Leave a Comment Film ten został oparty na prawdziwych wydarzeniach, a jego kanwą są działania kilku analityków ekonomicznych, którzy jako nieliczni przewidzieli światowy kryzys finansowy z 2008 roku, wykorzystując tę sytuację do osobistego wzbogacenia się. Produkcja ta przybliża nam przy tym mechanizmy, które doprowadziły do wspomnianych wydarzeń, odsłaniając i uwydatniając przy tym chciwość, nadużycia i nieodpowiedzialność ludzi kierujących światowym systemem bankowym.
„Big Short” ma sporo poważnych wad. Jest tu wiele wulgarnej mowy, dużo bezwstydnych i nieskromnych scen (choć te akurat pojawiają się bardziej w kontekście negatywnych moralnie zachowań), a przy tym w niektórych scenach sugeruje się, iż kontestacja religii i Słowa Bożego stanowi rzecz właściwą, będącą jednym z elementów krytyki autentycznie złych zjawisk. Mimo wszystko, główny motyw i przesłanie tego filmu wydają się być właściwe i budujące, gdyż pokazują one do czego może prowadzić chciwość pieniędzy, a także oparty na bardzo wątpliwych fundamentach system udzielania przez banki oprocentowanych pożyczek. Można oczywiście zastanawiać się, czy główni bohaterowie postępują tu lepiej od krytykowanych chciwych bankowców, wszak postanawiają oni zarobić wielkie pieniądze na swych przewidywaniach tyczących się krachu tego systemu, jednak ostatecznie rzecz biorąc to nie oni manipulowali naiwnymi ludzi, zachęcając ich do brania coraz to bardziej wątpliwych i niepewnych kredytów. Ich działanie polegało bowiem nie na na oszukiwaniu czy manipulowaniu ludzką naiwnością, ale na wykorzystaniu swej wiedzy i przewidywań odnośnie sytuacji wytworzonej przez nieodpowiedzialne i chciwe działania wielkich banków. Choć zapewne, moralnie bardziej klarowna byłaby sytuacja, w której wielkie zyski uzyskane z tego tytułu zostałyby przeznaczone na rzecz pomocy milionom zwykłych ludzi, poszkodowanych przez kryzys wywołany ową chciwością i nieodpowiedzialnością systemu bankowego.
Przy okazji omawiania tego filmu, warto przypomnieć, co na temat lichwy (czyli udzielania pożyczek z oprocentowaniem mającym na celu czerpanie z tego tytułu zysku i zarobku) mówi nauczanie katolickie:
„Pismo święte, w wielu miejscach najwyraźniej potępia lichwę: „Nie weźmiesz lichwy od brata twego, ani więcej niżeś dał ” (Kapłańska 25, 35); „Jeśli pożyczysz ludowi memu ubogiemu, który mieszka z tobą, nie będziesz mu przynaglał jako wyciągacz, ani lichwami uciśniesz” (Wyjścia 22, 25); „Bratu twemu tego, czego mu trzeba, bez lichwy pożyczysz” (Powtórzonego Prawa 23, 20); „Miłujcie nieprzyjacioły wasze, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się stąd nie spodziewając” (Łukasz 6, 35).
Ojcowie Kościoła mocno powstają przeciwko lichwie i głośno mówią, że wszystko co się bierze nad pożyczkę jest niesprawiedliwością. Święty Bazyli przedstawia lichwę jako zbytek niesprawiedliwości: „Jest to przeklęta córka chciwości i przywiązania do rzeczy ziemskich”; „Pismo święte (są to słowa świętego Grzegorza Nysseńskiego) zabrania wyraźnie lichwy, jako nieprawego środka wzbogacenia się (…) Nasze księgi święte zabraniają we wszystkim wymagać więcej nad to, co dano. Wszystko czego się żąda więcej nad pożyczkę, nazywa się lichwą; nakazuję lichwiarzowi zwrócić co wziął”; „Lichwa (mówi święty Jan Złotousty) zarówno szkodliwą jest dla tego kto ją płaci, i dla tego kto ją bierze; gubi duszę ostatniego a nędzę pierwszego powiększa”. Posłuchajmy jeszcze świętego Leona: „Jakikolwiek obrót rzeczy wezmą, lichwiarz zawsze traci, jeśli postrada to co pożyczył; lecz jeszcze nieszczęśliwszy, gdy bierze więcej nad to co pożyczył. Ciągnie zyski ze swych pieniędzy, śmierć zadaje duszy swojej”.
Wszystkie sobory także potępiły lichwę. Drugi sobór powszechny lugduński (Lyon) pod Grzegorzem X rzucił klątwę na lichwiarzy, a Sobór powszechny wienieński, pod Klemensem V, żądał aby karano jako heretyków tych, którzy uparcie twierdzili, że nie jest grzechem zajmować się lichwą, to jest wymagać i brać więcej niżeli kto pożyczył.
Wszyscy papieże, aż do Piusa IX, ciągle powtarzali te same zasady. Benedykt XIV, między innymi w swym liście encyklicznym z dnia 1 listopada 1745 roku, wydanym do wszystkich biskupów włoskich, zaczynającym się od słów: „Vix pervenit”, mówi, że po roztrząśnięciu przedmiotu przez najuczeńszych kardynałów i teologów, postanowiono jednozgodnie, że wszelka lichwa, wszelki zysk wymagany nad kapitał, to jest nad sumę pożyczoną, z tytułu samej tylko pożyczki, jest niegodziwym i lichwiarskim, jakikolwiek byłby majątek osoby, od której wymaga się ten zysk, i na jakikolwiek cel używałaby ona sumy pożyczonej.
Lichwę więc potępiają: Pismo święte, tradycja czyli podanie i Ojcowie Kościoła, tudzież Papieże i Sobory. Lichwiarze zatem, którzy każą sobie płacić bez prawnej zasady, procenty od pożyczonych pieniędzy, pobierają to, co do nich nie należy; przywłaszczają cudzą własność i obowiązani są zwrócić ją, bo inaczej Niebo zamknięte jest dla nich na zawsze. „Złodzieje (mówi św. Paweł Apostoł) nie wnijdą do Królestwa Bożego” (1 Koryntian 6, 10), a lichwiarze czymże są, jeżeli nie złodziejami? Starożytny pisarz nazywał ich zbójcami, Zapytany, co znaczy pożyczać na lichwę, odpowiedział: „jest toż samo co zabijać”. (Ks. Ambroży Guillois, „Wykład historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny i kanoniczny wiary katolickiej. Dzieło ofiarowane Ojcu św. Piusowi IX, zaszczycone podziękowaniem Jego Świątobliwości, tudzież aprobatą i pochwałami wielu kardynałów, arcybiskupów i biskupów „, Wilno 1863, s. 345 – 346).
Jak więc, widać, Boże przestrogi i w kwestiach ekonomicznych okazują się być najlepsze. Dobrze, że pomimo swych ciężkich wad film pt. „Big Short” przynajmniej pośrednio wskazuje na słuszność Bożych przykazań w tej kwestii.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Kuba bierze udział w nielegalnych i niebezpiecznych wyścigach bardzo szybkich samochodów po to, by zarobić na drogą operację swej chorej na raka młodszej siostry. To jego zajęcia doprowadza go do kontaktów ze światem przestępczym, w którym trwa rozgrywka o kontrolę nad światem nielegalnych wyścigów.
