Film ten opowiada o Gusie, leciwym i schorowanym łowcy sportowych talentów, który wyrusza w podróż po to, by ocenić zdolności dobrze zapowiadającego się gracza amerykańskiego baseballu. Obraz ów tylko z pozoru jest kolejną opowieścią o sportowych zmaganiach. W rzeczywistości znacznie ważniejszy w tym filmie jest wątek relacji ojca z córką. W pewnym momencie pojawia się tu bowiem Mickey, córka głównego bohatera, która w związku z narastającymi problemami zdrowotnymi swego ojca, postanawia go odwiedzić i towarzyszyć mu we wspomnianej wyżej podróży. I nie byłoby w tym nic dziwnego i intrygującego, gdyby nie fakt, iż dotychczasowe relacje ojca z córką były bardzo trudne i bolesne. Otóż, kiedy żona Gusa i matka Mickey umarła, ten odesłał dziewczynkę, by mieszkała razem z ciocią i wujkiem, a następnie gdy zaczęła ona uczyć się w liceum, umieścił ją w internacie – można więc powiedzieć, iż w pewnym sensie ją „de facto” opuścił. Dlatego też, Mickey, gdy odwiedza swego ojca, początkowo czyni to bardziej z poczucia obowiązku niż współczującej miłości.
Wątek trudnych i napiętych relacji na linii ojciec-córka stał się dobrym pretekstem do zaakcentowania wagi wzajemnej miłości, przebaczenia, pojednania i więzi rodzinnych. I trzeba powiedzieć, że twórcom filmu udało się pokazać owe tradycyjne cnoty w przychylny oraz przekonywujący sposób. Poza tym mamy tu też ukazaną wartość przyjaźni. Niestety jednak, jak to zwykle bywa w zasadniczo dobrych filmach, zwłaszcza tych, które są współcześnie kręcone, te pozytywne rzeczy zostały osłabione przez pewne dwuznaczne i naganne elementy. W tym konkretnym obrazie najbardziej razi zaś obecność wulgarnych słów łączonych z imieniem Boga i Pana Jezusa – jest to karygodny brak szacunku dla majestatu i Świętości Wszechmogącego. Wydaje się też, iż takie nieprawości jak pijaństwo, zmysłowe pocałunki oraz nałogowe palenie tytoniu zostały tutaj pokazane w dość pobłażliwy i przyzwalający dla nich sposób.
Podsumowując: dobrze jest obejrzeć ten film i pochylić się nad problemami w nim pokazanymi, ale należy przy tym zachować pewną ostrożność.
Mirosław Salwowski /.../
Film opowiada o Waltzie Kowalskim, staruszku i wdowcu, weteranie wojny koreańskiej, który, delikatnie mówiąc, nie pała sympatią do Azjatów. Widać to wyraźnie, gdy sąsiadami głównego bohatera staje się wietnamska rodzina. Początkowo Walt nie kryje względem nich niechęci, co wyraża się m.in. w formułowaniu względem swych nowych sąsiadów uwag o charakterze rasistowskim. Tak się jednak składa, że z biegiem rozwoju fabuły tego obrazu, główny bohater bliżej zaznajamia się ze swymi koreańskimi sąsiadami. Walt staje się kimś w rodzaju mentora i opiekuna dla Thao, młodego syna nowych sąsiadów (który wcześniej za namową członków azjatyckiego gangu próbował mu ukraść samochód). Ostatecznie zaś główny bohater staje w obronie swych pochodzących z Wietnamu sąsiadów, okazując im w praktyce nie tylko zwykłą życzliwość, ale wręcz heroiczną miłość i poświęcenie.
W „Gran Torino” mamy też wątek w pewien sposób odwołujący się do wiary chrześcijańskiej – oto młody ksiądz, który obiecał zmarłej żonie głównego bohatera, iż pojedna go z Bogiem, dąży do tego spokojnie, acz wytrwale. To wszystko są bardzo piękne i duchowo mocne strony tego obrazu.
