Tag Archive: Brytyjskie filmy romantyczne

  1. Dziennik Bridget Jones

    Leave a Comment Bridget Jones, 32-letnia pracownica jednego z londyńskich wydawnictw, silnie przeżywa brak męża (a chociażby chłopaka). Matka Brigdet próbuje przyjść jej z pomocą, swatając ją z rozwiedzionym prawnikiem Markiem Darcy. Ten jednak nieopatrznie uświadamia pannie Jones, że nie ma u niego szans, gdyż jest „rozgadaną starą panną, która pije, pali i ubiera się jak własna matka”. Wstrząśnięta Bridget postanawia „coś z tym zrobić” – ograniczyć alkohol, papierosy i słodycze, zrzucić parę zbędnych kilogramów, a wszystko to, by zwiększyć szanse znalezienia właściwego kandydata na męża. Jednakże, zamiast szukać porządnych mężczyzn, tak jak sobie obiecała, Bridget szybko wdaje się w romans ze swoim szefem o imieniu Daniel, który jest niegodnym zaufania kobieciarzem (określenie”kobieciarz” jest tu eufemizmem dla słowa „rozpustnik”). A jako że „Dziennik” nawiązuje do „Dumy i uprzedzenia”, zwłaszcza do tej ekranizacji powieści Jane Austen, w które wystąpił Colin Firth, to nie będzie zaskoczeniem, gdy powiem, że z horyzontu panny Jones nie zniknie też całkiem, skonfliktowany z „rozrywkowym”Danielem, poważny pan Darcy. Negatywna ocena tego filmu może być dla niektórych a naszych Czytelników zaskoczeniem, wszak główna bohaterka postanawia tu zerwać z nałogami, przestać się objadać (koniec z grzechem obżarstwa) i poszukać dobrego, przyzwoitego kandydata na męża. Widzimy też, jak martwi się wiarołomstwem swojej matki i dąży do scalenia rozbitego małżeństwa rodziców.  Oczywiście walka z nałogami czy poszukiwanie właściwego współmałżonka to rzeczy same w sobie dobre. Problem jednak w tym, że kiedy dobrej rzeczy przypisuje się nadmierne znaczenie, to łatwo może ona urosnąć do rangi bożka. Taką też mamy sytuację w tej produkcji filmowej, gdzie idol ma imię „znaleźć partnera za wszelką cenę”. Główna bohaterka popada tu wręcz w manię napędzaną histerycznym strachem przed staropanieństwem (co konsekwentnie podsyca rodzina i otoczenie). Niebezpieczeństwem filmu jest nie tylko to, że nadaje on nadmierne (bałwochwalcze wręcz) znaczenie dobrej z natury rzeczy, jaką jest małżeństwo, ale nadto odziera z godności stan panieństwa. Przesłanie „Dziennika” streścić można słowami: „rób, co tylko chcesz, byle nie zostać starą panną„. Oczywiście, by uniknąć tego losu sugeruje się, że panny powinny być przygotowane na „sypianie” z odpowiednimi kandydatami, na tyle jednak sprytnie, by wiedzieć, jak wykorzystać swoje atuty, czyli na przykład „nie iść  nim do łóżka” za wcześnie, by nie „wyjść na łatwą”, ale też nie odstraszać jako” zbyt trudna do zdobycia”. Rzecz jasna, nie ma tu mowy o takiej możliwości jak czystość przedmałżeńska, a słowo panna, które przez wieki było synonimem dziewicy, oznacza tu osobę bardziej seksualnie dyspozycyjną, gdyż nie jest ona w stałym związku i może zmieniać partnerów. Panna Jones jest więc bardzo dyspozycyjna i otwarta (również na perwersyjne formy współżycia), gdyż w tym upatruje nadzieję na wyjście ze swojego „haniebnego” staropanieństwa. Warto tu przypomnieć, że takie poniżające podejście do panieństwa czy bezżenności dalekie jest od nauczania Pisma świętego i Magisterium Kościoła w tej kwestii. Od początku bowiem istnienia Kościoła, choć małżeństwo było uważane za rzecz dobrą i pożyteczną dla większości ludzi, to bezżenność traktowana była jako szansa na jeszcze lepsze służenie Bogu, ujmując rzecz słowami św. Pawła: „Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu.  Ten zaś, kto wstąpił w związek małżeński, zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać żonie.  