Jeśli chodzi o moralną i światopoglądową wymowę tego filmu to w dość oczywisty sposób jest ona dwuznaczna. Co prawda, nie można stanowczo powiedzieć, iż udział w nielegalnych wyścigach samochodowych należy do aktów wewnętrznie złych (a więc zawsze i wszędzie zakazanych), ale nie zmienia to zasady, że prawa zasadniczo (choć nie zawsze) trzeba przestrzegać. Owszem, główny bohater za pomocą swego nielegalnego i groźnego procederu pragnie ratować życie i zdrowie swej młodszej siostry, jednak w filmie coś takiego jawi się jako jedyna opcja, tak jakby nie były dostępne inne środki w tym zakresie (np. pomoc fundacji charytatywnych, zbiórki pieniężne). Poza tym, Kuba jest też prócz udziału w nielegalnych wyścigach gotowy pomagać przestępcom w innych formach ich kryminalnej działalności: co prawda nie jest powiedziane w jakich, ale można się domyślać, że jest to jeszcze bardziej wątpliwe etycznie niż ściganie się samochodami z dużą prędkością.
Oglądając ów film, trudno też nie odnieść wrażenia, iż przebija się z niego pewnego rodzaju sympatia dla przestępczej działalności. Ostatecznie, wszystkie z głównych postaci tego obrazu są zaangażowane w łamanie prawa, więc w tym względzie widz może kibicować tylko „mniej złym” jego bohaterom. W produkcji tej pełno jest również scen nieskromności i bezwstydu. Piszący te słowa, dosłownie musiał w paru momentach filmu zasłaniać oczy, a także zastanawiał się, czy aby nie przerwać z tego względu jego oglądania.
Także, nierząd (w znaczeniu: seks przedmałżeński), pijaństwo oraz skrajnie wręcz poufałe tańce nie są w tym filmie pokazywane z dezaprobatą, ale – być może z pewnym zastrzeżeniem co do upijania się, lecz też niekoniecznie – są one obrazowane tak, jakby były normalną częścią życia.
Podsumowując: film „Diablo. Wyścig o wszystko” to obraz z dwuznacznym moralnie przesłaniem, którego fabuła pomyślana została tak, by wskazywać widzom łamanie porządku prawnego jako jedyne dostępne rozwiązanie trudnych życiowych sytuacji. Mnogość sugestywnych pod względem erotycznym scen czyni ową produkcję niebezpieczną nie tylko pod kątem swoistej „filozofii życiowej” w niej prezentowanej, ale także na płaszczyźnie bezpośredniego procesu jej oglądania.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Film ów stanowi fabularną (nieautoryzowaną) biografię Dicka Cheneya, znanego amerykańskiego polityka i byłego wiceprezydenta USA. Początki tego obrazu zabierają nas do lat 60-tych XX wieku, kiedy to Cheney miał przejść gwałtowną metamorfozę od nie rokującego większych perspektyw pijaka oraz awanturnika do pracowitego i ambitnego stażysty w Kongresie USA i administracji prezydenta Nixona. Następnie obserwujemy tu kolejne etapy politycznej kariery Dicka Cheneya prowadzącego go aż na stanowisko wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych przy boku Georga W. Busha.
Na płaszczyźnie światopoglądowej film „Vice” z pewnością został nakręcony z pozycji bardzo niechętnych tak Partii Republikańskiej w USA, jak i ogólnie rzecz biorąc konserwatyzmowi jako takiemu (których to obu Dick Cheney jest tutaj swego rodzaju przedstawicielem). Nie oznacza to jednak, że w takim razie obraz ten musi być pozbawiony jakiejkolwiek wartości. Kluczowym pytaniem powinno tu bowiem, czy mocno krytyczne spojrzenie twórców filmu na Cheneya i jego partyjnych współpracowników jako cynicznych manipulantów odpowiedzialnych za przelew krwi setek tysięcy ludzi zasadniczo odpowiada stanowi faktycznemu. Najpewniej wielu szczegółów mogących zmieniać obraz Dicka Cheneya na plus lub minus dowiemy się od historyków dopiero po latach, więc tak naprawdę trudno jest w tej chwili odpowiedzieć na pytanie, ile w omawianym filmie jest szczerej prawdy, ale ile wyolbrzymień, przesady, a może nawet ewidentnej manipulacji czy też w najgorszym wypadku kłamstw. Już teraz jednak można wskazać na niektóre z elementów tej produkcji, które można ocenić pod względem historycznym.
I tak np. w filmie widzimy jak wątpliwe były oficjalne uzasadnienia wojskowej inwazji USA (i Wielkiej Brytanii) na Irak. Zgadza się to ze stanem faktycznym, gdyż w miarę upływu czasu okazało się, iż w Iraku prawdopodobnie nie było żadnej broni masowego rażenia (poza być może tą, która nie stanowiła już realnego zagrożenia). Rząd USA jako oficjalny powód swej inwazji na Irak w 2003 roku podawał między innymi tę przesłankę. Z drugiej jednak strony, Saddam Husajn próbował robić na swych przeciwnikach wrażenie, jakoby taką broń miał (co mogło wprowadzać w błąd władze Stanów Zjednoczonych). Nieprawdziwe też okazały się twierdzenia, jakoby pod patronatem rządów Saddama Husajna znajdowały się w Iraku bazy islamskich terrorystów. Można więc powiedzieć, że w tej kwestii, film „Vice” mniej więcej rzetelnie przedstawia stan faktyczny. Pewnego rodzaju manipulacji twórcy owej produkcji dopuszczają się jednak podając – w kontekście politycznej aktywności Dicka Cheneya – liczbę ofiar wojny domowej w Iraku jako 600. 000 ludzi. Po pierwsze, bowiem liczba ta jest najwyższą z możliwych (istnieją wszak mniejsze szacunki w tym względzie). Po drugie, duża część ofiar w Iraku została zabita już po tym jak prezydent Barack Obama wycofał wielką część wojsk USA z tego kraju. Jest więc kontrowersyjne sugerowanie choćby i nie bardzo bezpośredniej odpowiedzialności za 600. 000 tysięcy zabitych w Iraku Dickowi Cheneyowi oraz administracji Georga W. Busha.
Mimo wszystko, nie można jednak powiedzieć, iż film „Vice” przedstawia Cheneya jedynie w negatywnych barwach. Jest on wszak tu pokazany też jako kochający oraz troskliwy mąż i ojciec. Ponadto – choć pewnie nie było to intencją twórców tej produkcji – obraz ów można by nawet w pewnym aspekcie postrzegać jako historię o tym, jak, kolokwialnie mówiąc, wziąć się w garść i z miłości do bliskich oraz za pomocą ciężkiej pracy zerwać z pijaństwem oraz ulicznym awanturnictwem. Inna sprawa, że z całości filmu nasuwa się wniosek, iż może dla świata byłoby lepiej, gdyby Dick Cheney pozostał pijakiem i awanturnikiem aniżeli pracowitym i zdyscyplinowanym politykiem, którym stał się później.
