasz bohater wypowiada słowa „W nocy na ulice wychodzą wszystkie zwierzęta: dziwki, alfonsy, pedały, transwestyci, dilerzy, narkomani. Kiedyś przyjdzie prawdziwy deszcz i zmyje cały ten brud”. Istotnie, ciężko doszukać się w filmie pochwały lub usprawiedliwienia tego typu zachowań. Ukazane jest również, że ludzie dopuszczający się wskazanych nieprawości nie mają ciekawego życia, a często źle kończą, chociażby jak alfonsi ginący w strzelaninie. Choć sam bohater nie jest wzorem wojownika walczącego z niemoralnością – sam odwiedza kino porno, to nie jest to raczej ukazane jako pozytywne zjawisko, przeciwnie, to po zaproszeniu dziewczyny w takie miejsce rozpadł się mu związek.

    Niestety ale film posiada także sporo wad. Należy do nich brak wyraźnego potępienia niektórych motywacji Travisa, jako choćby tego, iż po akcji usiłuje on popełnić samobójstwo. Do tego występuje sporo wulgarnej i związanej z nieczystością mowy, a scena strzelaniny z alfonsami jest ukazana w wyjątkowo krwawy sposób. W filmie występują też sceny z kina porno, nieskromnie ubrane kobiety, a momentami także sceny z półnagim głównym bohaterem.

    Podsumowując można uznać, iż generalny przekaz filmu „Taksówkarz” jest względnie pozytywny, jako odstraszający od środowisk kryminalnych i pochwalający walkę z nimi, nie mniej jednak sposób przedstawienia pewnych rzeczy ocenę tę obniża.

    Filip Palkowski /.../