Niestety jednak dzieło to ma też swoją bardzo mocną wadę, a jest nią niebywałe nasiąknięcie dialogów w nim zawartych wulgaryzmami. W tym filmie jest tyle plugawej mowy, że gdyby ktoś chciał owe „brzydkie wyrazy” z nich pominąć, to nie pojąłby istoty jego fabuły, gdyż co chwila musiałby wyciszać głos lub zmieniać kanał. Co gorsza, jedna ze scen „Gran Torino” sugeruje nawet, że używanie wulgaryzmów jest oznaką dorosłości i męskości (główny bohater uczy bowiem swego młodego azjatyckiego podopiecznego używania takich wyrazów po to by ten był poważnie traktowany przez swego pracodawcę). W „Gran Torino” są też dwuznaczne pozytywne aluzje głównego bohatera, które mogą być interpretowane, jako aprobata dla seksu przedmałżeńskiego (z drugiej strony Walt wyraża swą dezaprobatę dla nieskromnego stroju jednej ze swych wnuczek). Pozytywne elementy filmu osłabione są też przez obecność tam szamańskich rytuałów w wykonaniu koreańskiego szamana, które nie spotykają się z jakąś negatywną sugestią czy komentarzem (może to być interpretowane, jako delikatne wsparcie dla synkretyzmu religijnego).
Mirosław Salwowski /.../
Film opowiada autentyczną historię Chrisa Kyle’a najsłynniejszego ze służących w armii USA snajperów. Kyle pełnił tę funkcję w czasie bytności amerykańskiej armii w Iraku, stając się jednym z najskuteczniejszych w swym fachu żołnierzy. Ten nagrodzony, a nominowany do 6 Oscarów obraz wyreżyserowany został przez Clinta Eastwooda, którego postaci nikomu chyba w sposób specjalny przedstawiać nie trzeba.
W filmie tym jest bardzo dużo wulgaryzmów i niestety nie stroni on też od seksualnych oraz obscenicznych aluzji. Główny bohater współżyje w nim też ze swą dziewczyną przed ślubem, co w żaden wyraźny sposób nie jest przedstawione przez jego twórców jako zachowanie kontrowersyjne. To są bez wątpienia poważne wady tej produkcji jeśli chodzi o jej aspekt moralny i światopoglądowy. A jakie są mocne punkty owego filmu? Można tu docenić pewne nawiązania do Boga, Pana Jezusa, chrześcijaństwa i modlitwy, jakie zostały umieszczone w tym obrazie. Nie są to bowiem odwołania o charakterze ironicznym czy szyderczym. Ponadto, choć dla wielu kwestią bardzo kontrowersyjną może wydawać się to, iż – raczej pozytywnym- bohaterem tego filmu jest człowiek, który – było, nie było – zabił wielu ludzi, dla nas ów wątek nie jest czymś zbyt dyskusyjnym. Chris Kyle działał bowiem z upoważnienia legalnych władz, których zwierzchnictwo uznawał, a poza tym uśmiercał on innych w trakcie bezpośrednich działań zbrojnych – ludzie zaś do których strzelał próbowali zabijać amerykańskich żołnierzy. Nie było to więc ze strony głównego bohatera zabijanie niewinnych osób, które to działanie jest w sposób absolutny zakazane przez jedno z przykazań Bożych.
Oczywiście, można słusznie zastanawiać się, czy militarne zaangażowanie USA w Iraku stanowiło przykład wojny sprawiedliwej? Upływ czasu pokazał wszak, że część z powodów podawanych przez administrację Stanów Zjednoczonych jako uzasadnienie tej wojny było nieprawdziwych, a ponadto, w skutek amerykańskiej interwencji w Iraku sytuacja w tym kraju i regionie pogorszyła się. Z drugiej jednak strony Chris Kyle, jako co prawda wybitny, ale jeden ze zwykłych żołnierzy, nie musiał znać owych niuansów. Nie miał wszak on raczej dostępu do raportów służb wywiadowczych, tajnych sprawozdań, które zostały ujawnione po latach. Poza tym, nawet, gdyby w samym momencie podejmowania przez USA decyzji o ataku na Irak, decyzja ta byłaby niesłuszna, to nagłe wycofanie się wojsk tego tuż po inwazji, mogłoby przynieść jeszcze gorsze skutki niż te, z którymi mamy do czynienia dziś.
Warto też dodać, iż ów film Eastwooda nie jest bynajmniej jakąś radosną apologią wojny, gdyż wskazuje on na różne spustoszenia, jakie takowa czyni w psychice i emocjach jej uczestników. Można więc powiedzieć, iż produkcja ta przedstawia pod tym względem wojnę w tradycyjnie katolicki sposób, a więc, że z jednej strony może być sprawiedliwa i słuszna, lecz z drugiej zawsze stanowi bliską okazję do grzechu.
Mirosław Salwowski /.../