Do negatywów omawianej produkcji należy z pewnością zaliczyć nie tylko prezentację, ale wręcz promocję wulgarnej mowy, gdyż takowa jest tu nie jedynie obrazowaniem zachowań różnych ludzi, ale pojawia się jako żartobliwy komentarz ze strony jego twórców.
Ogólnie rzecz biorąc jednak, mimo niewątpliwego antykonserwatywnego odchylenia twórców filmu „Vice” można docenić, iż jest on swego rodzaju krytyką cynizmu i nieuczciwości w polityce. I chyba nie ma co się za bardzo obrażać na to, że w tym konkretnym wypadku te brzydkie cechy są pokazane po prawej stronie sceny politycznej. Wszak skrajną naiwnością byłoby sądzić, iż owe nieprawości są rzadkie tak na prawicy, jak i lewicy.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Film opowiada o śledztwie w sprawie zgwałcenia i śmierci nastoletniej Indianki, której ciało zostało znalezione na terenie rezerwatu Wind River. Dochodzenie prowadzi agentka FBI, Jane Banner, a pomaga jej lokalny specjalista od tropienia dzikiej zwierzyny, Cory Lambert, którego córka zginęła niegdyś w podobnych okolicznościach. Trop prowadzi do kolegów (także zabitego) chłopaka ofiary.
Obraz ten z chrześcijańskiego punktu widzenia nie może być pochwalony z kilku względów.
Po pierwsze w przychylny sposób przedstawia on prywatną zemstę. Lamert bowiem po odnalezieniu sprawców zbrodni porywa tego, który dopuścił się zgwałcenia i, działając poza jakimikolwiek granicami obrony koniecznej, wywozi go wysoko w góry, gdzie pozbawia go butów i każe mu biec po śniegu na siarczystym mrozie aż złoczyńca umiera z wyziębienia. Główny i pozytywny bohater z pewnością postępuje tu wbrew nakazom Słowa Bożego, które mówi: „…nie wymierzajci sami sobie sprawiedliwości, lecz pozostawcie to pomście [Bożej]!” (Rz 12, 19). Co gorsza zdaje się on czerpać z tego pewną satysfakcję; chwali się swym czynem ojcu martwej nastolatki tak, jakby właśnie spełnił jakiś zaszczytny obowiązek.
Po drugie, nawet jeśli twórcy takowego zachowania nie pochwalają, to jako normalną rzecz przedstawiają współżycie osób niebędących małżeństwem (z retrospekcji wiemy, że dopuszczała się go ofiara ze swym chłopakiem, co nie spotyka się z żadnym negatywnym komentarzem). Nadto ojciec dziewczyny mówi, iż, jako że jego córka jest od niedawna pełnoletnia, to on nie będzie się wtrącał do jej „prywatnych spraw” (nie wspomina o współżyciu, ale można wywnioskować, że wchodzi ono w zakres tych spraw). Nikt z jego zdaniem nie polemizuje. Nie ma wzmianki o tym, że nierząd to grzech, przez który para kochanków narażała się na wieczne potępienie (czyli notabene los o wiele gorszy od śmierci z rąk przedstawionych bandytów).
Po trzecie zawarto tu niemało wulgarnej mowy, której używania z pewnością dałoby się uniknąć.
Film ma też pewne zalety. Ostatecznie Lambert i agentka Banner dążą przez większość czasu do ukarania ludzi winnych ohydnych czynów, a intencje tej drugiej nie wzbudzają etycznych wątpliwości (żywi ona szczere pragnienie sprawiedliwości). Jest tu też poboczny wątek degenerata i narkomana (brata tragicznie zmarłej nastolatki), który zaczyna odwracać się od swych nieprawości i dąży do pogodzenia się z rodziną. Są tu też słuszne (choć zdecydowanie za mało zaakcentowane) krytyczne aluzje do, uwarunkowanej dawnymi międzyrasowymi zaszłościami, opieszałości władz w kwestii ścigania przestępstw przeciw Indianom. Niegdysiejsza sprawa śmierci (będącej pół Indianką) córki Lamberta nie została bowiem należycie wyjaśniona i być może ten fakt po części motywuje go teraz do wymierzenia sprawiedliwości na własną rękę.
Jednak zaświadczam, że powyższych zalet omawianej produkcji doszukiwałem się z trudem. Stanowią one względnie niewielką część fabuły, która orbituje wokół prywatnej zemsty, planowanej od początku śledztwa przez głównego bohatera. Pomijając już kwestię pozostałych wad filmu dodam tylko, że sprawia on dziwnie dołujące wrażenie; jego akcja toczy się w miejscu nie dającym ludziom żadnych życiowych perspektyw, pchającym ich w szpony alkoholu lub narkotyków i będącym przeto wylęgarnią patologii i przestępczości. Nie ma w nim wyraźniejszej nadziei na zmianę tak marnej egzystencji. Nie sądzę więc, by widz mógł odnieść z obejrzenia tego obrazu jakiś realny duchowy pożytek.
Michał Jedynak
/.../
Leave a Comment Trzy nastolatki – Julie, Kayla i Sam – umawiają się, że podczas balu maturalnego stracą dziewictwo. Rodzice tych dziewcząt przypadkowo dowiadują się o ich planach. Postanawiają zapobiec podjęciu przez nie owego nieprzemyślanego kroku.
Wybierając się na ów film liczyłem się z tym, że – biorąc pod uwagę jego opisaną wyżej tematykę – „na dwoje babka wróżyła”. Mógł on albo stanowić pochwałę czystości przedmałżeńskiej albo skończyć się „nawróceniem” rodziców na liberalizm w sferze seksualnej. Niestety twórcy filmu poszli tą drugą drogą w dodatku epatując widza głupotą, prymitywizmem, nieskromnością i wulgarnością. Co do przekazu omawianego „dzieła” (nie potrafię w tej sytuacji napisać tego słowa inaczej niż w cudzysłowie) to jest on mniej więcej taki: po osiągnięciu pewnego wieku człowiek ma pełne prawo w dowolny sposób szukać spełnienia w życiu płciowym, rodzice powinni na to zezwolić i, nawet jeśli martwią się o swoje latorośle, to nie mogą im w żaden sposób stawać na drodze do szczęścia. Takie przesłanie widoczne jest w kluczowych scenach. Matka Julie, która wcześniej gorliwie starała się zapobiec utracie przez córkę dziewictwa, z ukrycia widząc ją w sytuacji intymnej z jej partnerem, urzeczona „romantyzmem” tej sceny, rezygnuje ze swych zamiarów, a nawet cieszy się z takiego obrotu sprawy. Kayla w rozmowie z ojcem przekonuje go, że nie ma racjonalnych argumentów przeciw planowanemu przez nią nierządowi. Najcięższy grzech popełnia jednak Sam, która początkowo, podobnie jak jej przyjaciółki, chce przespać się z jednym z kolegów, ale ostatecznie decyduje się pójść za swymi homoseksualnymi skłonnościami i zaczyna uwodzić swą koleżankę; między dziewczętami dochodzi do pocałunków i można się domyślić, że na tym się nie skończy. Ów „coming out” jest przedstawiony jako happy end, zresztą propaganda przychylna sodomii jest tu widoczna wcześniej, bowiem ojciec tej nastolatki chce zapobiec przeżyciu przez nią pierwszego razu nie dlatego, że martwi się, iż jego córka straci przedwcześnie dziewictwo, ale dlatego, iż obawia się, że, idąc za przykładem heteroseksualnych koleżanek, na siłę uczyni to ona z którymś z chłopaków, czyli wbrew swym preferencjom.
