Leave a Comment Film ten opowiada o Gusie, leciwym i schorowanym łowcy sportowych talentów, który wyrusza w podróż po to, by ocenić zdolności dobrze zapowiadającego się gracza amerykańskiego baseballu. Obraz ów tylko z pozoru jest kolejną opowieścią o sportowych zmaganiach. W rzeczywistości znacznie ważniejszy w tym filmie jest wątek relacji ojca z córką. W pewnym momencie pojawia się tu bowiem Mickey, córka głównego bohatera, która w związku z narastającymi problemami zdrowotnymi swego ojca, postanawia go odwiedzić i towarzyszyć mu we wspomnianej wyżej podróży. I nie byłoby w tym nic dziwnego i intrygującego, gdyby nie fakt, iż dotychczasowe relacje ojca z córką były bardzo trudne i bolesne. Otóż, kiedy żona Gusa i matka Mickey umarła, ten odesłał dziewczynkę, by mieszkała razem z ciocią i wujkiem, a następnie gdy zaczęła ona uczyć się w liceum, umieścił ją w internacie – można więc powiedzieć, iż w pewnym sensie ją „de facto” opuścił. Dlatego też, Mickey, gdy odwiedza swego ojca, początkowo czyni to bardziej z poczucia obowiązku niż współczującej miłości.
Wątek trudnych i napiętych relacji na linii ojciec-córka stał się dobrym pretekstem do zaakcentowania wagi wzajemnej miłości, przebaczenia, pojednania i więzi rodzinnych. I trzeba powiedzieć, że twórcom filmu udało się pokazać owe tradycyjne cnoty w przychylny oraz przekonywujący sposób. Poza tym mamy tu też ukazaną wartość przyjaźni. Niestety jednak, jak to zwykle bywa w zasadniczo dobrych filmach, zwłaszcza tych, które są współcześnie kręcone, te pozytywne rzeczy zostały osłabione przez pewne dwuznaczne i naganne elementy. W tym konkretnym obrazie najbardziej razi zaś obecność wulgarnych słów łączonych z imieniem Boga i Pana Jezusa – jest to karygodny brak szacunku dla majestatu i Świętości Wszechmogącego. Wydaje się też, iż takie nieprawości jak pijaństwo, zmysłowe pocałunki oraz nałogowe palenie tytoniu zostały tutaj pokazane w dość pobłażliwy i przyzwalający dla nich sposób.
Podsumowując: dobrze jest obejrzeć ten film i pochylić się nad problemami w nim pokazanymi, ale należy przy tym zachować pewną ostrożność.
Mirosław Salwowski
/.../
2 komentarze Akcja tego filmu usytuowana jest w RPA krótko po upadku w tym kraju systemu segregacji rasowe, znanego pod nazwą „apartheidu”. Głównymi bohaterami są zaś nowy prezydent tego państwa – Nelson Mandela (który w oczywisty sposób uosabia radykalny sprzeciw wobec poprzedniego stanu rzeczy) oraz François Pienaar, kapitan drużyny rugby, będącej z kolei symbolem czasów „apartheidu” (choćby dlatego, że składa się w większości z białych Afrykanerów). Na tle rozgrywek o Puchar Świata w rugby (w których bierze udział drużyna RPA) obserwujemy tu starania nowego przywódcy tego kraju nie tylko o odniesienie zwycięstwa w sporcie, ale przede wszystkim o wzajemne pojednanie i przebaczenie w tym podzielonym przez rasizm, i wynikającą z tego niesprawiedliwość, społeczeństwie.
Nawet powyższy krótki zarys fabuły filmu pokazuje, iż ma on swe duże zalety, jeśli chodzi o jego warstwę moralną i światopoglądową. Istotnie bowiem temat starań Nelsona Mandeli o to, by po upadku „apartheidu” RPA nie pogrążyło się w chaosie zemsty i nienawiści dotąd uciskanych Czarnych wobec białych Afrykanerów, stanowi tu główny wątek. Twórcy filmu w pieczołowity i głęboki sposób ukazują owe zabiegi Mandeli tak, iż nie tylko trudno w tym aspekcie nie podziwiać tego człowieka, ale też nie nabrać jeszcze większego szacunku dla takich tradycyjnych wartości chrześcijańskich jak: przebaczenie, unikanie zemsty, wzajemna miłość i pojednanie. Obraz ten zawiera też kilka sympatycznych odniesień do wiary w Boga i chrześcijańskiej modlitwy. Brak w nim również eksponowania nieskromności, seksu, nagości, wulgarnej mowy oraz krwawej przemocy.