I doznaje rozterki. Podobnie i kobieta: niezamężna i dziewica troszczy się o sprawy Pana, o to, by była święta i ciałem, i duchem. Ta zaś, która wyszła za mąż, zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać mężowi” (List do Koryntian 7,32-34). Sam Pan Jezus zresztą mówi nam, że nie wszyscy ludzie (z różnych przyczyn) nadają się do wchodzenia w związki małżeńskie: „Bo są niezdatni do małżeństwa, którzy z łona matki takimi się urodzili; i są niezdatni do małżeństwa, których ludzie takimi uczynili; a są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje!” (Mateusz 19,1-12). W każdym razie duch desperackiego poszukiwania współmałżonka za wszelką cenę sprzeczny jest z chrześcijaństwem. Kolejnym istotnym zarzutem, który postawić można tej produkcji jest zaniżanie standardów „kultury kobiecej” (przez co rozumiem filmy czy literaturę wywierające szczególny wpływ na płeć piękną). Żeby się przekonać o zasadności tego zarzutu, wystarczy porównać pannę Jones z jej odpowiedniczką z „Dumy i uprzedzenia” (do której to powieści „Dziennik” wyraźnie się odwołuje). Zamiast wszechstronnie wykształconej chrześcijańskiej dziewicy, która nie zapominając o szacunku dla siebie i bliźnich potrafi robić dobry użytek ze swojego ciętego dowcipu i bystrego umysłu, oferuje się współczesnym pannom jako wzorzec nadużywającą alkoholu i papierosów, seksualnie dyspozycyjną, niedokształconą i zdesperowaną gadułę, którą można by wręcz określić jako „głupią gęś”. Reasumując, film ten „stanowiący „milowe dzieło” w rozwoju komedii romantycznej i wytyczający szlaki tego gatunku na długie lata, deprecjonuje stan bezżenny, poniża godność kobiety (sugerując, że bez mężczyzny jest istotą niepełnowartościową), a także zaniża standardy kobiecości. Nadto występuje tu sporo wulgaryzmów, jak również lubieżnych dialogów i aluzji. Marzena Salwowska   Ps.  Spodobała Ci się ta recenzja? Przekaż nam choćby symboliczną darowiznę w wysokości 2 złotych. To mniej, niż kosztuje najtańszy z tygodników opinii, a nasze teksty możesz czytać bez żadnych limitów i ograniczeń. Numer konta: 22 1140 2004 0000 3402 4023 1523, Mirosław Salwowski /.../
  2. Czekolada

    Leave a Comment Akcja „Czekolady” przenosi nas w końcówkę lat pięćdziesiątych XX wieku. W konserwatywnym miasteczku gdzieś na francuskiej prowincji pojawiają się nagle, jakby z „innego świata” dwie postaci w dziwnych czerwonych pelerynach. Są to, przybyłe wraz z północnym wiatrem, Vianne Rocher i jej córeczka. Vianne otwiera w miasteczku sklep z czekoladą, w którym urzeczonym gościom serwuje smakołyki przyrządzone według starożytnych receptur Majów. Z tego powodu wkrótce popada w konflikt z burmistrzem miasteczka, hrabią de Reynaud, który uważa pomysł otwarcia sklepu z początkiem Wielkiego Postu za prowokację wymierzoną w katolicką społeczność. Jeśli ktoś po tym filmie spodziewa się się jakiegoś poważniejszego czy głębszego starcia odmiennych światopoglądów, to musi przygotować się na rozczarowanie. Produkcja ta nie jest może tak „prosta jak konstrukcja cepa” (przepraszam za kolokwializm), ale do subtelnych też nie należy. Od razu bowiem wiemy, że niemal mistyczny wiatr, który pcha Vianne do miasteczka, to wiatr, który zapowiada zmiany, jakie mają wkrótce nastać nie tylko tam ale w całym naszym obszarze kulturowym, wraz z rewolucją obyczajową i ideową lat 60-tych. I oczywiście wszystko, co nowe jest tu z góry i bezkrytycznie postrzegane jako lepsze od tego, co wiąże się z jakąś tradycją, czy ciągłością. Głównym przedstawicielem tego co „przestarzałe” i konserwatywne, a zarazem, rzecz można, czarnym charakterem filmu, jest oczywiście burmistrz miasteczka, hrabia de Reynaud. Przyjrzyjmy się więc uważniej temu „nikczemnikowi”. Jakież to podłe cechy charakteru on posiada? Może wymieńmy kilka: – żarliwość w pragnieniu podążania za naukami Pana Jezusa – poważne traktowanie spraw wiary i moralności – pracowitość – odpowiedzialność – wierność – czystość obyczajów – gotowość do wyrzeczeń – powściągliwość – gotowość do walki ze złem – dbałość o duchowe i doczesne dobro mieszkańców miasteczka. A jak wiadomo, ze złego serca człowieka, biorą się zwykle niegodziwe czyny. Nic więc dziwnego, że hrabia dopuszcza się takich podłości, jak np. próba nawrócenia pewnego pijaka i damskiego boksera, którego próbuje usilnie nauczyć lepszych manier i szacunku do kobiet, tak by mógł on stać się dobrym mężem dla swej żony. W walce o „rząd dusz” w miasteczku oponentką tego łotra jest świetlana postać Vianne. Warto więc i jej przyjrzeć się bliżej. A widok to zaiste budujący -niezamężna matka, która porzuca aktualne miejsce zamieszkania (w domyśle też aktualnego kochanka), ilekroć tylko „zażąda” tego od