Leave a Comment Kelly i Mac Radner, młodzi małżonkowie wraz ze swym niedawno narodzonym dzieckiem spokojnie mieszkają sobie w domku na przedmieściach jednego z amerykańskich miast. Niestety jednak do czasu … Oto pewnego dnia, ich sąsiadami zostają, lubujący się w dzikich i szalonych imprezach, członkowie bractwa studenckiego. Pewnej nocy, nie mogąc już dłużej wytrzymać hałasów dochodzących z sąsiedztwa, Mac dzwoni na policję. Ten krok okazuje się być początkiem swoistej między-sąsiedzkiej wojny pomiędzy Radnerami a członkami studenckiego bractwa.
Choć trzeba uczciwie przyznać, że film pt. „Sąsiedzi” w jednej ze swych sugerowanych konkluzji wydaje się nieść słuszną lekcję moralną o wyższości spokojnego, rodzinnego życia nad niemal nieustannym „imprezowaniem”, to zdecydowanie za mało, by w jakikolwiek sposób polecać ów do oglądania. Zanim bowiem dane będzie usłyszeć ową sugestię, musi on przebrnąć przez prawdziwy potok obrzydliwości, wulgarności i nieprzyzwoitości (głównie tych nawiązujących do rozpusty, homoseksualizmu i bezwstydu, ale nie tylko; gdyż mamy tu też pijaństwo, używanie narkotyków, kłamstwa, znęcanie się nad słabszymi, oszustwa i zemstę). Poziom dowcipu jest tu rynsztokowy i mieszczący się w najmniej wybrednym nurcie filmowej popkultury w rodzaju „Borata”, „Sprzedawców” czy „American Pie”. Żadna ze stron sporu pokazana w tym filmie, nie zachowuje się tu w moralny i prawy sposób, a tylko eskaluje napięcie odpłacając się wzajemnie złem za zło. I twórcy tego filmu chcą byśmy śmiali się widząc i słysząc wszystkie te obrzydliwości.
Reasumując: pochwała rodziny w tej produkcji to nie przysłowiowa „wisienka na torcie”, ale raczej wisienka zanurzona w wielkiej kupie fekalii. Trzeba być głupcem, by chcieć się po nią schylać.
/.../