Leave a Comment Jest to opowieść o Benie Thomasie, młodym czarnym mężczyźnie, który dźwiga ze sobą wielką, tragiczną tajemnicę. Otóż, w przeszłości, w niezamierzony sposób, przyczynił się on do śmierci kilku przypadkowych osób i dręczony po tym wydarzeniu wyrzutami sumienia, zaczyna szukać możliwości naprawienia zła, które wyrządził. W pewnym momencie, Ben wpada na pomysł złożonego planu, za pomocą którego chce odmienić życie siedmiu ludzi. W tym celu podszywa się on pod pracownika urzędu skarbowego, chcąc w ten sposób wydobyć od tych ludzi niektóre z przydatnych mu do realizacji tego planu informacji. Jedną z osób, którym Ben chce pomóc jest bardzo ciężko chora Emily, w której z biegiem czasu, ze wzajemnością, zakochuje się.
Film pt. „Siedem dusz” mógłby być bardzo wartościowym i budującym filmem. Poruszone w nim wątki i tematy w rodzaju zadośćuczynienia, winy, przebaczenia, poświęcenia i miłości do bliźnich, są wszak dobrą okazją ku temu, by przekazać widzom wiele z chrześcijańskich prawd i tradycyjnych wartości. Niestety, choć wielu recenzentów, właśnie w podobny sposób pokazuje treść i przesłanie tej produkcji, nam trudno jest ją uznać za dobrą, czy nawet bardzo dobrą. Oczywiście, w filmie tym pokazane zostały różne dobre rzeczy, a sposób, w jaki zostało to uczynione, może skłaniać do głębszej refleksji nad tym, co w naszym życiu jest rzeczywiście ważne. Sęk jednak w tym, iż te właściwe punkty owego obrazu zostały w mocny sposób przesłonięte przez złe rzeczy tam zawarte, w tym również przez samo generalne jego przesłanie.
Jakie zatem są wady tego filmu? Zacznijmy od tego, iż jeden z głównych sposobów jaki wybiera Ben w celu odmiany na lepsze życia wybranych przez siebie osób, jest etycznie zły. Otóż, podaje się on za pracownika urzędu podatkowego, co jednak nie jest prawdą, a więc innymi słowy, dopuszcza się on kłamstwa w dobrym celu. Jednak, zgodnie, z tradycyjnym nauczaniem katolickim, kłamstwo jest czynem zawsze i wszędzie niedozwolonym, nawet jeśli popełnia się je w celu pomocy swym bliźni. Więcej na ten temat można przeczytać w tym artykule: http://brawario.pl/2016/04/09/pismo-swiete-i-tradycja-kosciola-o-klamstwie-zbior-wypowiedzi/ . Ponadto, w obrazie tym Ben zakochując się w Emily, w końcu zaczyna się z nią seksualnie współżyć, mimo, że nie zawiera z nią związku małżeńskiego. Coś takiego jest jednak ciężką, prowadzącą do piekła, nieprawością, jednak z filmie nie jest to w żadnym miejscu ganione ani krytykowane.
Najbardziej dwuznacznym elementem tego filmu jest jednak sam jego finał, który stanowi zarazem coś w rodzaju jego zasadniczego morału. Otóż, Ben w celu dostarczenia dla Emily przeszczepu jednego ze swych organów, postanawia sam odebrać sobie życie. Zabija się więc, wzywając odpowiednio wcześniej karetkę pogotowia, tak by można było jeszcze pobrać z jego ciała odpowiednie części. Tego rodzaju postępowanie wydaje się być jednak aktem samobójczym, przez co trudno je usprawiedliwiać choćby i było to czynione w najlepszym celu.
