Leave a Comment Autentyczna historia dziennikarskiego śledztwa, jakie w l. 2001 – 2002 w sprawie ukrywania przez władze kościelne diecezji bostońskiej skandali pedofilskich przeprowadziła redakcja miejscowego dziennika „Boston Globe”. Widzimy tu zatem, jak krok po kroku dziennikarze tej gazety odkrywają tak skalę owych seksualnych nadużyć, jak i fakt tuszowania ich przez ordynariusza diecezji w Bostonie, kardynała Bernarda Law.
Czytelnika być może bardzo zdziwi fakt, iż zasadniczo rzecz biorąc postanowiliśmy docenić i pochwalić ten film. Czy to wszak przystoi „ultrakatolickiemu portalowi” pozytywnie recenzować produkcję, która – nie ma co tu kryć – stanowi daleko posuniętą krytykę postępowania kościelnych hierarchów? Czy nie wypadałoby idąc śladem części mediów i środowisk katolickich sprowadzać tego typu krytykę do „ataku na Kościół”,”kłamstw” albo przynajmniej „wyolbrzymień w istocie marginalnych zachowań”? Otóż, bynajmniej nie. Film ten jest bowiem zasadniczą wierną historycznie relacją odnośnie tak skali pokazanego w nim zjawiska, jak i sposobu „radzenia” sobie z nim hierarchów kościelnych w diecezji bostońskiej. Co więcej, istota krytyki podjętej w tym filmie, wydaje się być słuszna w odniesieniu nie tylko do kardynała Law z Bostonu, ale do wielu innych hierarchów Kościoła, którzy przez wiele lat zamiast surowo karać winnych nadużyć seksualnych (nie tylko zresztą molestowania nieletnich, ale też sodomii i rozpusty) zwykle przenosili ich z parafii na parafię, nie zgłaszając tych przestępstw odpowiednim władzom, a czasami nawet aktywnie przeszkadzając w tym, by powołane do tego organy się o nich dowiedziały albo wszczęły postępowanie karne wobec źle zachowujących się księży. I za to, wielu biskupom i kardynałom surowa krytyka po prostu należy się jak psu bura. Tego rodzaju postępowanie na pewno nie jest bowiem zgodne nie tylko z literą, ale też duchem nauczania i dyscypliny, jaką względem seksualnych przestępców w sutannach swych czasów, dał Papież św. Pius V. Ten bowiem, w odniesieniu do popełniających czyny homoseksualne księży i zakonników nakazywał co następuje:
„Żeby zaraza takiego poważnego przestępstwa nie mogła szerzyć się z większą śmiałością dzięki korzystaniu z bezkarności, która jest największym podżeganiem do grzechu, i żeby bardziej surowo karać duchownych, którzy są winni tego nikczemnego przestępstwa, a którzy nie boją się śmierci swoich dusz, zarządzamy, że powinni oni zostać przekazani srogości władzy świeckiej, która egzekwuje prawo cywilne. Dlatego też, chcąc kontynuować z większą surowością niż tą jaką wywieraliśmy od początku naszego pontyfikatu, ustalamy, żeby każdy kapłan lub członek duchowieństwa, świecki lub zakonny, który popełnia takie ohydne przestępstwo, na mocy obowiązującego prawa, został pozbawiony każdego przywileju kościelnego, każdego stanowiska, godności i przywilejów kościelnych, a zdegradowany przez kościelnego sędziego, niech natychmiast zostanie przekazany władzy świeckiej, by skazała na śmierć, jak nakazuje prawo, jako słuszna kara dla świeckich, którzy zatopili się w tej otchłani„ (Konstytucja „„Horrendum illud scelus”).
Pomijając zaś to, iż zdecydowana większość przypadków molestowania nieletnich w wykonaniu duchownych miała zarazem charakter właśnie homoseksualny, nie trzeba chyba nikogo jakoś specjalnie przekonywać, iż pedofilia jest tak czy inaczej czymś jeszcze gorszym od sodomii, więc tym bardziej duch przywołanego wyżej rozporządzenia św. Piusa V powinien być wobec niej stosowany. Logicznie rzecz biorąc zatem, księża wykorzystujący erotycznie nieletnich winni być pozbawiani wszelkich urzędów i funkcji kościelnych oraz przekazywani w ręce władz cywilnych, by te wymierzyły im przewidzianą przez prawo karę.
Film pt. „Spotlight” zasadniczo rzecz biorąc krytykuje zaś powyżej ukazaną, a niezgodną przecież z bardziej tradycyjną praktyką i doktryną katolicką, postawę wielu hierarchów kościelnych w tej sferze i za to należy mu się uznanie. Oczywiście, nie można powiedzieć, by w tej produkcji wszystko było bez zarzutu. Ot, choćby poważnym zastrzeżeniem jakie mamy wobec niego jest to, iż w politycznie poprawnym duchu próbuje on nie łączyć problemu molestowania nieletnich przez duchownych z homoseksualizmem, a wręcz zaprzecza takim powiązaniom. Tymczasem jednak, wedle różnych badań, ogromna większość ( bo od 80 do 90 procent) tych przestępstw miała charakter właśnie homoseksualny. Nawet więc, gdyby przyjąć twierdzenia, iż wśród katolickich duchownych odsetek homoseksualistów jest znacznie wyższy niż w ogóle społeczeństwa i zamiast jak „przeciętnie” wynosić 2-3 procent, sięga nawet 15 do 20 procent, to i tak skala homoseksualnego molestowania nieletnich byłaby tu bardzo wysoka. To zaś niestety jeden z licznych dowodów na rzecz tezy, iż homoseksualizm ma w sobie znacznie większe skłonności do erotycznego rozwydrzenia i patologii niż heteroseksualizm.
Jeszcze inną sprawą jest też to, iż film ten wydaje się być kręcony z pozycji ludzi może nie tyle wrogich Kościołowi katolickiemu, ale w pewien sposób od niego odległych. Widzimy to choćby na przykładzie tego, że pozytywne jego postacie to osoby, które odeszły od katolicyzmu albo też, które nigdy nie były z nim związane (np. nowy redaktor naczelny „Boston Globe” to Żyd), a „ciemną stronę mocy” reprezentują w niej ludzie blisko związani z Kościołem katolickim (kardynał, księża, prawnicy pracujący dla kurii biskupiej, etc.). Dziwnym jest też wątek prezentu, który od kardynała Lawa dostaje redaktor „Boston Globe”. Tym upominkiem jest bowiem „Katechizm Kościoła Katolickiego”, a obdarowany reaguje nań ze smutną miną, nie okazując z tego tytułu żadnego zadowolenia – w innej zaś scenie, fakt dania tego prezentu zostaje skomentowany jako wyraz „arogancji” ze strony kardynała. Doprawdy nie wiem, co smutnego czy aroganckiego jest w tym, iż katolicki hierarcha daje w prezencie komuś katolicki katechizm? Pomijając jednak dziwną wymowę takich scen i dialogów, faktem pozostaje to, iż w wypadku omawianego w filmie problemu po stronie dobra stanęli niekatolicy, a zło reprezentowali tu niestety gorliwi katolicy. To smutne, ale prawdziwe i nie ma co się obrażać na rzeczywistość.
Mirosław Salwowski
/.../