niego północny wiatr. Vianne obce są takie przesądy na temat wychowania dziecka jak ten, że mały człowiek do prawidłowego wzrostu potrzebuje obojga rodziców. Nadto główna bohaterka „Czekolady” szybko nawiązuje erotyczną relację w nowym miejscu zamieszkania, prawdopodobnie jest też poganką, która hołduje niektórym wierzeniom odziedziczonym po swoich przodkach Majach (wszędzie zabiera ze sobą prochy swojej matki, których rady czasami zasięga, zaś w Wielką Niedzielę planuje celebrować Święto Płodności). Vianne oczywiście za bzdurę uważa wszelkie samoograniczenia, których symbolem jest tu powstrzymywanie się od słodyczy w okresie Wielkiego Postu. Panna Rocher wywiera też zbawienny wpływ na otoczenie, czego przykładem może być to, że skłania pewnego chłopca, by oszukiwał swoją matkę i był jej nieposłuszny. Nieugiętość Vianne doprowadza w końcu do happy endu, gdy za sprawą nieodpartego uroku jej czekolady, hrabia de Reynaud przechodzi gwałtowny kryzys, z którego podnosi się już jako nowy człowiek. Odtąd, jak się domyślamy, będzie on już przychylnie patrzył na pierwsze oznaki obyczajowej rewolucji ( a mieszkańcy miasteczka poczują się wolni, by czynić to samo), co więcej sam, z wiernego (choć porzuconego męża) stanie się człowiekiem gotowym „randkować” z własną sekretarką. Pozwoliłam sobie na tę odrobinę ironii, gdyż zdaję sobie sprawę, że film ten, choć zasadniczo dość prosty, jest jednocześnie bardzo zwodniczy. Jego twórcy bowiem starają się usilnie, by mógł on być odczytany jako rzecz o konflikcie pomiędzy legalistycznym (tu tożsamym  z tradycjonalistycznym) rozumieniem Kościoła  (zwłaszcza Jego misji wychowawczej), a nowym (tu domyślnie liberalnym i modernistycznym), które zamiast „straszyć piekłem” akcentuje miłosierdzie i zrozumienie dla grzesznika. Już samo to powinno niepokoić katolicką widownię, gdyż film, jak widać, wprowadza ostry i nierozwiązywalny konflikt pomiędzy przed- i posoborowym nauczaniem Kościoła katolickiego. Dzieli więc ten Kościół na dwoje, zaprzeczając ciągłości Jego nauczania i tradycji. Naiwnością byłoby jednak sądzić, że twórcy filmu czynią to z troski o „ducha soboru”, czy też pragną, by w Kościele bardziej akcentowało się Boże Miłosierdzie, kwestie zbawienia z Łaski, czy otwartość na skruszonych grzeszników. Nie, mamy tu raczej klasyczną zasadę „dziel i rządź”. Kiedy bowiem przyjrzymy się tej produkcji nieco uważniej, to bez trudu zauważymy, że bynajmniej nie chodzi tu o walkę z legalizmem w Kościele, ale o walkę z samym Kościołem. W finale filmu widzimy bowiem zwycięstwo modernistycznej i pogańskiej ideologii, której udaje się osiągnąć to, że „sól traci swój smak”. Kwintesencją tego jest ostatnie kazanie, jakie słyszymy z ust młodego proboszcza miasteczka, gdzie po całkiem mądrych słowach, że „najlepiej określa nas nie to,  czego sobie odmawiamy, ale to co czynimy i do kogo wyciągamy rękę”, mowa jest o rzekomej tolerancji Pana Jezusa.  Jakby Ten, który przez usta proroka Izajasza powiedział: „Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem” (Iz 5,20) (co niestety czynią twórcy „Czekolady”) mógł z sympatią patrzeć na upadek obyczajów Swego ludu i bratanie się pogaństwa z „chrześcijaństwem” bez Krzyża. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że film ten, choć nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem i przedstawianie go jako takiego, można uważać jedynie za kpinę bądź nieporozumienie, to ma trochę elementów naturalnego dobra. Mowa tu, na przykład, o wątku pogodzenia skłóconej matki i córki, o odzyskaniu godności przez poniewieraną przez męża niewiastę, czy o tym, że Vianne w końcu dla dobra córki decyduje się porzucić koczowniczy tryb życia. Film ten zatem może przynieść jakiś pożytek poganom czy ateistom, dla tych jednak, którzy poznali już prawdę Ewangelii, może być tylko słodką i lepką jak czekolada trucizną. Marzena Salwowska   Ps.  Spodobała Ci się ta recenzja? Przekaż nam choćby symboliczną darowiznę w wysokości 2 złotych. To mniej, niż kosztuje najtańszy z tygodników opinii, a nasze teksty możesz czytać bez żadnych limitów i ograniczeń. Numer konta: 22 1140 2004 0000 3402 4023 1523, Mirosław Salwowski /.../