Warto jeszcze zwrócić uwagę na jeden z aspekt omawianego filmu. Otóż, niektórzy widzą w postawie Bena analogie do ofiary samego Jezusa Chrystusa, który złożył na drzewie Krzyża swe życie po to by wybawić ludzi od grzechu i śmierci. Pomijając już jednak to, iż Pan Jezus nie popełnił samobójstwa, ale pozwolił się zabić (co jest różnicą), istnieje jeszcze jedna ważna rozbieżność pomiędzy „ofiarą” Bena, a Ofiarą Krzyżową. Mianowicie, Ben wybiera w celu pomocy, tylko tych ludzi, których uznaje za wystarczająco dobrych, aby zasłużyli oni na jego poświęcenie. Tymczasem Pan Jezus umarł za wszystkich ludzi i sam mówił: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mateusz 9: 12-13). Oczywiście, można powiedzieć, iż w pewnym sensie, Bóg okazuje większą przychylność tym, którzy próbują żyć w sposób cnotliwy i sprawiedliwy, gdyż Pismo święte w innym miejscu mówi: „Bo Pan brzydzi się przewrotnym, a z wiernymi obcuje przyjaźnie. Przekleństwo Pana na domu bezbożnych, On błogosławi mieszkanie prawych” (Przysłów 3: 32-33), jednak przywołana przed chwilą zasada i prawda tyczy się pewnych z płaszczyzn Bożego działania i opatrzności nie zaś Ofiary Krzyżowej Chrystusa, która została złożona za wszystkich bezbożnych, złych i niesprawiedliwych ludzi. Tak też, jeśli filmowa ofiara i poświęcenie Bena Thomasa miała być pewnego rodzaju przypomnieniem o Ofierze Pana Jezusa to cokolwiek kiepsko wyszła twórcom tej produkcja owa analogia.
Podsumowując: film pt. „Siedem dusz” nadaje się do oglądania w najlepszym wypadku przy zachowaniu szczególnej doktrynalnej ostrożności i czujności, zbyt mocno bowiem zmieszane w nim zostało dobro i zło oraz prawda z fałszywymi doktrynami.
/.../
Leave a Comment „Sala samobójców” to przykład ciekawego aktualnego kina, niestety tak rzadko spotykanego po tej stronie Atlantyku – historia współczesnego chłopaka, która głęboko zapada w pamięci. Główny bohater filmu, Dominik, to nastolatek, tuż przed maturą. Jest jedynym dzieckiem i oczkiem w głowie zapracowanych, skutecznie goniących za karierą i pieniądzem rodziców. Image i histeryczna, egocentryczna nadwrażliwość dają podstawy by przypisać go do współczesnych romantyków z subkultury emo. Upadek tego „Młodego Wertera” rozpoczyna się z chwilą, gdy staje się on ofiarą internetowych szyderstw ze strony szkolnych kolegów. Sytuacja osoby wyśmiewanej i odrzuconej jest dla niego nowością i szokiem. Przestaje chodzić do szkoły, a nawet wychodzić z własnego pokoju. Tu wycofuje się z realnego życia i odnajduje się na nowo w grupie młodych ludzi tworzących wirtualną społeczność, skupioną wokół strony o nazwie Sala Samobójców …
O filmie tym było dość głośno, więc można śmiało założyć, że napisano o niej już prawie wszystko, ujmując rzecz z różnych perspektyw. Dlatego też zamierzam się tu skupić zasadniczo tylko na jednym aspekcie, a mianowicie, jaki pożytek z obejrzenia tego obrazu może odnieść chrześcijański rodzic. Korzyść tę, w dużym skrócie i uproszczeniu, można określić jako drastyczne ostrzeżenie przed nadmiernym angażowaniem się w wirtualne życie przez dzieci i młodzież. