Leave a Comment Spokojnym światem starego klasztoru na głębokiej prowincji wstrząsa nagłe pojawienie się w sąsiedztwie buddyjskiego ośrodka, w którym pod kierunkiem niejakiego mistrza Tashi Ga odbywają się lekcje wschodniej medytacji. Ową placówkę prowadzi były biznesmen, Tomasz Malicki, milioner, który rozdał cały swój majątek, by zamieszkać z dala od spraw tego świata z dwoma dorastającymi córkami (niezbyt zachwyconymi tym pomysłem). Sąsiedztwo buddyjskiego ośrodka niezbyt przypada do gustu franciszkanom i zajmującej się ich gospodarstwem siostrze Bazylii, którzy mają różne pomysły na przepędzenie innowierców. Działania ich jednak nie są w stanie poważnie zagrozić funkcjonowaniu owej placówki, aż do momentu przybycia niespodziewanej pomocy, którą jest Dorota, rodzona siostra siostry Bazylii. Dorota z początku zyskuje w klasztorze schronienie i opiekę po tym, jak wskutek nagłego załamania kariery próbowała popełnić samobójstwo. Tu odnajduje ona również nową misję, dzięki której odzyskuje chęci do życia. Misją tą jest pomoc zakonnikom poprzez zniszczenie ośrodka buddyjskiego (do czego ma również ukrytą prywatną motywację) oraz zorganizowanie w klasztorze Kursu Naprawy Moralnej dla polityków, co ma postawić na nogi finanse zakonu.
Znakiem szczególnym tego emitowanego kilka lat temu przez TVP serialu jest jego socjotechniczny charakter. Manipuluje on bowiem widzami i urządza im pranie mózgów, którego celem jest zmiękczanie religijnego światopoglądu Polaków. Prostymi, by nie powiedzieć prostackimi, metodami twórcy serialu starają się nas bowiem przekonać do takich „oświeconych” prawd jak te:
Nie ma tak naprawdę różnicy pomiędzy religiami, gdyż wszystkie są równorzędnymi drogami prowadzącymi do celu, czyli jakiegoś mętnie pojmowanego rozwoju moralnego czy duchowego.
Wszystkie religie prowadzą do Boga.
Chrześcijańska wiara nie może sobie rościć prawa do posiadania prawdy, czy zajmowania jakiegoś szczególnego miejsca pośród innych religii.
Nie ma sensu głosić Ewangelii, czynić ludzi uczniami Chrystusa, zamiast tego niech katolik po prostu staje się lepszym katolikiem, a buddysta lepszym buddystą.
Nie ma prawd objawionych a jedynie odkrywane.
Buddyzm i chrześcijaństwo są w istocie zbieżne, różnią się tylko zewnętrznymi formami.
Sprzeciw czy ostrożność chrześcijan wobec innych religii może wynikać jedynie z ignorancji, ksenofobii, bigoterii, względnie bezmyślnego przywiązania do tradycji. Po wyeliminowaniu zaś całej tej „ciemnoty” zapanuje naturalna międzyreligijna zgoda.
Twórcy filmu postępują tu zgodnie z instrukcjami hinduskiego myśliciela Vivekanandy, który radził, jak najprościej zniszczyć katolicyzm na jego własnym terytorium (Zachodzie): „(…) jak powiesz katolikowi, żeby zmienił wiarę, nic nie wskórasz. Jeśli mamy dwa stojące obok krzesła – jedno katolików, drugie hindusów – to żaden wierzący katolik dobrowolnie nie przesiądzie się na nie swoje miejsce. Trzeba więc położyć jedną deskę na obu stołkach i powoli ją przesuwać, aż katolik znajdzie się na krześle hinduisty.” (cyt. za siostrą Michaelą Pawlik) Ta sama metoda jest oczywiście równie skuteczna w przypadku przeciąganiu chrześcijan na buddyzm. Najskuteczniejszą więc metodą niszczenia chrześcijaństwa jest powolne przeciąganie chrześcijan, mydlenie im oczu na zasadnicze różnice pomiędzy chrześcijaństwem a wschodnimi religiami. To zacieranie różnic jest więc celową drogą do tego, aby sól czyli chrześcijaństwo, utraciła swój smak i nadała się tylko na wyrzucenie.