Co do motywacji reszty rodziców chcących nie dopuścić do tego, aby ich córki współżyły w noc balu maturalnego, to ani razu nie pojawia się wspomnienie o grzechu i możliwości wiecznego potępienia (w najlepszym razie są tu uwagi o złym wpływie zbyt wczesnej inicjacji na psychikę młodych ludzi). Sprzeciw wobec rozpusty staje się przez te braki mdły i nieprzekonujący.
Jeśli natomiast chodzi o „oświecone” postacie to rodzicem, któremu rozwój akcji przyznaje w końcu rację, jest tu matka Kayli, Marcie, która krytykuje działania osób starających się zapobiec nierządowi, zarzucając im, że promują podwójne standardy (obowiązkowo grzeczne i porządne dziewczęta vs. chłopcy, którym pozwala się na więcej). Nie przeczę, że podobne podejście do kwestii czystości jest karygodne, jednak rozwiązaniem jakie proponuje ta bohaterka nie jest podwyższenie wymagań wobec mężczyzn, lecz akceptacja „samostanowienia” (czytaj rozwiązłości) u obu płci. Ponadto, co gorsza, postać ta, chcąc zwiększyć siłę swych wywodów jakimś porównaniem, zestawia starania o przeszkodzenie realizacji planów nastolatek z działaniami osób, które występują przeciw aborcji (obie te aktywności mają według niej godzić w wolność kobiet). „Prawo kobiet do decydowania o swym ciele” jest zaś dla reszty takim „dogmatem”, że nikt nie stara się podważyć tego argumentu poprzez wskazanie, że skoro przeszkadzanie nierządowi w czymkolwiek przypomina przeszkadzanie mordowaniu nienarodzonych to znaczy, że jest czymś dobrym. Broniąc się przed oskarżeniami Marcie, bohaterowie próbują jedynie zaprzeczyć, aby w swych działaniach przypominali działaczy pro – life. Jedyni obrońcy życia, jacy przy tej okazji przewijają się w wypowiedziach, to wzbudzające silne kontrowersje osoby dokonujące zamachów na kliniki aborcyjne, których to przykład ma pokazać ewidentną nieprawdziwość zrównywania rachunku krzywd wyrządzanych wskutek obrony życia z tymi, które mogą wyrządzić rodzice starający się zapobiec uprawianiu przez ich córki seksu. Oczywiście przez „zło” prowadzonej w ten sposób obrony życia nie są tu rozumiane takie jej wątpliwe aspekty jak fakt samosądów, niedawanie aborterom czasu na pokutę czy też możliwość uśmiercenia postronnych osób, ale brutalne godzenie w „dobro” jakim ma być legalna aborcja. Nie ma też żadnych nawiązań do (liczniejszych przecież) bezkrwawych działań podejmowanych przeciw prenatalnym zabójstwom, co sprzyja utrwaleniu wizerunku przeciwnika aborcji jako kogoś o morderczych zapędach.
Powyższe toksyczne przesłanie jest tu podane w równie niestrawnej formie – wulgarna mowa, nieskromność i bezwstyd są tu wyeksponowane i zobrazowane w komediowej, mającej bawić widza, konwencji. Nadto razi pretensjonalność dialogów i nadzwyczajny prymitywizm dowcipów. Dość powiedzieć, że twórcy raczą oglądającego takimi widokami jak: wlewanie piwa rurką do odbytu, nastolatkowie wymiotujący na siebie nawzajem po zażyciu narkotyków czy przedwczesny wytrysk. Pozwolę sobie też na osobistą dygresję – mnie jako miłośnika twórczości J.R.R. Tolkiena drażniły, osadzone czasem w obscenicznym kontekście, nawiązania do arcydzieł chrześcijańskiego fantasy, „Hobbita” i „Władcy Pierścieni”, które pasowały do tej kloaki mniej więcej tak, jak obrazy Chrystusa i Maryi pasują do gabinetów wróżek, w których są czasem umieszczane.
Właściwie jedynymi drobnymi zaletami tej produkcji są wyrażane przez matkę Julie obawy, by córka przez przedwczesną inicjację nie powtórzyła jej błędów; niewiasta ta bowiem lekkomyślnie związała się w młodości z pewnym mężczyzną, który zostawił ją później z dzieckiem (wskazuje to na fakt, że rozpasanie nie zawsze popłaca). Znajdują się tu też raczej negatywne uwagi na temat zdrady małżeńskiej jakiej dopuściła się matka Sam, ale to nikła zaleta, bo niewierność tej kobiety jest dla jej męża „usprawiedliwieniem” dla związku z inną niewiastą.
Nikomu zatem nie polecam tego libertyńskiego, emanującego nieskromnością i żenująco prymitywnego filmu. „Strażników cnoty” nakręcili ludzie, którzy chyba postanowili być strażnikami rozpusty.
Michał Jedynak
/.../
Leave a Comment Serial ten jest adaptacją powieści autorstwa Margaret Atwood. Jego akcja dzieje się na terenie obecnych Stanów Zjednoczonych, gdzie po serii skoordynowanych ataków terrorystycznych do władzy dochodzi fundamentalistycznie protestancka, antyfeministyczna, „homofobiczna” i antykatolicka dyktatura. Nowi rządzący skazują na śmierć homoseksualistów, lesbijki oraz katolickich księży. W związku zaś z – bardzo poważnym kryzysem demograficznym – płodne kobiety są przeznaczane na swego rodzaju konkubiny (tytułowe „Podręczne”) dla grupy uprzywilejowanych w ramach nowego porządku mężczyzn. Ostatnie z tych praw powiązane jest z radykalnym ograniczaniem praw kobiet, którym pod rządami fundamentalistycznego reżimu nie wolno uczyć się, pracować, a nawet czytać książek. Wszystko to opowiedziane zostaje z perspektywy jednej z „Podręcznych”, a mianowicie młodej kobiety o imieniu June (gwoli ścisłości jest to prawdopodobnie jej prawdziwe imię), która zostaje przeznaczona na konkubinę dla komendanta Freda.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej nie potrzeba wielu wywodów, by zobaczyć, iż serial ten ma na celu zniechęcanie i straszenie widzów bardziej konserwatywnymi wizjami chrześcijaństwa. Rolę „złych gości” pełnią w nim bowiem ci z chrześcijan, którzy czerpią inspirację z Pisma świętego, pozytywnymi zaś bohaterami są lesbijki, homoseksualiści oraz cudzołożnice. W omawianej produkcji mocno wymieszano też pewne złe rzeczy czynione przez noworządzących (np. gwałcenie kobiet, niewolnictwo seksualne, zabijanie księży i burzenie katolickich kościołów) z postawami, które same w sobie złe nie są, choć być może czasami są przesadzone (np. surowe karanie aborcji, cudzołóstwa i sodomii, piętnowanie nieskromnego stroju). Nie trudno odgadnąć, jaki psychologiczny efekt u statystycznego widza będzie miało zaserwowanie takiej mieszaniny. Oczywiście, że będzie on miał jeszcze większą skłonność do utożsamiania bardziej tradycyjnie chrześcijańskiego podejścia do aborcji, homoseksualizmu, cudzołóstwa i nieskromności strojów z jakąś okrutną i despotyczną mentalnością.
