Filmy
Milczenie

Ocena ogólna:  Wyraźnie niebezpieczny albo dwuznaczny (-1)

Tytuł oryginalny
Silence
Data premiery (świat)
29 listopada 2016
Data premiery (Polska)
17 lutego 2017
Rok produkcji
2016
Gatunek
Dramat historyczny
Czas trwania
161 minut
Reżyseria
Martin Scorsese
Scenariusz
Jay Cocks, Martin Scorsese
Obsada
Andrew Garfield, Adam Driver, Liam Neeson, Issei Ogata, Yôsuke Kubozuka, Tadanobu Asana, Shin’ya Tsukamoto, Yoshi Oida
BrakNiewieleUmiarkowanieDużoBardzo dużo
Nieprzyzwoity język
Przemoc / Groza
Seks
Nagość / Nieskromność
Wątki antychrześcijańskie
Fałszywe doktryny

Akcja tego opartego w sporej mierze na historycznych zdarzeniach filmu rozgrywa się w siedemnastowiecznej Japonii w czasie, gdy władze tego kraju konsekwentnie zmierzały przez okrutne prześladowania do całkowitego wykorzenienia z japońskiej ziemi początków chrześcijaństwa, a ściślej rzec biorąc, katolicyzmu. W tych okolicznościach do Europy docierają wieści nie tylko o męczeństwie pierwszych japońskich chrześcijan, ale też o licznych odstępstwach od wiary pośród nich pod wpływem wyrafinowanych tortur czy samego strachu. Najbardziej jednak wstrząsająca jest historia ojca Ferreiry, który w czasie prześladowań nie tylko wyparł się wiary, ale stał się jednym z głównych instrumentów antychrześcijańskiej propagandy. Wieści bowiem niosą, że ten wybitny misjonarz, jezuita słynący wcześniej ze swej żarliwej wiary, nie tylko sam wyrzekł się Chrystusa, ale na rozmaite sposoby zachęca do tego innych. Nie mogąc uwierzyć w takie odstępstwo oj. Ferreiry dwaj młodzi jezuici upraszają swojego przełożonego, by wysłał ich z misją odnalezienia tego człowieka i poznania prawdy o nim.

„Milczenie” jest filmem trudnym do jednoznacznej oceny jednakże ze względu na kwestie, jakie porusza, nie można go właśnie bez konkretnej oceny pozostawić. A niestety, wydaje się, że liczni recenzenci tego filmu, uparli się, by w imię rzekomej pokory  (którą próbują też wymusić na co bardziej dociekliwych widzach) uchylać się od choćby próby jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czym w zasadzie jest ten film i czemu służy. Jednakże stwierdzenia typu „jest to dzieło, w którym wciąż poszukujący reżyser jedynie stawia ważne pytania” to raczej zwykłe zbywanie widza. Logiczniejsze chyba jednak będzie wyjście z założenia, że jak większość ludzkich działań, i ta hollywoodzka produkcja, która pochłonęła miliony dolarów i wymagała zaangażowania setek osób, miała jakieś przesłanie i cel (poza zarobkiem), a dojrzały i ceniony reżyser to nie gimnazjalista z kamerą, który sam nie wie, o co mu chodzi.

Potraktujmy więc to filmowe przedsięwzięcie poważnie, i zastanówmy się, co nam ono próbuje powiedzieć o sensie i istocie męczeństwa, a także szansie na przetrwanie chrześcijaństwa w obliczu prześladowań. Chociaż bowiem akcja tego filmu toczy się w latach 30.tych XVII w. i pokazuje straszne cierpienia, jakie były w różnym stopniu udziałem tysięcy japońskich chrześcijan w owym czasie, to chyba niewielu widzów (przynajmniej spośród zdeklarowanych chrześcijan) postrzega go tylko w perspektywie historycznej jako obraz rzeczy strasznych, lecz dawno minionych. Wręcz przeciwnie, widzowie zdają sobie sprawę, że podobne cierpienia a czasami nawet zbliżone formy tortur są dziś udziałem chrześcijan w wielu miejscach na świecie. Nadto wśród wyznawców Chrystusa dominuje oparte na objawieniu św. Jana ( Apokalipsie) przekonanie, że nawet prześladowania w XX w. (nazywanym „wiekiem męczenników”) nie były jeszcze najgorszymi w dziejach, gdyż przed ponownym przyjściem Pana Jezusa, diabeł świadomy, że ma już mało czasu wzbudzi niemal powszechną nienawiść wobec chrześcijan i spowoduje prześladowania na jeszcze większą skalę.

