Leave a Comment Jedna z bardziej znanych ekranizacji powieści autorstwa Jamesa Fenimore’a Coopera pod tym samym tytułem. Akcja filmu toczy się w XVIII wieku, w czasie wojny pomiędzy Anglią a Francją na terenach dzisiejszej Ameryki Północnej. Główny bohater tego dzieła, „Sokole Oko” to biały mężczyzna, który jednak od dzieciństwa był wychowywany przez Indian z plemienia Mohikanów. W filmie poznajemy go już jako dorosłego mężczyznę, który podejmuje się zadania eskorty córek angielskiego pułkownika (Cory i Alicji).
Film pt. „Ostatni Mohikanin” na płaszczyźnie moralnej i światopoglądowej ma z pewnością swe mocne i pozytywne punkty. Takimi są chociażby odwaga, poświęcenie, tryumf dobra nad złem, miłość bliźniego. Niestety jednak są tu też wyraźnie dwuznaczne i wątpliwe elementy, które wydają się bardzo mocno psuć odbiór dobrego przesłania wynikającego z wyżej wymienionych pozytywnych wątków owej produkcji.
Po pierwsze: wbrew oryginalnej treści i przesłaniu powieści Coopera, w filmie wydaje się pobrzmiewać mit „dobrego dzikusa”. Nie jest to co prawda, bardzo prymitywna i prostacka wersja tego mitu w stylu „Źli Biali kontra szlachetni Indianie”, gdyż widzimy tu także wiele zła, nieprawości i okrucieństwa popełnianych przez Indian. Rzecz jednak w tym, iż zło w wykonaniu „Czerwonoskórych” jest tu przedstawiane, jako coś, czego nauczyli się oni i czym niejako zainfekowali się od Białych Europejczyków. Logicznie rzecz biorąc, takie postawienie sprawy kieruje zaś w stronę wniosku, iż pogańska kultura Indian była – przynajmniej w praktyce – lepsza, wyższa moralnie i szlachetniejsza – niż, mimo wszystko, w dużej mierze chrześcijańskie dziedzictwo Europejczyków. Jest to jednak bardzo wątpliwa, również na płaszczyźnie stricte historycznej, teza.
Po drugie: w filmie tym wyraźnie wyczuwa się sympatię wobec pogaństwa przy jednoczesnym lekceważeniu chrześcijaństwa. Mamy tu wszak względnie długie sceny pokazujące modlitwy i rytuały pogan i najczęściej kontekst owych jest pozytywny, sympatyczny (są to bowiem ujęcia, w których emocjonalny klimat jest stonowany i spokojny). Z drugiej jednak strony, wątki przywołujące na myśl chrześcijaństwo są albo krótkie i dość bezbarwne (np. scena, w której słyszymy pieśni w języku łacińskim) albo też osadzone są w kontekście ignorancji, braku wiedzy i niezrozumienia realiów ze strony chrześcijan (vide: scena, gdzie Cora krytykuje eskortujących ją Indian za „brak chrześcijańskiego pochówku” dla ofiar rzezi, po czym okazuje się, że taki pogrzeb ściągnąłby na nich uwagę tropiących ich prześladowców).
Po trzecie: film wydaje się wyrażać akceptację dla takich występków przeciw naturalnej i chrześcijańskiej moralności jak nierząd i samobójstwo. Widzimy tu wszak jak „Sokole Oko” i Cora seksualnie obcują ze sobą bez ślubu i nie ma tu żadnej sugestii, iż w ten sposób stało się coś złego czy nieodpowiedniego. Mało tego, ów związek głównego bohatera z Corą jest pokazany jako coś wzniosłego, pięknego i zachwycającego. Co do samobójstwa zaś, to chodzi o scenę, gdy Alicja najpewniej obawiając się bycia żoną jednego z wrogo nastawionych Indian, rzuca się w przepaść – i tutaj nie widzimy żadnej wyraźniejszej sugestii pobudzającej widza do refleksji, iż widział przed chwilą coś złego i niemoralnego.