W serialu tym nie brakuje też wyrazistych lubieżnych scen pokazujących seks, bezwstyd i obsceniczność. Poza tym jest w nim pewna ilość wulgarnego słownictwa, którego można było widzom zaoszczędzić.
Serial „Opowieść podręcznej” jest też oderwanym od realiów straszeniem widzów jakąś chrześcijańską dyktaturą, gdyż nie widać we współczesnym zachodnim świecie żadnej liczącej sie politycznej czy społecznej siły, która chciałaby i mogła zrealizować w praktyce choćby część z rzeczy wdrażanych tu przez protestanckich fundamentalistów w omawianej produkcji. Jeśli już, to małymi krokami – ale jednak – nasza kultura, zbliża się do całkowicie odmiennego rozwoju wydarzeń, a więc np. karania krytyki homoseksualizmu, utrudniania wyrażania pobożności na forum publicznym czy też przeszkadzania przeciwnikom aborcji w ich próbach odwodzenia kobiet od zabijania swych nienarodzonych dzieci (nawet, gdy próby te mają pokojowy i łagodny charakter).
Gdyby ktoś jednak miał wątpliwości co do wskazanych wyżej niemoralnych intencji kryjących się za serialem „Opowieść podręcznej” to warto wskazać na jasne i jednoznaczne poglądy Margaret Atwood, autorki powieści, na podstawie której nakręcono ową produkcję. Otóż pani Atwood jest zadeklarowaną zwolenniczką ruchów LGBT oraz ostrą przeciwniczką delegalizacji aborcji, która potrafi choćby i tylko ograniczenia legalności zabijania nienarodzonych dzieci przyrównywać do niewolnictwa.
Zdecydowanie więc nie polecamy serialu „Opowieść podręcznej”. Jest to przykład dość prymitywnej feministycznej, progejowskiej i antychrześcijańskiej propagandy.
Mirosław Salwowski
/.../
Leave a Comment Film ten opowiada o dość niezwykłej podróży samochodem pewnego kierownika robót budowlanych (Ivana Locke’a). Otóż pewnego dnia (a raczej wieczoru) Locke postanawia jechać swym autem nie prostu do domu, gdzie czeka na niego ukochana żona i dwaj synowie, lecz do oddalonego o półtorej godziny jazdy szpitala, gdzie na poród dziecka oczekuje pewna kobieta, z którą główny bohater jeden, jedyny raz zdradził swą małżonkę (a owe dziecko jest owocem tego cudzołóstwa). Ivan nie jedzie tam jednak „cichaczem”, nie wyszukuje kłamliwych wymówek, by oszukać swą żonę, lecz otwarcie przyznaje się jej do swej winy, pragnąc by wybaczyła mu jego zdradę, jednocześnie jednak chcąc wziąć odpowiedzialność za swe nieślubne dziecko. I to jest jeden z dużych plusów tej produkcji. Zło choćby i jednorazowej niewierności małżeńskiej i spustoszenia, jakie owa niesie za sobą, zostają tu wyraźnie zasygnalizowane. Można też śmiało powiedzieć, że są tu ukazane takie tradycyjnie chrześcijańskie cnoty i wartości jak przyznanie się do popełnionej przez siebie nieprawości oraz próba jej naprawienia. To jednak nie koniec zalet tego filmu. Główny bohater przedstawiony jest tu, jako osoba wręcz „do bólu” uczciwa, prawdomówna, rzetelna i pracowita. W filmie tym można też odnaleźć pewne negatywne aluzje względem pijaństwa.
Powyższe zalety są jednak mocno osłabione, by nie powiedzieć, że w pewnej mierze psute przez obfitość wulgarnej mowy (która nie jest przez nikogo karcona czy krytykowana). Wątpliwym elementem tego filmu jest też to, iż Locke wyraźnie nienawidzi i kipi złością względem swego nieżyjącego już ojca (który porzucił go w dzieciństwie) i z całej fabuły filmu trudno jest wywnioskować, czy autorzy owej produkcji, pokazali nam to po to, by ową nienawiść i złość jakoś usprawiedliwić czy poddać pewnego rodzaju krytyce (przestrzegając innych przed żywieniem takowych postaw).
Podsumowując: ten film może dać niemało do myślenia pewnym ludziom, ale raczej nadaje się on do oglądania przez niewierzących lub mocno zsekularyzowanych chrześcijan (jeśli bowiem na co dzień żywią się oni śmieciami, spróbowanie nieco nadpsutego, aczkolwiek posiadającego jeszcze dużo zdrowych składników jedzenia, może być dla nich pewnym postępem).
/.../
Leave a Comment Dwóch gangsterów – Max i „Gula” – chce na polecenie swego szefa zakupić walizkę z narkotykami, aby później sprzedać ją z zyskiem. W interesach pomaga im syn ich zwierzchnika, Jonny, aktywny homoseksualista. Walizka należy do przestępczyni Mai, byłej dziewczyny Maxa. Ponieważ obiekt ten wykradli jej ludzie Normana, innego gangstera, ona morduje ich i odzyskuje stracony przedmiot. Norman ściga więc Maję oraz jej klientów, by ponownie zdobyć narkotyki i samemu na nich zarobić. Na walizkę poluje też trzecia mafia pod wodzą Cygana. Tymczasem stary i doświadczony komisarz szkoli wyglądającego na ofermę Malinowskiego, syna swej kochanki, oraz wspólnie z nim przygotowuje się do rozgromienia przestępczego świata.