Paradoksalnie więc to, co sprawia, że widzowie są tak poruszeni tym filmem, to bardziej jeszcze obawa przed tym, co będzie, od przerażenia tym, co było. A reżyser bardzo się postarał, by tego lęku niczym nie złagodzić. „Milczenie” tchnie  zatem potwornym pesymizmem i przekonaniem o wręcz niemożliwości wytrwania w wyznawaniu wiary w pewnych okolicznościach (i takie wrażenie zostaje pomimo kilku scen męczeństwa pokazanych w filmie). Rodzi się więc pytanie, czy głównym celem tej produkcji nie jest właśnie osłabianie przed czasami ostatecznymi u chrześcijan koniecznej do przetrwania żywej wiary gotowości, by w razie potrzeby (nie szukając samemu męczeństwa) raczej znieść wszelkie cierpienia, niż wyrzec się Chrystusa? Czy czasem, mimo zapewne dobrej woli i intencji wielu zaangażowanych w to przedsięwzięcie osób, film ten nie służy bardzo złej sprawie? Czy film ten przez swój chrześcijański język i aparycję nie jest czymś w rodzaju wojennego fortelu, polegającego na tym, że wróg zruca swoje ulotki na terytorium, które pragnie podbić i są to materiały tak opracowane, by wyglądały na „swoje”,  treścią jednak starają się przekonać atakowany naród do złożenia broni i poddania się bez walki. Niestety, widzowie po obejrzeniu tego filmu nader często przypominają żołnierzy z podkopanym przez wroga morale. Zdają się bowiem oni bardziej wierzyć w kłamstwo wroga, że na pewno nie dadzą rady w chwili próby, niż pokładać nadzieję w Słowie Bożym, które mówi, że „Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania abyście mogli przetrwać.” (1 List do Koryntian 10, 13).  Ktoś jednak może powiedzieć, ze w filmie tym chodzi właśnie o to, by nas przygotować na różne okrutne, podstępne i wyrafinowane formy skłaniania do apostazji, pokazując, że nawet osoby bardzo silne w wierze i szczerze kochające Jezusa mogą się Jego zaprzeć. Czy jednak do lęku przed bólem własnym i cudzym (np. bliskich osób czy tych, za które jesteśmy odpowiedzialni) trzeba jeszcze kogoś zachęcać? Czy trzeba jakiegoś człowieka, który nie ma o sobie wygórowanego mniemania, przekonywać, że jest słaby i sam z siebie nie jest w stanie znieść nawet małej części tego, co pokazane w filmie? Czy do panicznego lęku przed męczeństwem nie skłania nas sama natura, Szatan i świat? Czy, aby na pewno, „prostsze” dzieła oferujące „katechizmowe odpowiedzi” (typu „Quo Vadis” lub „Szata”) nie mają jednak przewagi nad „Milczeniem”?

Film ten więc zdaje się mówić widzowi „nie wytrwasz, nie dasz rady, zobacz gorliwsi od ciebie upadli, ty też zaprzesz się Chrystusa, ale masz jeszcze jeden wybór, nie musisz być męczennikiem, by zachować wiarę – możesz wyrzec się Jezusa ustami bądź gestem, wspierać Jego prześladowców, a jednocześnie pozostać wiernym w sercu”. W filmie tym gestem wyrzeczenia się Chrystusa jest zwykle nadepnięcie na Jego wizerunek, choć prześladowcom czasami to nie wystarczy i żądają nawet plunięcia na krzyż. I choć dla wielu widzów samo nadepniecie na niewielki obrazek może się wydawać niezbyt straszną rzeczą, to w tym geście zawiera się symboliczne wyparcie się Chrystusa przed ludźmi, z czego dobrze zdają sobie sprawę tak prześladowani, jak i ich prześladowcy, nawet kiedy starają się ten gest zbagatelizować. I tu dochodzimy do najbardziej kontrowersyjnej sceny filmu, w której młody ksiądz nakłaniany do jednorazowego nadepnięcia na wizerunek Jezusa, po to by przerwać tortury innych więźniów, z których większość zresztą już wyrzekła się wiary, widzi jak ten wizerunek ożywa i przemawia do niego usilnie zachęcając, by w imię miłości bliźniego wyrzekł się wiary i podeptał Jezusa, który przecież „po to przyszedł, by go deptać”. Oczywiście w tym momencie, niektórzy chrześcijanie mają skłonność, by automatycznie odbierać tę scenę jako akt kuszenia. Jednakże, nie ma przesłanek, by zakładać taką interpretację, by myśleć, iż o to właśnie chodziło twórcom filmu i że inni widzowie też tak zinterpretują ową scenę. Dla osób wątpiących bądź słabej wiary, czy też po prostu wzdragających się na samą myśl o idei męczeństwa, scena ta będzie raczej przyzwoleniem ze strony „Jezusa” na podobne postępowanie w podobnych, lub dużo łagodniejszych okolicznościach i utwierdzać ich będzie w przekonaniu, że w obliczu prześladowań, a nawet zwykłych nieprzyjemności wystarczy zachowanie wewnętrznej wiary. W takim też przekonaniu utwierdzać może widza zakończenie filmu, które wyraźnie sugeruje, że ukryta wiary apostaty może podobać się Bogu, nawet jeżeli ów oficjalnie i konsekwentnie do końca życia wypierał się Chrystusa.

