Filmy
Czekolada

Ocena ogólna:  Wyraźnie zły (-2)

Tytuł oryginalny
Chocolat
Data premiery (świat)
15 grudnia 2000
Data premiery (Polska)
8 czerwca 2001
Rok produkcji
2000
Gatunek
Komedia romantyczna
Czas trwania
121 minut
Reżyseria
Lasse Hallström
Scenariusz
Robert Nelson Jacobs
Obsada
Juliette Binoche, Alfred Molina, Judi Dench, Johnny Depp, Carrie-Anne Moss, Lena Olin, Peter Stormare
Kraj
USA/Wielka Brytania
BrakNiewieleUmiarkowanieDużoBardzo dużo
Nieprzyzwoity język
Przemoc / Groza
Seks
Nagość / Nieskromność
Wątki antychrześcijańskie
Fałszywe doktryny

Akcja „Czekolady” przenosi nas w końcówkę lat pięćdziesiątych XX wieku. W konserwatywnym miasteczku gdzieś na francuskiej prowincji pojawiają się nagle, jakby z „innego świata” dwie postaci w dziwnych czerwonych pelerynach. Są to, przybyłe wraz z północnym wiatrem, Vianne Rocher i jej córeczka. Vianne otwiera w miasteczku sklep z czekoladą, w którym urzeczonym gościom serwuje smakołyki przyrządzone według starożytnych receptur Majów. Z tego powodu wkrótce popada w konflikt z burmistrzem miasteczka, hrabią de Reynaud, który uważa pomysł otwarcia sklepu z początkiem Wielkiego Postu za prowokację wymierzoną w katolicką społeczność.

Jeśli ktoś po tym filmie spodziewa się się jakiegoś poważniejszego czy głębszego starcia odmiennych światopoglądów, to musi przygotować się na rozczarowanie. Produkcja ta nie jest może tak „prosta jak konstrukcja cepa” (przepraszam za kolokwializm), ale do subtelnych też nie należy. Od razu bowiem wiemy, że niemal mistyczny wiatr, który pcha Vianne do miasteczka, to wiatr, który zapowiada zmiany, jakie mają wkrótce nastać nie tylko tam ale w całym naszym obszarze kulturowym, wraz z rewolucją obyczajową i ideową lat 60-tych. I oczywiście wszystko, co nowe jest tu z góry i bezkrytycznie postrzegane jako lepsze od tego, co wiąże się z jakąś tradycją, czy ciągłością.

Głównym przedstawicielem tego co „przestarzałe” i konserwatywne, a zarazem, rzecz można, czarnym charakterem filmu, jest oczywiście burmistrz miasteczka, hrabia de Reynaud. Przyjrzyjmy się więc uważniej temu „nikczemnikowi”. Jakież to podłe cechy charakteru on posiada? Może wymieńmy kilka:

– żarliwość w pragnieniu podążania za naukami Pana Jezusa

– poważne traktowanie spraw wiary i moralności

– pracowitość

– odpowiedzialność

– wierność

– czystość obyczajów

– gotowość do wyrzeczeń

– powściągliwość

– gotowość do walki ze złem

– dbałość o duchowe i doczesne dobro mieszkańców miasteczka.

A jak wiadomo, ze złego serca człowieka, biorą się zwykle niegodziwe czyny. Nic więc dziwnego, że hrabia dopuszcza się takich podłości, jak np. próba nawrócenia pewnego pijaka i damskiego boksera, którego próbuje usilnie nauczyć lepszych manier i szacunku do kobiet, tak by mógł on stać się dobrym mężem dla swej żony.

W walce o „rząd dusz” w miasteczku oponentką tego łotra jest świetlana postać Vianne. Warto więc i jej przyjrzeć się bliżej. A widok to zaiste budujący -niezamężna matka, która porzuca aktualne miejsce zamieszkania (w domyśle też aktualnego kochanka), ilekroć tylko „zażąda” tego od niego północny wiatr. Vianne obce są takie przesądy na temat wychowania dziecka jak ten, że mały człowiek do prawidłowego wzrostu potrzebuje obojga rodziców. Nadto główna bohaterka „Czekolady” szybko nawiązuje erotyczną relację w nowym miejscu zamieszkania, prawdopodobnie jest też poganką, która hołduje niektórym wierzeniom odziedziczonym po swoich przodkach Majach (wszędzie zabiera ze sobą prochy swojej matki, których rady czasami zasięga, zaś w Wielką Niedzielę planuje celebrować Święto Płodności). Vianne oczywiście za bzdurę uważa wszelkie samoograniczenia, których symbolem jest tu powstrzymywanie się od słodyczy w okresie Wielkiego Postu. Panna Rocher wywiera też zbawienny wpływ na otoczenie, czego przykładem może być to, że skłania pewnego chłopca, by oszukiwał swoją matkę i był jej nieposłuszny.