Reasumując, filmowa adaptacja „Ostatniego Mohikanina” z 1992 roku, to mieszanina niektórych z tradycyjnych wartości z politycznie poprawną akceptacją dla pogaństwa, demonizowaniem Europejczyków, lekką niechęcią do chrześcijaństwa i pobłażliwością dla niektórych grzechów.
/.../
1 Comment Film został oparty na autentycznej historii Rona Woodroofa, który w połowie lat 80-tych ubiegłego wieku zorganizował półlegalny system opieki dla zarażonych wirusem HIV. Tym zaś co do tego doprowadziło głównego bohatera był fakt, iż po tym jak sam zaraził się tym wirusem zetknął się z niewydolnością publicznej służby zdrowia. Wstrząśnięty Wooddroof postanowił działać i z pijaka oraz dziwkarza stał się idealistycznym społecznikiem pomagającym innym cierpiącym na AIDS.
Trzeba powiedzieć, iż „Witaj w klubie” mógłby być całkiem dobrym filmem. Mamy tu bowiem nie tylko opowieść o idealizmie, poświęceniu dla innych i pomocy chorym. Są tu wszak też wątki wskazujące na wartość pozbycia się nienawiści, a także krytykujące nadmierną rolę rządu w dziedzinach, w których lepiej zostawić więcej pola dla wolnej inicjatywy. Niestety jednak wymowa tych dobrych rzeczy została tu mocno osłabiona przez równoległe złe treści umieszczone w filmie. Chodzi tu oczywiście przede wszystkim o to, że pozytywna, wewnętrzna przemiana Woodroofa, wedle sugestii zawartej w tym obrazie, to nie tylko poświęcenie się dla innych, ale też porzucenie tzw. homofobii na rzecz akceptacji mężołożnictwa (czyli homoseksualizmu) oraz transwestytyzmu i transseksualizmu. Poza tym produkcja ta posiada bardzo silny ładunek wulgarnej mowy, seksu i nieskromności. I w ten sposób z potencjalnie dobrego filmu jego twórcy uczynili kolejną politycznie poprawną i pro-„gejowską” agitkę.
/.../
3 komentarze Osadzona w XIV-wiecznej Anglii opowieść będąca w dużej mierze politycznie poprawną i de facto antychrześcijańską propagandą na rzecz homoseksualizmu i feminizmu. Sposób przedstawienia poszczególnych postaci jest tu aż nadto przewidywalny. Osoby reprezentujące tradycyjnie chrześcijańskie i konserwatywne przekonania są tutaj pokazane jako wstrętne, złe i odrażające. Najmocniej widzimy to na przykładzie opata Godwyna, który z jednej strony wypowiada się przeciw rozpuście, herezjom oraz czarom, a z drugiej strony jest niesamowicie łasym na pieniądze i zaszczyty, kłamliwym, nie szanującym swej matki (ze wzgardą opuszcza ją, gdy ta zapada na dżumę) oraz rozwiązłym (próbuje np. zgwałcić zakonnice) człowiekiem. Z drugiej strony te postaci serialu, które mają poglądy i podejście liberalne, a miejscami nawet dość sceptyczne wobec tradycyjnego chrześcijaństwa (np. wątpiąc w Boga) są jednocześnie pokazane jako osoby miłosierne, sprawiedliwe, łagodne i uczciwe. Przykładem tego jest choćby sir Thomas Langley (król, a jednocześnie zakonnik), który jest praktykującym homoseksualistą oraz Caris pokazana jako prawdziwa feministka nawet jak na dzisiejsze czasy(czego wyrazem jest to, iż głosi kazania w kościele oraz zachęca do pomijania w ślubowaniu małżeńskim formuły, w której niegdyś niewiasty zobowiązywała się do okazywania posłuszeństwa swemu mężowi).
Taka metoda kontrastowania poszczególnych postaci, czyli „źli konserwatyści i fundamentaliści” oraz „dobrzy liberałowie, feministki, homoseksualiści i religijni sceptycy” nie pozostawia zatem wątpliwości co do intencji twórców tego serialu. Chodzi tu oczywiście o obrzydzenie ludziom prawowiernego chrześcijaństwa i tradycyjnej moralności, a wybielenie w ich oczach zboczeń oraz fałszywych doktryn.
/.../