Jedna z bardziej znanych polskich komedii w reżyserii Stanisława Barei. Jej treścią są perypetie magistra historii sztuki, Stanisława Marii Rochowicza, który będąc niesłusznie oskarżonym o kradzież pewnego obrazu, ukrywa się i pracuje w przebraniu kobiety (podając się za gosposię domową „Marysię”), jednocześnie próbując namalować kopię przedmiotu, o którego zagarnięcie jest podejrzany. Choć początkowo, Stanisław ma różne problemy ze swymi pracodawcami, to jednak ostatecznie – mimo, iż odium podejrzenia o kradzież zostaje z niego zdjęte, pod presją swej żony, która zauważa, że jako „gospodyni domowa” zaczyna on zarabiać więcej pieniędzy niż poprzednio – postanawia dalej udawać kobietę, by uzyskiwać w ten sposób większe zarobki.
Film pt. „Poszukiwany, poszukiwana” postanowiliśmy oznaczyć jako „wyraźnie dwuznaczny”, gdyż, nawet jeśli w swej treści i wymowie nie jest on jawną pochwałą czy usprawiedliwieniem takich zakazanych i potępionych przez Boga praktyk jak przebieranie się w w stroje płci przeciwnej (por. Powtórzonego Prawa 22: 5), czy też kłamstwo oraz oszustwo (patrz: Efezjan 4: 25; Przysłów 12: 22), to jednak niezwykle trudno byłoby z niego wyciągnąć wniosek, iż coś takiego zostało tu poddane jakiejś wyraźniejszej krytyce czy dezaprobacie. Co prawda, główny bohater w pewnym momencie wścieka się na swą opisaną już wyżej sytuację, jednak koniec końców, by zarabiać więcej, decyduje się dalej udawać kobietę. Poza tym, Stanisław, nie wydaje się też być zbyt wiernym swej żonie, gdyż wykorzystując swe przebranie za kobietę, zaleca on się do pewnej młodej niewiasty.
/.../
Film został oparty na autentycznej historii Rona Woodroofa, który w połowie lat 80-tych ubiegłego wieku zorganizował półlegalny system opieki dla zarażonych wirusem HIV. Tym zaś co do tego doprowadziło głównego bohatera był fakt, iż po tym jak sam zaraził się tym wirusem zetknął się z niewydolnością publicznej służby zdrowia. Wstrząśnięty Wooddroof postanowił działać i z pijaka oraz dziwkarza stał się idealistycznym społecznikiem pomagającym innym cierpiącym na AIDS.
Trzeba powiedzieć, iż „Witaj w klubie” mógłby być całkiem dobrym filmem. Mamy tu bowiem nie tylko opowieść o idealizmie, poświęceniu dla innych i pomocy chorym. Są tu wszak też wątki wskazujące na wartość pozbycia się nienawiści, a także krytykujące nadmierną rolę rządu w dziedzinach, w których lepiej zostawić więcej pola dla wolnej inicjatywy. Niestety jednak wymowa tych dobrych rzeczy została tu mocno osłabiona przez równoległe złe treści umieszczone w filmie. Chodzi tu oczywiście przede wszystkim o to, że pozytywna, wewnętrzna przemiana Woodroofa, wedle sugestii zawartej w tym obrazie, to nie tylko poświęcenie się dla innych, ale też porzucenie tzw. homofobii na rzecz akceptacji mężołożnictwa (czyli homoseksualizmu) oraz transwestytyzmu i transseksualizmu. Poza tym produkcja ta posiada bardzo silny ładunek wulgarnej mowy, seksu i nieskromności. I w ten sposób z potencjalnie dobrego filmu jego twórcy uczynili kolejną politycznie poprawną i pro-„gejowską” agitkę.
/.../