filmweb.pl

filmweb.pl

Nieugiętość Vianne doprowadza w końcu do happy endu, gdy za sprawą nieodpartego uroku jej czekolady, hrabia de Reynaud przechodzi gwałtowny kryzys, z którego podnosi się już jako nowy człowiek. Odtąd, jak się domyślamy, będzie on już przychylnie patrzył na pierwsze oznaki obyczajowej rewolucji ( a mieszkańcy miasteczka poczują się wolni, by czynić to samo), co więcej sam, z wiernego (choć porzuconego męża) stanie się człowiekiem gotowym „randkować” z własną sekretarką.

Pozwoliłam sobie na tę odrobinę ironii, gdyż zdaję sobie sprawę, że film ten, choć zasadniczo dość prosty, jest jednocześnie bardzo zwodniczy. Jego twórcy bowiem starają się usilnie, by mógł on być odczytany jako rzecz o konflikcie pomiędzy legalistycznym (tu tożsamym  z tradycjonalistycznym) rozumieniem Kościoła  (zwłaszcza Jego misji wychowawczej), a nowym (tu domyślnie liberalnym i modernistycznym), które zamiast „straszyć piekłem” akcentuje miłosierdzie i zrozumienie dla grzesznika. Już samo to powinno niepokoić katolicką widownię, gdyż film, jak widać, wprowadza ostry i nierozwiązywalny konflikt pomiędzy przed- i posoborowym nauczaniem Kościoła katolickiego. Dzieli więc ten Kościół na dwoje, zaprzeczając ciągłości Jego nauczania i tradycji. Naiwnością byłoby jednak sądzić, że twórcy filmu czynią to z troski o „ducha soboru”, czy też pragną, by w Kościele bardziej akcentowało się Boże Miłosierdzie, kwestie zbawienia z Łaski, czy otwartość na skruszonych grzeszników. Nie, mamy tu raczej klasyczną zasadę „dziel i rządź”. Kiedy bowiem przyjrzymy się tej produkcji nieco uważniej, to bez trudu zauważymy, że bynajmniej nie chodzi tu o walkę z legalizmem w Kościele, ale o walkę z samym Kościołem. W finale filmu widzimy bowiem zwycięstwo modernistycznej i pogańskiej ideologii, której udaje się osiągnąć to, że „sól traci swój smak”. Kwintesencją tego jest ostatnie kazanie, jakie słyszymy z ust młodego proboszcza miasteczka, gdzie po całkiem mądrych słowach, że „najlepiej określa nas nie to,  czego sobie odmawiamy, ale to co czynimy i do kogo wyciągamy rękę”, mowa jest o rzekomej tolerancji Pana Jezusa.  Jakby Ten, który przez usta proroka Izajasza powiedział: „Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem” (Iz 5,20) (co niestety czynią twórcy „Czekolady”) mógł z sympatią patrzeć na upadek obyczajów Swego ludu i bratanie się pogaństwa z „chrześcijaństwem” bez Krzyża.

Uczciwie trzeba jednak przyznać, że film ten, choć nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem i przedstawianie go jako takiego, można uważać jedynie za kpinę bądź nieporozumienie, to ma trochę elementów naturalnego dobra. Mowa tu, na przykład, o wątku pogodzenia skłóconej matki i córki, o odzyskaniu godności przez poniewieraną przez męża niewiastę, czy o tym, że Vianne w końcu dla dobra córki decyduje się porzucić koczowniczy tryb życia. Film ten zatem może przynieść jakiś pożytek poganom czy ateistom, dla tych jednak, którzy poznali już prawdę Ewangelii, może być tylko słodką i lepką jak czekolada trucizną.

Marzena Salwowska

 

Ps.  Spodobała Ci się ta recenzja? Przekaż nam choćby symboliczną darowiznę w wysokości 2 złotych. To mniej, niż kosztuje najtańszy z tygodników opinii, a nasze teksty możesz czytać bez żadnych limitów i ograniczeń.

Numer konta: 22 1140 2004 0000 3402 4023 1523, Mirosław Salwowski

4 sierpnia 2015 18:49