Leave a Comment Ekranizacji powieści Henryka Sienkiewicza pod tym samym tytułem. W filmie obserwujemy losy Jana Skrzetuskiego, Onufrego Zagłoby, Longinusa Podbipięty, Heleny i Bohuna na tle rozpętanego w latach 1648 – 1649 przez Bohdana Chmielnickiego powstania Kozaków na Ukrainie. Wątek wzajemnej miłości Skrzetuskiego i Heleny oraz nieodwzajemnionego uczucia Bohuna względem tej ostatniej, łączy się tu więc z wojną, która położy swój cień na losach wszystkich z bohaterów tego dzieła.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej można wymienić kilka mocnych oraz dobrych punktów rzeczonej ekranizacji. Takowymi są, choćby, liczne odwołania bohaterów do chrześcijaństwa, a więc np. ich modlitwy, wspomnienia imienia Jezus, ufność w Bożą opiekę i opatrzność. W filmie tym jest też wskazanie na wartość przebaczenia udzielanego wrogom w imię Chrystusa, a także na przykładzie postawy Jana Skrzetuskiego jest ono pokazane w praktyce. Poza tym ukazane zostały tu takie tradycyjne cnoty jak: miłość do ojczyzny, odwaga, poświęcenie, gotowość do ponoszenia ofiar. Zaletą owej produkcji jest też to, iż w dość staranny sposób jej twórcy próbowali pokazać racje obu uczestniczących w konflikcie stron (czyli tak wiernych Koronie Polskiej, jak i zrewoltowanych Kozaków). To sprawiedliwe podejście dotyczy też ukazywania w filmie tak dobrych, jak i złych postaw występujących po obu stronach barykady. Słowa uznania należą się też za faktyczne obrzydzanie widzom okultyzmu, którego przedstawicielem jest tu wiedźma Horpyna będąca pod wieloma względami najbardziej odrażającą postacią w „Ogniem i mieczem” (przy tej okazji zresztą w niezbyt przychylnym kontekście pokazano też homoseksualizm, gdyż Horpyna wydaje się wykazywać tu skłonności lesbijskie). Miło jest też widzieć, iż damsko-męska miłość nie kończy się obowiązkowo przedmałżeńskim seksem, ale jest zasugerowane, że jednak czeka się z tym do ślubu.
A jakie są wady i dwuznaczności „Ogniem i mieczem”? Cóż, pozytywni bohaterowie pojedynkują się tu i nie widać przy tym żadnej krytycznej sugestii wobec owego bezbożnego zwyczaju. W podobnym przyzwalającym duchu pokazane zostały także pozamałżeńskie tańce damsko-męskie oraz dość swobodny erotycznie język niektórych bohaterów. Nota bene, co do tańców damsko-męskich to warto wskazać na pewien dość charakterystyczny dla przemysłu filmowego paradoks. Otóż, choć ów zwyczaj najczęściej jest pokazywany w popularnych filmach jako całkowicie normalny i pożądany, to równocześnie zwykle taniec mężczyzny z kobietą jest ukazywany jako wstęp lub zapowiedź czegoś jeszcze bardziej intymnego (mówiąc wprost, najczęściej jest wstępem do seksu) – podobnie zostało to zobrazowane w „Ogniem i mieczem”, gdzie, zwłaszcza w scenach tańca Jana Skrzetuskiego z Heleną, wyczuwa się duże erotyczne napięcie. W ten sposób, twórcy filmowi, chcąc nie chcąc, de facto wskazują na słuszność tradycyjnych przestróg katolickich przed pozamałżeńskimi tańcami damsko-męskimi, jako będącymi zazwyczaj bliską okazją do grzechu. Jednak chyba najbardziej wątpliwym elementem tak filmu, jak i jego książkowego pierwowzoru jest konwencja w jakiej został tu pokazany grzech pijaństwa. Jeden z najbardziej pozytywnych i sympatycznych bohaterów „Ogniem i mieczem” – Onufry Zagłoba – jest bowiem ukazany jako nałogowy pijak. Sceny pijaństwa są więc tu najczęściej kojarzone z ową miłą postacią, a co więcej ich emocjonalny nastrój wywołuje raczej śmiech oraz odprężenie, aniżeli uczucie, iż dzieje się w tych momentach coś złego, niebezpiecznego i tragicznego. Pijaństwo jawi się więc w tym dziele bardziej jako zabawna i w gruncie rzeczy nieszkodliwa słabostka, aniżeli poważna i niosąca za sobą wiele krzywd i cierpień nieprawość. Kto wie, ile dusz Polaków w odniesieniu do bagatelizowania owego grzechu zatruł Sienkiewicz pokazując ów w tak sympatyczny sposób?
