6 komentarzy Hollywódzka laurka na cześć Harveya Milka, pierwszego w dziejach USA polityka, który otwarcie przyznawał się do swego homoseksualnego stylu życia. W filmie widzimy, jak człowiek ten po swych 40-tych urodzinach zaczyna się angażować w walkę na rzecz moralnego i prawnego uznania sodomii. Milk w końcu zostaje wybrany do Rady Miejskiej San Francisco, gdzie również zajmuje się wspieraniem postulatów wojujących homoseksualistów i lesbijek. Dzięki temu, iż człowiek ten został zastrzelony przez innego członka Rady Miejskiej – Dana White – po swej śmierci został wykreowany na „męczennika” ruchów LGBT.
Już powyższe w jasny sposób pokazuje moralny i światopoglądowy charakter tego filmu, którym jest gorliwe wsparcie dla homoseksualnej obrzydliwości. Do tego dochodzą jeszcze pewne antychrześcijańskie wypowiedzi tam zawarte.
„Obywatel Milk” to zatem typowa politycznie poprawna, pro-gejowska i antychrześcijańska filmowa agitka ukazująca w glorii chwały zdeprawowanego i obnoszącego się ze swym zboczeniem, homoseksualistę Harveya Milka. Filmu zatem nie polecamy, a co do jego głównego bohatera pozostaje mieć nadzieję, że w ostatnich tchnieniach swego życia, ów wyraził głęboką skruchę za swe nieprawości, unikając w ten sposób picia kielicha Bożego gniewu.
Mirosław Salwowski
Wspieraj nas
/.../
Leave a Comment Film opowiada o śledztwie w sprawie serii brutalnych mordów, prowadzonym przez dwóch detektywów – początkującego Millsa i wybierającego się na emeryturę Somerseta. Szybko okazuje się, że wszystkie te przestępstwa popełniane są wedle szczególnego klucza – każda z ofiar symbolizuje jeden z siedmiu grzechów głównych …
Film ten, nawet jeśli jego twórcom chodziło jedynie o ekscytowanie widza wymyślną przemocą, łatwo odebrać jako skierowany przeciw chrześcijaństwu. Już sam pomysł, by osią filmu uczynić wyrafinowane i okrutne morderstwa, których celem jest „nauczanie” przeciwko siedmiu grzechom głównym, może zniechęcać widza do zgodnego z Biblią pojmowania grzechu i moralności. Twórcy filmu sprowadzili bowiem całe chrześcijańskie dziedzictwo do wylęgarni okrutnych pomysłów szaleńca. Dość oczywistym jest, że osoba jeszcze nie utwierdzona w prawdziwej wierze bądź poszukująca, po obejrzeniu tego filmu może odruchowo buntować się tak przeciw samemu pojęciu grzechu, jak i przekonaniu, że Boża sprawiedliwość domaga się zań kary. Każdy bowiem z ukazanych tu grzechów głównych zostaje ukarany w sposób tak perwersyjny i okrutny, że naturalną reakcją widza może być przyjęcie (lub utrwalenie) postawy bierności i obojętności wobec grzechu; zaś w przestrzeni publicznej do popierania całkowitej jego swobody i bezkarności.
Nie bez znaczenia dla negatywnej oceny filmu jest też rysunek postaci jego głównych bohaterów. Czarnym charakterem jest tu bowiem postać jedynej w owym filmie osoby otwarcie przyznającej się do chrześcijaństwa. Człowiek ten jest przekonany, że okrutne działania, których dopuszcza się z nieskrywaną przyjemnością, to misja zlecona mu przez Boga. W filmie tym nie ma oczywiście wzmianki, o tym, że Bóg w czasach nowotestamentowych zadanie karania złoczyńców powierzył legalnym władzom, a nie działającym na własną rękę prywatnym jednostkom. Tym bardziej na próżno szukać tu słów, że Bóg „mówi: Nie chcę śmierci grzesznika, lecz aby się nawrócił i miał życie” (Ezechiel 33: 11). Widz więc łatwo może dojść do przekonania, że Bóg myśli i działa podobnie jak John Doe – okrutnie i ochoczo karząc występek, nie dając zwykle grzesznikom sposobu, możliwości i siły do zerwania z niszczącym zniewoleniem.
Dla postaci Johna Doe, wypaczonego przez jakże groźną lekturę Tomasza z Akwinu (sic!), nie ma tu żadnej przeciwwagi w postaci jakiegoś mniej krwiożerczego chrześcijanina. Postaci prezentowane jako pozytywne są tu raczej religijnie obojętne. Najsilniejszą osobowością, człowiekiem, który nie daje się pokonać ani zmanipulować przez Johna Doe, jest detektyw Somerset. Postać ta nie zdradza żadnych „religijnych sentymentów”. Na dodatek Somerset sam w pewien sposób łamie Boże prawo „Nie zabijaj”. Swobodnie dyskutuje on z żoną Millsa o możliwości usunięcia dziecka jak o czymś zupełnie naturalnym. Bez skrępowania i wyrzutów sumienia mówi też o tym, jak namówił matkę własnego dziecka do aborcji, stwierdza nawet, że to była dobra decyzja (chociaż codziennie jej żałuje).
W filmie tym można dopatrzeć się jednak pewnych pozytywnych elementów. Przede wszystkim, pokazuje on, w sposób nieraz bardzo obrazowy, ohydę grzechu. Jest tu też wyraźny wątek (niestety w postaci mordercy) sprzeciwu wobec powszechnej apatii, obojętności i przyzwolenia na niemal każdy grzech. Napiętnowana zostaje też typowa dla dzisiejszych czasów hipokryzja w postawie wobec różnych poważnych nieprawości – zapada w pamięci scena, w której detektyw Mills zarzuca Johnowi Doe, że ten morduje niewinnych ludzi, ten zaś odpowiada słusznie wytykając detektywowi obłudę tych słów, wskazując, że przecież sam Mills w głębi serca nie uważa tych ludzi za niewinnych, a wobec niektórych ofiar odczuwał nawet wstręt. Przy dużej więc dawce fantazji można by film ten uznać za rodzaj pokrętnego moralitetu. Jednakże szalę na niekorzyść filmu (poza wyżej wspomnianymi elementami) przeważa skrajnie dołująca, również wizualnie, atmosfera filmu i jego tragiczne, pozbawione właściwej i wyraźnej nadziei, zakończenie.
Marzena Salwowska
/.../