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że Internet sam w sobie jest zły, wszak jego dobre czy złe wykorzystanie zależy od użytkownika, podobnie jak np. samochód może być użyty by kogoś ocalić, lub by zabić. W „Sali samobójców” mamy przykład tego drugiego zastosowania narzędzia jaki jest Internet. I z tym, że film może być ostrzeżeniem przed takim wykorzystaniem Sieci, pewnie każdy się zgodzi. W dalszej części recenzji zamierzam jednak skupić się na bardziej osobistych i być może kontrowersyjnych wrażeniach, jakie wywarł na mnie ten obraz. Otóż, to co mnie osobiście najbardziej uderzyło w tym filmie o Sieci, to (nigdy nie nazwana) obecność doskonale ukrytego, snującego wątki Wielkiego Pająka. Ów drapieżnik jest tu tak doskonale przyczajony, że ofiary do końca nie są świadome jego obecności, nawet gdy już szamoczą się w sieci, do której zresztą zdążały z własnej woli. Ten ukryty wróg bohaterów „Sali samobójców” to oczywiście przeciwnik całego rodzaju ludzkiego, którego Pan Jezus nazywa „kłamcą i zabójcą od początku”, a jego przyczajenie to świetna strategia polowania. Ów Wielki Pająk czuje się równie dobrze w świecie wirtualnym jak i rzeczywistym. W czasach zamierzchłych, tych sprzed epoki Internetu, których młoda widownia ma prawo nie pamiętać, dostanie się do tego co najgłębiej tkwi w człowieku stanowiło jeszcze pewne wyzwanie. Mroczne, niebezpieczne, czy po prostu infantylne fantazje czasami wypływały na powierzchnię w literaturze, malarstwie, filmie, czy innej przedinternetowej formie tworzenia wirtualnej rzeczywistości, jednak większość tych rzeczy pozostawała tajemnicą umysłu i serca człowieka, znaną tylko Bogu. Niestety wirtualna rzeczywistość swoją (często pozorną) anonimowością i swobodą, której nie ograniczają żadne prawa fizyki, zachęca do budowania z elementów, które, o ile nie mogą być całkiem zniszczone, lepiej aby pozostały w ukryciu. Inaczej posłużą one do zbudowania idealnej pułapki na swojego budowniczego. Taką właśnie sytuację obserwujemy w „Sali samobójców”, gdzie grupka młodych ludzi tworzy razem taką idealną pułapkę na siebie samych. Pułapka ta, w zamyśle jej twórców, ma być zapewne schronieniem, ale, co ciekawe, już w warstwie wizualnej, uderza swoją mrocznością. Kiedy Dominik (jego awatar) po raz pierwszy wchodzi do Sali i zbliża się do jej serca – czegoś w rodzaju góry -zamczyska, nasuwa to skojarzenie z górą Dantego, sprzed wejścia do której ktoś usunął napis „Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją”. Właśnie to umiejscowienie w centrum historii namiastek piekła i cichą, lecz intensywną obecność jego pierwszego mieszkańca, uważam za największą zaletę tego filmu. I nawet jeśli jest to zaleta całkowicie przez jego twórców niezamierzona, to warto pochwalić świetną intuicję, jaką się oni kierowali. Chrześcijański odbiorca mógłby w tym miejscu wysunąć zarzut, że brak w tym obrazie jakichkolwiek oznak obecności Boga. Jednak jest to brak w pewien sposób logiczny i „naturalny”, gdyż wynika z faktu, że bohaterowie filmu nie znajdują dla Niego żadnego miejsca w swoim życiu, słowach czy myślach – dla nich On nie istnieje. Nic też więc dziwnego, że rodzice Dominika szamoczą się rozpaczliwie, szukając pomocy wszędzie, tylko nie tam, gdzie rzeczywiście mogliby ją znaleźć.
Niestety, film ten posiada pewną skazę, która znacznie obniża jego wartość. Chodzi tu o bezwstydne pokazywanie pewnych dewiacyjnych zachowań (pocałunki homoseksualne, obsceniczne dyskusje na ten temat owej dewiacji). Wprawdzie nie ma wyraźnych przesłanek, aby uważać te sceny za przychylną sodomii propagandę, gdyż wydają się one jedynie potrzebne na użytek rozwoju akcji, to jednak sama ich obecność na ekranie jest moralnie niebezpieczna i odrażająca. I z tego właśnie względu „Sala samobójców” nie jest filmem odpowiednim dla młodszej widowni. Natomiast, z dużą dozą ostrożności, może być polecana osobom dorosłym, zwłaszcza rodzicom nastolatków. I wcale nie musi być dla tej grupy widzów obrazem depresyjnym, gdy owi powinni mieć świadomość, że w podobnej sytuacji, w przeciwieństwie do rodziców Dominika, wiedzą do kogo zwrócić się o pomoc.
Marzena Salwowska
/.../