Leave a Comment Film ten opowiada o niedoszłej gwieździe rocka, Deweyu Finnie, który podszywając się pod swego przyjaciela podejmuje pracę jako nauczyciel w jednej ze szkół. Okazuje się, że „dusza rockmana” daje o sobie znać również w nowej pracy Deweya, gdyż z grupy nauczonych przesz siebie dzieci tworzy on zespół rockowy. W końcu owa grupa występuje na jednym z muzycznych konkursów.
Na płaszczyźnie etycznej i światopoglądowej film ów ma swe mocniejsze punkty i zalety – ot choćby fakt, iż pod koniec tego obrazu główny jego bohater wyraża swój żal z powodu okłamywania uczniów. W jakiś tam sposób można też docenić obecny w tej produkcji tradycyjny dla Hollywood motyw pasji, nadziei i optymizmu (czyli mówiąc w skrócie to, że ostatecznie wszystko zmierza w rozwoju fabuły do pomyślnego zakończenia).
Powyższe mniejsze bądź większe zalety nie równoważą jednak bardziej wątpliwych elementów „Szkoły rocka”. Bo wszak chociaż jedno z kłamstw Deweya jest pokazane tu krytycznie, to inne z jego łgarstw ukazane zostały bez takiego negatywnego komentarza, a za to w kontekście emocjonalnym wzbudzającym raczej sympatię, a przynajmniej pobłażanie dla tego występku. Tymczasem, wedle Pisma świętego i tradycyjnego nauczania chrześcijańskiego wszelkie kłamstwo jest złe i zasługuje na potępienie: „Nie mów żadnego kłamstwa” (Syrach 7, 14); „Wstrętne są dla Jahwe usta kłamliwe, lecz w prawdomównych ma upodobanie” (Przypowieści 12, 22).
Ponadto, Dewey zachęca podległych sobie uczniów do uczestnictwa w grupie rockowej z pominięciem wiedzy i zgody ich rodziców na udział w tym przedwsięwzięciu – jest to więc naruszenie Bożego przykazania o posłuszeństwie, czci i szacunku, jakie dzieci powinny okazywać swym rodzicom. Jako zaś wręcz obrazoburczą i bliską bluźnierstwa można uznać scenę, w której główny bohater odmawia przed ich występem na konkursie swoistą modlitwę, gdzie prosi o pomoc „Pana i Władcę rocka„. Nie trzeba być zbyt błyskotliwym, by dostrzec w tym pewne naśmiewanie się z chrześcijańskich modlitw kierowanych do prawdziwego Boga w imieniu Jezusa Chrystusa (co jest zwłaszcza eksponowane i widoczne w kulturze amerykańskiej, w ramach której wszak powstał ów film), gdyż „Pan i Władca rocka” raczej nie kojarzy się z Bogiem w Trójcy Świętej Jedynym, ale Jego przeciwnikiem, czyli szatanem i podległymi mu demonami.
Ktoś może powie, że „Szkoła rocka” mogłaby być ze względu na swą tematykę znacznie bardziej obrazoburcza i szokująca, wszak można by w niej rozwijać tradycyjny dla kultury rockowej motyw seksu, buntu i narkotyków, a jakby nie patrzeć, może poza wyeksponowaniem buntu, w filmie tym nie ma seksu i narkotyków. Nie jest to jednak wielkie pocieszenie (jeszcze tylko tego brakowało, by w obrazie skierowanym po części do młodszej widowni epatować scenami i odniesieniami do rozwiązłości i narkomanii). Poza tym pewnym niebezpieczeństwem związanym z tą produkcją jest to, iż może ona zachęcić młodszych widzów do większego zainteresowania muzyką, kulturą i stylem życia szeroko pojętego „Rock and rolla” – a nie jest to wszak świat bezpieczny, wzorcowy i bardzo budujący. I choć być może, na bardziej dojrzałych i dorosłych widzach „Szkoła rocka” nie wywrze większego negatywnego wpływu, to lepiej chronić dzieci przed tym filmem.
/.../