Twórcy filmu starają się więc usilnie , byśmy zapomnieli, że tylko Jezus Chrystus nas zbawia, nie zaś jakaś droga samodoskonalenia i to On sam mówi: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.” (J 14,6). Nie mówi On więc, że jest jedną z właściwych dróg, a jedyną. Jest to więc kwestia życia (wiecznego) i śmierci (wiecznej). Inna jest oczywiście sytuacja pogan, czy pozostałych innowierców, którzy nie poznali jeszcze Chrystusa (czy poznali tylko Jego wykrzywiony lub fałszywy obraz), a inna ludzi, którzy poznawszy Go, dają się otumanić i na własne życzenie zbliżają się do śmiertelnego niebezpieczeństwa takiego odstępstwa, o jakim mówi św. Paweł w Liście do Hebrajczyków (6, 4-6): „Niemożliwe jest bowiem tych – którzy raz zostali oświeceni, a nawet zakosztowali daru niebieskiego i stali się uczestnikami Ducha Świętego, zakosztowali również wspaniałości słowa Bożego i mocy przyszłego wieku, a [jednak] odpadli – odnowić ku nawróceniu. Krzyżują bowiem w sobie Syna Bożego i wystawiają Go na pośmiewisko.” A czym innym niż drogą do zaparcia się Syna Bożego jest przyjmowanie wiary w reinkarnację, odkrywanie swojej wewnętrznej boskości, medytowanie z imieniem bożka czy palenie przed takim kadzidełka.
Warto zauważyć, że tej zwodniczej misji serialu służy też podział jego postaci jakby na duchowe kasty, zarówno po stronie chrześcijańskiej jaki i buddyjskiej. Tak więc na szczycie mamy tu świętych mistrzów – ojca gwardiana i mistrza Ga, niżej uduchowionych, choć już dalszych od doskonałości ich uczniów/podległych zakonników, na najniższym zaś szczeblu (duchowo) znajdują się materialistyczne i kierujące się na poły zwierzęcymi popędami istoty – politycy (w zakonie) i kursanci (w ośrodku buddyjskim). Porozumienie międzyreligijne ma być oczywiście najłatwiejsze na najwyższym poziomie, tak więc najłatwiej o nie pomiędzy mistrzem Ga i ojcem gwardianem.
Główną wadą serialu jest oczywiście jego zwodnicza misja, poza tym z przymrużeniem oka lub wyraźną akceptacją są tu pokazane również takie nieprawości bądź fałszywe przekonania jak cudzołóstwo, uwodzenie, konkubinaty, pożycie przedmałżeńskie, pijaństwo, astrologia czy kłamstwo w dobrym celu (wbrew nauczaniu Kościoła nawet zakonnicy twierdzą tu, że nie jest ono grzechem).
Serial ten ma oczywiście też pewne zalety, takie jak kilka celnych i zabawnych obserwacji natury ludzkiej, negatywne ukazywanie materializmu, chciwości, skupienia na karierze czy pogoni za zaszczytami i sukcesem, czy dążenia nawet do słusznych celów, ale nieczystymi metodami. Czasami padają tu również cytaty z Pisma św, użyte raczej we właściwym kontekście, są też pozytywne odniesienia do św. Franciszka z Asyżu, zresztą obraz franciszkanów jest tu ogólnie pozytywny.
Jednakże odradzamy tę produkcję, gdyż jest ona niczym wilk w owczej skórze, który zasadza się najpierw na słabsze czy zagubione owce, a więc na tych chrześcijan, którzy dobrze nie znają, bądź nie cenią swojej wiary i nie widzą różnicy pomiędzy Jezusem a Belialem, czy Jezusem a Buddą.
Marzena Salwowska
/.../