2 komentarze Film jest opowieścią o dojrzałej miłości, która jest udziałem dwójki niedojrzałych, bo nastoletnich, bohaterów. On, London, to typowy szkolny „luzak” i „buntownik bez powodu”; ona, Jamie, to często wyśmiewana przez rówieśników ze względu na swoje głęboko chrześcijańskie przekonania, córka pastora, która woli poświęcać wolny czas astronomii niż czytaniu kolorowych magazynów, czy innym zajęciom typowym dla jej rówieśniczek. Losy tych dwojga splatają się dzięki szkolnemu przedstawieniu, w którym oboje biorą udział – ona, dobrowolnie, on, w ramach kary za czynny udział w wybryku, wskutek którego jeden z jego młodszych kolegów doznał poważnego urazu. To wspólne zajęcie okazuje się początkiem wspólnej drogi ku bliższemu poznaniu i wzajemnej fascynacji Londona i Jamie. Nie będzie to jednak „droga usłana różami”, gdyż Jamie zmaga się ze straszną chorobą.
Na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej „Szkoła uczuć” ma kilka mocnych punktów i elementów. A mianowicie:
1. Z wyraźną życzliwością przedstawia wiarę w Pana Jezusa, modlitwę i ogólnie rzecz biorąc chrześcijaństwo. Jest to pokazane zwłaszcza na przykładzie Jamie, która jest pozytywną, a zarazem bogobojną, bohaterką tego obrazu.
2. Z sympatią, choć w dość niekonsekwentny sposób (o czym dalej) pokazana jest cnota czystości. Jamie w swych relacjach z Londonem tonuje bowiem pewne gesty bliskości i intymności, nie chcąc przekraczać w nich granicy, która prowadziłaby ich do seksu. Można więc powiedzieć, iż w tym względzie, „Szkoła uczuć” jest jednym z prawdziwych wyjątków dla współczesnego kina, gdzie tradycyjnym już motywem ukazywania damsko-męskiej miłości jest zaakcentowanie tego, iż dana para „uprawiała” ze sobą pozamałżeński seks. I za to należą się twórcom omawianej produkcji wyrazy uznania. Niestety jednak jednocześnie, z pewną pobłażliwością wydają być tu pokazane np. namiętne pocałunki, a nawet delikatne obnażanie się kobiety przed mężczyzną (Jamie w pewnym momencie celowo odsłania przed Londonem część swych ramion). To wszystko może więc sugerować poparcie dla błędnego poglądu, wedle którego zakochane w sobie (ale nie poślubione) osoby, co prawda nie powinny uprawiać ze sobą seksu, ale mają prawo do pewnych innych zmysłowych gestów bliskości i intymności.
3. Film ów pokazuje to, jak miłość może odmienić serce drugiego człowieka. Widzimy to na przykładzie Londona, który pod wpływem Jamie, zmienia swoje wcześniejsze, pełne gniewu nastawienia wobec własnego ojca (który porzucił go i jego mamę).
Niestety jednak „Szkoła uczuć” ma też swe pewne poważne wady, a przynajmniej dwuznaczności. Oprócz wskazanej już wyżej pobłażliwości dla zmysłowych pocałunków i innych nieskromnych gestów, film ten wydaje się z przyzwoleniem pokazywać romantyczne związki pomiędzy chrześcijanami a osobami niewierzącymi (London deklaruje się wszak, jako ateista). Co prawda London zmienia swe życie na lepsze, ale nie jest w filmie powiedziane, czy zdecydował się on uwierzyć w Pana Jezusa. Mimo tego oraz początkowego sprzeciwu ojca głównej bohaterki, Jamie i London pobierają się ze sobą. Taki finał tego filmu jest jednak sprzeczny z Pismem świętym i tradycyjnym chrześcijańskim nauczaniem, które zawsze zdecydowanie odradzało „wchodzenia w jedno jarzmo z niewiernymi” (2 Koryntian 14).
Jeśli chodzi o warstwę wizualną i słowną tej produkcji, to ogólnie rzecz biorąc jest ona względnie bezpieczna i mało ryzykowna do oglądania. Nie ma tu bowiem przemocy pokazanej w sposób ekscytujący lub mający dostarczać rozrywki. Jest kilka wulgaryzmów i aluzji seksualnych, lecz nie powracają one ciągle, więc przy odrobinie dyscypliny można je ominąć bądź próbować zneutralizować ich szkodliwy wpływ na umysł i serce. Prócz paru scen pokazujących zmysłowe pocałunki i pewien stopień obnażenia się, nie ma tu też seksu, nagości i nieskromności.
Doradzamy więc krytyczny i ostrożny seans filmu „Szkoła uczuć”.
/.../