Ten film stanowi niestety stertę gnoju. Dzieje się tak, gdyż niemal całość narracji prowadzona jest z perspektywy przedstawionych z sympatią Maxa i ”Guli” – mafiosów, handlarzy narkotyków, morderców, porywaczy, szantażystów, ludzi gardzących prawem i pobłażliwych wobec rozpusty. Widz ma im kibicować w ich staraniach o to, by „wykiwać” konkurencję i policję. Ich ciężkie nieprawości są tu więc niefrasobliwie wyeksponowane w celach rozrywkowych. Policjanci (z wyjątkiem, o którym później wspomnę) jawią się na tle inteligentnych gangsterów zazwyczaj jako kompromitujące się przez swą nieudolność półgłówki. Komisarz, grany przez Jana Frycza, jest co prawda bardziej lotny, ale to postać zdecydowanie negatywna – nie dość że zdradza żonę to jeszcze jest skorumpowany (mówi Maxowi, że mógłby przymknąć oko na jego lewe interesy, gdyby dostał z nich 10 % zysku). Forma filmu jest adekwatna do jego treści – mamy w nim ogrom plugawej mowy (na potrzeby recenzji naliczyłem tu 136 wulgaryzmów), twórcy nie stronią też od dosadnego pokazywania, mającej bawić widza, przemocy. Seksu co prawda jest niewiele, ale zamiast niego sporo tu umieszczono obrzydliwych, obscenicznych dialogów (np. snutych przez sodomitę Jonnego rozważań o analnym nierządzie czy też przechwałek „Guli”, że żyje z młodocianą kochanką).
Jeśli chodzi o ewentualne zalety filmu (z powodu których nie dostał on jeszcze niższej oceny) to w tym stogu zgniłego siana doszukałem się właściwie tylko jednej większej igły. Otóż Malinowski z początkowego safanduły przeistacza się w „silnego, zwartego, gotowego” do akcji policjanta i aresztuje swego przełożonego, któremu udowadnia korupcję (to chyba jedyny przejaw zła, jaki zostaje w tej produkcji ukarany). Młody stróż prawa nie baczy przy tym na żadne międzyludzkie układy. Inną, nieco na siłę odszukaną, zaletą może być, dokonana przez Maxa, lekka krytyka faktu, iż „Gula” żyją z tak młodą kochanką (choć powodem krytyki jest tylko jej wiek, a nie sam fakt nierządu).
Zakończenie filmu jest równie odpychające jak prawie cała jego reszta. Ostatecznie bowiem, po doprowadzeniu swego niecnego planu do końca, Max i Maja wycofują się z procederu, ale tylko dlatego, że chcą sobie razem ułożyć życie. Nie ma najmniejszej wzmianki o tym, by żałowali za swe zbrodnie, żadnej sugestii kary – mają żyć długo i szczęśliwie, niczym księżniczka i jej rycerz po zakończeniu sprawiedliwej wojny. Nie ma też mowy o tym, aby ich związek miał być prawowitym małżeństwem. „Happy endem” jest przejęcie przez „Gulę” interesów szefa (którego zamordował wcześniej Norman) oraz jego iście szatańskie pojednanie z gangiem Cygana – dokonane po to, aby móc odtąd wspólnie prowadzić przestępczą działalność.
Podsumowując – nie ma co sobie zatruwać duszy tym niemal bezwartościowym filmem, nawet jeśli komuś wydaje się, że naprawdę nie ma co robić w jakiś deszczowy i nudny weekend.
Michał Jedynak
/.../
Leave a Comment Film nakręcony na podstawie komiksu autorstwa Dave’a Gibbonsa i Marka Millara. Agent służb specjalnych, Harry Hart ps. „Galahad”, decyduje się wciągnąć do ich szeregów Eggsy’ego Unwina, syna swego poległego przed laty przyjaciela. Jeden ze szpiegów pracujący dla tytułowej agencji Kingsman, mający pseudonim „Lancelot”, poległ bowiem podczas wykonywania swej misji i potrzebny jest ktoś, kto zastąpiłby go. Eggsy przyjmuje propozycję „Galahada”, gdyż chce wyrwać się z biednej i ocierającej się o patologię rodziny (jego matka po śmierci męża związała się z bijącym ją pijakiem). Młodzieniec wraz z innymi kandydatami na następcę „Lancelota” przechodzi, zaprogramowane przez instruktora o pseudonimie „Merlin”, wyczerpujące szkolenie, lecz zajmuje wśród kandydatów drugie miejsce (zaszczytu przyjęcia do agencji dostępuje zamiast niego jego koleżanka Roxy). Tymczasem, podejrzewany o snucie niecnych planów, miliarder Richmond Valentine przeprowadza zakrojoną na olbrzymią skalę, polegającą na rozdawaniu kart do telefonów komórkowych, akcję, za którą kryją się zbrodnicze zamiary. Przeciągnął on na swą stronę także szefa agencji, noszącego pseudonim „Artur”. Skoro wpływy przestępcy sięgają nawet kierownictwa tajnych służb, to chyba jednak bez Eggsy’ego sobie one nie poradzą…
Trzeba przyznać, iż biorąc pod uwagę walory moralne, film ten ma jeden bardzo silny punkt – jest nim krytyka fałszywej, demonicznej „ekologii”, która świat przyrody stawia ponad człowieka. Valentine bowiem tak zaprojektował rozdawane karty, aby w wyznaczonym przezeń momencie wysłały one impuls, który miał sprawić, iż ludzie znajdujący się w zasięgu jego działania straciliby wszelkie zahamowania, dostaliby szału i mordowaliby się nawzajem. W ten sposób cała ludzkość (prócz wybrańców Valentine’a) miała powybijać się własnymi rękami, spełniając tym samym chore marzenie miliardera o uwolnieniu Ziemi od niszczących ją „pasożytów”. Trudno nie dostrzec, iż czarny charakter tego filmu prezentuje myślenie niewiele różniące się od, prezentowanych przez niektóre nurty współczesnej skrajnej lewicy, idei, które znajdują niejednokrotnie poparcie właśnie u możnych tego świata. Aby nie być gołosłownym przytoczę tu przykład małżeństwa Gatesów, które, w trosce o walkę z przeludnieniem i emisją dwutlenku węgla do atmosfery, wyraziło poparcie dla chińskiej „polityki jednego dziecka” (oznaczającej przymusowe zabijanie nienarodzonych dzieci rodzin, które doczekały się większej ilości potomstwa!). Pani Melinda Gates 11 lipca 2012 r. zorganizowała konferencję eugeniczną, na której promowała aborcję jako środek zapobiegania „nadmiarowi ludności”, także jej mąż Bill entuzjastycznie wypowiadał się o możliwości ograniczenia liczby ludzi przez stosowanie odpowiedniej „opieki reprodukcyjnej”. Podobne spotkanie z udziałem multimiliarderów odbyło się w 2009 r. w Nowym Jorku, a wzięli w nim udział tacy finansowi potentaci jak David Rockefeller, Ted Turner, Oprah Winfrey, Warren Buffet, Michael Bloomberg czy też „niezawodny” George Soros, który na proceder zabijania nienarodzonych dzieci wykłada bajońskie sumy (na przykład, jak donosi Media Research Center, w 2017 r. w celu wsparcia proaborcyjnych organizacji wydał 246 684 217 USD). W 2012 r. w tym samym miesiącu, w którym odbywała się rzeczona konferencja, ekologiczna organizacja Greenpeace w hiszpańskim mieście León zaatakowała uczestników marszu w obronie życia, plując na nich, wulgarnie wyzywając i krzycząc: „Niech żyje aborcja!” oraz „Jesteśmy za śmiercią!”. Legalność aborcji jest też punktem programu lwiej części „zielonych” partii politycznych, deklarujących jednocześnie chęć ochrony środowiska naturalnego. Oczywiście prawdziwa ekologia, wyrażająca się w rozumnym, a nie rabunkowym, korzystaniu z zasobów tego świata oraz w dbałości o faunę i florę, nie tylko nie jest sprzeczna z wiarą, ale stanowi element postawy dobrego chrześcijanina (przykładem są tu choćby działania św. Franciszka z Asyżu). Sęk w tym, że powyższe, oparte na zachwianym systemie wartości, postulaty z prawdziwą ekologią mają tyle wspólnego co kamień węgielny z węglem kamiennym.