Reasumując, „Ogniem i mieczem” to zasadniczo dobre dzieło, tym nie mniej nie należy podchodzić do niego bezkrytycznie. Dobrze jest zachować wobec niego pewną dozę krytycyzmu i ostrożności.
/.../
15 komentarzy Akcja „Quo Vadis” przenosi nas w czasy Rzymu za panowania osławionego Nerona. Do domu Petroniusza, jednego z ulubieńców cesarza, przybywa siostrzeniec, Marek Winicjusz. Młody wojak zwierza się patrycjuszowi ze swoich „sercowych problemów”. Otóż, przypadkiem poznał on niedawno, powierzoną od dziecka opiece rodu Plaucjuszów, piękną zakładniczkę z plemienia Ligów. Dziewczyna wywarła na Marku ogromne wrażenie, chciałby więc uczynić ją jak najprędzej swoją kochanką, jednak atmosfera znanego z wysokich standardów moralnych domu Plaucjuszów niezbyt sprzyja tym planom. Bardziej więc doświadczony Petroniusz obmyśla plan zabrania Ligii z tegoż domostwa i przekazania jej w ramiona swego siostrzeńca.
Sądzę, że to krótkie przypomnienie zawiązania intrygi w „Quo Vadis” powinno tu w zupełności wystarczyć, gdyż film jest zasadniczo wierną ekranizacją, powszechnie znanej w Polsce (chociażby ze szkół), powieści Henryka Sienkiewicza, pod tym samym tytułem. Oczywiście film Jerzego Kawalerowicza nie jest jedyną ekranizacją „Quo Vadis”, gdyż światowa kinematografia już od dziesięcioleci chętnie sięga po to barwne dzieło polskiego noblisty. Jednakże, myślę, iż warto pokazać, że i w XXI w. możliwe jest oddanie ducha i przesłania tej powieści w sposób, który pokazuje, że nie straciła ona nic ze swojej świeżości i aktualności i nie potrzebuje żadnych postmodernistycznych „liftingów”, by być atrakcyjna dla współczesnego odbiorcy. Realizacja takiego zadania wymagała od reżysera dojrzałej pokory, którą warto docenić. Oczywiście dziełu Kawalerowicza można by wytknąć szereg mniejszych lub większych wpadek takich jak np. płonące jak tektura marmury, czy kontrowersyjne obsadzenie w roli Arbitra Elegancji – Bogusława Lindy, który cedząc słowa przez zęby, sprawia wrażenie, że za chwilę, straciwszy estetyczną cierpliwość, wypali Neronowi prosto w twarz: „Co ty k***** wiesz o sztuce?” To są jednak drobne uwagi, które dotyczą zwykłych wpadek, jakich trudno uniknąć przy realizacji większego dzieła, lub kwestii gustu, a, jak zwykli mawiać rodacy Petroniusza, o gustach się nie dyskutuje.
