Leave a Comment Rob Cole, główny bohater filmu, przychodzi na świat w XI-wiecznej Anglii. Wychowuje się wraz z rodzeństwem pod opieką samotnej matki. Razem stanowią ubogą lecz szczęśliwą rodzinę. Niestety matka chłopca umiera nagle na nieuleczalną wówczas chorobę, zwaną „chorobą boczną” (prawdopodobnie zapalenie wyrostka robaczkowego). Siostry Roba zostają przygarnięte przez pewną rodzinę, która jednak odmawia zajęcia się trudniejszym do wyżywienia chłopcem. Zaradny Rob znajduje sobie więc sam opiekuna w postaci wędrownego cyrulika. U boku tego wiecznego tułacza zdobywa nieco medycznej wiedzy, która jednak szybko przestaje mu wystarczać. Pewnego dnia, zdawszy sobie sprawę, że cyrulik nie jest w stanie nauczyć go niczego więcej, wyrusza w podróż do dalekiego perskiego miasta, gdzie zamierza zostać uczniem największego lekarza swoich czasów, legendarnego Ibn Siny.
Już od pierwszych kadrów filmu uwagę przyciąga płytkie i pełne uprzedzeń podejście jego twórców do okresu Średniowiecza w Europie. Widać to już w warstwie wizualnej, gdzie zanim bohater opuści Europę, niemal wszyscy, których napotka na swej drodze są brudni, brzydcy i odziani w łachmany. Opisywaną tu epokę twórcy filmu przedstawiają jako okres całkowitego upadku nauki (w tym medycyny), zapominając chociażby o tym, że to właśnie wtedy, a nie w Starożytności, powstały pierwsze z prawdziwego zdarzenia uniwersytety (których poziomu wiele współczesnych uczelni może tylko pozazdrościć) oraz szpitale. Niestety film nie ogranicza się do niezbyt zgodnego z prawdą obrazu naukowej zapaści w Średniowieczu, ale daje również gotową odpowiedź na pytanie o jej przyczyny. I jest to odpowiedź aż nadto przewidywalna: wszystkiemu winni są różnej maści religianci (zwłaszcza chrześcijanie, ale też żydzi i muzułmanie). Oni to hamują swobodny rozwój nauki, stwarzając, w oparciu o religie, różne granice i zapory dla jej swobodnego rozwoju. Mamy tu więc, dość topornie zaprezentowany, popularny mit konfliktu pomiędzy wiarą a rozumem. Twórcy filmu oczywiście nie dopuszczają do siebie myśli, że wiara nie tylko nie sprzeciwia się rozumowi, ale nieraz może go wyprzedzać, oświecać i prowadzić we właściwym kierunku. W dziedzinie medycyny jest to świetnie widoczne na przykładzie pewnych nakazów higienicznych zawartych w Starym Testamencie. Nakazów tych żydzi prawdopodobnie nie rozumieli, ale przyjmowali je przez wiarę. I tak, na przykład, musieli zburzyć każdy dom, z którego nie udało się usunąć pleśni (a nie mogli przecież wiedzieć, że znajdują się w niej rakotwórcze mikotoksyny), nie wolno im było też spożywać szeregu zwierząt, których mięso nie jest zalecane przez współczesną dietetykę, a którymi bez obaw delektowały się ościenne narody.
Dodatkowe przesłanie filmu ma zdaje się stanowić teza, iż lekarz powinien być nieograniczony w swojej badawczej swobodzie i praktykach, o ile w swoim sumieniu uznaje je za słuszne. Jeśli taka rzeczywiście idea przyświecała twórcom „Medicusa” to bliżej jej do doktora Mengele niż do Hipokratesa. Uznawany bowiem za ojca medycyny Hipokrates stawia medykom takie ograniczenia jak zakaz podawania środków poronnych czy trucizny (nawet na życzenie chorego). Oczywiście, zawsze istnieją ograniczenia sztuczne i bezsensowne, z którymi warto walczyć, zwłaszcza dla ratowania życia czy zdrowia bliźniego; i jeśli taka myśl przyświecała twórcom „Medicusa” to mogę ją tylko pochwalić.
Niestety, poza wyżej wymienionymi zastrzeżeniami, obrazowi temu można również zarzucić lekki i przychylny stosunek do rozwiązłości i cudzołóstwa. Nadto w filmie pokazany jest przykład zaparcia się wiary chrześcijańskiej dla zamierzonych korzyści (tu możliwości kształcenia). Tej apostazji dokonuje główny bohater – udaje żyda poprzez obrzezanie, uczestnictwo w żydowskich modlitwach i obrzędach.
„Medicus” jest oczywiście nie całkiem pozbawiony pozytywnych elementów, takich jak na przykład piękna postawa Ibn Siny i jego uczniów podczas szalejącej w mieście zarazy. Oczywiście „napędzające” głównego bohatera pragnienia bycia jak najlepszym lekarzem i towarzyszący temu głód wiedzy, też są same w sobie wartościowe. Godny pochwały jest też jego pełen empatii i nieprzedmiotowy stosunek do pacjentów. Niestety jednak, jako całość, film ten, który mógłby być piękną opowieścią o dobrej pasji, przygodzie czy podróży człowieka Zachodu wgłąb bajecznego Orientu, jest filmem nie nadającym się do rodzinnego oglądania.
Marzena Salwowska
/.../