Wracając więc po tej dość długiej, lecz moim zdaniem potrzebnej, dygresji do treści recenzowanego filmu trzeba zatem stwierdzić, iż fakt, że bohaterowie „Kingsmana” bronią rodzaj ludzki przed ubranym w szaty humanisty szaleńcem i otwarcie nazywają go zbrodniarzem, sprzyja wyrobieniu u widza właściwego stosunku do doktryn, które w świecie cenią wszystkie elementy prócz stworzonego na Boży obraz i podobieństwo człowieka. Docenione tu też zostały takie wartości jak przyjaźń, odwaga, gotowość do walki o słuszną sprawę, miłość do matki oraz etos dobrego mentora, jakim dla Eggsy’ego okazał się „Galahad”, który wyciągnął młodzieńca z londyńskiego półświatka i skierował na drogę służby ojczyźnie.
Na tym należy zakończyć pochwały pod adresem tego obrazu, bo powyższe dobre elementy zostały tutaj (zwłaszcza w ostatnim etapie opowieści) wymieszane z mnogością rzeczy wątpliwych lub wprost odpychających.
Po pierwsze – szokujące jest zakończenie filmu. Uważny czytelnik zauważył już być może, że pseudonimy agentów nawiązują do bohaterów legendy o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu. Ostatnie sceny także konstrukcyjnie nawiązują do opowiadań o dzielnych rycerzach uwalniających więzione w wieżach księżniczki, które później zostawały ich żonami, stanowią jednak żałosną tych historii karykaturę. Po, odniesionym wspólnie z „Merlinem” i Roxy, zwycięstwie na Valentinem Eggsy idzie bowiem do celi, więzionej przez zbrodniarza, szwedzkiej księżniczki Tilde, która z wdzięczności za oswobodzenie… dokonuje z nim pozamałżeńskiego, analnego współżycia, na temat którego padają obsceniczne żarty.
Po drugie – główny bohater zdobyte w trakcie szkolenia umiejętności (do których należało także opanowanie sztuk walki) wykorzystuje dla prywatnej zemsty. Zabiera do siebie matkę mającą już dość chamskiego, używającego wobec niej przemocy i często pijanego partnera (to można pochwalić), ale przy okazji spuszcza swemu ojczymowi i jego kompanom „łomot” ewidentnie wykraczający poza obronę konieczną.
Po trzecie – pozytywni bohaterowie używają kłamstwa dla „wyższych celów”. Kłamie „Galahad”, aby wyciągnąć z Valentine’a potrzebne informacje, kłamią Eggsy i „Merlin”, aby dostać się do siedziby wroga. Nikt tego nie piętnuje, przeciwnie widz ma to uznać za nieodzowne w pracy szpiega.
Po czwarte – znajduje się tu pewien poboczny, ale wyraźnie antychrześcijański wątek. Pierwszy próbny zamach Valentine przeprowadza w protestanckiej świątyni. Znajdujący się tam w celu przeszkodzenia mu „Galahad” mimowolnie wysłuchuje kazania pastora. Duchowny ten, potępiający w swym przemówieniu aborcję, sodomię, rozwody i broniący prawdziwości biblijnego opisu stworzenia świata przedstawiony jest jako fanatyczny, ogarnięty nienawiścią do „normalnych” ludzi obskurant, a w dodatku obsesyjny rasista i antysemita. Zresztą cała ta wspólnota jawi się jako banda ignorantów i chorych fundamentalistów, na których „oświecony” „Galahad” patrzy z nieukrywaną wyższością.
Po piąte – twórcy nie unikają wulgarnej mowy.
Po szóste – chociaż ilość przemocy plasuje się w tym filmie na średnim poziomie i nie jest ona przedstawiana w jakimś „tarantinowskim” stylu, to i tak sposób jej zobrazowania rodzi wiele zastrzeżeń. Jest on pokazana w całości w surrealistycznej i komediowej konwencji, która ma sprawić, iż widz śmieje się ze śmierci lub uszkodzeń ciał przeciwników głównego bohatera zamiast okazywać należną im powagę.
Dla podsumowania można użyć cytatu z piosenki Jakuba Sienkiewicza – „a miało być tak pięknie”. Mógł to być film o rycerskiej walce z próbą zrealizowania opartych na fałszywej doktrynie planów. Niestety sztorm niemoralności zatopił ten statek całkiem niedaleko od portu, do którego zmierzał.
Michał Jedynak
Ps. Zapraszamy do zapoznania się z artykułem poświęconym zagadnieniu obowiązywania absolutnych zasad moralnych w ramach działalności służb specjalnych:
http://salwowski.net/2016/07/14/moralnosc-a-praca-sluzb-specjalnych/
/.../
Leave a Comment Kolejny film reżysera, który mimo oskarżeń o tworzenie filmów prymitywnych, wulgarnych czy głupich cieszy się niesłabnącą popularnością w naszym kraju. Nowa produkcja miała w założeniu, na przykładzie czterech bohaterek, obnażyć liczne patologie w środowisku lekarskim. Jest to jednak z katolickiego punktu widzenia obraz wielce dwuznaczny, nie poddający się na pierwszy rzut oka jasnej ocenie. Z jednej bowiem strony wywleka on na światło dzienne rozmaite, obecne w polskiej służbie zdrowia, negatywne zjawiska zasługujące na potępienie, poddając je ostrej i słusznej krytyce. Z drugiej jednak strony wykazuje się on obojętnością lub aprobatą dla niektórych zachowań, wobec których uczeń Chrystusa powinien czuć wstręt.