filmweb.pl

filmweb.pl

Nadto „Milczenie” zdaje się pokazywać smutną historię ojca Ferreiry i całego japońskiego kościoła w jeszcze czarniejszych barwach niż to miało miejsce w istocie. Co do historii samego ojca Ferreiry, to nawet pomijając niepewne przekazy o jego nawróceniu i męczeństwie pod koniec życia, warto pamiętać, że wielu zakonników, którzy z jego inspiracji wyruszyli już w trakcie trwających prześladowań do Japonii, męczeńsko oddało tu swoje życie (w tym nasz rodak, jezuita Wojciech Męciński). Co zaś do młodego japońskiego kościoła to sugeruje się tu wręcz, że japońscy wierni identyfikowali Jezusa Chrystusa z rodzimym bogiem słońca i że pewnie było tu więcej herezji niż zdrowej nauki. Jest to jednak raczej rozdmuchiwanie pewnych rzeczywistych problemów, które ma chyba skłaniać widza do refleksji typu, że ci biedni ludzie nawet nie wiedzieli za co giną.

Innym problemem, który zawiera się już w samym tytule filmu, jest domniemane milczenie Boga. W filmie nie znajdziemy ani przykładu wysłuchanej modlitwy, ani żadnego przypomnienia, że Bóg cały czas przemawia do nas (dosłownie) przez Pismo św. W filmie Bóg konsekwentnie milczy, chyba że za Jego odpowiedź ktoś uzna opisaną wcześniej scenę, w której to „Jezus” zachęca do deptania po wizerunku Chrystusa.

Jeśli chodzi o pozytywne aspekty filmu, to należy zauważyć, że może on paradoksalnie zwracać uwagę świata na prześladowania i niesprawiedliwe traktowanie współczesnych chrześcijan. Niejednego też widza może zastanowić skąd tyle zaciekłej nienawiści wobec spokojnych i posłusznych władzy obywateli (o ile nie koliduje to z posłuszeństwem Bogu), jakimi są dobrzy chrześcijanie znaleźć można na całym świecie. Przy okazji jest tutaj też obalany mit o rzekomej większej tolerancyjności religii wschodu, gdyż chrześcijanie są przymuszani w tym obrazie do praktykowania buddyzmu. W filmie tym bardzo wartościowe jest też oczywiście pokazanie pięknej postawy prześladowanego katakumbowego kościoła. Mamy tu bowiem, mimo wszystko, kilka pięknych scen męczeństwa. Pokazana jest więc żarliwość i odwaga w wierze tzw. kakure-kiristhian (japońskich katakumbowych chrześcijan), jak i posłanych  do głoszenia im Ewangelii Europejczyków. Wzruszająca jest też miłość, wdzięczność i ofiarność, z jaką ubodzy wieśniacy przyjmują tu księży, mimo że pobyt duchownych naraża ich na poważne kłopoty, a nawet śmierć. Pięknie pokazany jest też głód sakramentów w tym młodym kościele, widoczny w przejęciu, z jakim przyjmują oni Eucharystię, chrzest czy spowiedź. Pewną zaletą filmu jest też pokazywanie niektórych gorzkich owoców apostazji, widzimy tu bowiem, jak chrześcijanie, którzy się jej dopuścili, a zwłaszcza duchowni po tym akcie wydają się wypaleni i sprawiają wrażenie, jakby życie już z nich uszło.

Największą jednak zaletą filmu jest chyba to, że może uwrażliwiać również na aktualne cierpienia prześladowanych chrześcijan w różnych częściach świata, również na ciężki los tych, którzy ugięli się w wyniku tortur. I może w ten sposób zachęcać chrześcijan z bezpieczniejszych części świata do aktywniejszego wspieranie prześladowanych braci i sióstr. Obraz ten może też sprawiać, że we właściwej perspektywie spojrzymy na własne trudy i nie będziemy postrzegać jako formy męczeństwa tego, że z powodu przyznawania się do bycia uczniem Jezusa Chrystusa ktoś krzywo na nas spojrzy,wyszydzi w Internecie, czy nie da awansu w pracy.

Podsumowując, lepiej chyba obejrzeć jakiś „staroświecki” i „naiwny” klasyczny film o chrześcijańskich męczennikach, który pokrzepi serce niż na ten ciekawy i dobrze zagrany (zwłaszcza przez japońskich aktorów) obraz, niemniej skrajnie pesymistyczny, dołujący i osłabiający ducha.

Marzena Salwowska

1 marca 2017 19:31