Muszę jednak ostrzec, że ta ekranizacja”Ouo Vadis” może rozczarować każdego prawdziwego miłośnika „nicowania” klasyki. Zawiedzie się więc ten, kto spodziewa się przykładowo rehabilitacji postaci Nerona jako niezrozumiałego przez rzymskich kołtunów „artysty totalnego”, który dla sztuki nie waha się spalić Rzym, a następnie kontynuować ten śmiały performance z użyciem ludzkich rekwizytów w dziele, które wejdzie do historii (nie tylko sztuki) pod nazwą „Ogrody Nerona”. Rozczaruje się też ten, kto oczekuje próby ponownego odczytania przesłania książki poprzez zamieszczenie scen, w których gromadzący się w katakumbach chrześcijanie rozważaliby wspólnie dylematy typu:
– Czy radykalne głoszenie Ewangelii nie zaszkodzi aby rzymskiej cywilizacji – wielowiekowej kulturze, tradycjom, obyczajom?
– W jaki sposób głosić Chrystusa ukrzyżowanego, tak aby nie był „zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan” (1 List do Koryntian 1,23)?
– Jak można wiarygodnie głosić miłość do bliźnich, jednocześnie piętnując tradycyjne rozrywki i obyczaje pogańskich sąsiadów (np. krwawe igrzyska, wyuzdane pantomimy, wyrzucanie niechcianych dzieci na śmietnik, sodomię, itp. )?
– Jak ustosunkować się do słów z Psalmu 95 (w tłumaczeniu zwanym „Wulgatą”), że „Wszyscy bogowie pogan to demony„, kiedy wokół tyle pięknych świątyń i posągów na tychże cześć?
Takich i tym podobnych dylematów nie znajdziemy ani w filmie Kawalerowicza, ani w jego pierwowzorze . Odpowiedź na pytanie, dlaczego ich tam próżno szukać, pozostawiam domyślności czytelników. To co natomiast znajdziemy w filmie to: jasno głoszona pogańskiemu światu Dobra Nowina, przykłady radykalnego nawrócenia, ludzie różnego stanu, płci i wieku gotowi złożyć męczeńskie świadectwo, dobrzy pasterze do końca strzegący powierzonego im stada oraz pełne ewangelicznej prostoty i miłości życie pierwszych gmin chrześcijańskich. Widz nie znajdzie też w filmie skomplikowanych dylematów moralnych, gdyż wybory przed jakimi stają bohaterowi są tu zawsze proste, co wcale nie znaczy, że łatwe. Pod tym względem film również idzie za swoim książkowym pierwowzorem, który odznacza się duchową prostotą, nie jest to jednak prostota konstrukcji cepa, ale prostota krzyża.
Niestety, jednak obraz ten zawiera również pewne elementy, które, jak można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, nie znalazłyby żadnego uznania u bohaterów filmu, czyli pierwszych chrześcijan. Chodzi tu o zbytnie pokazywanie przemocy i lubieżności pogańskiego Rzymu. Oczywiście łatwo byłoby to uzasadnić względami artystycznymi, które jakoby wymagają realistycznego (w domyśle najlepiej pełnego drastycznych szczegółów) ukazywania różnych aspektów życia. Jednak, warto przypomnieć, iż ten rzekomy wymóg artystyczny, choć dziś jest uważany niemal za pewnik, daleki był twórcom greckiego dramatu, z którego wszak wyrasta kinematografia. Dla Greków pokazanie przemocy na scenie było by czymś niesmacznym, godnym barbarzyńcy schlebianiem najniższym instynktom; a nadto zbędnym, gdyż sceny te zwykle relacjonowali pojawiający się w sztuce heroldzi. A jeszcze trudniej niż antycznych Greków, wyobrazić sobie pierwszych chrześcijan delektujących się tego rodzaju widowiskami. Mimo jednak tych zastrzeżeń, co do niektórych komponentów, myślę, że całość konstrukcji tego filmu godna jest polecenia, głównie ze względu na właściwy fundament, na którym się opiera.
Marzena Salwowska
/.../