Powyższe to niewątpliwie mocne i dobre punkty owej produkcji. Niestety jednak, nie sposób pominąć pewnych jego poważnych braków i wad. A mianowicie:
1. „Invictus” skupia się tylko na dobrych cechach Nelsona Mandeli i jego prezydenckich rządów, pomijając albo całkowitym milczeniem, albo ukazując w niewiarygodny sposób, pewne istotne negatywne jego aspekty i zachowania. Przykładowo, zarzut uprawiania przez Mandelę terroryzmu pojawia się tu tylko w ustach Białych i nie jest poparty żadnymi konkretami, przez co łatwo jest tu zasugerować, iż takowa krytyka była zupełnie stronnicza oraz niesprawiedliwa. Tymczasem historycznym faktem jest to, iż Nelson Mandela miał w swym życiorysie pokaźną kartę popierania przemocy stosowanej wobec swych politycznych przeciwników, od której niestety nigdy się wyraźnie nie odciął. Chodzi tu oczywiście o kierowanie Afrykańskim Kongresem Narodowym (dalej ANC), który przez wiele lat za pomocą bomb, pistoletów, karabinów, a także niesławnych płonących opon walczył tak ze znienawidzonym przez siebie rządem, jak i tymi spośród czarnych, których oskarżano o kolaborowanie z apartheidem. Co prawda jest wątpliwym, by przebywający w więzieniu Mandela był bezpośrednio odpowiedzialny za wszystkie z aktów krwawej przemocy autorstwa ANC, ale można tu mówić przynajmniej o moralnym jego poparciu dla takich form działania. Warto w tym miejscu wspomnieć, że gdy w w 1976 i 1985 roku, rząd RPA proponował mu zwolnienie z więzienia pod warunkiem, iż zrzeknie się on popierania przemocy, ów każdorazowo odmawiał. Sam Mandela przyznał się w swej biografii do wydania rozkazu podłożenia bomby na „Church Street” w Pretorii. Atak ten miał miejsce 20 maja 1983 roku i w jego wyniku zginęło 19 osób, a 130 odniosło rany. Wśród ofiar były telefonistki i stenopistki pracujące w resorcie sił powietrznych RPA, a także osoby rasy czarnej. Zresztą jeden z procesów sądowych przywódcy ANC rozpoczął się po tym, jak policja odnalazła jego zapiski poświęcone prowadzeniu wojny partyzanckiej z rządem. On sam wówczas „de facto” przyznał się do swych militarnych zamiarów stwierdzając, iż „czarna ludność ma prawo do samoobrony”. W wyniku tego procesu Mandela został skazany nie tylko za przygotowania do wojny partyzanckiej, ale także udowodniono mu, że działał na rzecz ułatwienia inwazji armii obcych państw na RPA.
Całkowitym milczeniem zaś pominięto w tym filmie to, iż za prezydentury tego człowieka w RPA zalegalizowano została aborcja na życzenie, pornografia i homoseksualizm (owemu zboczeniu nadano nawet specjalną ochronę w nowo uchwalonej konstytucji), a zakazano zaś modlitwy w czasie obrad parlamentu i wyrzucono Biblię ze szkół.
Więcej na temat różnych aspektów rządów Nelsona Mandeli można przeczytać w poniżej linkowanym artykule:
http://www.fronda.pl/blogi/miroslaw-salwowski/nelson-mandela-swiety-naszych-czasow,36780.html
Clint Eastwood, reżyser omawianego dzieła, niestety zrobił z niego nie tylko laudację na cześć miłości, przebaczenia i pojednania, ale także bezkrytyczną hagiografię Nelsona Mandeli.
2. W filmie tym mimo pewnych pro-chrześcijańskich akcentów zostały też umieszczone odwołania do pogaństwa i politeizmu (np. wielokrotnie cytowany tu wiersz zawiera frazę „Bogu albo bogom”, jedna zaś z piosenek wspomina z kolei wyłącznie o „bogach”). Nawet jeśli te odniesienia nie są tu jawnie pochwalne czy aprobatywne to brak jest też jakichkolwiek przesłanek, by twierdzić, iż mają one charakter negatywny – nikt bowiem w owym filmie nie krytykuje kultu czy wiary w istnieniu wielu bóstw. Można więc powiedzieć, iż „Invictus” pośrednio wspiera pogaństwo i politeizm.
Podsumowując: ów film w swym zasadniczym wątku jest piękną i inspirującą opowieścią o takich dobrych rzeczach jak: przebaczenie, wyrzeczenie się zemsty i pojednanie, jednak te pozytywne elementy są tu mocno osłabione przez bezkrytyczne podejście do Nelsona Mandeli oraz brak dezaprobaty dla politeizmu i pogaństwa. Dlatego też obraz ów lepiej jest polecać do oglądania osobom już znającym się na meandrach historii RPA oraz mających silne tradycyjnie chrześcijańskie przekonania w kwestii zła i niegodziwości politeizmu.
Mirosław Salwowski
/.../