Jeśli chodzi o pozytywne aspekty filmu, to na pierwsze miejsce wysuwa się zdecydowanie jego wątek antyaborcyjny, szczery do bólu, wstrząsający wieloma współczesnymi widzami, a przy tym nadzwyczaj przekonująco zagrany. Jego bohaterką jest ginekolog Magda, specjalistka od aborcji (jak sama przyznaje wykonała ich 712). Poznajemy ją jako osobę zdolną do tego, by sfałszować dokumentację medyczną w celu umożliwienia, dokonanego potem osobiście, zabicia nienarodzonego dziecka z Zespołem Downa już po dozwolonym przez polskie „prawo” terminie. Scena owego morderstwa jest niezwykle brutalna, gdyż po wywołanym przedwczesnym porodzie dziecię żyje i kona przez 17 godzin, aż w końcu sprawczyni daje polecenie uduszenia go poduszką. Inną zbrodnię dokonuje ona z polecenia zwierzchnika, gdy podaje środki poronne kobiecie, która miała być w ciąży pozamacicznej, po to tylko, aby nie wyszedł na jaw fakt, że była to zwykła ciąża, a lekarze postawili wcześniej błędną diagnozę. W momencie, gdy Magda sama zachodzi w ciążę (wyrazista scena seksu, i to pozamałżeńskiego, który był tego powodem jest tu niestety pokazana) zaczynają się w niej rodzić macierzyńskie uczucia i coraz większe wątpliwości, co do dopuszczalności procederu, jakim się para. Zwiększają je uwagi narzeczonego oraz coraz uważniejsza obserwacja bezmiernego cynizmu, z jakim jej współpracownicy traktują kwestię prenatalnych zabójstw. Zaczyna się też obawiać, że za karę urodzi chore dziecko; sama początkowo nie rozumie tego niepokoju, lecz trzeba przyznać, że jest on bliski chrześcijańskiej intuicji co do samej możliwości nadejścia kary Bożej (oraz formy tejże kary). Wszak Pan Bóg ukarał niegdyś Dawida i Batszebę śmiercią ich dziecka, a niejednokrotnie Jego pomsta objawia się właśnie w dziedzinach, w jakich człowiek wcześniej grzeszył. Jeśli więc ktoś uważał, że chore dzieci nie zasługują na ochronę w prenatalnej fazie życia i zabijał je, tłumacząc się, że wykonuje jedynie wyrok cudzego sumienia, to niewykluczone jest, że jego własne dziecko (którego uśmiercenie nie przyjdzie mu już tak łatwo) też będzie dotknięte chorobą i dalekie przez to od jego „ideału”. Wątek ten pokazuje nie tylko ewidentną zbrodniczość aborcji jako takiej, ale obnaża także łatwość z jaką można przekroczyć granice zakreślone w tej dziedzinie przez regulacje polskie, uważane za restrykcyjne. Co ważne, finałem dramatu Magdy jest wyrzeczenie się przez nią zła i porzucenie pracy, w sytuacji, w której narażona jest ze strony bezwzględnego zwierzchnika na częste psychiczne wymuszanie czynienia przez nią nieprawości (prócz aborcji jest to jeszcze chociażby tuszowanie lekarskich błędów, które doprowadziły do śmierci jednej z pacjentek). Nie jest pokazane jednak, aby lekarka podjęła swą decyzję pod wpływem nawrócenia, miłości do Boga czy choćby strachu przed wiecznym potępieniem, lecz po prostu ma już dość uczestniczenia we wspomnianych okropieństwach – nie jest to złe, ale to nie wystarczy, aby jej zachowanie nazwać wzorem postawy dobrego chrześcijanina.
Innymi wątkami, które należy ocenić pozytywnie jest pokazanie w negatywnym świetle oszustw, jakich dopuszczają się niektóre koncerny farmaceutyczne. W jednym z nich zatrudniona jest Daniela mająca dystrybuować trefne „lekarstwa” – bezwartościowe czy wręcz szkodliwe substancje, których produkcja jest tania, zaś zyski z nich – ogromne. Pokazana jest przy tym złowroga siła korupcji, przez którą lekarze decydują się zawierać umowy z owym koncernem. Losy Danieli, pochodzącej z niezwykle biednej rodziny i samotnie wychowującej bliźnięta, mogą też być ostrzeżeniem przed obsesyjną pogonią za awansem społecznym – opanowuje ona całe jej życie, uzdalniając ją do kolejnych oszustw, a także powodując u niej nadmierną dbałość o wizerunek, której przykładem jest poddanie się bezsensownej operacji plastycznej (tytułowy botoks). Niestety Daniela nie zrywa ze złem, lecz coraz bardziej się w nie zagłębia, co osłabia wymowę tego wątku.
Na przykładzie historii dr Patrycji Banach otrzymujemy trafną krytykę bezpodstawnej marginalizacji kobiet w niektórych zawodach (tutaj chodzi o profesję chirurga). Jest ona lekceważona i uważana za gorszą tylko ze względu na swą płeć. Zmienia się to, gdy dzięki swej determinacji i talentowi opracowuje nowoczesną metodę leczenia za co zostaje doceniona przez świat nauki.
Napiętnowane są też w filmie np. przykłady lubieżności i prób seksualnego wykorzystania bezradnych pacjentów, raz zaś pojawia się krytyka zdrady małżeńskiej. Pochwalone jest za to uczciwe i rzetelne wykonywanie swych obowiązków.
Niestety te zasadniczo godne pochwały wątki wymieszane zostały w tym filmie z rzeczami wielce wątpliwymi lub wręcz wstrętnymi. Dwuznaczne jest podejście do kwestii „zmiany płci” jakiego dokonała znajoma czwartej bohaterki, dr Beaty Winkler. Znajoma ta jest przedstawiona jednocześnie jako osoba religijna i tłumaczy ów fakt w ten sposób – „to, że Kościół pokazał mi środkowy palec to nie znaczy, że Bóg też”. Trąci to stwierdzenie antykatolicką sugestią, jakoby Kościół nie był nieomylny w ogłaszaniu powszechnie obowiązujących zasad moralnych. Jest to jednak niemożliwe, bo cieszy się on stałą obecnością Chrystusa i asystencją Ducha Świętego, Bóg więc nie może mieć w kwestiach odróżniania dobra od zła innego niż Kościół stanowiska. Inną poważną dwuznacznością jest obecna w filmie ocena procedury in vitro – bezdzietna dr Winkler, oddając innym ludziom swe komórki jajowe na cele tej procedury, staje się biologiczną matką gromady ok. 40 zrodzonych w ten sposób dzieci, co pokazane jest jako nie budząca większych obiekcji droga do jej i innych szczęścia (raz pojawia się krytyka pod adresem tego zachowania, lecz rozwój akcji raczej nie przyznaje jej racji). Dr Banach ma kontakty seksualne i usiłuje się trwale związać z mężczyzną mającym się rozwieść, a jej działanie jest zobrazowane jako coś zupełnie normalnego. Pozytywne bohaterki dokonują też aktu prywatnej zemsty na wspomnianym cynicznym zwierzchniku Magdy (odurzają go i robią mu kompromitujące zdjęcia, które upubliczniają); jest to pokazane jako zachowanie zasadniczo dobre pod względem moralnym. Ponadto w tonie może już nie aprobatywnym, lecz humorystycznym przedstawione są takie rzeczy jak masturbacja, aluzje homoseksualne, palenie marihuany, przypadkowy seks w „trójkącie” (mężczyzna i dwie kobiety), a nawet bestializm (zoofilia). Obecna jest tu też spora ilość wulgarnej mowy (choć mniejsza niż w słynnych „Pitbullach” tego samego reżysera).
Podsumowując – „Botoks” to w dużej mierze film dotyczący walki dobra ze złem, jednak taki w którym dobro tylko częściowo zwycięża, zaś jego przedstawiciele kalają się wieloma czynami godnymi potępienia. Ciężko ów obraz polecać, bo przypomina on lekarstwo, które wywoła więcej niepożądanych skutków ubocznych niż uleczy chorób.
Michał Jedynak
/.../